10.02.2014

44. Fernando.


`. Na prawdziwą miłość składa się ekstaza i udręka.


Koperta od fotografa jest już lekko zszurgana, wyblakła od dłoni, które gładziły ją w bezsenne, wypełnione koszmarem rzeczywistości noce. Jest też gruba, mieści w sobie plik zdjęć, których nie mam odwagi wyciągnąć. Podobnie jak mój towarzysz jedynie ściskam ów pakiecik, czując, jak bardzo się boję, jak bardzo to wszystko przerosło moje możliwości i moją psychikę. W końcu odważam się ją otworzyć. Zdjęcia są nieduże, mają klasyczny format. Papier lekko chropowaty, z tyłu nadrukowane w równych odstępach logo producenta. Pachnie bólem i tajemnicą.
– Zobacz – Javi delikatnie wyciąga z moich dłoni magiczny pakiecik, po czym przez ułamek sekundy szuka odpowiedniego zdjęcia. Podsuwa mi je pod nos. Stoją na nim oboje, w tle kominek, ona jedynie w tej beżowej bieliźnie, z oczami pełnymi radości, z dłońmi zaciskającymi się na jego nadgarstkach. Drobniutka, szczęśliwa, a jednak pełna sprzecznych emocji, wykluczających się pragnień. On po prostu wpatrzony w nią jakby była co najmniej jakąś boginią zesłaną z ziemi. Natychmiast ją poznaję, widzę te ostre rysy znajome mi ze snów. I widzę zapowiedź bólu, jaki prześladuje mnie nocami, gdzieś pośród objęć Nando i łez zapomnienia. – Zrobiliśmy to zdjęcie tego samego ranka. Ustawiliśmy aparat na statywie, który wygrzebała gdzieś w szafie, a potem wyszła z tego cała dziwna sesja – podsuwa mi kolejną fotografię, tym razem z Penélope śmiejącą się prawie panicznie i Javim unoszącym ją kilka centymetrów nad ziemią.
Odbieram od niego fotografie w milczeniu. I w takiej samej ciszy powoli je przeglądam. Ona roześmiana. Ona jedząca lody. Ona całująca go w czubek nosa. Ona w jego ramionach. Ona latająca gdzieś pod sufitem mieszkania dzięki jego ramionom. Ona szepcząca coś z tajemniczym uśmiechem. Ona robiąca głupie miny do obiektywu. I oni razem. Całujący się. Leżący razem na podłodze. Pijący wino. Jedzący jakąś pizzę, która chyba miała być romantyczną kolacją. On śpiący na łóżku i jej grzywka wkradająca się na większość zdjęć.
Wszystko łączą dwie rzeczy – mieszkanie Javiego oraz radość wymalowana na twarzach tej dwójki zakazanych kochanków.
– Kochała cię – stwierdzam.
Javi Martínez po raz kolejny uśmiecha się blado, patrząc na twarz tej, która go opuściła na zawsze. Wydaje się być tak okropnie tym przygnieciony, choćby samą tęsknotą, o poczuciu winy nie wspominając.
– Tamtej nocy, kiedy wszystko się odmieniło, kiedy nagle musieliśmy zacząć kłamać i oszukiwać wszystkich, jeszcze o tym nie wiedziała. Znajdowała się pomiędzy uczuciami, broniła się przed atakiem miłości, broniła się przede mną. Nie odezwała się ani słowem, ani smsem do trzydziestego. Dostałem od niej jedynie ten paniczny telefon tego poranka, kiedy wreszcie wypuściłem ją z mieszkania. Pytała, co ma zrobić, jak kłamać. Kazałem jej jedynie powiedzieć prawdę, przyznać się, że była ze mną. I udać, że wcale nie kochaliśmy się pół nocy, a jedynie zawieraliśmy pokój w każdy inny sposób, jaki nie zakrawał o zdradę.
Po raz pierwszy wtedy wypowiedziała to słowa. Głos wtedy jej się załamał, prawie się rozpłakała, tak bardzo ją to zabolało. A ja nie mogłem ulżyć jej cierpieniu, bo tak właśnie trzeba było nazwać naszą wspólną noc. Zdradziła Ikera, tego, który był miłością jej życia. Nigdy się nie oszukiwałem w tej kwestii, nigdy też nie wymusiłem nań słów, iż któryś z nas jest ważniejszy. Nie musiała tego mówić, to było widać po oczach. Sam fakt, iż dała mi szansę, dała szansę nam, był już wystarczającym sukcesem. Nie mogłem od niej oczekiwać więcej. Chyba dlatego nie dzwoniłem, póki sama się nie odezwała. Penélope musiała to sobie ułożyć w samotności. Albo w towarzystwie Fernando, ten zaś wrócił dopiero trzydziestego i to jedynie na kilka godzin. Dwa dni po tej wspaniałej wygranej z Schalke musieliśmy już zameldować się na Camp Nou. A ja musiałem patrzeć na Ikera, który chyba wciąż nie zdążył się z nią pogodzić, który kombinował w towarzystwie Jona i Fernando, jak tylko przekupić jej łaski na swoją stronę i sprawić, by zapomniała o tej okropnej sprzeczce. Musiałem udawać, że wcale z nią nie spałem, że wcale nie miałem tej stuprocentowej pewności, iż i ona mnie kocha choć w niewielkim stopniu.
Znalazł dla niej może z godzinę, kiedy przepakowywał ciuchy i sprawdzał, jak czuje się jego Meme. Czuła się świetnie, a Penélope potrzebowała się komuś wypłakać, podzielić się z kimś tym nadmiarem uczuć, jakie powoli zaczynały ją przygniatać.
I tą jedyną osobą na świecie mógł być jedynie jej Nano.


Fernando Amorebieta Mardaras naprawdę nie spodziewał się ujrzeć Penélope niepomalowaną, ubraną w tę za dużą o kilka rozmiarów szarą bluzę z nadrukiem złożonym z dziwnie skompletowanej wieży Eiffela i wieży telewizyjnej wprost z Berlina oraz numeru pięć, wszystkich odwróconych do góry nogami, którą kupił jej podczas kilku przedświątecznych dni w Paryżu oraz dżinsowe, postrzępione szorty. Nie podejrzewał, że włosy będą jej sterczeć na wszystkie strony, a grzywka włazić w przepełnione całym spectrum uczuć oczy. A w szczególności nie miał bladego pojęcia, że na sam jego widok mocno się weń wtuli i rozpłacze jak mała dziewczynka.
– Penélope, kochanie – szepcze tylko, gładząc ją po plecach. Z salonu wynurza się Meme ze smutnym uśmiechem na twarzy. Opiera się o róg ściany i macha mu delikatnie. Nie chce przeszkadzać, dlatego też kilka chwil później wraca do salonu, oddając swojego chłopaka całkowicie do dyspozycji drobnej Wenezuelki. Cudowny gest z jej strony. – Penélope, kocie, coś ty zrobiła?
Ona jednak nie odpowiada, więc Fernando bez chwili zastanowienia prowadzi ją do sypialni i sadza na miękkim łóżku wodnym.
– Czyń spowiedź, Penélope.
Chwila milczenia, podczas której ociera łzy rękawami bluzy.
– Zrobiłam coś głupiego, Nano. Pokłóciłam się z Ikerem, a potem nagle znalazłam się w mieszkaniu Javiego, na jego łóżku i on zdzierał ze mnie ciuchy, rozpalał mnie dotykiem, szeptał coś, czego już nie pamiętam. Byłam skołowana, błagałam go, żeby mi pokazał, jak mocno mnie kocha, żeby mnie dotykał, żeby sprawił, bym czuła  go mocniej… Nazwał mnie Penny, chyba nieświadomie, gdzieś pomiędzy jawą a snem. Przyłożyłam mu nóż do gardła, starałam się być zimna, ale wewnątrz cała drżałam, milczeniem błagałam, żeby mnie zatrzymał, żeby zrobił coś, dzięki czemu nie musiałabym niszczyć jeszcze więcej. A przecież już zburzyłam całe swoje życie, zdradziłam Ikera i obiecałam Javiemu, że to nie będzie jednorazowy incydent. Że wrócę, że znów będzie mógł trzymać mnie w ramionach, powtarzać, jak mocno mnie kocha. Bo on mnie kocha, Nano. Naprawdę mnie kocha i to jak nawiedzony. Nigdy nie podejrzewałam, że potrafi być tak czuły, tak delikatny… Boże, Nano, co się ze mną dzieje? Dlaczego nagle wszystko psuję, dlaczego wkopuję się w taki okropny burdel? Kocham Ikera, jak ja go kurewsko mocno kocham!
– A jednak przespałaś się z Martínezem – wcina się Fernando, wciąż mocno ją do siebie tuląc i pozwalając jej ronić łzy w swoją koszulkę. – Penélope, czy ty go…
– Boże, nie! – przerywa mu natychmiast. – Byłam wściekła, działałam instynktownie, nie wiem dokładnie, dlaczego to wszystko się wydarzyło. Po prostu się stało, ale ja kocham Ikera!
– Albo się okłamujesz, Penélope. Powiedz mi, ale tak szczerze, tak jak zawsze, czy wrócisz do niego jeszcze raz? Czy napiszesz mu smsa po meczu, zadzwonisz ze słowem, dwoma wsparcia albo gratulacji? Czy jednak już do niego nie wrócisz, nie będziesz z nim nawet rozmawiać? Penélope, wrócisz do dawnego życia, udasz, że nic się nie stało, że wcale nie spędziłaś tej nocy z Martínezem?
Odpowiada mu cisza, absolutnie wymowna cisza, przerywana jedynie jej płaczem pełnym poczucia winy.  
– No właśnie, Penélope.
– Nano, nie osądzaj mnie – mamrocze jedynie.
– Jestem ostatnią osobą, która ma do tego prawo.
– Jesteś jedyną osobą, która ma do tego prawo. Bo ty mnie rozumiesz, prawda, Nano?
Głos ma pełen nadziei, a oczy smutne jak nigdy dotąd.
– Rozumiem, że czujesz coś do nich obu. Ale się przed tym bronisz.
– Nano, nie…
– Nie oszukuj mnie. Możesz oszukiwać siebie, ale nie mnie. Ja idę, a ty idziesz ze mną, pamiętasz, Penélope?
Szatynka mamrocze jakieś słowa potwierdzenia.
– Powiesz to, czy boisz się tych słów, kocie?
– On wie, on sam mi powtarzał, że to się wydarzyło w chwili, której nawet nie spostrzegliśmy. Jakby to wszystko stanowiło część czegoś większego, czegoś, czego my, niewarci nawet spojrzenia jakiś bóstw, nie jesteśmy w stanie pojąć.
Fernando całuje ją w czoło, wypuszczając z objęć.
– Walcz o miłość, Penélope. Tylko ona jest coś warta w świecie pełnym kłamstw i zła.
Wenezuelka wzdycha ciężko, ocierając po raz kolejny łzy rękawami bluzy.
– Tylko o którą?


– Za kogo ty mnie masz?
Czekoladowe oczy Javiego Martíneza rzucają gromy, choć głos ma absolutnie wyzbyty z emocji.
– Za człowieka, który kocha moją Penélope. I który zniszczy jej życie do samych fundamentów. Musisz pozwolić jej odejść, niczego od niej nie wymagaj, nie proś o nic, daj jej wybór.
– A jeśli wybierze mnie?
– Nie, Javi. Nie miej nadziei, że wybierze ciebie. On jest jej całym światem.
– Który nie przeszkodził jej w pójściu ze mną do łóżka.
– Była zła, skołowana, nie myślała logicznie.
– Po prostu mnie kocha.
– A może to tylko twoje przemożne marzenie? Może tylko tak ci się wydaje?
– To nie ty trzymałeś ją w ramionach. To nie tobie przykładała ostrze noża do gardła. To nie twoje imię prawie krzyczała w środku nocy. Nie tobie obiecała, że nie zniknie, póki razem nie posprzątamy tego bałaganu, jaki razem zrobiliśmy.
– Ty zrobiłeś w jej życiu. Ty w nie wparadowałeś, nie oglądając się na te piękne perspektywy, jakie mogła mieć. A teraz ona to straciła i ty jesteś temu winien.
– Fernando, to siedziało gdzieś głęboko w nas od dawna, od Paryża. I to by się prędzej czy później i tak stało. Nie zrzucaj całego ciężaru na mnie, bo Penélope wcale nie jest święta. To nie ty spędziłeś z nią noc i nie ty dzięki tej nocy zrozumiałeś, że tylko dzięki niej możesz być człowiekiem szczęśliwym, człowiekiem spełnionym na każdej płaszczyźnie życia.
– Ale ja ją pocieszałem, to ja osuszałem jej wczorajsze łzy i to ja przysięgałem, że nigdy nie pozwolę jej skrzywdzić komukolwiek. Powinienem był dać ci w pysk za to, że z nią spałeś.
– Powinieneś.
– Dlaczego jej to robisz? Pozwól jej żyć starym rytmem, pozwól jej wrócić do Ikera. Oni muszą być razem.
– Oni są razem tylko dzięki tobie. Ty wepchnąłeś ją w jego ramiona.
– Ale ona go kocha.
– Mnie też.
– Jeśli ją kochasz, pozwól jej odejść. To największy dowód miłości.
– Gdyby to jeszcze było takie proste.


Wcale nie chciał złapać Martíneza wieczorem gdzieś między hotelowymi korytarzami pachnącymi Barceloną i zapytać go, czy spał z Penélope. Wcale nie chciał też zrzucać całej odpowiedzialności na ramiona Baska, żeby tylko odciążyć Penélope. Nie chciał przygnieść winą żadnej ze stron tego błędu, jednak kiedy dotarło doń, iż ma tylko dwa wyjścia, postanowił uratować przynajmniej Penélope. Swoją małą, kochaną Penélope, najjaśniejsze światełko w tunelu, dziewczynę o czystym sercu i dziecięcej naiwności, której przecież życie już nie raz nie oszczędziło. Przynajmniej teraz powinien oszczędzić jej cierpienia, teraz powinien wywalczyć dla niej choć odrobinę spokoju od wyrzutów sumienia i wmówić jej, iż została najprościej na świecie omamiona, uwiedziona i pozbawiona racjonalizmu.
Penélope jest najważniejsza i to właśnie ją trzeba uratować. A jeśli ceną za spokój i szczęście Penélope jest Javi, będzie trzeba go poświęcić bez zawahania. Może i Fernando musi pozostać wierny Penélope i nie może jej okłamać, lecz drobne manipulacje Martínezem nie są przecież mu zabronione. A wszystko to musi zrobić dla niej i jedynie dla niej. No, może trochę też dla Ikera.
Wcale nie planował też nakazywać Javiemu zostawić tę biedną, zagubioną w całym tym cholernym świecie uczuć dziewczynę. Ale zrobił to i dopiero dzięki temu zrozumiał, jak mocno i od jak dawna kocha swoją Meme. Już wtedy, w sylwestrowy wieczór pozwolił jej odejść jedynie z miłości, z tej cholernie chorej miłości, którą czuł do niej od dawna i z którą nie miał nawet ochoty walczyć. Poddał się jej bez zawahania i teraz Javi zrobił to samo.
Tylko że Meme nie miała zakochanego weń na ślepo chłopaka i tych perspektyw, które Javi właśnie odebrał Penélope.
Zniszczyli mu ją, jego najdroższą, najcudowniejszą Penélope, jego małą dziewczynkę, której obiecał przed laty uchronić ją przed wszelkim złem. Dla jej dobra wyreżyserował jej pierwsze randki z Ikerem, dla jej dobra wybrał jej właśnie jego. Młody Muniain potrzebował kogoś, kto będzie prowadził go za rękę przez życie. I Penélope potrzebowała tego samego. Mieli więc prowadzić się nawzajem, chronić przed błędami i każdym zboczeniem ze wspólnej ścieżki.
Czegoś tutaj Fernando Amorebieta nie przewidział i tym czymś – a dokładniej kimś – okazał się pewien wyrośnięty defensywny pomocnik przemianowany przez El Loco Bielsę na obrońcę specjalizujący się niegdyś w seksie bez uczuć i mocno zakrapianych imprezach bez kaca.
No i Javier wszystko spieprzył w sposób tak dokumentny, że nawet Fernando Amorebieta Mardaras nie ma pojęcia, jak rozstrzygnąć tę pojebaną sytuację. Pozostaje mu jedynie bezszelestnie się wycofać i modlić, ażeby wszystko ułożyło się z korzyścią dla Penélope.  
Niestety, nie przewiduje również, że przez te wszystkie komplikacje jego mała dziewczynka straci wreszcie nie tylko perspektywy, ale i życie.


„Jesteśmy z wami i bardzo was kochamy obie. M i P” – sms od Argentynki przyprawia jej chłopaka o delikatny uśmiech kilkanaście minut po przegranym meczu z Barceloną. Ale tak naprawdę to nic, nikt się tym nie przejmuje, bowiem każdy zawodnik Athletic Club de Bilbao żyje już rewanżem z Schalke.
Iker zaś, siedząc niedaleko Fernando i tuż obok Jona, rozważa z nim każdą możliwą opcję na efektowne przeproszenie Penélope. Jakby w porównaniu z jej czynami biedaczyna miał za co przepraszać. Natomiast Javi udaje wręcz perfekcyjnie, że całkowicie poświęca swoją uwagę Llorente i jego ostatniej łóżkowej zdobyczy, udaje w nienaganny sposób, że nie łowi każdego ze słów Ikera.
Bo nic innego mu nie pozostaje. Przecież nie podejdzie do Muniaina i z cynicznym uśmiechem nie rzuci czegoś w stylu „Bardziej powinieneś się martwić, czy przypadkiem cię nie zostawi, bo już zdążyła cię zdradzić i to ze mną”. Może dawny Javi Martínez byłby w stanie to zrobić, jednakże obecnie nie ma sumienia aż tak doszczętnie niszczyć życia Penélope.
Bo on naprawdę ją kocha i naprawdę chce zrobić wszystko, żeby móc ją mieć choć jeszcze przez jedną noc, przez jedną chwilę w swoich ramionach. I chyba dlatego Fernando z uśmiechem sięga po odłożony niedawno telefon i wklepuje kilka słów. „Ja też was obie kocham. F”. Lecz wiadomości nie wysyła, bowiem kilka sekund wcześniej telefon dzwoni.
Penélope.
– Dobrze graliście – szepcze cicho dziewczyna. Gdzieś pomiędzy tymi zgłoskami rozbrzmiewa nieme, znane obojgu pytanie.
– Przegraliśmy, kochanie. Meme jest z tobą?
– Wzięła leki, zjadłyśmy kolację, teraz poszła się wykąpać. Dobrze grałeś, Nano.
– I tylko to chciałaś mi powiedzieć?
– Nie. Chciałam cię zapytać, co mam zrobić.
Fernando ciężko, bardzo ciężko wzdycha.
– Masz moje błogosławieństwo, Penélope – rzuca cicho, na tyle cicho, żeby nikt poza nią samą tego nie usłyszał. – Rób to, co czujesz. Bo ja już nie mogę nic zdziałać, nie mogę cię teraz z tego wyciągnąć.
– Nie chciałam cię o to prosić. Nie czułabym się nawet tego godna.
– Pieprzysz. Jeśli tylko będę mógł coś zrobić, masz mi powiedzieć, dobrze, Penélope?
Obiecuję, Nano.


– Pobłogosławił nam. Mnie i Penélope. Ona nigdy nie chciała się do tego przyznać, ale ja doskonale słyszałem tę rozmowę. I wiedziałem już, że powoli ją wygrywam, że ona naprawdę chce Ikera i chce mnie. Chciała mieć nas obu, ale mnie musiała schować poza światem i realnością. Fernando zaś nie raz musiał nas kryć. On i Meme byli naszą jedyną szansą na udawanie, że jest okej, że wcale nie jesteśmy ze sobą. On i Meme byli nasza gwarancją bezpieczeństwa na zachowanie status quo. Nie raz Penélope to wykorzystywała, nie raz kłamała, że wychodzi na kawę czy coś w ten deseń z Meme. A potem dzwoniła do mnie i kochaliśmy się na podłodze w tym moim prowizorycznym saloniku, robiliśmy sobie dziwne zdjęcia, oglądaliśmy od święta nawet jakieś filmy. Chcieliśmy za wszelką cenę zachowywać się jak normalna para, chcieliśmy mieć takie normalne momenty, które nie definiowałyby nas jedynie jako klasycznych kochanków.
W szczególności Penélope tego potrzebowała. Ale i tak utknęliśmy zamknięci między ścianami mojego mieszkania, nie mogliśmy pojawić się razem nigdzie. Zbyt mocno było po nas widać, że coś nas łączy, zaś te chwile podczas treningów w Lezamie, kiedy nie mogłem jej pocałować, pokazać, jak mocno ją kocham, te chwile były absolutną męczarnią.
I męczarnią było to, że wciąż nie powiedziała tego banalnego „Kocham cię, Javi”.


***
Znów jestem tydzień w plecy i mogę tylko bardzo za to przeprosić. Jest trochę dziwnie i chwilami nie mogę zebrać się w sobie.
Spróbuję jednak wrócić do jako-takiego dodawania na czas, bo naprawdę niewiele zostało.
Dla Naty.

Do zobaczenia w czwartek.  

1 komentarz:

  1. Nie wiem, ile razy pojawiła się dedykacja pod rozdziałem dla mnie, ale dziękuje za każdą z nich. I teraz chce mi się płakać, bo Javi jest nieszczęśliwy, bo Javi kochał Penelope, a do końca tylko 4 rozdziały. Wcale nie chcę końca. N.

    OdpowiedzUsuń