`. W tym życiu jedynie uprzedzenia roszczą sobie prawo do wydawania patentu
na prawdę.
Wiele razy słyszał, iż prawdziwa nienawiść to dar, jakiego człowiek uczy
się przez lata, czy też, że trzeba coś kochać, aby potrafić to znienawidzić.
Głupoty. Bezsensowne pieprzenie. Farmazony. Kłamstwa.
Nienawidzić można tak samo jak kochać. Nienawidzić można od pierwszego
wejrzenia, w przeciągu jednej sekundy obdarzając wybraną osobę całą gamą
negatywnych uczuciach, całym spektrum, do jakiego zdolni są ludzie. A są oni
zwykle okrutni i ranią bez mrugnięcia okiem, nie myśląc wcale o wrażliwości i
delikatności afektów.
Nie mają ich, są zdolni jedynie do nienawiści, która powoli opętuje ich
dusze, zniewala zmysły, aż wreszcie nie potrafią się od niej uwolnić,
nienawidząc z czasem i samych siebie.
Do osób podatnych na nienawiść, zdecydowanie potrafiących dobrze i
bezproblemowo ranić na pewno należy etatowy łamacz serc i imprezowicz Athleticu
Bilbao. Wdając się w mnóstwo bezsensownych romansów i marząc jedynie o
zadowalającej nocy, z której nie będzie pamiętał nawet dokładnych rysów twarzy
towarzyszki otępionej na równi z nim winem, tequilą lub innym alkoholem, Javier
Martínez Aguinaga naprawdę umie nienawidzić. A przede wszystkim ranić te
wszystkie dziewczęta, które zwiódłszy pięknymi słowami, porzuca następnego
poranka, nawet nie obdarzając ich przy tym jednym spojrzeniem. Wyznawca zasady
trzech „z” – zarwij, zalicz, zapomnij. Jeden z najgorliwszych wyznawców w
Bilbao, o ile nie w całym Kraju Basków.
Lecz nawet on ma swojego demona, któremu pozwolił się opętać bez zbędnych
protestów, świetnie się przy tym bawiąc. Zaś demon niewiele ma wspólnego z tą
przeklętą Penélope Amorebietą, która bezczelnym wzrokiem lustruje wszystkich
męczących się w upalnym, hiszpańskim słońcu na murawie San Mamés. Chuderlawa
szatynka o za długiej grzywce i ostrych rysach twarzy ma o wiele lepiej od
całego zespołu – nie dość, iż kochaniutki Nano podarował jej „Harper’s Bazaar”,
którym teraz się wachluje, to jeszcze siedzi na zacienionej ławce trenerskiej,
wcale nie narażając się na promienie tego przeklętego słońca. Ale jej też jest
duszno, co niewątpliwie cieszy przepełnione szczerą nienawiścią serce Javiego.
Wparowała do jego mieszkania – co prawda z Amorebietą, ale temu nie można mieć
tego za złe, bo takim obowiązkiem obciążył go Bielsa – dokładnie w chwili,
kiedy jasnowłosy demon zstępował w jego snach na ziemię, obdarzając go
przecudnym uśmiechem wiśniowych warg. Dawno nie miał tak pięknego snu, a ta
chuderlawa szatynka brutalnie go obudziła, wyzywając od baskijskich cepów,
niedorajd i frajerów. A kiedy dodała, iż jest całkowitym beztalenciem, nie mógł
jej nie znienawidzić. Był po prostu do tego zmuszony, tak samo jak do wstania z
sofy i odepchnięcia od siebie blondwłosego demona, za którym zdążył zatęsknić.
Snując się po murawie La Catedral wraz z Llorente, jednym ze swoich
najbliższych kumpli, cudem hamuje się przed obdarowywaniem ewidentnie brzydkiej
panny Amorebiety – bez znaczenia, czy jest żoną Fernando, jego siostrą,
kuzynką, czy kochanką; Wenezuelczyk, przedstawiając swoją towarzyszkę,
powiedział tylko „poznajcie moją Penélope Amorebietę” – najbardziej jadowitymi
spojrzeniami, na jakie go stać. Penélope jest za chuda, wręcz koścista, ma za
bardzo wystające kości policzkowe, za gęste brwi i cienkie włosy, którym
brakuje objętości. Tylko ta grzywka jest cholernie gęsta i zdecydowanie za
ciężka w stosunku do jej całej osoby. Poza tym nie wygląda na taką, której nie
przydałby się stanik typu push-up.
Zdecydowanie nie przypomina jasnowłosego demona, jaki panuje nad duszą
Javiego Martíneza. A ten z wielką ochotą wypowiedziałby kilka kąśliwych zdań
pod adresem towarzyszki Amorebiety choćby na temat jej wątpliwej urody, ale się
hamuje. Poza tym Marcelo Bielsa ma dziś wyjątkowo perfidny humor, zapewne
spowodowany ostrą kłótnią z żoną na klasyczny temat – ślicznej Meme, bratanicy
pani Bielsy, która pomieszkuje z trenerem i nie należy do najposłuszniejszych
panien na świecie. A ten drobny kryzys odbija sobie, męcząc biednych piłkarzy
Bilbao w pełnym słońcu i temperaturze nieubłagalnie zbliżającej się do
czterdziestej kreski na termometrze. W normalnych warunkach przy takiej
pogodzie kazałby im iść czym prędzej do domu i włączyć klimatyzację na pełne
obroty, ale nie dziś. Javi doskonale zdaje sobie sprawę, iż Meme musiała
wywołać naprawdę duży skandal, bo inaczej iskierki furii nie były aż tak
widoczne w oczach trenera. A to w dużym stopniu tłumaczy ciszę, jaką blondwłosy
demon go omotał.
– Wyglądasz dziś na takiego, co za dużo wypił – odważa się odezwać
Llorente, biegnąc kolejne kółeczko dookoła murawy. Rachubę zgubił przy
piętnastym i naprawdę nie zapowiada się, aby szybko trener Bielsa zaprzestał
tej metody treningowej.
– Wyglądasz dziś na takiego, co za dużo chce wiedzieć – odburkuje na to
Javi, ale Fernando cynizm i mrukliwość przyjaciela szczególnie nie rusza. Ot,
zdążył już przywyknąć.
– Czyżby cudowna Penélope, nad której urokiem Amorebieta nie może przestać
się rozwodzić, dała ci powody do złości? – w głosie starszego z Basków
przebrzmiewa subtelna kpina idealnie dawkowana jako dodatek do perfidnego
upału.
– Ta chuderlawa dziewucha wyzywała mnie z samego poranka od życiowych
niedorajd! – woła na to Martínez, trochę za bardzo się unosząc. Ale nikogo to
nie rusza – koledzy coraz wolniej biegną kolejne kółka, trener Bielsa uparcie
próbuje obniżyć temperaturę swojego ciała, ściągnąwszy z siebie koszulkę, zaś
Penélope jakby śmiała mu się prosto w twarz, jednocześnie nie odrywając wzroku
od „Harper’s Bazaar”.
Jak on jej szczerze, serdecznie i namiętnie nienawidzi!
– Och, to musiało zaboleć – znów kpi Llorente. – A jak zareagowała
Remedios?
– Meme – poprawia go automatycznie. Imię Remedios zdecydowanie nie pasuje
do ślicznej blondynki, właściwie diabła ukrytego pod niewinną skorupką. – Nie
widziałem jej od kilku dni.
– Kryzys w związku? To przykre – kolejna dawka ironii, którą Javi musi po
prostu bez słowa przełknąć. Nie będzie się wdawał w zbędną polemikę z Llorente,
najbardziej cynicznym ze wszystkich znanych sobie ludzi.
– Ja i Meme nie jesteśmy razem – prostuje jednak, starając się mówić tak
spokojnym tonem, na jaki tylko go stać. Gdyby jeszcze nie było tutaj tego
przeklętego chudzielca, na pewno byłoby łatwiej; w szczególności z
odpowiadaniem na kpiny Llorente.
– W to nigdy nie wątpiłem. Ostatnie kilka dni Remedios nagminnie pokazywała
się na mieście z Susaetą i Aurtenetxe.
Javi jedynie wzdycha, prychnąwszy wpierw z politowaniem.
– Nie kontrolujemy się, jasne? Chce się spotykać z Susą, czy z Jonem?
Proszę bardzo, ja jej nie blokuję – odpowiada wreszcie, aż nadto spokojnie jak
na siebie tłumacząc zawiłe relacje między sobą a Meme. Jeśli im dwojgu pasuje
taki układ, dlaczego mieliby go zmieniać? Meme jest ładna, inteligentna i do
bólu nieodpowiedzialna – ma wszystkie te cechy, jakich wymaga Martínez. A że
nie lubi wierności… Cóż, żaden problem, i to da się pokonać. Meme jest słodka,
czego na pewno brakuje Penélope.
– Nawet nie będę ukrywał, iż
dopełnialiśmy się we dwóch zaiste perfekcyjnie. Ja byłem cynikiem z odrobinę
sceptycznym podejściem do miłości, on czcił doznania cielesne i brak
ograniczeń. Dziś wszystko się zmieniło, lecz wiele miesięcy temu byliśmy innymi
ludźmi, praktycznie pozbawionymi uczuć, zdolnymi do dążenia do celu nawet po
trupach. Chcieliśmy być najlepsi, nie licząc się ceną, jaką to kosztowało.
Półtora roku temu Javier i ja na pewno nie chcieliśmy mieć uczuć – on uwielbiał
swój niezobowiązujący układ z Remedios, zaś ja nie potrzebowałem niczego na
stałe. Miałem swój cynizm, który zastępował mi cały świat. Nie potrzebowałem
nikogo, może poza Martínezem. Javi był bardziej praktyczny ode mnie, choć nie
zawsze jego rozwiązania były tak proste, jak się na początku wydawało. Poza tym
Javi miał Remedios – albo Meme, jak właściwie każdy oprócz mnie i trenera, zaś
z nią samą na czele wolał ją zwać – która dopełniała nasz trójkąt zła w iście
doskonały sposób. Lecz na opowieść o Remedios przyjdzie jeszcze czas.
Uśmiecham się delikatnie do mojego
przyjaciela, kiedy nagle przerywa opowieść, jakby chciał zebrać myśli do kupy i
wybrać z nich te najlogiczniejsze.
– No dobrze – wzdycha ciężko. –
Wróćmy do sedna opowieści, bo chyba odbiegłem w stronę, na którą jeszcze nie
pora. Javier nie wierzył w głębsze uczucia, czcił wszystko to, co było teraz, a
czego za chwilę mogło już nie być. Był inny niż my wszyscy, którzy liczyli na
jakąś przyszłość. On o niej nie myślał, ba, nie wierzył w nią. Wyznawał religię
teraźniejszości polegającą przede wszystkim na wątpieniu we wszystko inne.
Kwestionował wszystko, cokolwiek odnosiło się do czasu dalszego niż wieczór,
niż jutrzejszy dzień, niż najbliższy mecz. A o przeszłości zapominał wraz z
chwilą, kiedy teraźniejszość się nią stawała. Jego styl bycia był wyjątkowy, on
sam był wyjątkowy i chyba to właśnie tak bardzo irytowała Penélope.
Naprawdę go nienawidziła, zawsze
szukała okazji, by dogryźć mu w sposób iście mistrzowski. Ale i nie bez
wzajemności. Może znienawidził ją za tamtą pobudkę – choć to jest raczej mało
prawdopodobne, bo w głębi kamiennego serca nie przejmował się pierwszym
wrażeniem – a może też za jawną pogardę, jaką wyczytał w jej bursztynowych
oczach wraz z pierwszym spojrzeniem. Ta wersja jest bardziej prawdopodobna, bo
Penélope na każdego z nas w pewnym okresie czasu patrzyła z nieznacznej, pełnej
rezerwy góry. Potem pojawił się ktoś, kto twardo chciał zmienić jej spojrzenie
na świat, lecz znów nie wybiegajmy w przyszłość.
– Penélope była zła? – przerywam
pytaniem, jakie mnie męczy. Sama do końca nie wiem, co mam na myśli, ale mój
przyjaciel chyba się tego domyśla.
– Każdy człowiek jest zły, Amayu.
Każdy z nas ma w sobie cząstkę zła, mniej lub bardziej rozwiniętą. Ale Penélope
nie była tak zła jak ja, Javi czy Remedios, nie wspominając o naszej trójce
razem wziętej. Penélope była zdolna do ciepłych uczuć już w dniu, w którym ją
poznaliśmy, zaś całe nasze diaboliczne trio – nie.
Może rzeczywiście zły humor trenera jest spowodowany przez nieznaczne
spóźnienie Javiego i Fernando na trening. Może jest to efekt kłótni z żoną,
albo też połączenie obu tych rzeczy oraz okropnego żaru lejącego się z nieba.
Może wcale Marcelo Bielsa nie miał zamiaru wyciskać wszystkich soków życiowych
ze swoich podopiecznych, może chciał być dobrym trenerem, jednak coś się nagle
w nim zmieniło.
Tak naprawdę nigdy nikt miał się nie dowiedzieć, dlaczego trening
osiemnastego sierpnia dwa tysiące jedenastego roku był nadzwyczaj morderczy,
lecz nikt też nie miał tego żałować. Nikt poza Javierem Martínezem, którego aż
rozsadza od wewnątrz wraz z każdym przypadkowym spojrzeniem na tę małą,
chuderlawą dziewuchę wygodnie rozłożoną w cieniu z jakimś dennym czasopismem
dla kobiet. Nigdy nie widział tego idiotyzmu w dłoniach Meme, bardziej
zafascynowanej nowymi numerami „National Geographic” niż jakimiś pisemkami
sprzedawanymi, aby karmić fantazję kobiet i ich zapotrzebowanie na pieniądze
trwonione poprzez kupowanie kawałków szmat za grube tysiące euro, których i tak
nigdy nie wkładają więcej niż raz. Ta cała chuderlawa szatynka na pewno jest z
Amorebietą jedynie dla jego pieniędzy. Niby Fernando nie doprecyzował łączących
ich więzi, lecz Javi po prostu to czuje. To kolejna pragnąca pieniędzy i sławy
jako dziewczyna piłkarza-naiwniaka faneczka. Właściwie chyba już jego żona,
wszak Fernando, przedstawiając ją, po imieniu wymienił swoje nazwisko.
Penélope Amorebieta, architekt od siedmiu boleśni. I do tego sprytnie
omotała wokół palca biednego Fernando, który przez resztę swego życia będzie
skazany na jej jadowitą i niegodną ciepłych uczuć osobę. Nawet jej bladość jest
doskonałym dowodem na to, iż nigdy nie była i nie będzie godna czegokolwiek
ponad nienawiść Javiego. A wraz z nim również Llorente i boska Meme obdarzą ją
podobnymi względami płynącymi wprost z zimnych, niezdolnych do czucia serc. Tym
bardziej Fernando, któremu przyda się nowy obiekt do cynicznych kpin i
jadowitych uwag. Wszak cały zespół, a nawet trener i jego świeżutcy asystenci
już przywykli do specyfiki Llorente i z zasady nie reagują na jakiekolwiek
zaczepki.
A to robi się coraz nudniejsze.
– Remedios planuje się dziś pojawić? – wbija szpileczkę Llorente, wciąż
mając w pamięci wcześniejszą rozmowę z przyjacielem na temat jego kochanki.
– A co? Nagle zamarzyło ci się zastąpić Markela w roli jej nowego
towarzysza? – odcina się Martínez, westchnąwszy z politowaniem. Po chwili jego
wzrok znów niechcący ląduje na chuchrze z Wenezueli.
– Tak myślę, że mówisz to z zazdrości, bo Remedios się tobą znudziła –
kontynuuje konwersację beztroskim tonem, jakby tej jadowitości wcale nie było.
– Och, Fernando, to takie smutne, przecież nie myślisz – ripostuje
złośliwie z jawną satysfakcją, jaką czerpie z kilku sekund zdziwionego
milczenia.
– Komuś tutaj się żarcik wyostrzył, nie powiem, ale wciąż do mistrza ci
daleko – oświadcza Fernando.
– Nienawiść dobrze działa na ludzi naszego pokroju – Javi ignoruje następną
z kolekcji złośliwostek przyjaciela, wchodząc w o wiele ciekawszy temat do
polemiki.
– Chude, blade, prawdopodobnie zamężne dziewczę zasiadające na ławce
trenerskiej z gazetką wypełnioną obrazkami? – szybko spostrzega starszy z Basków.
Młodszy energicznie przytakuje ruchem głowy. – Dlaczego? Jest tylko brzydka, a
nie od razu warta jedynie twojej nienawiści. Brzydcy ludzie niekiedy są
przydatni.
Javi prycha ostentacyjnie.
– Nie widzisz tego bezmyślnego wyrazu twarzy podczas lektury gazetki dla
idiotek? Meme nigdy by tego chłamiku nawet do rąk nie wzięła! – woła trochę za
głośno, lecz dla wszystkich to już norma. Nikt z Athleticu Bilbao nawet nie
angażuje się w żywe i przesycone złośliwościami konwersacje Martíneza i
Llorente. Z czasem przeszli z tym do porządku dziennego, udając, iż nie
zauważają tych dwóch nieczułych serc.
– Remedios nie jest ideałem – wtrąca jadowicie Fernando, już szykując jakąś
szpileczkę, której wbicie nie jest mu dane.
– Przecież tej dziewuchy nie da się lubić! – znów za głośno woła Martínez.
Tym razem to jego przyjaciel ciężko wzdycha.
– Javi, daj już spokój. Niektórym nieszczególnie przeszkadza oryginalna
uroda Penélope i jej upodobania prasowe.
Javi parska śmiechem szczerze rozbawiony uwagą przyjaciela, która wydaje mu
się świetnym żartem.
– Och, czyżby? – odpiera zajadliwie z chytrym uśmieszkiem.
– Oczywiście. Amorebieta nie umie oderwać od niej wzroku.
Martínez znów parska z ironią.
– Ta wiedźma go uwiodła i teraz wykorzystuje. On się nie liczy.
Llorente unosi oczy ku niebu w geście irytacji.
– Ktoś inny – żąda młodszy Bask.
Przez kilka chwil rozgląda się po boisku i wtedy zauważa. Rozmarzony
uśmiech i zamglone spojrzenie pewnego chłopaka są ewidentnie kierowane w stronę
jedynej kobiety na San Mamés, niejakiej Penélope. Może gdyby była tutaj Meme,
bardziej odebrałaby to jako oznakę zauroczenia panną de Olano – och, a kogo nie
uwiodła jej anielska uroda połączona z diabelskim charakterem? – lecz tej nie
ma. I zapewne dziś nie będzie.
– Jej, Martínez, masz jakąś obsesję? – wzdycha ciężko Fernando. – Dobra,
rozumiem, że masz do laski uraz za zwątpienie w twój wielki talent, ale miejże
litość – sarka znudzony. Z czasem nawet Martínez robi się irytująco powtarzalny.
Javi nie odpowiada, jakby jego duma poważnie ucierpiała w starciu z trudnym
charakterem przyjaciela i specyficzną wytrzymałością na złośliwości pochodzące
od kogokolwiek innego niż on sam.
– Nasz młody kolega z zaspaną miną – udziela mu wreszcie satysfakcjonującej
odpowiedzi Llorente. Martínez prycha najpierw z oburzeniem, lecz po chwili z
jego twarzy znika jakakolwiek nerwowość.
– Czyli zołza odciągnie od Meme jednego z wiecznie chętnych kandydatów do
jej choćby jednego spojrzenia.
– Nigdy się nią nie interesował – poprawia natychmiast Llorente.
– W dupie to mam – warczy Javier. – Ważne, że będzie jednego mniej.
– Nigdy nie spotkałem człowieka tak
zazdrosnego o kobietę jak Martínez. Pomimo dziwnej specyfiki jego relacji z
Remedios nie chciał jej nikomu innemu oddać. I choć grał wcale nie zazdrosnego
o pannę de Olano, w środku aż się skręcał na sam dźwięk jej imienia w ustach
jakiegokolwiek mężczyzny niebędącego mną i jej wujkiem. Ja nigdy nie zagroziłem
Remedios i jej „czystości”, bo po prostu jej nie lubiłem. Należała do naszego
trójkąta zła, lecz nigdy nie darzyliśmy się szczególną sympatią, o jakimkolwiek
pociągu seksualnym nawet nie wspominając. Javi dzięki temu czuł się pewniej niż
kiedykolwiek w towarzystwie Remedios i jakiegoś mężczyzny. Jak na ironię, nigdy
jej nie kochał. Co najwyżej był mocno zauroczony śliczną Argentynką, która wniosła
do Bilbao wiele radości – przerywa na chwilę. Często to robi, jakby chciał albo
zebrać myśli, albo dać mi chwilę na przyswojenie pewnych informacji. Jego głos
jest beznamiętny, monotonnie ciągnie opowieść o kobiecie, która wydaje mi się
coraz bardziej intrygująca.
Penélope Amorebieta –
przypuszczalnie żona Fernando, choć jak powiedział mój przyjaciel, nigdy tego
nie sprecyzowano – ciekawi mnie coraz bardziej i bardziej. Ale ciekawi mnie też
Javi. W opowieści Nando jest zimny i nieczuły, przepełniony nienawiścią, zaś
ten chłopak z San Mamés również cierpiał, choć na twarzy miał maskę. Takie
rzeczy widzę na odległość.
– Nie kochał Remedios? – powtarzam
zdziwiona. – A Penélope?
– Javi nie był zdolny do miłości. Remedios
była zabawką, zaś Penélope nienawidził tak szczerze i namiętnie, jak tylko
potrafił. Może teraz wygląda to inaczej, może ci się wydawać, Amayu, iż dzisiejszy
Javi nie ma wiele wspólnego z Javim, jakim był za czasów Penélope, lecz minęło
już wiele miesięcy, zaś on się zmienił. Coś na niego wpłynęło, a my możemy co
najwyżej snuć podejrzenia, jak tak naprawdę to wszystko mogło wyglądać.
Przymykam powieki, wziąwszy łyk kawy.
– Nando? – pytam wreszcie ostrożnie.
– Tak, Amayu?
Nawet nie obdarzam go spojrzeniem,
mówiąc:
– Możemy kontynuować jutro?
Nieznacznie skina głową, a w
kilkadziesiąt sekund później już nawet go nie widzę, mknąc ulicami Bilbao w
stronę swojego hotelu, jakby goniło mnie stado pytań i niezrozumiałe widmo
kobiety, która porzuciła Athletic Bilbao przed dziewięcioma miesiącami.
***
Poznajcie Javiego.
I nawet udaje mi się znów dodać w
terminie, choć Chrome sobie postawił za punkt honorowy wkurwić mnie aż do
szpiku kości i mięśni szkieletowych, czy coś w ten deseń.
Dla Natalii.
Do zobaczenia w poniedziałek.
Ech, Javi, Javi, Javi. Bezuczuciowy Javi ch*jek.
OdpowiedzUsuńMejor Mañana jest jak dobra książka, jak zaczniesz czytać, to nie da się skończyć.