13.09.2013

2. Javi.


`. W tym życiu jedynie uprzedzenia roszczą sobie prawo do wydawania patentu na prawdę.


Wiele razy słyszał, iż prawdziwa nienawiść to dar, jakiego człowiek uczy się przez lata, czy też, że trzeba coś kochać, aby potrafić to znienawidzić.
Głupoty. Bezsensowne pieprzenie. Farmazony. Kłamstwa.
Nienawidzić można tak samo jak kochać. Nienawidzić można od pierwszego wejrzenia, w przeciągu jednej sekundy obdarzając wybraną osobę całą gamą negatywnych uczuciach, całym spektrum, do jakiego zdolni są ludzie. A są oni zwykle okrutni i ranią bez mrugnięcia okiem, nie myśląc wcale o wrażliwości i delikatności afektów.
Nie mają ich, są zdolni jedynie do nienawiści, która powoli opętuje ich dusze, zniewala zmysły, aż wreszcie nie potrafią się od niej uwolnić, nienawidząc z czasem i samych siebie.
Do osób podatnych na nienawiść, zdecydowanie potrafiących dobrze i bezproblemowo ranić na pewno należy etatowy łamacz serc i imprezowicz Athleticu Bilbao. Wdając się w mnóstwo bezsensownych romansów i marząc jedynie o zadowalającej nocy, z której nie będzie pamiętał nawet dokładnych rysów twarzy towarzyszki otępionej na równi z nim winem, tequilą lub innym alkoholem, Javier Martínez Aguinaga naprawdę umie nienawidzić. A przede wszystkim ranić te wszystkie dziewczęta, które zwiódłszy pięknymi słowami, porzuca następnego poranka, nawet nie obdarzając ich przy tym jednym spojrzeniem. Wyznawca zasady trzech „z” – zarwij, zalicz, zapomnij. Jeden z najgorliwszych wyznawców w Bilbao, o ile nie w całym Kraju Basków.
Lecz nawet on ma swojego demona, któremu pozwolił się opętać bez zbędnych protestów, świetnie się przy tym bawiąc. Zaś demon niewiele ma wspólnego z tą przeklętą Penélope Amorebietą, która bezczelnym wzrokiem lustruje wszystkich męczących się w upalnym, hiszpańskim słońcu na murawie San Mamés. Chuderlawa szatynka o za długiej grzywce i ostrych rysach twarzy ma o wiele lepiej od całego zespołu – nie dość, iż kochaniutki Nano podarował jej „Harper’s Bazaar”, którym teraz się wachluje, to jeszcze siedzi na zacienionej ławce trenerskiej, wcale nie narażając się na promienie tego przeklętego słońca. Ale jej też jest duszno, co niewątpliwie cieszy przepełnione szczerą nienawiścią serce Javiego. Wparowała do jego mieszkania – co prawda z Amorebietą, ale temu nie można mieć tego za złe, bo takim obowiązkiem obciążył go Bielsa – dokładnie w chwili, kiedy jasnowłosy demon zstępował w jego snach na ziemię, obdarzając go przecudnym uśmiechem wiśniowych warg. Dawno nie miał tak pięknego snu, a ta chuderlawa szatynka brutalnie go obudziła, wyzywając od baskijskich cepów, niedorajd i frajerów. A kiedy dodała, iż jest całkowitym beztalenciem, nie mógł jej nie znienawidzić. Był po prostu do tego zmuszony, tak samo jak do wstania z sofy i odepchnięcia od siebie blondwłosego demona, za którym zdążył zatęsknić.
Snując się po murawie La Catedral wraz z Llorente, jednym ze swoich najbliższych kumpli, cudem hamuje się przed obdarowywaniem ewidentnie brzydkiej panny Amorebiety – bez znaczenia, czy jest żoną Fernando, jego siostrą, kuzynką, czy kochanką; Wenezuelczyk, przedstawiając swoją towarzyszkę, powiedział tylko „poznajcie moją Penélope Amorebietę” – najbardziej jadowitymi spojrzeniami, na jakie go stać. Penélope jest za chuda, wręcz koścista, ma za bardzo wystające kości policzkowe, za gęste brwi i cienkie włosy, którym brakuje objętości. Tylko ta grzywka jest cholernie gęsta i zdecydowanie za ciężka w stosunku do jej całej osoby. Poza tym nie wygląda na taką, której nie przydałby się stanik typu push-up.
Zdecydowanie nie przypomina jasnowłosego demona, jaki panuje nad duszą Javiego Martíneza. A ten z wielką ochotą wypowiedziałby kilka kąśliwych zdań pod adresem towarzyszki Amorebiety choćby na temat jej wątpliwej urody, ale się hamuje. Poza tym Marcelo Bielsa ma dziś wyjątkowo perfidny humor, zapewne spowodowany ostrą kłótnią z żoną na klasyczny temat – ślicznej Meme, bratanicy pani Bielsy, która pomieszkuje z trenerem i nie należy do najposłuszniejszych panien na świecie. A ten drobny kryzys odbija sobie, męcząc biednych piłkarzy Bilbao w pełnym słońcu i temperaturze nieubłagalnie zbliżającej się do czterdziestej kreski na termometrze. W normalnych warunkach przy takiej pogodzie kazałby im iść czym prędzej do domu i włączyć klimatyzację na pełne obroty, ale nie dziś. Javi doskonale zdaje sobie sprawę, iż Meme musiała wywołać naprawdę duży skandal, bo inaczej iskierki furii nie były aż tak widoczne w oczach trenera. A to w dużym stopniu tłumaczy ciszę, jaką blondwłosy demon go omotał.
– Wyglądasz dziś na takiego, co za dużo wypił – odważa się odezwać Llorente, biegnąc kolejne kółeczko dookoła murawy. Rachubę zgubił przy piętnastym i naprawdę nie zapowiada się, aby szybko trener Bielsa zaprzestał tej metody treningowej.
– Wyglądasz dziś na takiego, co za dużo chce wiedzieć – odburkuje na to Javi, ale Fernando cynizm i mrukliwość przyjaciela szczególnie nie rusza. Ot, zdążył już przywyknąć.
– Czyżby cudowna Penélope, nad której urokiem Amorebieta nie może przestać się rozwodzić, dała ci powody do złości? – w głosie starszego z Basków przebrzmiewa subtelna kpina idealnie dawkowana jako dodatek do perfidnego upału.
– Ta chuderlawa dziewucha wyzywała mnie z samego poranka od życiowych niedorajd! – woła na to Martínez, trochę za bardzo się unosząc. Ale nikogo to nie rusza – koledzy coraz wolniej biegną kolejne kółka, trener Bielsa uparcie próbuje obniżyć temperaturę swojego ciała, ściągnąwszy z siebie koszulkę, zaś Penélope jakby śmiała mu się prosto w twarz, jednocześnie nie odrywając wzroku od „Harper’s Bazaar”.
Jak on jej szczerze, serdecznie i namiętnie nienawidzi!
– Och, to musiało zaboleć – znów kpi Llorente. – A jak zareagowała Remedios?
– Meme – poprawia go automatycznie. Imię Remedios zdecydowanie nie pasuje do ślicznej blondynki, właściwie diabła ukrytego pod niewinną skorupką. – Nie widziałem jej od kilku dni.
– Kryzys w związku? To przykre – kolejna dawka ironii, którą Javi musi po prostu bez słowa przełknąć. Nie będzie się wdawał w zbędną polemikę z Llorente, najbardziej cynicznym ze wszystkich znanych sobie ludzi.
– Ja i Meme nie jesteśmy razem – prostuje jednak, starając się mówić tak spokojnym tonem, na jaki tylko go stać. Gdyby jeszcze nie było tutaj tego przeklętego chudzielca, na pewno byłoby łatwiej; w szczególności z odpowiadaniem na kpiny Llorente.
– W to nigdy nie wątpiłem. Ostatnie kilka dni Remedios nagminnie pokazywała się na mieście z Susaetą i Aurtenetxe.
Javi jedynie wzdycha, prychnąwszy wpierw z politowaniem.
– Nie kontrolujemy się, jasne? Chce się spotykać z Susą, czy z Jonem? Proszę bardzo, ja jej nie blokuję – odpowiada wreszcie, aż nadto spokojnie jak na siebie tłumacząc zawiłe relacje między sobą a Meme. Jeśli im dwojgu pasuje taki układ, dlaczego mieliby go zmieniać? Meme jest ładna, inteligentna i do bólu nieodpowiedzialna – ma wszystkie te cechy, jakich wymaga Martínez. A że nie lubi wierności… Cóż, żaden problem, i to da się pokonać. Meme jest słodka, czego na pewno brakuje Penélope.


– Nawet nie będę ukrywał, iż dopełnialiśmy się we dwóch zaiste perfekcyjnie. Ja byłem cynikiem z odrobinę sceptycznym podejściem do miłości, on czcił doznania cielesne i brak ograniczeń. Dziś wszystko się zmieniło, lecz wiele miesięcy temu byliśmy innymi ludźmi, praktycznie pozbawionymi uczuć, zdolnymi do dążenia do celu nawet po trupach. Chcieliśmy być najlepsi, nie licząc się ceną, jaką to kosztowało. Półtora roku temu Javier i ja na pewno nie chcieliśmy mieć uczuć – on uwielbiał swój niezobowiązujący układ z Remedios, zaś ja nie potrzebowałem niczego na stałe. Miałem swój cynizm, który zastępował mi cały świat. Nie potrzebowałem nikogo, może poza Martínezem. Javi był bardziej praktyczny ode mnie, choć nie zawsze jego rozwiązania były tak proste, jak się na początku wydawało. Poza tym Javi miał Remedios – albo Meme, jak właściwie każdy oprócz mnie i trenera, zaś z nią samą na czele wolał ją zwać – która dopełniała nasz trójkąt zła w iście doskonały sposób. Lecz na opowieść o Remedios przyjdzie jeszcze czas.
Uśmiecham się delikatnie do mojego przyjaciela, kiedy nagle przerywa opowieść, jakby chciał zebrać myśli do kupy i wybrać z nich te najlogiczniejsze.
– No dobrze – wzdycha ciężko. – Wróćmy do sedna opowieści, bo chyba odbiegłem w stronę, na którą jeszcze nie pora. Javier nie wierzył w głębsze uczucia, czcił wszystko to, co było teraz, a czego za chwilę mogło już nie być. Był inny niż my wszyscy, którzy liczyli na jakąś przyszłość. On o niej nie myślał, ba, nie wierzył w nią. Wyznawał religię teraźniejszości polegającą przede wszystkim na wątpieniu we wszystko inne. Kwestionował wszystko, cokolwiek odnosiło się do czasu dalszego niż wieczór, niż jutrzejszy dzień, niż najbliższy mecz. A o przeszłości zapominał wraz z chwilą, kiedy teraźniejszość się nią stawała. Jego styl bycia był wyjątkowy, on sam był wyjątkowy i chyba to właśnie tak bardzo irytowała Penélope.
Naprawdę go nienawidziła, zawsze szukała okazji, by dogryźć mu w sposób iście mistrzowski. Ale i nie bez wzajemności. Może znienawidził ją za tamtą pobudkę – choć to jest raczej mało prawdopodobne, bo w głębi kamiennego serca nie przejmował się pierwszym wrażeniem – a może też za jawną pogardę, jaką wyczytał w jej bursztynowych oczach wraz z pierwszym spojrzeniem. Ta wersja jest bardziej prawdopodobna, bo Penélope na każdego z nas w pewnym okresie czasu patrzyła z nieznacznej, pełnej rezerwy góry. Potem pojawił się ktoś, kto twardo chciał zmienić jej spojrzenie na świat, lecz znów nie wybiegajmy w przyszłość.
– Penélope była zła? – przerywam pytaniem, jakie mnie męczy. Sama do końca nie wiem, co mam na myśli, ale mój przyjaciel chyba się tego domyśla.
– Każdy człowiek jest zły, Amayu. Każdy z nas ma w sobie cząstkę zła, mniej lub bardziej rozwiniętą. Ale Penélope nie była tak zła jak ja, Javi czy Remedios, nie wspominając o naszej trójce razem wziętej. Penélope była zdolna do ciepłych uczuć już w dniu, w którym ją poznaliśmy, zaś całe nasze diaboliczne trio – nie.


Może rzeczywiście zły humor trenera jest spowodowany przez nieznaczne spóźnienie Javiego i Fernando na trening. Może jest to efekt kłótni z żoną, albo też połączenie obu tych rzeczy oraz okropnego żaru lejącego się z nieba. Może wcale Marcelo Bielsa nie miał zamiaru wyciskać wszystkich soków życiowych ze swoich podopiecznych, może chciał być dobrym trenerem, jednak coś się nagle w nim zmieniło.
Tak naprawdę nigdy nikt miał się nie dowiedzieć, dlaczego trening osiemnastego sierpnia dwa tysiące jedenastego roku był nadzwyczaj morderczy, lecz nikt też nie miał tego żałować. Nikt poza Javierem Martínezem, którego aż rozsadza od wewnątrz wraz z każdym przypadkowym spojrzeniem na tę małą, chuderlawą dziewuchę wygodnie rozłożoną w cieniu z jakimś dennym czasopismem dla kobiet. Nigdy nie widział tego idiotyzmu w dłoniach Meme, bardziej zafascynowanej nowymi numerami „National Geographic” niż jakimiś pisemkami sprzedawanymi, aby karmić fantazję kobiet i ich zapotrzebowanie na pieniądze trwonione poprzez kupowanie kawałków szmat za grube tysiące euro, których i tak nigdy nie wkładają więcej niż raz. Ta cała chuderlawa szatynka na pewno jest z Amorebietą jedynie dla jego pieniędzy. Niby Fernando nie doprecyzował łączących ich więzi, lecz Javi po prostu to czuje. To kolejna pragnąca pieniędzy i sławy jako dziewczyna piłkarza-naiwniaka faneczka. Właściwie chyba już jego żona, wszak Fernando, przedstawiając ją, po imieniu wymienił swoje nazwisko.
Penélope Amorebieta, architekt od siedmiu boleśni. I do tego sprytnie omotała wokół palca biednego Fernando, który przez resztę swego życia będzie skazany na jej jadowitą i niegodną ciepłych uczuć osobę. Nawet jej bladość jest doskonałym dowodem na to, iż nigdy nie była i nie będzie godna czegokolwiek ponad nienawiść Javiego. A wraz z nim również Llorente i boska Meme obdarzą ją podobnymi względami płynącymi wprost z zimnych, niezdolnych do czucia serc. Tym bardziej Fernando, któremu przyda się nowy obiekt do cynicznych kpin i jadowitych uwag. Wszak cały zespół, a nawet trener i jego świeżutcy asystenci już przywykli do specyfiki Llorente i z zasady nie reagują na jakiekolwiek zaczepki.
A to robi się coraz nudniejsze.
– Remedios planuje się dziś pojawić? – wbija szpileczkę Llorente, wciąż mając w pamięci wcześniejszą rozmowę z przyjacielem na temat jego kochanki.
– A co? Nagle zamarzyło ci się zastąpić Markela w roli jej nowego towarzysza? – odcina się Martínez, westchnąwszy z politowaniem. Po chwili jego wzrok znów niechcący ląduje na chuchrze z Wenezueli.
– Tak myślę, że mówisz to z zazdrości, bo Remedios się tobą znudziła – kontynuuje konwersację beztroskim tonem, jakby tej jadowitości wcale nie było.
– Och, Fernando, to takie smutne, przecież nie myślisz – ripostuje złośliwie z jawną satysfakcją, jaką czerpie z kilku sekund zdziwionego milczenia.
– Komuś tutaj się żarcik wyostrzył, nie powiem, ale wciąż do mistrza ci daleko – oświadcza Fernando.
– Nienawiść dobrze działa na ludzi naszego pokroju – Javi ignoruje następną z kolekcji złośliwostek przyjaciela, wchodząc w o wiele ciekawszy temat do polemiki.
– Chude, blade, prawdopodobnie zamężne dziewczę zasiadające na ławce trenerskiej z gazetką wypełnioną obrazkami? – szybko spostrzega starszy z Basków. Młodszy energicznie przytakuje ruchem głowy. – Dlaczego? Jest tylko brzydka, a nie od razu warta jedynie twojej nienawiści. Brzydcy ludzie niekiedy są przydatni.
Javi prycha ostentacyjnie.
– Nie widzisz tego bezmyślnego wyrazu twarzy podczas lektury gazetki dla idiotek? Meme nigdy by tego chłamiku nawet do rąk nie wzięła! – woła trochę za głośno, lecz dla wszystkich to już norma. Nikt z Athleticu Bilbao nawet nie angażuje się w żywe i przesycone złośliwościami konwersacje Martíneza i Llorente. Z czasem przeszli z tym do porządku dziennego, udając, iż nie zauważają tych dwóch nieczułych serc.
– Remedios nie jest ideałem – wtrąca jadowicie Fernando, już szykując jakąś szpileczkę, której wbicie nie jest mu dane.  
– Przecież tej dziewuchy nie da się lubić! – znów za głośno woła Martínez.
Tym razem to jego przyjaciel ciężko wzdycha.
– Javi, daj już spokój. Niektórym nieszczególnie przeszkadza oryginalna uroda Penélope i jej upodobania prasowe.
Javi parska śmiechem szczerze rozbawiony uwagą przyjaciela, która wydaje mu się świetnym żartem.
– Och, czyżby? – odpiera zajadliwie z chytrym uśmieszkiem.
– Oczywiście. Amorebieta nie umie oderwać od niej wzroku.
Martínez znów parska z ironią.
– Ta wiedźma go uwiodła i teraz wykorzystuje. On się nie liczy.
Llorente unosi oczy ku niebu w geście irytacji.
– Ktoś inny – żąda młodszy Bask.
Przez kilka chwil rozgląda się po boisku i wtedy zauważa. Rozmarzony uśmiech i zamglone spojrzenie pewnego chłopaka są ewidentnie kierowane w stronę jedynej kobiety na San Mamés, niejakiej Penélope. Może gdyby była tutaj Meme, bardziej odebrałaby to jako oznakę zauroczenia panną de Olano – och, a kogo nie uwiodła jej anielska uroda połączona z diabelskim charakterem? – lecz tej nie ma. I zapewne dziś nie będzie.
– Jej, Martínez, masz jakąś obsesję? – wzdycha ciężko Fernando. – Dobra, rozumiem, że masz do laski uraz za zwątpienie w twój wielki talent, ale miejże litość – sarka znudzony. Z czasem nawet Martínez robi się irytująco powtarzalny.
Javi nie odpowiada, jakby jego duma poważnie ucierpiała w starciu z trudnym charakterem przyjaciela i specyficzną wytrzymałością na złośliwości pochodzące od kogokolwiek innego niż on sam.
– Nasz młody kolega z zaspaną miną – udziela mu wreszcie satysfakcjonującej odpowiedzi Llorente. Martínez prycha najpierw z oburzeniem, lecz po chwili z jego twarzy znika jakakolwiek nerwowość.
– Czyli zołza odciągnie od Meme jednego z wiecznie chętnych kandydatów do jej choćby jednego spojrzenia.
– Nigdy się nią nie interesował – poprawia natychmiast Llorente.
– W dupie to mam – warczy Javier. – Ważne, że będzie jednego mniej.


– Nigdy nie spotkałem człowieka tak zazdrosnego o kobietę jak Martínez. Pomimo dziwnej specyfiki jego relacji z Remedios nie chciał jej nikomu innemu oddać. I choć grał wcale nie zazdrosnego o pannę de Olano, w środku aż się skręcał na sam dźwięk jej imienia w ustach jakiegokolwiek mężczyzny niebędącego mną i jej wujkiem. Ja nigdy nie zagroziłem Remedios i jej „czystości”, bo po prostu jej nie lubiłem. Należała do naszego trójkąta zła, lecz nigdy nie darzyliśmy się szczególną sympatią, o jakimkolwiek pociągu seksualnym nawet nie wspominając. Javi dzięki temu czuł się pewniej niż kiedykolwiek w towarzystwie Remedios i jakiegoś mężczyzny. Jak na ironię, nigdy jej nie kochał. Co najwyżej był mocno zauroczony śliczną Argentynką, która wniosła do Bilbao wiele radości – przerywa na chwilę. Często to robi, jakby chciał albo zebrać myśli, albo dać mi chwilę na przyswojenie pewnych informacji. Jego głos jest beznamiętny, monotonnie ciągnie opowieść o kobiecie, która wydaje mi się coraz bardziej intrygująca.
Penélope Amorebieta – przypuszczalnie żona Fernando, choć jak powiedział mój przyjaciel, nigdy tego nie sprecyzowano – ciekawi mnie coraz bardziej i bardziej. Ale ciekawi mnie też Javi. W opowieści Nando jest zimny i nieczuły, przepełniony nienawiścią, zaś ten chłopak z San Mamés również cierpiał, choć na twarzy miał maskę. Takie rzeczy widzę na odległość.  
– Nie kochał Remedios? – powtarzam zdziwiona. – A Penélope?
– Javi nie był zdolny do miłości. Remedios była zabawką, zaś Penélope nienawidził tak szczerze i namiętnie, jak tylko potrafił. Może teraz wygląda to inaczej, może ci się wydawać, Amayu, iż dzisiejszy Javi nie ma wiele wspólnego z Javim, jakim był za czasów Penélope, lecz minęło już wiele miesięcy, zaś on się zmienił. Coś na niego wpłynęło, a my możemy co najwyżej snuć podejrzenia, jak tak naprawdę to wszystko mogło wyglądać.
Przymykam powieki, wziąwszy łyk kawy.
– Nando? – pytam wreszcie ostrożnie.
– Tak, Amayu?
Nawet nie obdarzam go spojrzeniem, mówiąc:
– Możemy kontynuować jutro?
Nieznacznie skina głową, a w kilkadziesiąt sekund później już nawet go nie widzę, mknąc ulicami Bilbao w stronę swojego hotelu, jakby goniło mnie stado pytań i niezrozumiałe widmo kobiety, która porzuciła Athletic Bilbao przed dziewięcioma miesiącami.


***
Poznajcie Javiego.
I nawet udaje mi się znów dodać w terminie, choć Chrome sobie postawił za punkt honorowy wkurwić mnie aż do szpiku kości i mięśni szkieletowych, czy coś w ten deseń.
Dla Natalii.

Do zobaczenia w poniedziałek.  

1 komentarz:

  1. Ech, Javi, Javi, Javi. Bezuczuciowy Javi ch*jek.
    Mejor Mañana jest jak dobra książka, jak zaczniesz czytać, to nie da się skończyć.

    OdpowiedzUsuń