19.09.2013

4. Iker.


`. Zbyt wiele osób najwyraźniej uważa, że milczenie jest pustką, którą koniecznie trzeba wypełnić.


– Boję się wspomnień – zaczyna powoli, bolesnym tonem Jon Aurtenetxe. – Boję się pamiętać tamte chwile. Zastanawiam się, dlaczego pozwoliłem jej odejść, dlaczego nie zatrzymałem przy sobie. Kiedy Penélope zniknęła, a nawet o wiele wcześniej, gdy jeszcze była z nami, każdy wiedział, iż Martínez ma gdzieś Meme. Nie przejmował się nią od dawna, a ona chyba trochę się zaangażowała w tamtej związek. Martínez nigdy nie kochał, co najwyżej miał zapotrzebowanie na towarzystwo pięknej i zabawnej kobiety, a obu tych cech nie można odmówić Meme. Nawet dziś, choć i jej radosna natura uległa melancholii, a małżeństwo dodało jej spokoju.
Boję się nawet myśleć o tych chwilach, gdy mogłem patrzeć na Meme. Między nią i Javim była luźna relacja, zero zobowiązań i chyba tego oczekiwała też ode mnie, czy od Markela, choć ten dość szybko spasował. Ja nie umiałem zrezygnować z okazjonalnych randek z Meme, a ta chętnie i regularnie kolacje kończyła śniadaniem w moim łóżku. Ja je przygotowywałem. Meme po prostu była piękna i uwodzicielska. Penélope to jej całkowite przeciwieństwo – chuderlawa, prawie bez biustu, bioder czy tyłka, a do tego wszystkiego miała za ostre rysy. W sumie ona i Meme różniły się prawie we wszystkim, również pod względem charakteru; o ile Meme była zła do szpiku kości i wredna, o tyle wredota Penélope pojawiała się jedynie pod adresem znienawidzonego Martíneza, a zwykle była trochę oderwana, urocza pod każdym względem. Zapałałem do niej sympatią szybko; nie znosiła Javiego, a ja nie znosiłem sposobu, w jaki traktował Meme. Jednak Penélope miała w sobie pierwiastek dobra i to on sprawił, że Iker nie umiał oderwać od niej wzroku. On był młodziutki, głupiutki i zajebiście utalentowany. Nie miał nawet dziewiętnastu lat skończonych, przed nim był trzeci sezon w pierwszym składzie i wszyscy widzieli w nim potencjał na następcę wielkich, na w przyszłości kogoś tak ważnego jak Xavi dla Barcelony, Raúl dla Realu, Giggs dla Manchesteru United, czy Gerrard dla Liverpoolu. Miał wszystko, a ponadto nigdy nawet nie próbował zdobyć Meme. On pragnął tylko Penélope, choć długo się tego wypierał; bał się tak, jak ja dziś boję się wspominać.


W chwilach, kiedy tracił nadzieję, przez całe swoje życie miał przypominać sobie uśmiech, jaki rozświetla jej twarz w tym potwornym upale. Kiedy było źle, beznadziejnie i nie miał siły do dalszego życia, przed jego oczami pojawiała się właśnie ona – wachlująca się jakimś czasopismem z wymalowanym na twarzy niezadowoleniem z powodu upału, które jednak przykrywa ciepłym wygięciem kącików ust ku górze. Na pierwszy rzut oka na pewno mu się nie podoba. Penélope Amorebieta jest niewątpliwie ciekawym okazem natury, jednak ostre rysy są odrobinę odpychające. Jej uśmiech jest ironiczny, pełny pogardy i kierowany przede wszystkim do Martíneza, który nie pozostaje jej wdzięczny. Nienawiść między tą dwójką widać na pierwszy rzut oka i chyba nawet najlepszy psychiatra nie potrafiłby im pomóc.
Nie gap się – trąca go ramieniem biegnący obok Jon. – W porównaniu z Meme nawet nie jest ładna.
Jego towarzysz, zaledwie niespełna dziewiętnastoletni Iker Muniain, jedna z najjaśniejszych gwiazd konstelacji Athleticu Bilbao, parska złośliwie.
Udana noc w towarzystwie naszej dietetyczki? – jego głos przesycony jest drwiną. W klasyczny dla siebie sposób naigrywa się z tego głupiego zauroczenia Jona osobą Meme. Meme jest zła i nie zasługuje na kogoś pokroju Aurtenetxe, ale Ikerowi już dawno odechciało się wperswadowywać tę prawdę starszemu koledze.
Zrobiłem jej śniadanie. Była urocza, choć na lekkim kacu – odpiera spokojnie Jon, jakby wcale nie ruszyły go subtelne drwiny. W istocie, zdążył do nich przywyknąć.
Ciesz się, że Martínez tego nie słyszy.
Jon wzrusza ramionami, nie odpowiadając. Dla Ikera to jasny sygnał, iż dalsza rozmowa nie będzie miała sensu, więc powraca do subtelnej obserwacji Penélope Amorebiety.
W gruncie rzeczy, po dłuższym zastanowieniu nie jest aż taka brzydka. Ma w sobie coś odpychającego, a wymalowana na ustach ironia nie dodaje jej uroku, lecz w oczach ma iskrę, jakiej nie widział u żadnej innej. A innych kobiet nie było w życiu młodego piłkarza tak wiele, jak się może wydawać. Może dwie, trzy, którym udało się przełamać wrodzoną nieśmiałość i podołać nabytej w Bilbao umiejętności perfekcyjnego drwienia z życia i świata. Wszak Iker Muniain uczył się od najlepszych, mając bliskie stosunki z samym centrum zła w postaci niezawodnego trójkąta Martíneza, Llorente i panny de Olano. Nikt nie mógł wykształcić go lepiej od tej trójki, której serca przesycone są jadem do cna.
Przez cały trening młody zawodnik klubu z Kraju Basków subtelnie wodzi wzrokiem za Penélope, która przybiera raz znudzoną, raz ironiczną minę, zaś wraz ze spojrzeniem na Amorebietę po prostu się uśmiecha. I to właśnie uśmiech okazuje się być tym, co ma w sobie piękne. Szczery, niewymuszony i pozbawiony drwiących nut uśmiech Penélope Amorebiety jest naprawdę ładny; dodaje jej uroku, czaru, o jakim pewnie nie wie, a jakim przerasta nawet tę cudowną według wszystkich Meme. Tylko imię ma za ciężkie dla swej uśmiechniętej sylwetki. Penélope do niej nie pasuje, za bardzo podkreśla ostre rysy.
Po chwili zastanowienia Iker Muniain już wie, iż dla niego na zawsze ciemnowłosa panna Amorebieta pozostanie Penny. To zdrobnienie jest dlań idealne, doskonale podkreśla światowość, którą Iker ujrzał gdzieś w głębi niewpatrzonych w niego oczu. Nie spotyka jej spojrzenia; ona jakby wcale nie zdawała sobie sprawy z tego, jak mocno go do siebie przyciąga. Jest skupiona na wyrażaniu swoją postawą targającej nią nienawiści. Ale nie jest zła. Penny nienawidzi, lecz Iker widzi w niej mnóstwo ukrytego pod skorupką dobra.
Jest ewenementem, jakiego na pewno nie spodziewał się ujrzeć na San Mamés. Mógł oczekiwać wszystkiego – od nieśmiałej Meme do wyjątkowo uprzejmego Martíneza, lecz nie kogoś o tak sarkastycznym, a zarazem miłym wyglądzie jak Penny.
A Penny zdecydowanie go intryguje, choć nie jest w stanie się do tego przyznać przed samym sobą. Na razie jest na La Catedral, przegląda denne czasopismo i śmieje się drwiąco wprost w twarz Javiego, który chodzi przez to jeszcze bardziej wściekły. Jakby biedakowi nie wystarczała cholerna wieść o kolejnym epizodzie, gdzie role główne grają Meme i Jon.


Jon Aurtenetxe przerywa w najciekawszym momencie, kiedy powoli próbuję łączyć wszystkie te wątki razem. Patrzy na swoje dłonie, a jego ciemne oczy są smutne.
– Muszę iść na trening, Fabrizio – oświadcza.
Skinam głową.
– Podsumuj mi tylko to, co łączyło cię z Penélope – proszę delikatnie. Jak każdy z nich na sam dźwięk jej imienia, na samo jej wspomnienie się krzywi.
– Byłem przyjacielem Ikera, Penélope była przyjaciółką Meme. Teraz możesz tego nie rozumieć, lecz kiedyś wszystkiego wątki zbiorą się w całość i nagle pojmiesz, iż nic tutaj nie wydarzyło się przypadkiem – szepcze smutny, zmierzając do wyjścia. Po chwili już go nie ma, a ja jestem coraz bardziej przygnieciona tą opowieścią. Najpierw Fernando i Javi, teraz jeszcze Jon i Iker… A wszystko przez te dwie kobiety, przez Penélope i Remedios. Chciałabym zamienić choć słowo z obydwoma, lecz na pierwszą nie mam co liczyć. Pozostaje mi znaleźć jakieś dojścia do Remedios de Olano lub jej męża, o którym wiem jeszcze mniej.
Wzdycham ciężko, chowając twarz w opartych na biurku dłoniach. Jestem tym przygnieciona, po pierwszym oficjalnym dniu w pracy, po pierwszej rozmowie z kimś, kto nie umie tak dobrze ukrywać uczuć jak Nando, czuję się beznadziejnie. Udziela mi się tutejsza smętna atmosfera, z którą nawet ja mogę sobie nie poradzić. Athletic Bilbao to wielki klub, jednak został on zgnieciony zniknięciem Penélope, począwszy od pierwszej drużyny, a zapewne zakończywszy na prezesach klubu.
Przecieram twarz dłońmi, biorąc głęboki wdech. Muszę się pozbierać i zacząć normalnie pracować. Mając nadzieję na uciszenie wewnętrznego smutku, który snuje się niespostrzeżony po korytarzach Lezamy i opanowuje każdą duszę, sięgam po pierwszy ze sterty papierów. Rozkład dnia mojego poprzednika. Przemykam po nim wzrokiem i odkrywam, iż powinnam być na treningu. Zwykle po nim będzie czekała mnie rozmowa z Gaizką Toquero, któremu powtórzy się stan „starego, wyliniałego kapcia”. Przez chwilę przeglądam jeszcze rzeczy zgromadzone na moim biurku – kilka płyt DVD z kolumbijskimi telenowelami i filmami Allena, przepis na kurczaka po baskijsku, jakieś notatki dotyczące obchodów kolejnej rocznicy założenia klubu i kartka papieru. Jest jedna, wypełniona koślawym pismem małego chłopca. Sięgam po nią z zainteresowaniem i już chcę zacząć czytać, kiedy do gabinetu bez pukania wchodzi Nando.
– Chodź – żąda, podchodząc do mnie i zabierając mi kartkę. Już mam protestować, ale coś w jego spojrzeniu jest nie tak. – Musisz być na treningu, Amayu.
Nie podoba mi się coś, co widzę w jego ciemnych oczach, lecz nie umiem tego nazwać. Wyrywam mu ten skrawek papieru, nim on w ogóle zdaje sobie sprawę, że go trzyma, a następnie chowam go do torebki i wychodzę z gabinetu, grzecznie za nim podążając. Kilka chwil później lokuje mnie pod swoim ramieniem w opiekuńczym geście.
– Na trening pofatygowała się Remedios, a Jon źle znosi jej widok – tłumaczy mi. – On był i chyba wciąż jest…
– …W niej zakochany – kończę za mojego przyjaciela. – Wiem. Rozmawiałam z nim może z dwadzieścia minut temu. I z Remedios również chciałabym porozmawiać.
– Nie dziś – głos Nando jest twardy i pewny swego. Poddaję się bez walki, ufając mu i jego wiedzy na temat dziwnych stosunków między zawodnikami a Remedios i Penélope. – Możecie rozmawiać co najwyżej o przepisie na koktajl dla Toquero, albo malinowe lody Iraizoza, ale nie o Penélope, Ikerze i jej związku z całą tą sprawą – spokojnie mi tłumaczy.
– Dobrze – wyduszam z siebie.
– I, Amayu, z chłopakami też jeszcze nie rozmawiaj. Jon źle znosi małżeństwo Remedios, a brak przyjaciółki, jaką była dla niego Penélope, go dobija. Amorebieta… Po prostu z nim nie gadaj. I z Muniainem też. Ta dwójka jest bezpiecznie odgrodzona od wspomnień i na razie tak musi pozostać. Poza tym Javi też nie jest szczególnie chętny do rozmów o niej – dodaje Nando, kiedy powoli wkraczamy na jedno z boisk treningowych. Dookoła znajduje się około stu, może dwustu fanów klubu.
– To normalne? – wyduszam z siebie zdziwiona tym widokiem. W żadnym innym klubie nie było widowni przy murawach ośrodka treningowego; ba, Valdebebas zostało zamknięte dla kibiców, ponieważ ówczesny trener  miał taki kaprys.
– Tak, to całkiem naturalne. Ale Marcelo zaraz sam ci to wyjaśni – Nando całuje mnie w przelocie w policzek i zostawia na skraju murawy, skąd mogę widzieć całą drużynę – dziś o wiele bardziej energiczną i radośniejszą, jakkolwiek pewnie to tylko jest idealnie wyreżyserowane zachowanie – trenera Bielsę oraz śliczną blondynkę siedzącą na skraju boiska z drugiej strony.
Remedios de Olano jest absolutnie piękna i nagle rozumiem słowa Aurtenetxe. Jakkolwiek nie wyglądałaby Penélope, urody Remedios nie można przyćmić. Zapewne przyglądałabym się jej dłużej, gdyby miękkie ramię trenera Bielsy nie owinęło mnie w talii.
– Dzień dobry, Fabrizio – wita mnie serdecznie, nader wylewnie. Jakby pokładał we mnie wszystkie swoje niespełnione nadzieje.
W istocie, pokłada i oboje o tym wiemy.
– Miło mi trenera widzieć. Mogę się dowiedzieć, czemu dookoła jest mnóstwo ludzi? – pytam prosto z mostu, wcale nie wyplątując się z ciepłego uścisku potrzebującego tego Marcelo.
– Ten klub należy do tych ludzi, kochana. Nie mogę im zabronić oglądania treningów chłopców, a im lepiej robi presja wywierana przez obecność fanów – odpowiada bez zastanowienia.
W sumie ma rację – wszyscy są jakby lepiej zmotywowani, aby oszukać swoich kibiców, aby w perfekcyjny sposób wmówić im, że kryzysu już od dawna nie ma.
– Myślę, że to doskonała metoda – odpieram. – Powinniśmy się tego trzymać; chłopaków to zmotywuje do większego wysiłku, utrwali w tym, że  kibice wciąż w nich wierzą, zaś nasi kibice poczują się bardziej związani z klubem. Zdecydowanie powinniśmy nie zmieniać w tym niczego, zostawić Lezamę otwartą, a treningi chłopaków dostępne wszystkim, którzy chcą je ujrzeć, co pan o tym myśli, trenerze?
Iskry, jakie widzę w jego oczach, są gwarancją, iż dobrze nam się będzie razem pracowało.


Jeśli miałby określić właśnie odbyty trening w jakiejś skali, ocena wybiegałaby daleko poza nią. Zarówno on, jak i cała drużyna słania się na nogach, kiedy wreszcie uspokojony widokiem wyciskających z siebie ostatnie krople energii i życia podopiecznych trener Bielsa pozwala udać się do szatni. Iker Muniain spostrzega kątem oka, iż Penny – prawie go skręca, kiedy słyszy, jak Martínez określa ją „tą przeklętą, chuderlawą Penélope” , i wcale nie dlatego, że ją obraża – powoli podąża za nimi, aby usiąść na stole do tenisa w samym środku szatni i nie odrywać wzroku od Amorebiety. Co jakiś czas rzuca na jego temat jakąś uwagę, której nie rozumie nikt oprócz niego samego, a ona chichocze głupio wraz z każdą jego ripostą.
Nie, nie, to wcale nie jest irytujące, że jakaś kobieta siedzi sobie w samym środku szatni, zajmując ulubiony stół do ping ponga Martíneza i Llorente, i chichocze sobie głupiutko ze swoim kochanym Nano, jak sama go zwie.
Na samą myśl o tym, co może tę dwójkę łączyć, Ikera przechodzi niemiły dreszcz, którego on sam nie umie zinterpretować. I woli tego nie robić, bo jeszcze okazałoby się podczas analizowania sytuacji i nachodzących go uczuć, że coś z nim jest na pewno nie tak.
Zresztą jego samego by to nie zdziwiło. Wylądował pośród szalonych ludzi, w samym centrum elitarnego, baskijskiego zakładu dla psychicznych, zwanego też Athleticiem Bilbao. A Toquero znów biega po szatni, szukając schowanych przez Ekizę i Herrerę spodni. Jej, i jak tutaj nie zwariować? Ci ludzie mają w sobie aż nadmiar energii, są aż za szaleni i nader wszystko kochają kopać piłkę. Ich entuzjazm udziela się każdemu, kto przekroczy progi Lezamy, opanowuje duszę i ciało, nie daje spokoju i zapuszcza korzenie w sercu. Kiedy po raz pierwszy wszedł na teren cantery, jego umysł uległ baskijskiemu szaleństwu dotyczącemu piłki. Miał trzynaście lat i wylądował w Bilbao u jakiejś dalekiej ciotki ze strony matki, pozostawiwszy za sobą Pampelunę jak wielu innych, obecnych klubowych kolegów. Choćby Javi porwany przez działaczy Athleticu do Lezamy.
Ikera Muniaina nic nie wyróżnia w tej kwestii znad wielu rodaków, jednak jego gwiazda jest o wiele jaśniejsza. W Pampelunie nie mógłby tak doskonale rozwinąć swojego talentu, choć na pewno szkółka nie była zła.
Ale nic nie równa się z Lezamą i canterą Athleticu.
Zaszczepili w nim miłość do tego klubu w kilka tygodni, pokazali, jak bardzo można być Baskiem na międzynarodowej arenie piłkarskiej. Wytłumaczyli, że tylko w Athleticu nigdy nie zrezygnują z jedności narodowej, że zawsze będą grali tutaj jedynie Baskowie. Poprzez te wszystkie wielkie słowa, ogromne obietnice i cudownie zwodzące deklaracje działaczy Iker poczuł się wyróżniony, iż może grać w takim klubie, iż należy do małego świata Kraju Basków. Jego serce sygnalizowało, że gra w Athleticu to nie tylko zaszczyt, ale narodowy obowiązek. Wszak jest Baskiem, kocha swoją ojczyznę i będzie bronił baskijskich barw do końca życia, zaś Athletic i trener Caparrós dali mu na to szansę zaledwie w wieku lat szesnastu.
Gdy został po raz pierwszy powołany na mecz w pierwszym składzie Bilbao z pewnością debiutu, zaraz po wejściu do szatni na San Mamés kapitan, Carlos Gurpegui zapytał spokojnym głosem, czy jest gotowy bronić barw klubu i ikurriny do ostatnich sił. Przytaknął z przekonaniem, mając pewność, iż nadszedł czas.
Te kilka symbolicznych sekund zapadło mu w pamięci na zawsze i często wraca do tej chwili przed meczami rozgrywanymi zarówno na La Catedral, jak i w całej Hiszpanii, czy Europie w zależności od rodzaju rozgrywek. Od tamtej chwili minęły ponad dwa lata – cóż, rocznikowo lat miał siedemnaście i wszystko było winą obchodzonych dopiero w grudniu urodzin – zaś Iker Muniain z dnia na dzień czuje się coraz bardziej zobowiązany grać dla Athletic Club – bowiem oficjalna nazwa nie nosi w sobie członu ‘Bilbao’ – do końca kariery.
– Idziemy na pizzę – komunikuje mu siedzący obok Aitor Ocio, trzasnąwszy go lekko w ramię. – Idziesz z nami?
Iker spokojnie kończy sznurowanie butów, nim udziela twierdzącej odpowiedzi.
– Więc się pośpiesz, bo tylko Toquero dziś ogarnia się wolniej od ciebie – dogryza mu czule Aitor.
Co jak co, ale cios był bardzo poniżej pasa, gdyż biednego Gaizkę znów opanował nastrój „starego, wyliniałego kapcia”, z czego już dawno nawet przestano żartować. Meme przygotuje mu ten dziwny koktajl o niezidentyfikowanym kolorze i nawet Toquero pozbiera się w ułamku sekundy.
Iker wrzuca byle jak swoje rzeczy do torby treningowej i spokojnym krokiem rusza w stronę parkingu przy San Mamés, gdzie niedaleko wyjścia zaparkował samochód. Ciska do bagażnika Land Rovera sportową torbą, po czym podchodzi do czekających na ostatnich ociągających się piłkarzy zgromadzonych w cieniu rzucanym przez wielki, stary stadion. Penny stoi z boku i prowadzi pogawędkę z Jonem, na twarzy którego kwitnie uśmiech.
– Iker, chodź tutaj! – woła nagle Aurtenetxe, wcale nie wiedząc, jak te trzy słowa zmienią historię Athleticu Bilbao.


***
Prosta matma mnie przerosła, rozdział planowo dziś a nie jutro.
Mogę powiedzieć, że niedługo już pojawi się Penélope na dobre. I mogę powiedzieć też, że czasami potrzebny jest taki day off.
Dla Izy.

Do zobaczenia w niedzielę. 

Ps. czyżby czcionka znów kulała? 

1 komentarz:

  1. Mój problem to fakt, iż nikt tu Ci nie komentuje! KOMENTUJCIE TE JAKŻE ZAJEFAJNE OPOWIADANIE!!!


    A tak na poważnie to dzisiaj mamy zagubionego Ikerka. I heh, to jest takie dziwne długie wprowadzenie na początku, ja już chcę rodziały 20+! XD

    Marta (nie chce mi się logować na konto google XD)

    P.S. Sorry, ale zwała mnie dosięgnęła.

    OdpowiedzUsuń