18.02.2014

46. Remedios.


`. Boję się spróbować, bo jeśli mi się nie uda, to nie wyobrażam sobie reszty mojego życia.


– Nic nie może trwać wiecznie, Fabrizio. Myśmy nie mieli szans, to zdecydowanie zaczynało nas przerastać. Penélope kłamała na potęgę, oszukiwała cały świat, wkręcała wszystkim takie bzdury, że nawet ślepy by zauważył. A oni nie widzieli. Nawet nie wydawało im się podejrzane, iż nagle zaczęliśmy się intensywnie przyjaźnić. Do nikogo nie docierało, że wspólne wypady na zakupy, na kawę, czy nawet na drinka średnio co drugi-trzeci dzień to już niepokojące sygnały. Oni tego po prostu nie widzieli, jakby cieszyli się samym faktem, iż nasza prywatna wojna się już zakończyła. Nikt tylko – nie licząc Fernando i Meme oczywiście – nie miał bladego pojęcia, iż nasza wojna skończyła się obustronną całkowitą porażką. Penélope przegrała właściwie wszystko, ja zaś przegrałem wszelkie szanse na spokój i szczęście wykraczające poza kilka najbliższych dni.
Nie mogło być zwycięzcy, podobnie jak nie mogło nie być pokonanych. To była najbardziej destrukcyjna walka; walka, która prędzej czy później musiała skończyć się wręcz tragicznie. Zresztą, przecież doskonale wiesz, iż w ostatecznym rozrachunku gorzej już być nie mogło. Śmierć Penélope była w to wpisana od samego początku, od tej krótkiej chwili osiemnastego sierpnia dwa tysiące jedenastego, kiedy pomyliły nam się uczucia. A może trochę później się w niej zakochałem…? Sam już nie wiem, Fabrizio.
– Tamto w grudniu, podczas Paryża, to było…? – pytam nieśmiało, nie mając nawet odwagi dokończyć.
– Tak, Fabrizio. Po pijaku wychodzą z nas różne rzeczy, zazwyczaj najbardziej skryta, najtrudniejsza do zaakceptowania prawda. Wtedy, w grudniu, poczułem to w sposób naprawdę bolesny. Chciałem jej całej i to bolało, jednak patrząc na to wszystko z odległości czasu, dobrze wtedy zrobiła. Zgniotła mnie słowami, nie dopuściła do niczego, ale też nikomu o tym nie powiedziała. No, oczywiście wyłączając z tego Fernando, jakkolwiek on wiedział wszystko. Chyba nie spodziewał się, że w pewnej chwili kierowanie życiem Penélope z oddali, w sposób nie do zauważenia, wymknie mu się spod kontroli. Jego mała dziewczynka miała być kurewsko szczęśliwa z Ikerem, mieli mieć swój radosny świat, a tu nagle niespodziewanie wpakowałem się w to wszystko i im to rozwaliłem. 
Dziś potrafię być tylko na siebie o to wściekły. Potrafię tylko się obwiniać i każdego dnia na nowo uświadamiać sobie, że gdybym nigdy nie zniszczył jej idealnego związku, Penélope Amorebieta wciąż by żyła, a ja dalej bym nie zadawał sobie sprawy z tego, jak kurewsko mocno można kogoś kochać.  


Życie Remedios Amaranty de Olano Flores powoli zaczynało nabierać kształtu, jakiego ona sama nigdy się nie spodziewała. Nie podejrzewała, iż kiedykolwiek – a tym bardziej jeszcze przed trzydziestką – będzie dane jej budzić się obok osoby kochającej ją nader wszystko, widzieć jej uśmiech o poranku i kosztować jej ust zawsze wtedy, gdy tylko nachodziła ją na to ochota.
Remedios Amaranta de Olano Flores zaczynała być powoli szczęśliwa i nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia. Przy Javim nigdy ich nie odczuwała, ale Javi to w końcu Javi i uczucia w jego obecności nie występowały. Przy Jonie zaś zawsze chciało jej się płakać z bezsilności i bezkresnej rozpaczy. Raniła go samym faktem swojej obecności, dzięki któremu był jednak najszczęśliwszym facetem pod słońcem.
Tylko Fernando niczego od niej nie oczekiwał, niczego nie żądał, po prostu na nią czekał gotów wybaczyć wszystko, każdy popełniony błąd, każdą wbitą w strachu szpilkę i każde, ale to każde odejście. Tylko on był gotów kochać ją nawet w ciąży, kochać nawet to dziecko, które na pewno nie było jego.
Fernando sobie z nią radzi, znosi jej humorki i na pewno nie pozwoli jej odejść. Niekiedy z nią walczy, niekiedy sam się załamuje, lecz szybko wstaje dwa razy silniejszy.
Tylko dzięki niemu Meme wciąż żyje. No i może również dzięki Jonowi; szczególnie dzięki Jonowi, który tak naprawdę ją tamtego dnia uratował. Jakkolwiek to Fernando obecnie trzyma ją na tym świecie, to Fernando pokazuje jej, iż każdy dzień może być jeszcze piękniejszy w swojej zwykłości. Pobudka o poranku, zrobienie śniadania, a potem wspólne wyruszenie do Lezamy i powrót z niej do domu, a potem wspólna kolacja z Penélope – o ile ta nie spędzała czasu z Ikerem albo Javim – i wieczór spędzony na sofie. Tak, zdecydowanie Meme pokochała rzeczywistość, zaś w lustrze prawie już nie zauważa blizny pod piersią.
Fernando całuje ją lekko w usta, kiedy siada obok niego na sofie.
– Znów oglądamy seriale? – śmieje się krótko, układając głowę na ramieniu Wenezuelczyka.
– Masz inne propozycje?
– Pewnie nie mam, podobnie jak nie ma ich nasza droga hiszpańska telewizja. Po co płacić za kablówkę, jeśli i tak ciągle puszczają na zmianę te beznadziejne południowoamerykańskie telenowele z beznadziejnymi amerykańskimi komediami romantycznymi?
– Powiedziała Argentynka.
– Podsumował mnie Wenezuelczyk – odgryza się natychmiast, w odpowiedzi zaś dostaje jedynie kolejny krótki pocałunek. – Gdzie jest Penélope?
– Z Ikerem.
– Przynajmniej wróci w znośniejszym stanie – wzdycha blondynka, której to wszystko naprawdę bardzo się nie podoba.
– Ty też to widzisz?
– Że ona sama nie wie, co właściwie wyprawia? Że wpakowała się w okropne bagno i nie za bardzo, a właściwie to kompletnie nie ma pojęcia, jak z tego wybrnąć? Słyszę, kiedy płacze. Nie muszę widzieć.
– Miała być z Ikerem już na zawsze, na dobre i złe. Mieli się hajtnąć w przyszłości, a jeszcze w tym roku razem zamieszkać – uśmiecha się smutno, z lekkim zawodem ukrytym gdzieś w ciemnych tęczówkach Amorebieta. – Mieli nawzajem prowadzić się przez życie, wiesz? Opowiedziała mu o naszej pokręconej rodzince, spędziła święta w jego domu w Pampelunie, jego mama po prostu ją uwielbia.
– Szczęściara – przerywa z lekką ironią w głosie. – Bo twoja to za mną nie przepada, chociaż aktorką była doskonałą wtedy, w grudniu.
– Moja matka – powtarza z dawką pogardy w głosie. – Ona jest ostatnią osobą na świecie, którą powinnaś się przejmować, Meme.
– Nigdy nie pomyślałeś o tym, że może po prostu ona jest nieszczęśliwa?
– Nie tłumacz jej, Meme – prosi. – To nie jest dobra kobieta, to nie jest ktoś, kto zasługuje na częste wspominanie. Nie po tym wszystkim, kochanie. Nie jesteś zdania, że Penélope dobrze jutro zrobią jakieś zakupy?
 – Wątpię, żeby się na nie zgodziła. Nie widziała się z Javierem od dwóch dni, to sporo, patrząc na to, co ich teraz łączy.
Fernando mamrocze coś pod nosem, po czym już zrozumiale pyta jasnowłosą Argentynkę:
– Nie podoba ci się to, Meme?
Ona zaczyna się gorzko śmiać w odpowiedzi.
– Bynajmniej – ironizuje. – Bo przecież najważniejsze, żeby twoja mała Penélope była szczęśliwa! Nieważne, co robi ze swoim życiem, jak bardzo je plącze, jak bardzo się w nim gubi, ważne, żeby była szczęśliwa. Otóż, Fernando, poinformuję cię, iż na pewno taka nie jest. Twoja mała Penélope umiera w układzie, jaki sobie wytworzyła.
– Przesadzasz, Meme – bagatelizuje Wenezuelczyk, na co ona tylko prycha z niezadowoleniem. Cholerny Amorebieta! Mógłby zacząć nareszcie jakoś trzeźwiej spojrzeć na świat; brakuje mu tego co najmniej od tamtego cholernego strzału.
– Chciałabym. Ale doskonale wiem, że z Javierem nic nie jest proste i niepokomplikowane. A ona sama z siebie tak łatwo nie ucieknie.
Fernando wzdycha ciężko.
– Musimy dziś wieczorem rozmawiać o Penélope?
– Wróci jutro rano, rzuci się na łóżko i będzie płakać kilka godzin – odpiera, jakby była to największa oczywistość tego świata. Panienka Amorebieta  w istocie obrała sobie takie działania jakiś czas temu za bardziej prawdopodobne od tego, iż znów założy na siebie coś w kwiatki.
– Spotkamy ją w Lezamie, gdzie będzie z uśmiechem oddawać każdy pocałunek Ikera, a potem pójdzie z nim na obiad do Los Leones. Jeśli wróci jeszcze jutro, to będzie zdecydowany sukces – poprawia swoją chyba narzeczoną Fernando.
Meme znów wybucha gorzkim śmiechem, następnie zaś dodaje:
– A potem rzuci się na łóżko i będzie płakać.
– Przesadzasz, Meme. Naprawdę przesadzasz.
– Ona jest Amorebieta, a do tego dobrała sobie do sekretnej pary Martíneza. Naprawdę uważasz, że to będzie takie łatwe? – pyta, pocierając dłońmi skronie. Głowa pulsuje jej w nieznośny sposób od kilku godzin i zapowiada tym kolejną bezsenną noc. Cudownie.
Fernando wzdycha ciężko.
– No cóż, może trochę racji masz – przyznaje wreszcie. – Ale ona sobie z tym radzi. Wiedziała, w co wchodzi.
– Nie miała bladego pojęcia. Miała co najwyżej jakąś idylliczną wizję tego wszystkiego, kochanie. A teraz pojawiła się rzeczywistość i jest cięższa, o wiele cięższa, aniżeli się spodziewała.
– Zgaduję w ciemno, że będziesz jej radzić wybrać.
– Nie – przeczy z lekkim uśmiechem, mocniej wtulając się w ramię narzeczonego. – Nie mam zamiaru dawać jej rad, nie mam zamiaru wchodzić w jej życie. Pewnego dnia będzie tak ciężko, iż sama zrozumie, że nie ma innego wyjścia. I wtedy zostanie z Ikerem.
– Skąd ta pewność? – Fernando unosi brwi w geście rozbawienia.
– A ty jesteś odmiennego zdania?
W tym rzecz. Oboje z Fernando wiedzą, iż wojnę o Penélope zawsze wygra Iker, bez względu na to, jak bardzo Javier by się o nią nie starał i by jej nie kochał.


Penélope nie płacze o poranku następnego dnia, kiedy wraca do domu. Jest przygnębiona, aczkolwiek ciężko to spostrzec. Chyba że jest się Remedios de Olano albo Fernando Amorebietą. Wspaniałą dwójką jej przyjaciół, którzy krzątają się po kuchni, radośnie sobie dogryzając. Penélope chyba chce przemknąć do siebie niezauważona, jednak Meme z uśmiechem wciska jej w dłonie kubek gorącej kawy z mlekiem, Fernando zaś stawia na stole trzy talerze i rzuca radośnie:
– Nawet nie myśl, że nam uciekniesz.
– Nie zmuszam cię, żebyś tłukła się dziś z nami do Lezamy, ale śniadanie zjesz z nami i nawet nie przyjmujemy do wiadomości, iż nie masz ochoty – dodaje Meme.
– Muszę odespać – szepcze słabo szatynka, jednakże grzecznie siada przy stole i czeka, aż Wenezuelczyk nałoży na talerze omlet. – Całą noc musiałam kłamać na potęgę. To męczące.
– Wiesz, co powinnaś zrobić? – szepcze na to Meme.
– Nie chcę, Amaranto – odpowiada bez chwili namysłu. – Nie wiem, co miałabym zrobić. Kłamanie jest okej, trochę tylko męczy.
– I źle wpływa na związek, Penélope – prycha blondynka, Fernando zaś gani ją natychmiast ostrym spojrzeniem.
– Nasz związek się świetnie trzyma. Oglądaliśmy razem filmy, rozmawialiśmy, potem się kochaliśmy. Fajna noc. Ustaliliśmy, że się do niego przeprowadzę niedługo, jakoś po końcu ligi, a teraz mogę już pogrzebać w ścianach i tak dalej. Wiecie, takie głupie gadanie o niczym, puste obietnice, jakich zawsze pragnęłam. Wie, że dziś spotkam się z Javim, chociaż nie musi wiedzieć, w jakim celu. Ale to boli, kiedy za każdym razem muszę go okłamywać.
Meme wzdycha ciężko, zaciskając szczupłe palce dookoła nadgarstka swojego narzeczonego. On obdarza ją krótkim, ciepłym uśmiechem, ażeby ponownie całą uwagę skupić na Penélope.
Niewiarygodne, jak ta dziewczyna zmieniła się od Gelsenkirchen. Po jednej nocy z Javierem – po jednej i jakże błędnej nocy z największym dziwkarzem Kraju Basków, na litość Boską! – nagle rozmiłowała się z kłamstwach, udawaniu i życiu na dwa fronty. A wszystko w imię niezrozumiałej, niszczącej prawdziwy świat miłości. Wszystko w imię tego, co z dnia na dzień coraz bardziej ją zabija i co musi być perfekcyjnie ukryte pod kurtyną niedopowiedzeń. W tym również tych ze strony Meme, która nie chciała już kłamać, nie chciała więcej oszukiwać. Od ściągnięcia szwów miała nadzieję, iż będzie już łatwo, słodko i bardzo szczęśliwie, wręcz idyllicznie u boku najważniejszego mężczyzny swojego życia. Zapomniała tylko, że w życiu Fernando jest jeden balast, zwie się Penélope i jest jego młodszą siostrą. Najukochańszą dziewczynką na świecie, której nie pozwoli nikomu skrzywdzić.
Nic dziwnego, poczucie winy jeszcze z lat, kiedy Penélope pierwszy raz była w Bilbao, zawsze pozostanie w jakimś stopniu żywe, a Fernando będzie chciał odkupić winy matki i ojca swoim poświęceniem. Oddać jej z nawiązką niedomiar czułości i troski, pokazać, jak bardzo mocno i bezwarunkowo można ją kochać, jak bardzo wytrwale można wspierać jej nawet najgłupsze decyzje i jak bardzo uparcie można powtarzać, iż poddawanie się definitywnie nie jest wyjściem.
Wszystko jest dozwolone oprócz poddawania się. Złota zasada Marcelito powinna być chyba jakimś naszym naczelnym mottem, myślą przewodnią, może nawet hasłem motywacyjnym. Wierzę, że ta dziewczyna się nie podda, nie pozwoli sobie na popełnienie błędu, jednakże przede wszystkim nie ucieknie przed nieuchronnym” – powtarza w myślach Meme de Olano od wielu dni za każdym razem, kiedy w bursztynowych tęczówkach przyjaciółki już lśnią łzy, a ona sama szykuje się do szybkiego zniknięcia wraz z uwielbianą Arethą Franklin za drzwiami swojej sypialni.
I nawet Fernando nie może jej już uratować.


– To było tragiczne, Fabrizio. On nie mógł jej uratować, nawet on nie mógł tego zrobić. Jej najlepszy przyjaciel, jej największe wsparcie. Jedyna osoba, której ufała bezgranicznie i która miała prawo do wszystkiego. Mógł ją oceniać, mógł krytykować, mógł nawet nią kierować i rządzić, a ona na wszystko się zgadzała w imię miłości oraz tego, że Fernando nie dopuściłby nigdy do jej krzywdy. Cokolwiek by się nie działo, on by ją choćby w ostatniej chwili uratował.
Jak bardzo szkoda, że ta sztuka się nie udała pierwszego maja zeszłego roku, kiedy umierała w samotności i bez nadziei na ratunek.
Każdego dnia o niej myślę. Myślę o niej bezustannie, wspominam nasze krótkie chwile i każde jej słowo. Staram się nie rozpamiętywać etapu nienawiści, powoli wymazuję go z pamięci. Udaję, że wcale nie było aż tak źle, że wcale nie byliśmy wobec siebie tak bardzo bezlitośni, a nasza mała wojna była mała tylko z pozoru i mentalnie objęła cały klub.
Każdego dnia udaję, że wcale nie przyczyniłem się do jej śmierci. Oszukuję sam siebie, łgam już nawet przed lustrzanym odbiciem. Nic mnie nie uratuje, podobnie jak wtedy już nawet Fernando nie mógł uratować swojej małej Penélope.
Każdego dnia za nią tęsknimy. Wszyscy. Wiemy jedno – tęskniąc za Penélope, nie nauczymy się nigdy życia bez niej, lecz te rany są wciąż otwarte i krwawią. Nie umiemy o niej zapomnieć, panicznie się tego boimy. Pamiętamy w sposób najbardziej zaborczy na świecie, pamiętamy, bo wiemy, iż nie mamy innego wyboru. Musimy pamiętać Penélope Amorebietę. Musimy ją pamiętać, ponieważ jeśli my zapomnimy, Penélope umrze naprawdę. Dopóty, dopóki ją pamiętamy, Penélope żyje w naszych sercach. I tylko w nich pozostanie na wieki, bowiem nigdy nie zapomnimy, na pewno zaś nie robię tego ja. Spłonę w ogniu piekielnym za zniszczenie jej życia, spłonę, ponieważ ją kocham, ale nigdy, przenigdy nie pozwolę jej odejść tak całkowicie.


Wenezuelskie usta pieszczą przyjemnie jej skórę, zaś ciepły oddech owiewa szyję, powoli wybudzając ze snu w o wiele przyjemniejszy sposób od budzika. Fernando zdecydowanie nie ma zamiaru się poddać, kiedy jednak Meme mamrocze coś pod nosem na temat dalszego spania. W odpowiedzi dostaje kolejne kilka pocałunków i zimne dłonie ślizgające się po jej ciele.
– Tak, tak, teraz mnie rozbierz, a na pewno spóźnimy się do Lezamy – śmieje się krótko, powoli otwierając oczy. Najpierw jedno, potem drugie, modląc się, żeby słońce za mocno nie świeciło w okna. – Musimy zdecydowanie albo kupić jakieś ciemne zasłony, albo przenieść sypialnię na drugą stronę mieszkania.
– Lubię, jak mnie budzą promienie.
– Lubię, jak mnie budzisz ty, a nie ból i jasność – odgryza się blondynka, przeczesując palcami włosy. Zdecydowanie nadają się jedynie do mycia. – Która godzina?
– Zdążysz się wykąpać, nie martw się. Tylko najpierw weź leki.
Meme prycha pod nosem, wstawszy z łóżka i zarzuciwszy na ramiona jedwabny szlafrok w kwiaty. A ta wenezuelska zaraza wciąż się leni.
– Kręci mi się po nich cały ranek w głowie.
– Efekty uboczne, skarbie. Lekarz mówił, że jeszcze z tydzień , maksymalnie do Lizbony i po sprawie. Wiesz, że lecisz z nami do Portugalii? Ty i Penélope?
Jasnowłosa Argentynka jedynie śmieje się cicho pod nosem, przytakując ruchem głowy. Od kiedy żyje z Fernando, nauczyła się już nie polemizować z jego hurraoptymizmem, niekiedy szalonymi pomysłami i gadatliwością. On zaś przestał narzekać na ubrania poukładane w szafie według kolorów i całą masę zdrowego jedzenia w lodówce. Żegnaj, Chińczyku i tacos z meksykańskiej budki za rogiem. Witaj, zielenino i odżywianie się w stu procentach zgodnie z zaleceniami klubowego dietetyka aka własnej narzeczonej.
Jakkolwiek wciąż oboje nie wiedzą, jak to wreszcie z tym ślubem i zaręczynami, jeśli Meme nie ma nawet w gruncie rzeczy pierścionka. Sprawa ze strzelaniem, niedoszłym samobójstwem, a potem jeszcze romansem Penélope na boku jakoś wybiły z głowy Fernando latanie po jubilerach i szukanie diamentu o wielkości, jakiej Meme jeszcze nie dostała od któregoś ze swoich byłych kochanków. Zdecydowanie trudna sztuka.
– Właśnie, nasza księżniczka spała dziś w domu, czy może jednak nie? – drwi subtelnie Meme. Fernando nareszcie wstaje z łóżka, wzdychając przy tym ciężko.
– Przecież wiesz, że tak. Była z Martínezem pół dnia i się nie pozabijali…
– To już nie te czasy – przerywa blondynka.
– Masz rację – przytakuje piłkarz, musnąwszy ustami szyję kobiety. – Pójdę zrobić śniadanie, dobrze? A ty się wykąp, dziś naprawdę nie możemy się spóźnić.
– Wiem. Marcelo będzie nieziemsko darł mordę, jeśli nie będziemy przed czasem. Niekiedy tak okrutnie go nienawidzę! – chichocze głupio Argentynka, idąc w stronę łazienki. Jednak przy drzwiach do sypialni Penélope instynkt nakazuje jej przystanąć, przysunąć się do drewna i przez chwilę w milczeniu nasłuchiwać. Okazuje się to dobrą decyzją, bowiem ową chwilę później dociera doń gorzki śmiech panienki Amorebiety i pełne smutku słowa:
– Przegrałam wszystko, mamo. Nie mam niczego, szczególnie samej siebie. Zaprzedałam duszę diabłu i wszystko zaprzepaściłam. Myślisz, że to dobra chwila na ucieczkę?


A ja spłonę w ogniu piekielnym wraz z Javierem, bo za ich cenę bez zawahania uratowałam Nando. 


***
Nie pytajcie. Po prostu nie pytajcie.

Do zobaczenia w piątek. 

1 komentarz: