`. Małżeństwo i
rodzina są tylko i wyłącznie tym, co sami z nich czynimy.
– I znów wracamy do Fernando, do drzwi, do których nikt nie ma kluczy.
On jest sekretem samym w sobie, on wie najwięcej i choć głównie dzięki niemu
znam tak wiele szczegółów – bo Penélope opowiadała mu praktycznie o wszystkim,
zdawała szczegółowe relacje z każdego dnia, ciesząc się wraz z nim swoim
szczęściem – nie wiem, kim on był. Wydawało nam się, iż jest jednym z nas,
naszym przyjacielem, towarzyszem i tak dalej, ale tak naprawdę wiemy o nim
naprawdę niewiele.
Chyba tylko dwie osoby na świecie poznały Fernando Amorebietę do tego
stopnia, ażeby móc znieść jego tajemniczość. Pierwsza z nich jest
oczywistością, to jego najdroższa Penélope. Zaś ta druga była dla nas
niespodzianką, niespodziewanym zrządzeniem Losu. Czymś, o czym nigdy byśmy nie
pomyśleli.
Ta druga to Remedios.
Uśmiech Meme de Olano jest
ciepły, jednak w jej oczach widać strach. Szczere, prawdziwe przerażenie,
jakiego nie potrafi pokonać pomimo wiary w słowa Fernando.
Bo przecież nawet temu podołają,
trwając w swoim chorym układzie, na jaki zdecydowali się jakiś czas temu.
Upewnia go o tym choćby nawet dotyk jej delikatniej dłoni, czy ten subtelny,
ciepły, lecz wciąż przerażony uśmiech.
Ktokolwiek powiedział, iż Meme de
Olano nie potrafi być zwykłą, przepełnioną ciepłem kobietą, mylił się. Za
każdym razem, kiedy ją widzi, ten jasnowłosy demon dręczący Athletic Club de
Bilbao zadziwia go ilością swoich wcieleń. Zrzuca skórkę femme fatale i nagle
zostaje prawdziwą sobą, trochę niezdecydowaną, choć mającą jasne cele na
przyszłość Meme. Dokładnie taką, jakiej nikt inny nie umie jej spostrzec. Nawet
Penélope nie widzi weń tej iskry prawdziwej kobiety marzącej o mężu, dwójce
dzieci i domku z białym parkanem.
Nie żeby aż tak absurdalne były
marzenia Meme, jednakże ten najskrytsze odrobinę zmierzają w podobną stronę,
spotykając gdzieś po drodze i pragnienia Fernando chcącego podobnych rzeczy.
Więc co im szkodziło uznać, iż do spełnienia podobnych marzeń będzie łatwiej
dążyć tuż obok siebie, a nie w ogromnej odległości czynionej przez dystans
powodowany innymi zainteresowaniami, charakterami… praktycznie wszystkim.
Tak jest stosunkowo łatwiej, o
wiele prościej. Pojawia się mniej problemów, które we dwoje rozwiązuje się
łatwiej. No i Meme przy Amorebiecie jest jakaś taka spokojniejsza, pewniejsza
siebie w ten pozytywny sposób. Tym bardziej ostatnio, kiedy uciekła od tamtego
życia, od imprez w 69 i picia na umór ze swoimi złymi przyjaciółmi.
Jakby świadomość, iż jest
odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale też za swoje dziecko, trochę ją
zahamowała, nakazała jej zwolnić tempo dotychczasowego życia i zastanowić się,
co tak naprawdę jest ważne.
– A Penélope… – blondynka
opuszcza wzrok z ich złączonych dłoni spoczywających na stoliku i znów próbuje
zmienić temat.
Fernando parska na to śmiechem.
– Od dwóch dni wkurwiona do
granic możliwości, tym bardziej, że siedzi nad tym projektem całkowicie sama, a
Iker nie nadaje się obecnie na jej towarzysza. Jak przywiozłem do domu lekarza,
o mało biedaka nie pogryzła, kiedy jej powiedział, iż przez bity miesiąc ma
zakaz wychodzenia z domu.
Meme chichocze cicho,
wyobraziwszy sobie wściekłość przyjaciółki.
– Ale ty też nie możesz jej
odwiedzać, Meme – zaznacza po chwili. – Dla dobra dziecka.
– Miałam ospę – oponuje na to
blondynka. – Poza tym nic się nie stanie.
– Wolałbym nie ryzykować, tym
bardziej, iż musisz spokojnie to sama przemyśleć. Znajdę jej kogoś z
kontuzjowanych na towarzysza niedoli, kiedy będziemy grać na wyjazdach.
– Na pewno?
– Meme – zaczyna cicho tym
miękkim, lekko zachrypniętym głosem. – Penélope to nasz najmniejszy problem.
Trochę pewniejszy i szerszy
uśmiech wkrada się na twarz blondynki, co Wenezuelczyk natychmiast odwzajemnia.
Określenie swoich uczuć wobec niej może i sprawia mu trochę trudności, bowiem
te na pewno się nie są łatwe i przejrzyste, lecz jest to na pewno coś ponad
sympatię. Może i nigdy nie będzie kochał jej tak bezwarunkowo i bezinteresownie
jak Penélope, lecz to przecież dwie inne kobiety, dwa całkowicie inne światy.
Penélope i Meme są praktycznie
swoimi przeciwieństwami, lecz tylko kiedy ma je obie, świat Fernando Amorebiety
jest idealne dopełniony, praktycznie doskonały. Musi mieć je obie, ażeby być
człowiekiem spełnionym. Kiedy Penélope gwarantuje spokój i radość, Meme dodaje
życiu nutkę zaskoczenia, spontaniczności i nieobliczalności.
– Wiem – przyznaje wreszcie
blondynka. – Ale nie umiem powiedzieć, czyje to dziecko. Ba, nawet nie umiem
określić, która opcja byłaby lepsza.
Fernando Amorebieta uśmiecha się
tajemniczo, mocniej ściskając jej dłoń, a po chwili unosi ją do ust i
delikatnie całuje. Może nawet daje tym gestem ujście swoim niezidentyfikowanym
uczuciom, które Meme daje radę odczytać z jego oczu. Może nawet ta jasnowłosa
kobieta, której diabelny blask gdzieś zaginął, czuje to samo.
Może nawet mogliby się kochać,
jednak wszystko kończy się na przypuszczeniach, a ta jedna chwila trwa tak
krótko, zdecydowanie za krótko dla dwóch serc o tak niejasnym stosunku do
uczuć. Jakkolwiek o ile Fernando Amorebiety nigdy nawet nie odważyli się
posądzić o nieumiejętność czucia – wszak wystarczyła sekunda patrzenia na jego
stosunek wobec Penélope – o tyle tego typu herezje na temat Meme de Olano
padały już niejednokrotnie. Chyba nawet w pewnym momencie sama Argentynka w te
słowa uwierzyła, poddając się złu i Javiemu Martínezowi, a z czasem zagubiła
prawdziwą siebie.
Prawdziwa Meme de Olano jest kimś
całkowicie innym, kimś, kogo Fernando odkrył na nowo. I właśnie dlatego,
właśnie z powodu, iż jako jedyny zna klubową dietetyczkę jako osobę dobrą,
ciepłą i w głębi siebie odrobinę stłamszoną przez niemożność realizacji
własnych marzeń, wypowiada jedno zdanie, od którego nie ma już odwrotu.
– Meme, dajmy spokój rozważaniom
„co by było, gdyby…?” i zaufajmy mi i temu, co nam pomoże.
W istocie – pomysł Fernando
Amorebiety to chyba najracjonalniejsze rozwiązanie obecnej sytuacji.
– Szlag mnie trafia, Iker – to
pierwsze słowa, jakie Fernando Amorebieta słyszy po wejściu do swojego i
Penélope mieszkania, i na pewno nie są one kierowane do niego. Lecz w sumie to
żadna nowość, iż szatynka wisi na telefonie i zrzędzi swojemu chłopakowi, jak
bardzo jej tutaj nudno.
– Cześć, Penélope! – woła
Fernando, wcale nie oczekując na choć odrobinę jej cennej uwagi.
– Nano właśnie wrócił… I tak go
praktycznie nie obchodzę…
Punkt dla niego, rzeczywiście
nawet nie odpowiedziała. Wcale się tym nie przejmując, Fernando Amorebieta
rusza w stronę kuchni – o dziwo, kiedy mija Penélope rozłożoną wygodnie na
sofie w salonie, ta mu nawet macha i delikatnie się uśmiecha, ażeby i tak pół
sekundy później znów całą swoją uwagę skupić na rozmowie z Muniainem – gdzie
niespiesznie zajmuje się wypakowywaniem zakupów i kaczki po pekińsku wziętej na
wynos specjalnie dla szatynki.
– Źle mi samej… – jęczy
dziewczyna do telefonu, rozciągając się na sofie jeszcze bardziej i o mało nie
zrzucając przy tym na ziemię laptopa spoczywającego na jej kolanach. –
Baaaardzo źle – dodaje po chwili, przeciągając samogłoskę. – Siedź w domu i
nawet nie odważaj się tutaj pojawiać… Nie chcę cię zarazić, przecież wiesz.
Fernando cmoka dziewczynę w
policzek, po czym siada na fotelu naprzeciw niej i z uśmiechem obserwuje, jak
ta, cała pokryta czerwonymi kropkami – niech szlag trafi ospę wietrzną! –
konwersuje z uśmiechem przez telefon.
– Nano przyniósł mi kolację…
Nigdy w ciebie nie wątpiłam!… Coś od Chińczyków… Nieszczególnie… Hmmm, może coś
dobrego?… No tak, wybacz, że zapomniałam…
– Penélope? – wtrąca się nagle
Fernando.
– Mhm? – ta obdarza go jedynie
nieobecnym uśmiechem.
– Włącz głośnomówiący.
Przynajmniej w spokoju zjesz, a mnie trochę pomdli.
– Hej, Nano! – dociera do niego
po kilku sekundach głos Ikera dochodzący z niewielkiej komórki umieszczonej na
stoliku. – Pilnujesz mi jej, prawda?
– No ba! Penélope, jedz już, bo
ci wystygnie.
– Właśnie, Penny, musisz coś
zjeść. A jak wyzdrowieję, ugotuję ci wszystko, na co tylko będziesz miała
ochotę.
Słowa te są widocznie
wystarczająco przekonujące, bowiem szatynka przeciąga się na sofie raz jeszcze,
po czym sięga po talerz z apetycznie wyglądającą – akurat estetykę potraw musi
tym Chińczykom przyznać – kaczką po pekińsku, którą po chwili namysłu zaczyna
konsumować.
– Jesteś pewien, że wszystko? –
mruczy z diabelskim uśmiechem.
Fernando dałby głowę, iż Iker na
pewno teraz wywrócił oczami. Na sto procent.
– Oczywiście. Penny, nawet ze mną
nie polemizuj w tym temacie.
Dziewczyna znów parska śmiechem,
o mało nie opluwając się chińszczyzną.
– Narażasz się z własnej woli! –
zaznacza Fernando. – Ona ci tego nie zapomni.
– Nano, aż tak pamiętliwa nie
jestem! – protestuje natychmiast Penélope.
– Słońce, a pamiętasz może, kto zabił
twojego chomika osiemnaście lat temu?
Z ust dziewczyny wydobywa się
złowrogi warkot.
– Carmen del Campo Torres, ta
mała zdzira, która mordowała każde zwierzątko na dzielnicy!
– Wcale nie jesteś pamiętliwa,
kochanie – subtelnie kpi z niej Iker, śmiejąc się w najlepsze. A przecież nawet
nie widział najkomiczniejszego, to znaczy Penélope mrużącej wściekle oczy i na
jednym wdechu wyrzucającej z siebie dane złoczyńcy pełnym wyrzutu i
niewyzbytego od lat żalu głosem. Widok bezcenny, naprawdę szkoda, iż jej nie
nagrał. Puściłby potem to Meme, może choć na chwilę przestałaby się zamartwiać
i wybuchnęłaby szczerym śmiechem. Może zapomniałaby na kilka chwil o męczących
ją problemach i decyzji, jaką dziś wspólnie podjęli. Tym bardziej, iż ona właściwie
była przeciw takiemu wyjściu, jednakże Fernando siłą swoich argumentów
skutecznie ją przekonał.
Bo tak będzie najlepiej dla
wszystkich, w szczególności dla ciebie i dziecka, Meme – te słowa wybitnie
brutalnie uświadomiły pannie de Olano powagę sytuacji. I się zgodziła, bo nic
lepszego zrobić nie mogła.
– Muniain, bo się wścieknę i
postanowię zaprzyjaźnić z Martínezem, jeżdżąc wraz z nim po jakiś lasach –
grozi, lecz Fernando ma wrażenie, iż te subtelnie kpinki Ikera całkowicie
przypadają jej do gustu i są jednym ze sposobów na okazywanie sobie uczuć.
– Słonko, wy byście się
pozabijali w jednym pomieszczeniu, nie wspominając o jednym aucie.
– Nie żeby nam to jakoś
szczególnie przeszkadzało – wtrąca Fernando.
– Nano! – syczy na to Penélope,
której duma została właśnie odrobinę urażona.
– Nie nanuj mi tutaj, Penélope. Przynajmniej
jako jedyna pozostaniesz ślepa na prawdopodobny urok Martíneza, nie mam racji?
– Nie ma racji? – dopytuje się
Iker, którego również ta rozmowa szczerze bawi.
Penélope ciężko wzdycha, nim
niechętnie przyznaje:
– No ma.
– O tych wydarzeniach nie widział wtedy nikt. Remedios na temat ciąży
nie wydusiła z siebie ani słowa, jakby za trudno było jej się pogodzić z tym
faktem. Fernando wolał trzymać siebie, a wraz z tym i ją jak najdalej od tego,
zaś my wszyscy mieliśmy po prostu nie być uświadomieni o wszystkim. Tamten
epizod miał pozostać na zawsze niezauważony przez nikogo, bowiem każdy skupiał
się na ospie Penélope i subtelnym drwieniu z szalejącego bez niej Ikera. W
postaci jej choroby Fernando i Remedios odnaleźli idealną przykrywkę i wszystko
zapowiadało się idealnie. Nikt miał się nie dowiedzieć przed czasem, nikt miał
nawet tego nie podejrzewać.
– A ty skąd wiesz? – wchodzę mu w słowo. Uśmiecha się do mnie trochę
smutno.
– Zapytałem Fernando. Nie oponował, ba, nawet nie miał obiekcji, ażeby
mi o wszystkim nie opowiedzieć. Wiem o ciąży Remedios, lecz zostałem wtedy
zobowiązany tajemnicą chronienia tego. Bowiem chronienie przeszłości często
jest jedyną opcją, ażeby chronić też drogie nam osoby.
Rozmowa toczy się w najlepsze
bite dwie godziny, nim wreszcie Fernando każe swojej drogiej Penélope skończyć
gadać i wziąć leki. Iker rozłącza się z ociąganiem, wyraźnie niechętnie, a
panna Amorebieta podziela jego odczucia, jednakże wreszcie znajduje się w
kuchni odziana w dużo za duży dres Fernando i
z włosami spiętymi w niedbały kucyk.
– Siadaj, Penélope – prosi
niegłośno, lecz zdecydowanie Wenezuelczyk. Zdziwiona tym tonem, jednocześnie
niepewnym i świadomym swojej siły, opada na najbliższe krzesło i przez chwilę w
absolutnym milczeniu bawi się szklanką wody, kiedy to jej towarzysz toczy sam
ze sobą batalię w sprawie podjętej wcześniej tegoż dnia decyzji.
Penélope ma prawo wiedzieć, w
końcu życie z nią i tak się nie zmieni, jeśli teraz jej powie. Mogłaby się zaś
pogniewać za okłamywanie jej, za ukrywanie prawdy, a co za tym idzie – mógłby
ją stracić. Pozornie wyznanie prawdy Penélope wydaje się być banalnie proste i
całkowicie oczywiste, jednakże na samą myśl o tym, na każdą próbę ułożenia w
głowie prawdopodobnego scenariusza i przygotowania wypowiedzi Fernando
Amorebieta czuje się, jakby był sparaliżowany. Irracjonalne uczucie, którego
nie jest w stanie pojąć. Jeśli nie ma czego się obawiać, dlaczego mimo
wszystkiego jednak to robi?
– Coś się stało, prawda? – głos
Penélope jest spięty, pełen strachu o najbliższych. Co prawda dosłownie przed
chwilą rozmawiała z Ikerem, ale pewnie teraz po jej głowie krąży tysiąc
czarnych myśli dotyczących tego młodego chłopaka.
– Nic złego – natychmiast
oponuje, a ona wypuszcza z ulgą wypuszcza nagromadzone w płucach powietrze. –
Po prostu… Meme jest w ciąży.
– Ojej – wymyka się Penélope i
jest chyba to najlepsza reakcja, na jaką obecnie ją stać. Nie żeby Fernando tego
nie przewidział. – Z kim wpadła? – dodaje, nie mogąc przemóc wzrodzonej
ciekawości każdego człowieka.
Fernando wzdycha, bo najgorsze
dopiero przed nim.
Ale słowa te, praktycznie wyrok,
w jego ustach nawet nie wydają się być tak dramatyczne. Ponieważ gdy szepcze to
jedno zdanie, nagle zaczyna czuć jego sens, rozumieć, iż inaczej zadecydować nie
mógł. Był jej to winny, co najmniej.
– To moje dziecko.
Penélope natychmiast podrywa się
z krzesła – na szczęście instynktownie odkłada szklankę na stolik – i mocno
przytula Wenezuelczyka.
– To wspaniale, Nano! Jakkolwiek
nigdy nie podejrzewałam, iż będziecie razem – woła szczerze uszczęśliwiona. – A
będę matką chrzestną waszego maluszka? I chyba powinnam zadzwonić do Amaranty z
gratulacjami… – zastanawia się, odchodząc w stronę salonu, gdzie na powrót
zakopuje się w ogromnej płachcie puchatego koca. – W końcu ona chyba nie była
na to gotowa, potrzebuje wsparcia, a wydaje mi się, że jesteśmy przyjaciółkami…
– Już, Penélope – przerywa jej ze
śmiechem Fernando. – Jasne, że jesteście przyjaciółkami, ale Meme jest tylko w
ciąży, a ty masz ospę i za nic w świecie nie pozwolę wam się spotkać co
najmniej przez najbliższy miesiąc.
– Och, to oczywiste – wchodzi mu
w słowo Penélope wciąż rozentuzjazmowana wieścią o zostaniu ciocią. Albo po
prostu tak źle działają na nią te leki i tęsknota za Ikerem. – Dla dobra
dziecka nawet ja bym nie pozwoliła jej tutaj przyjść. Jak Ikerowi, bo nie chcę
nikogo pozarażać. Ale Amaranta nie może być teraz sama, powinna z nami
zamieszkać, jak tylko wyzdrowieję. Tak będzie nam wygodniej, nie uważasz, Nano?
– Penélope – przerywa jej wywód.
– Tak?
– Pieprzysz od rzeczy. Poszłabyś
spać, a nie mieszasz mi w głowie.
Ta obdarza go nienawistnym
spojrzeniem, po czym obraca się tyłem doń i rzeczywiście po jakimś czasie
zapada w lekki sen, zostawiając Fernando Amorebietę z toną pytań, jakie
wygenerowała swoją bezsensowną gadaniną.
W końcu oznajmienie światu, iż
dziecko Remedios Amaranty de Olano Flores jest jego, łączy się ze związaniem
się z Meme, ze stworzeniem wraz z nią prawdziwej rodziny dla tego malca,
którego spłodził prawdopodobnie albo Martínez, albo Aurtenetxe. O Susaecie
nawet nie myśleli, bowiem ten powoli układa sobie życie bez Meme i nie ma sensu
mu tego psuć. A roszczeń raczej nie będzie, bo przecież Meme de Olano zasłynęła
z kilku romansów naraz, a co za tym idzie, sypiając z Javim i Jonem za jednym
zamachem, dlaczego miałaby mieć tyle skrupułów, ażeby nie przespać się z
Amorebietą?
Jasne, nie zrobiła tego, lecz
poza nią i Fernando nikt nie musi o tym wiedzieć. Tym bardziej, jeśli wybrana
droga jest dla dziecka najlepsza, zaś Wenezuelczyk czuje się na siłach
zaopiekować Meme i jej dzieckiem. Ich
dzieckiem.
Teraz nie będzie już odwrotu,
jednak najważniejsze, ażeby dobrze wcielić się w swoje role. A potem może nawet
zacząć myśleć o czymś ponad to wszystko, o czymś, co może scalić ich chorą
rodzinkę, jaką z czasem sobie zbudują.
Może nawet o uczuciu, do którego
przecież oboje są zdolni.
***
Myślę, że tam powyżej jest stosunkowo sielankowo. Więc pocieszmy się tym
z Penélope i resztą.
Czasami łzy pojawiają się w najmniej oczekiwanym momencie tylko po to,
by udowodnić nam, że wciąż potrafimy czuć, że nie staliśmy się nieczułymi
potworami.
Dla K. i wspomnień.
Do zobaczenia w sobotę.
Ps. znów nie odpowiadam za tę jebniętą czcionkę -.-
Zapraszam na nowość: On the Other Side: Rozdział III http://on-the-other-side-blog.blogspot.com/2013/11/rozdzia-iii.html?spref=tw
OdpowiedzUsuń