25.09.2013

6. Javi.


`. Niewiele jest powodów, żeby mówić prawdę, za to jest ich bez liku, żeby kłamać.


Niekiedy ludzka złośliwość aż przyprawia nas o mdłości. Nie jest ona wcale inteligentna, czy górnolotna; jest częsta i irytująca. Psuje nam krew w iście mistrzowski sposób do tego stopnia, iż przedostaje się do naszego umysłu i sami zaczynamy być złośliwi.
Zastanawiając się nad owym szyderczym uśmieszkiem Penélope, jaki to chuderlawe dziewczę kierowało w jego stronę, podczas gdy Meme z uroczym zadowoleniem na twarzy karmiła go swoimi lodami, Javier Martínez gasi kolejnego papierosa na marmurowym kominku. Nie pojawiła się w Lezamie od tygodnia, a w sercu młodego Baska rozprzestrzenia się powoli nieznośna tęsknota za złośliwością jej oczu. To niedopuszczalne, aby myślał o niej, mając Meme znów u swego boku. Odzyskał ją już tamtego popołudnia w Los Leones, kiedy pozostawiła Markela i Jona samym sobie, zajmując miejsce u jego boku i przez całą wizytę w restauracji zaśmiewając się do łez, gdy próbowała karmić go lodami. Więcej deseru znalazło się na jego koszulce, albo nosie, co jeszcze bardziej rozbawiło Meme.
A teraz śpi w sypialni, zaś Javi obserwuje ją i, kopcąc kolejnego papierosa, podziwia, jak słoneczne promienie uszlachetniają jej piękne, delikatne i ultra kobiece rysy.  
Jest idealna. Jasnowłosa, szczupła, o niesamowitych proporcjach i dźwięcznym śmiechu.
– Javier, jeśli kolejny poranek z rzędu zadręczasz się brakiem Penélope na treningach, pofatyguję się do ciebie i kopnę cię w ten idealny tyłek – dochodzi do niego groźny, argentyński akcent. Meme zaciąga podobnie do swojego wujka, lecz w jej wydaniu mieszanka hiszpańskiego i baskijskiego nie brzmi tak zabawnie.
– Jesteś głodna? – ignoruje jej słowa, a ona jedynie ciężko wzdycha i fatyguje się z sypialni. Tak, zdecydowanie jest piękna, kiedy przemierza niewielką odległość dzielącą ją od kominka.
Z jego dłoni wyciąga żarzącego się papierosa i sama zaciąga się dymem.
– Nie powinieneś palić. Nie wolno ci, bo to źle robi na kondycję.
Javi śmieje się krótko, złożywszy pocałunek na długiej, smukłej szyi Meme.
– Bawisz mnie, kochanie.
– Naprawdę? – panna de Olano unosi sceptycznie brwi, ponownie zaciągając się papierosem.
– Oczywiście. Ale i tak jesteś piękna.
Parska ironicznym śmiechem, pozwoliwszy odebrać sobie papierosa, którego Javi gasi, przyciskając do kamiennego kominka.
– To marmur. Niszczysz go tym – zwraca mu uwagę.
– Bardziej mnie interesujesz ty niż ten kominek, bez znaczenia, z jakiego kamienia jest zrobiony – odpiera, mierząc znaczącym spojrzeniem jej idealną sylwetkę. Meme de Olano prycha, obdarzywszy go spojrzeniem na granicy litości i ironii. W jej wykonaniu – mistrzostwo świata.
– Zrobię śniadanie – oferuje blondynka, przeczesując palcami długie włosy.
– Tylko się nie ubieraj – dodaje Javi, posyłając jej figlarny uśmiech, kiedy po raz kolejny otwarcie lustruje jej ciało wzrokiem.
Meme wzdycha ciężko, przechodząc do ciasnej kuchni. Martínez jest na swój sposób uroczy, choć za śmiały i bardzo bezczelny. Ale w sumie właśnie te przywary lubi w nim najbardziej.
– Idziemy dziś do klubu? Mam ochotę zalać się w trupa – oświadcza Argentynka, zastanawiając się, co też może przygotować ze skromnego asortymentu dostępnego w lodówce Baska. – I musisz zrobić zakupy po treningu.
– Jak zajmiesz łazienkę, zrobię przez internet. Facet z marketu ma klucze i nawet już pamięta, gdzie co ma układać – wcina jej się Bask lekkim tonem, machając lekceważąco dłonią. Sam udaje się na kilka chwil do łazienki, ażeby mniej więcej się ogarnąć. – Zabieramy Llorente, czy może jednak zostaniemy u mnie?
Wybaczyłby nam zostawienie go w domu? – Meme unosi idealnie wyregulowane brwi ku górze. – Pójdziemy do klubu, on znajdzie sobie jakąś pannę, a potem, jak już się zaleję do nieprzytomności, wrócimy do ciebie.
Javi skina głową na znak zgody, rozłożywszy się wygodnie na szarawej, wybranej przez Meme sofie. Właściwie to ona meblowała tę niewielką kawalerkę, to ona wybierała kolory ścian i chiński parawan w sypialni. Ją też urzekł służący obecnie jedynie do gaszenia niedopałków kominek, co zadecydowało o zakupie tegoż mieszkania. Martínez miał dawno, dawno temu, kiedy jeszcze wydawało mu się, iż jest zdolny do głębszych uczuć, urządzić sobie kiedyś z Meme właśnie na tych niespełna trzydziestu metrach kwadratowych ciepły i spokojny dom.
Ani on, ani ona wobec tego planu nie sprostali, wcale nie chcąc razem mieszkać przez dłużej niż co najwyżej kilka dni. Meme de Olano mieszka wciąż z wujkiem i ciocią w Lezamie – wiosce jakieś dziesięć kilometrów od Bilbao, gdzie leży też ośrodek treningowy Athleticu – i w gruncie rzeczy jest jej tam całkiem dobrze. Nie musi się o nic martwić, do pracy jeździ wraz z wujkiem, a kiedy zachodzi taka potrzeba, któryś z jej towarzyszy – Javi, Jon, Markel, lub któryś inny chłopak ze składu w zależności od humoru Meme – po nią przyjeżdża.
Javier Martínez wzdycha ciężko, odpychając od siebie mrzonki z przeszłości. Jego serce od tamtego czasu zakosztowało mnóstwo zła spowodowanego zarówno takim a nie innym trybem życia, jak również nienawiścią, którą obdarzał ludzi bez zawahania i nigdy tego nie żałując. Teraz również czuje, że nigdy nie będzie chciał wycofać się ze szczerej niechęci wobec Penélope Amorebiety. To dziewczę dogłębnie go irytuje, nawet jeśli teraz pewnie sprzedaje Fernando czułe, manipulatorskie słówka w apartamentowcu dwie ulice stąd.
– Javier, jeśli myślisz, że nie umiem czytać z twoich oczu, to jesteś w wielkim błędzie – warczy Meme, przynosząc do prowizorycznego salonu talerz jakiś wykonanych na szybko kanapek i dwie duże kawy. – I nie licz, że będę ci gotować. To jednorazowy incydent – zastrzega, siadając obok niego.
– Po prostu wkurza mnie ta dziewczyna i sposób, w jaki perfekcyjnie manipuluje biednym Amorebietą – stwierdza Martínez, odbierając swojej towarzyszce kubek kawy, choć przygotowany specjalnie dla niego stoi na wyciągnięcie ręki na stoliku.
– Może Amorebieta chce być manipulowany? – rzuca w przestrzeń panna de Olano. – Poza tym co cię nagle wzięło na troski o kolegów z klubu? Może jeszcze zaczniesz prowadzić pogawędki z Toquero, kiedy czuje się jak kapeć?
Stary i wyliniały kapeć – poprawia Bask automatycznie. – Kapcie mogą linieć?
Meme wznosi oczy ku niebu.
– A czy ja wyglądam na taką, którą to interesuje? – odwarkuje. – Już nie wiem, co gorsze: rozważanie, czemu kochanki Amorebiety nie widziałeś od kilku dni, czy też może dygresje o kapciach.  
Głos Meme zdradza irytację, ale Javi jedynie się uśmiecha.
– Jesteś zazdrosna? – pyta z niepokornym błyskiem w oczach. Meme prycha.
– Chyba nie o ciebie – szydzi z niego. – Przecież i tak ona jest brzydka. Sam tak powiedziałeś.
Bo jest – przytakuje brunet.
– Więc w czym problem?
– Jaki problem?
– Irytujesz się na samo jej wspomnienie, Meme. Ale to urocze, nie zaprzeczę.
Argentynka prycha z pogardą, obdarzywszy swojego towarzysza litościwym uśmiechem, po czym wysykuje:
Pieprz się, Martínez.
– Z tobą? Z ochotą, śliczna. Ale i tak jesteś zazdrosna.
Meme wzdycha ni z pogardą, ni z politowaniem, postanawiając zakończyć tę utarczkę, co bardzo bawi Martíneza. Uwielbia każdy taki poranek z blondwłosym demonem u swego boku, kiedy jej twarz przeszywa grymas ironii, a z jej pełnych, wiśniowych ust wydobywają się drwiące uwagi.
Jest zazdrosna. Tak samo jak zazdrosny jest o nią Javi za każdym razem, kiedy słyszy jakiekolwiek uwagi z ust któregokolwiek klubowego kolegi, nie wspominając nawet o całej masie upitych chcących poderwać Meme w barze. Może relacji miedzy nimi nie można określić związkiem, bo jest tak luźna, jak to tylko możliwe. Może nie darzą siebie niczym poza uwielbieniem tych chwil razem, a kiedy już się rozstają, ich myśli uciekają w całkowicie różne kierunki. Może oboje nie są zdolni kochać, lecz zazdrość towarzyszy im każdego dnia. Jest tak naturalna jak niepewność, której gwarancją są wszystkie inne relacje Meme z mężczyznami, a także każda z kobiet na jedną noc Martíneza.
Ale na pewno Meme nie jest zakochana w Javim. Tego pewni są oboje, ponieważ Javi nie kocha również Remedios, nie potrafiąc obdarzyć jej tym uczuciem.
Z głębszych uczuć czuje jedynie nienawiść i namiętność – choć czy jest ona głębszym uczuciem, można polemizować długo i zacięcie, wszak mało wspólnego ma z wnętrzem drugiej osoby. Namiętność pojawia się, kiedy obserwuje krzątającą się po małym mieszkaniu Meme ubraną jedynie w podarowany jej poprzedniego wieczora naszyjnik z pereł. Kupiłby jej diamenty, najlepiej czarne, lecz akurat nie mieli ich w Bilbao, a Martínez nie chciał czekać, aż sprowadzą cenne kamienie do miasta. Wziął perły na ten wieczór, choć diamenty również nakazał przywieźć, mając już dobrze zarysowany w wyobraźni kolejny prezent dla Meme.
– Javi, bo zaraz zjesz mnie wzrokiem – syczy Meme, wchodząc do sypialni w celu znalezienia wśród sterty ubrań tych, które należą do niej. Gdyby nie musiała stawić się dziś w Lezamie, zapewne nawet nie szukałaby ich, przywłaszczając sobie którąś z dużych koszulek piłkarza i jego spodnie od dresu.
– Nie ubieraj się – odzywa się piłkarz, stając nagle w drzwiach sypialni. – Jesteś piękniejsza bez czegokolwiek.
Meme uśmiecha się delikatnie na te słowa.
– Ty masz trening, ja starcie z waszymi jadłospisami na najbliższy tydzień. Nie mogę sobie dziś odpuścić.
– Pieprzyć trening, trenera i cały klub! – woła porywczo Martínez, nakazując blondynce zbliżyć się do niego. Robi to pewna siebie, ściskając w dłoniach ubrania, który nie wypuszcza nawet wtedy, gdy gorące, miękkie dłonie Javiego odnajdują jej talię. – Zostaniemy dzisiaj u mnie, to będzie lepsze od treningu.
Pozwala się pocałować, zanim niby czule, lecz szorstko odpiera:
– Nie mam ochoty mierzyć się z wujkiem, ostatnio strasznie wam dokopał, jak się pokłóciliśmy.
Na wspomnienie tego przeklętego treningu sprzed tygodnia, kiedy Penélope obdarzała go nienawistnymi spojrzeniami przez prawie cały dzień, a potem jeszcze bardziej wdzięczyła się do naiwnego Amorebiety, Javier na kilka sekund truchleje. To wystarcza Meme, aby wyślizgnęła się z jego objęć i ruszyła do łazienki, zwinnie go wyminąwszy w drzwiach.
– I nawet nie próbuj o niej myśleć! – docierają go jeszcze słowa jasnowłosego demona, który zawładnął jego życiem i wszystkim, co posiada, poza sercem. – Bo naprawdę dam ci kopa w ten zgrabny tyłek!
Javi parska śmiechem.
– I to podobno ja jestem na ciebie ciągle napalony! – odgryza się, grzebiąc wśród sterty ubrań w sypialni w poszukiwaniu czegoś zdatnego do noszenia. Chyba będzie musiał zadzwonić do pani od sprzątania, ażeby zrobiła pranie i ogarnęła mieszkanie, ponieważ on sam się nie nadaje do porządków, zaś pralki obsługiwać nawet nie potrafi.
Został stworzony do wyższych celów, do grania w piłkę ku czci Athleticu Bilbao i noszenia na piersi herbu tegoż klubu, do bezkrwawej walki o ojczyznę, o Kraj Basków, a nie do sprzątania.
Jasne, jasne! – dociera do niego rozbawiony głos pewnej uroczej Argentynki. – To ty chciałeś mnie przelecieć w aucie na parkingu przed Lezamą wczoraj wieczorem, bo mieliśmy za daleko do ciebie!
Uśmiecha się jedynie z lekką ironią na dźwięk drwiących słów Meme.
Uwielbia tę kobietę pod każdym względem.


Zamknij oczy, Amayu, i wyobraź sobie, jak piękna musiała być Remedios te półtora roku temu – szepcze mój przyjaciel, kończąc konsumpcję szarlotki. Rzeczywiście okazała się strzałem w dziesiątkę, choć na mój gust była odrobinę za słodka. – Chyba każdemu mocniej biło serce na widok Remedios de Olano, kobiety o niewyobrażalnej wręcz urodzie. I pomyśleć, że Iker wolał tę niepozorną, ale wewnątrz ciepłą Penélope, choć taka Remedios chodziła korytarzami Lezamy i wdzięczyła się przed każdym. Była niesamowita, a Javi szalał za nią jak głupi. Ale, jak już wspominałem, nigdy się nie kochali.
Planowali coś ponad następny wieczór we dwoje? – przerywam monolog mojego przyjaciela, który uśmiecha się tym swoim najładniejszym z ładnych uśmiechów.
Kiedyś, na samym początku. Remedios pracowała w Bilbao już z dwa i pół roku przed pojawieniem się tutaj jej wujka. Przypadek, czy celowe działanie władz klubu – nieważne. Ona wybrała mieszkanie Javiemu, ona je umeblowała i pewnie było blisko propozycji wspólnego zamieszkania, kiedy zdali sobie sprawę, iż lubią się, ale poza tym i fizycznym pociągiem nie łączy ich nic więcej.
Rychło w czas – parskam.
A żebyś wiedziała. Bo gdyby Javi kochał Remedios, albo przynajmniej żył w iluzji uczucia wobec niej, nasza historia, historia Penélope ułożyłaby się inaczej. Wszystko dziś wydaje się takie zaplątane, niejasne, a wielu z nas ma wrażenie, iż Javi wie o wiele więcej, niż nam powiedział, ukrywa coś istotnego. Pewnie się mylimy, bo on nie jest zamknięty w sobie, nigdy nie był i, niech będą Bogu dzięki, nie zmienił się pod tym aspektem.
Wzdycham ciężko. Pomimo iż Nando mi tego zabronił, muszę porozmawiać o Penélope z Javim Martínezem, bo na razie nie rozumiem niczego, co się dzieje w Lezamie wśród ludzi, dla których Penélope musiała być sensem. Życia, bycia, gry… nie wiem. Może po prostu wszystkiego po trochu?


Zapytany wiele lat później o swoją nienawiść do tej drobnej, przeklętej osóbki, Penélope Amorebiety, odpowiadał, iż była szczera. Ale nigdy nie można było być pewnym, kiedy Javi Martínez mówił prawdę. Publicznie przybierał maskę grzecznego chłopca, którego największym marzeniem zawsze było kopanie piłki dla klubu z Bilbao i walczenie wraz z nimi o trofea, które ku nieznacznemu niezadowoleniu kibiców od dawna się nie pojawiały. Zawsze na początku była ta sama śpiewka – „Będziemy walczyć o trofea, chcemy wygrywać i być najlepsi. Naszym celem jest jak najwyższe miejsce w lidze i dojście do jak najwyższych szczebli w rozgrywkach międzynarodowy” – a potem i tak wychodziła kwalifikacja do Ligi Europy, choć nie zawsze. Za Caparrósa w gruncie rzeczy nie było źle – najpierw dobre jak na tamten skład, trzynaste miejsce i kwalifikacja do niższych rozgrywek międzynarodowych z tytułu osiągnięcia finału Copa del Rey (oczywiście przegranego z wielką Barceloną Pepa Guardioli, do której sam Caparrós podchodził podczas prywatnych rozmów dość pogardliwie), zaś rok później udało się wyciągnąć na ósme miejsce, ażeby w kolejnym sezonie zakwalifikować do Ligi Europy z szóstego miejsca. Na więcej nie liczono, a ponadto kontrakt Caparrósa się skończył, a nowy prezes klubu już wcześniej postawił sobie za punkt honoru ściągnięcie na San Mamés Marcelo Bielsy.
Rządy Bielsy w ekipie z Bilbao zaczęły się jak każdy sezon – „Będziemy grać nasze… bla, bla, bla… Postaramy się zajść jak najwyżej… bla, bla, bla… Ale to będzie trudny sezon… bla, bla, bla… Musimy dać z siebie wszystko… bla, bla, bla” – ale Argentyńczyk już po pierwszych treningach postanowił poprzestawiać pewnych piłkarzy niczym klocki lub puzzle – w tym określeniu lubowały się gazety – i tak dla przykładu zawsze podawano właśnie młodego Javiego Martíneza, który będąc świetnie prosperującym na przyszłość środkowym pomocnikiem, został nagle partnerem Fernando Amorebiety na środku, owszem, ale obrony. Sytuacja była na tyle dziwna, iż o ile sami panowie naprawdę się lubi, choć obaj odnosili się do trybu życia drugiego z lekką wzgardą – Amorebieta wolał siedzieć w ciepłym domu i czytać powieścidła, aniżeli imprezować jak Martínez – o tyle młodszy z Basków już od pierwszego wejrzenia miał coś do Penélope.
Owe uczucie na pewno nie było ciepłe, czułe i dobrze zapowiadające się na przyszłość. Czysta i szczera nienawiść przychodzi z łatwością ludziom o sercach z kamienia, w żyłach których płynie jedynie krew w odcieniu ciemnej czerwieni nosząca w sobie klątwę wielu złamanych serc. Ilekroć Javi Martínez ranił, nie sposób zliczyć, lecz i wierna towarzyszka jego życia, Remedios de Olano, a także przyjaciel, Fernando Llorente, sumień czystych nie mają. Zabijali nadzieję na lepsze jutro, optymizm i radość bez skrupułów, jakby należeli do elitarnej, wyszkolonej jednostki. W istocie – należą. Są ludźmi nieczułymi, bo przerażonymi możliwością doznania zawodu. Nie kochają, bo nie chcą sparzyć się na miłości, która jest trudna i często bardzo bolesna. Nie czują, ponieważ bez uczuć życie jest o wiele prostsze. Bez sentymentów, emocjonalnego zaangażowania i skrupułów z czasem można nauczyć się żyć na wysokich, dających satysfakcję obrotach, idąc tą samą drogą, jaką obrał Javi i jego towarzysze.  
Fernando Llorente szturcha go w ramię, kiedy trener Bielsa woła wszystkich do siebie. Dziś piłkarze Athleticu widzą go pierwszy raz na oczy, bowiem ten zaszył się w swoim biurze i analizował tam nagrania z treningów – nowa metoda w zespole; za Caparrósa nikomu nawet przez myśl by nie przeszło, ażeby nagrywać treningi – zaś same zajęcia prowadził trener przygotowania fizycznego. Klasycznie – bieganie dookoła boiska numer trzy.  
– Myślisz, że znów się trenerowi przysnęło w biurze? – szepcze cicho Fernando, na co Javi jedynie wzrusza ramionami.
– Mam to gdzieś. Meme była.
– Och, jakież to słodkie! Marnotrawna kochanka do ciebie wróciła, co spowodowało nagły zryw martwego serca.
– Coś ty ostatnio czytał? Wiersze, czy prozę poetycką?
– Coś, co jest powyżej twojego poziomu.
– Żarcik ci się dziś stępił. To było poniżej poziomu, do którego mnie przyzwyczaiłeś – odgryza się Martínez, powoli zbliżając do grupki piłkarzy dookoła Bielsy.
Zapowiada się długi i nudny wykład, co każdy wyczytuje z groźnego spojrzenia Argentyńczyka.
– Wybacz, ja nie spędzam nocy w towarzystwie naczelnej zdziry klubu – syczy Llorente. Normalny facet by się obraził, ale Martínez jedynie prycha z dezaprobatą.
Daj sobie już dziś spokój z ironią, naprawdę macie wyjątkowo zły dzień w waszym związku.
W istocie, w słowach Fernando Llorente ukrywa się cząsteczka prawdy, do której Javiemu jest bardzo trudno się przyznać. Może określenie stosunków Meme z chłopakami z klubu puszczaniem się jest zbyt dosadne i raniące osoby blisko zeń związane, lecz panna de Olano nie należy do najbardziej stałych partnerek, ba, liczba jej „skoków w bok” – cudzysłowem warto podkreślić niezidentyfikowaną postać uczuć Javiego i Meme – jest naprawdę imponująca.
I może Javi Martínez dłużej by się nad tym zastanawiał, lecz dociera do niego cichy szept Amorebiety:
– Wpadnij dziś do Penélope. Umiera z nudy nad kanalizacją.
A na te słowa Iker Muniain, do którego są one ewidentnie kierowane, uśmiecha się nieznacznie, skinąwszy głową, po czym syczy:
– To imię ją krzywdzi, Amorebieta. Ale dobrze, odwiedzę Penny.


***
Jestem terminowo, choć późnym wieczorem. Na temat weekendu się nie wypowiem.
Cieszcie się tym, że nie kochacie, póki możecie.
Dla Izy. Spóźniona dedykacja urodzinowa, kocie.

Do zobaczenia w sobotę. 

2 komentarze:

  1. Znowu jestem bardzo zafascynowana tą całą historią, mimo że kilka rzeczy mi się miesza. Ciekawe co wydarzyło się między Javim(?) a Penélope. Mam nadzieję, że powoli wszystko zacznie się układać w jedną całość. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
    S.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chamowaty Javi. Javi i Meme. Javi, gaszący papierosy o marmur kominka. Ten ostatni obraz prześladuje mnie do dziś, wraz z zagubionymi, brązowymi tęczówkami. I tak bardzo nie wiem, ale towarzyszyć mi będzie zawsze. Bo widzę go wyraźnie.

    OdpowiedzUsuń