`.
Nic nie jest stracone, jeżeli ma się dosyć odwagi, aby twierdzić, że wszystko
jest stracone i że trzeba zaczynać od zera.
To wszystko jest
takie… niemożliwe. Takie surrealistycznie nieprawdziwe. Błękit szpitalnego
korytarza wcale nie napawa nadzieją, sącząca się cicho melodia tym bardziej.
Miast niej w pewnym sensie uspokajająco działają nerwowe, rytmiczne kroki trenera
przemierzającego korytarz od jednych do drugich drzwi. A może tylko usypiająco. Czas mija w taki
dziwny sposób, tak dziwnie się go czuje. Każda sekunda męczy, każda wysysa
wielkie pokłady energii, bezsilne czekanie zaś boli.
Boli Jona
skulonego w kącie pod ścianą. Boli Javiego towarzyszącego w przemierzaniu
korytarza trenerowi. Boli samego trenera Bielsę, a także Muniaina i drzemiącą w
jego ramionach Penélope.
W szczególności
zaś czekanie boli Fernando Amorebietę, który siedzi obok Penélope i próbuje
tylko nie wybuchnąć. Łzami na przykład. Tylko dlaczego to musi być takie
trudne? Dlaczego Meme musi znajdować się od wielu godzin po drugiej stronie
drzwi z napisem „Blok operacyjny”, a jej stan musi być dla wszystkich
niewiadomy?
Która to może być
godzina? Czwarta po południu? Piąta? Co najmniej od trzech godzin te sześć osób
zgromadzonych na szpitalnym korytarzu jest zawieszonych w stanie niepewności,
czy Meme de Olano przeżyje. I tak mieli szczęście, iż w chwili wystrzału Jon
znajdował się po drugiej stronie drzwi wejściowych do ich domu, bowiem Bielsę
głowa bolała do tego stopnia, iż kazał się wszystkim wynosić z Lezamy.
Meme zaś
spudłowała. Choć Aurtenetxe znalazł ją już w kałuży krwi na podłodze w salonie
z widokiem na zatokę, o jakim zawsze marzyła, na pewno nie udało jej się zabić.
Co najwyżej obdarła ze złudzeń dwudziestoletniego chłopaka, któremu już nigdy
nie uda wyprzeć się z pamięci przerażającego wspomnienia ukochanej pośród
czerwonej cieczy rozlewającej się powoli po sosnowej podłodze, czy też
krótkiego dźwięku wystrzału z broni, jaki już na zawsze będzie rozbrzmiewał w
jego głowie. Co najwyżej poważnie się zraniła, a teraz o jej życie walczy cała
medyczna ekipa jakiegoś baskijskiego szpitala, gdzie ją przywieźli.
Jon zaraz po
przyjechaniu karetki roztrzęsiony dał znać o wszystkim Ikerowi, ten zaś za
pośrednictwem Penélope przekazał informację Amorebiecie, samodzielnie dzwoniąc
do Javiego. I do Marcelo, który słowa od tamtej pory nie powiedział. Ani
jednego dźwięku, ani sylaby wsparcia wobec Jona, który czuje się najgorzej z
nich wszystkich.
To na jego
barkach spoczywa wyimaginowana odpowiedzialność za strzał. To on obwinia się,
iż jest tego powodem, ponieważ nie umiał uszczęśliwić Meme, nie umiał dać jej
spokojnej, pełnej miłości egzystencji. Dusił ją swoimi uczuciami, a może nawet
samym byciem. I tym, że tak łatwo pozwolił jej wrócić, że pozbył się
wszystkiego, co dał radę zbudować po jej kolejnym, jeszcze zeszłorocznym
odejściu, ażeby żyć w złudzeniu, w iluzji sielanki u jej boku.
Te tysiące myśli
buzujących w głowie młodego Baska działają nań destrukcyjnie. On już nigdy nie
będzie śmiał się równie beztrosko, nie będzie obdarowywał świata tym uśmiechem
pełnym naiwności. Dziś to wszystko stracił, bowiem Meme de Olano okazała się
egoistką na skraju. I strzeliła w samo serce. Bynajmniej nie swoje, a co
najwyżej swych przyjaciół zgromadzonych w wąskim korytarzu. Przede wszystkim
zaś kochającego ją do szaleństwa Jona Aurtenetxe.
I może po trochu
też Fernando i Penélope Amorebietów. Javiego raczej o głębsze uczucia nie warto
posądzać, on ich nie posiada, z Meme zaś łączyła go sieć pożądania i władania
baskijskimi klubami. Iker zaś znalazł się w tym miejscu jedynie ze względu na
swoją dziewczynę i na przyjaciela.
Ból wymalowany na
twarzy Penélope nawet podczas nerwowego, niespokojnego snu jest wymowny.
Jeszcze parę dni temu siedziała z nią w którejś z kawiarni w centrum i
dyskutowała o życiu. Jeszcze parę dni temu nic nie zapowiadało katastrofy, na
jaką piłkarze Athleticu Bilbao muszą zacząć się przygotowywać.
Choć Meme nie
udało zadać sobie śmierci natychmiast, czy obrażenia nie są zbyt poważne, ażeby
przeżyła? Czy uda się ją uratować?
Takich pytań są
miliony. Kłębią się w głowach wszystkich zgromadzonych, w szczególności zaś
Fernando Amorebiety. Choć to jedno, najgłośniejsze, jest niebanalne.
„Czy ona zrobiła
to przeze mnie?”
Niestety, jeśli
Meme uda się dopełnić swój plan do końca i odejść, nigdy nie pozna na nie
odpowiedzi. A przecież on ją kocha, tak cholernie mocno ją kocha od wielu
miesięcy. Kochał jej dziecko, kochał ją, a teraz ona ma zamiar odejść… Czy nie
wystarczy, iż stracili już tę małą istotkę? Czy nie wystarczy, iż przez
ostatnie trzy miesiące usilnie od siebie uciekali, jakby zapominając, iż tylko
razem uda im się pokonać wszystkie przeciwności?
Javi muska dłonią
jego ramię, przystanąwszy gdzieś obok.
– Hmmm? – mruczy
nieprzytomny Fernando.
– Trening za pół
godziny – szepcze, po czym znacząco spogląda na zasępionego, zamkniętego za
murem własnych emocji trenera. – On nie jest w stanie racjonalnie myśleć, o
podejmowaniu jakichkolwiek decyzji nie wspominając. Co robić?
– Trzeba im
powiedzieć – rzuca bezgłośnie, słabo Amorebieta.
– Pokopało cię?!
Nigdy w życiu! Zwalą się tutaj, a już jest nas za dużo i pielęgniarki z
niechęcią na nas patrzą.
– Rozdaj parę
autografów, może biletów na mecz – wzrusza obojętnie ramionami. – Iker? – rzuca
w stronę młodego chłopaka obejmującego śpiącą szatynkę. – Obudź ją, najlepiej
zabierz do domu. I Jona też, ja zostanę z Marcelito.
– Nigdzie się
stąd nie ruszam – protestuje natychmiast dziewczę. – Kochanie, co najwyżej
zabierz Jona do siebie. On nie powinien wracać do domu – po czym subtelnie
wyplątuje się z jego ramion, przeciera oczy i uśmiecha się smutno, cmoknąwszy
ukochanego w usta.
– Trenerze… –
Javi nieśmiało zbliża się do Argentyńczyka, chcąc usadzić go na zwolnionym
miejscu, jednakże ten nie reaguje. Jakby nie istniał dla niego cały świat,
jakby wszystko przestało się liczyć.
– Jon, chodź, nie
możesz tutaj siedzieć dłużej – łagodny ton Muniaina zlewa się z kolejnymi
próbami Javiego, które spełzają na niczym. Przynajmniej Aurtenetxe ulega bez
większych problemów i daje się wyprowadzić, mamrocząc coś pod nosem.
Javi opada
zrezygnowany na wcześniejsze miejsce Ikera, co powoduje cień zawahania
przebiegający przez oczy Penélope . Ten jednakże szybko wyparowuje.
– Martínez… –
zaczyna cicho, kiedy Fernando obserwuje ich uważnie, rozmawiając w międzyczasie
przez telefon z Claudio Vivasem, którego informuje o „poważnym wypadku Meme”.
– Co chcesz,
Amorebieta? – odburkuje ten słabo.
– Dzisiaj mamy
rozejm, są ważniejsze sprawy, więc… – przerywa niezdecydowanie.
– No co chcesz? –
niecierpliwi się Javi, choć Fernando ma wrażenie, iż między nimi już nie ma tej
dawnej nienawiści, tej niechęci i walki o zadanie większej ilości ran.
– Weź mnie
przytul.
Jednakże rozejm
jest chwilowy, o czym nawet Fernando dobrze wie. I pojawił się tylko dlatego,
iż nikt ich nie widzi, nikt nie ma okazji zarejestrować, iż Penélope Amorebieta
przez choć kilka chwil znajduje oparcie w ramionach swego najzacieklejszego,
wiecznego wroga.
Teraz jest
najważniejsze, ażeby Meme przeżyła. I pozostaje się tylko o to modlić modlitwą
naiwnie wierzących i ufających, do miana których wszyscy zostali właśnie
zdegradowani. I robią to w milczeniu przez kolejną godzinę – dłużej? Krócej?
Ten czas jest taki dziwny… – póki nie przerywa im dzwonek telefonu Fernando
Amorebiety.
Iker.
– Nano, Jon śpi w
najlepsze, wstanie za jakieś kilka godzin dopiero. Zamknąłem go u was, było
bliżej, a sam jestem w ich mieszkaniu.
– Masz coś, Iker?
– Wyłączona
kamera na stole, naprzeciw tego krzesła, gdzie strzelała. Jest film, chyba
długi…
– Iker znalazł film i nie za bardzo wiedział, co z tym fantem począć.
Miał zaledwie dziewiętnaście lat, kochającą go na zabój kobietę i swoją
wspaniałą, doskonale prosperującą karierę. Po raz pierwszy spotkał się z taką
sytuacją, po raz pierwszy obcował twarzą w twarz z tragedią. W sosnowy parkiet
wsiąkła większa część nieuprzątniętej krwi, znacząc go brunatnymi łzami
milczenia na zawsze, on zaś posiadał nagranie. Niewielką kartę pamięci z
kamery, na której Remedios de Olano postanowiła zapisać swoje ostatnie słowa.
To zdecydowanie było ponad jego siły, on sobie nie miał prawa z tym poradzić.
Tak samo jak Jon.
– Miał nad nim przewagę. Miał Penélope .
– I to go uratowało. We dwoje jakoś uporali się z niedoszłym
samobójstwem Remedios. Jon zaś pozostał sam, porzucony, chory z miłości,
prześladowany widokiem naszej dietetyczki w jego własnej, powoli przesiąkającej
krwią koszuli, dźwiękiem wystrzały z kupionej na eBayu za bezcen w obliczu jej
zadania broni. Jon stracił najwięcej, choć Remedios chciała go tylko uratować.
Paradoks. Chcąc przestać zadawać mu ból, podarowała Aurtenetxe jego porcję nie
do zniesienia. Nikt by się wtedy nie zdziwił, gdyby ten zwariował. Ba! Nas
bardziej zszokowało, iż wyszedł z tego cało. Może obdarty z marzeń, złudzeń i
przyszłości, lecz cały. Nie myślał nawet o powtórzeniu jej działań, tym razem z
odmiennym skutkiem. Miast tego skupił uwagę na treningach, podporządkował się
futbolowi i niespełnionym uczuciom. Stracił najwięcej, bowiem najwięcej
posiadał.
W przeciwieństwie do tego, który wszystko zyskał. Nim kula nie
przeszyła piersi Remedios, Fernando nie miał nic. Może tylko Penélope, choć i
ona już bardziej była Ikera. A potem nagle Amorebieta odzyskał kobietę, bez
której trudno było trwać. Kiedy oglądaliśmy nagranie, on wycierpiał się
najbardziej. To było najgorsze dwadzieścia pięć minut jego życia, lecz Remedios
pod koniec wszystko mu wynagrodziła.
Kochała go, kochała szczerze, choć od tego uczucia uciekała przez
długi czas. Zaś ktoś tam, na górze, postanowił ocalić jej życie, dzięki czemu
kres ich szukania siebie nawzajem nareszcie mógł nadejść.
Tamten wieczór, Amayu, pamiętam doskonale. Iker zgarnął Jona i laptop
Penélope, przywiózł też wszystkim chińszczyznę na wynos. Penélope już dawno
znajdowała się jak najdalej od Javiego, ja zaś przyjechałem zaraz po odwołaniu
popołudniowego treningu przez asystentów Marcelo. Martínez powiedział, gdzie
mam się zjawić, zaś operacja Remedios wciąż nie miała się ku końcowi. Wszyscy
byli zmęczeni, wraz z każdą sekundą ulatywał entuzjazm, a po nim nadzieja i
złudzenia. Apetytu też nie mieliśmy, tej chińszczyzny prawie nikt nie ruszył, a
potem Iker uruchomił film tam, na szpitalnym korytarzu.
W tamtej chwili wszyscy już mieliśmy wrażenie, iż najgorsze mamy już
za sobą.
A jednak się pomyliliście. Bo wszystko było jeszcze daleko przed wami.
Te łzy płynące po
policzkach Penélope doskonale komentują zakończony przed kilkoma sekundami
film. Perfekcyjnie podsumowują ciosy, jakie swoimi słowami zadawała Meme. Taka
jej… spowiedź bolała z każdą chwilą mocniej, intensywniej, bardziej. Zarówno
ją, zapłakaną przed kamerą kilka godzin wcześniej, jak i ich, jej widzów,
bezsilne istoty będące ofiarami jej decyzji.
Przede wszystkim
zaś Fernando. Milczący złowrogo, pełen ukrytego żalu i już tylko odrobinki
ulatującej nadziei na lepsze jutro. Ono może nie nadejść, bowiem Meme, będąc
pierwszy raz w życiu całkowicie szczerą, chciała pożegnać się ze wszystkimi.
Ściągnęła wszystkie maski, pojawiła się przed kamerą obnażona, jedynie w swym
bólu i tej trudnej historii. Ich
wspólnej historii. Naczelna dziwka klubu, królowa każdej zaprawianej
alkoholem imprezy w Bilbao przestała istnieć. Pod tymi kostiumami ukryła się
zagubiona niedoszła matka, kobieta zraniona i złamana, próbująca uciec przed
miłością.
I wtedy to
dopiero do niego dociera. Meme chciała się zabić, ponieważ nie mogła uciec od
kochania, nie umiała przestać czuć, nie posiadając już nadziei na odzyskanie
Wenezuelczyka.
A przecież
powinna wiedzieć, iż uczucia nie mają granic, iż zawsze przyjąłby ją ponownie.
Choćby nie wiadomo, ile bólu mu zadała, choć nie wiadomo, ile razy złamała jego
serce, nie przestałby jej kochać. Tak samo jak swojej drogiej Penélope .
Meme go kocha i
dlatego teraz od wielu godzin znajduje się po drugiej stronie drzwi, gdzieś na
granicy życia i śmierci. Ona go kocha i nie może teraz od niego odejść. Nie może
zostawić Fernando Amorebiety samego, nie teraz, gdy wszystko już musi być
lepiej.
– Przeżyje – Javi
uśmiecha się smutno, jakby sam w to coraz mniej wierzył. Ale Fernando, wręcz
przeciwnie, po prostu wie, iż
wszystko już się ułoży. Nie może być inaczej, nie mogą stracić już więcej, nie
mając praktycznie niczego. Już nawet nadziei nie było, dopóki Meme nie
wypowiadała tych dwóch magicznych słów na nagraniu.
– Musi przeżyć –
dodaje Penélope , ocierając łzy i resztki znikomego makijażu w rękaw bluzy
swojego chłopaka. – Nano, tak będzie, tylko musimy wierzyć.
Potem już znów
panuje cisza przerywana krokami Marcelito i napiętnowana cierpieniem. Jon jest
wyraźnie nieobecny, zamyślony, rozważający w sercu słowa Meme i skulony w
sobie.
Najbardziej
uderzyła w niego i Fernando, lecz Amorebiecie pozostała nadzieja, Aurtenetxe
zaś utracił wszystko. Przede wszystkim naiwność i swoje marzenia o życiu wraz z
argentyńską dietetyczką będącą już całkowicie inną osobą. Zakochał się w tej
dziwce, w kobiecie nieuznającej pojęcia wierności i często od niego
odchodzącej, lecz nowa Meme, ciepła, czuła i całkowicie należąca do niego,
również Jonowi odpowiadała.
Takiej Remedios
Amaranty de Olano Flores pragnął, a Los okazał się dlań łaskawy. Przynajmniej
do czasu, tudzież dzisiejszego dnia.
Taką Remedios
Amarantę de Olano Flores przypadek obdarował Fernando, jednakże Los zechciał mu
ją odebrać. To Amorebieta i utrata dziecka uformowali jej charakter, nauczyli
ją nowego życia, któremu jednak nie podołała. Strzeliła, spudłowała, a teraz
będzie musiała wrócić do życia u boku Fernando. On zaś zrobi wszystko, ażeby na
pewno ją uratować, ażeby już nigdy jej
nie stracić.
Poczucie czasu
podczas operacji Meme znika. Ten jakby trwa, tak samo jak trwa Penélope mocno
wtulona w Ikera, Jon skulony w kącie, czy Marcelito i Javi krążący po
korytarzu. Tak jakby trwa, lecz tak naprawdę go nie ma. On stoi w miejscu,
męczy swoją obecnością wszystkich czekających i tak bardzo boli. W
szczególności uderza w serca tych kilku piłkarzyków Athleticu, ich drogiej
Penélope oraz trenera. A najgorsze jest to, iż przełomu nie widać, każda
wychodząca pielęgniarka zaczepiona przez Ikera odpiera, iż wciąż operują. Zero
konkretów. Mnóstwo wątpliwości. Coraz mniej nadziei.
Aż wreszcie do
Fernando, biednego, otumanionego czekaniem i niewiedzą Fernando dociera
beznamiętne:
– Operacja się
udała, dziewczyna żyje.
Zrywa się na
równie nogi, słysząc, jak Penélope również wstaje, podchodzi do Jona i mocno go
przytula.
– Żyje, Jon –
powtarza. – Amaranta żyje, wszystko będzie dobrze.
W tej samej
chwili Fernando stoi przed zmęczonym lekarzem i bombarduje go pytaniami, które
ten okrasza delikatnym uśmiechem.
– Spudłowała i to
dość wyraźnie. Kula utknęła między żebrami tuż przed prawym płucem.
– Serce jest po
lewej stronie…
– Pańska żona
beznadziejnie strzela – uśmiecha się trochę szerzej, po czym przeprasza i
odchodzi.
Meme żyje. Tak
naprawdę nic jej się nie stało, spudłowała w sposób aż groteskowy, a teraz będą
trwać razem długo i szczęśliwie. Teraz wszystko już wróci do normy, będą
szczęśliwi w nowym, wspólnym świecie, jaki Fernando spokojnie dla nich zbuduje.
Będą trwać ze sobą i każdego dnia kochać się coraz mocniej.
– Nie jest moją
żoną – szepcze bezwiednie kilka chwil później, bowiem w głowie wciąż szumią mu
słowa dotyczące jej stanu i wizja nadchodzącego szczęścia. Trwa w tej euforii,
w nieznacznym otumanieniu, nie spostrzegając, co dzieje się z jego
dotychczasową kompanią wspierającą, do czasu, kiedy pozwalają mu wreszcie wejść
na OIOM do jej sali i siedzieć tam praktycznie do bólu – zasługa Javiego, który
wykorzystał swój wrodzony urok i dar przekonywania na bezsilnej oddziałowej –
trzymając jej bladą dłoń w swojej.
Meme otwiera oczy
jakieś dwadzieścia osiem, może trzydzieści godzin po strzale, podczas których
Amorebieta nie ruszył się ze szpitala. Jednakże kiedy blondynka wybudza się z
narkozy, Wenezuelczyk drzemie akurat wtulony w jej ramię, ona zaś z trudem
podnosi dłoń i przez długi czas tylko gładzi jego czarne loki. Piłkarz budzi
się jakiś czas później, unosi nieprzytomnie głowę i natychmiast spostrzega cień
czułego uśmiechu goszczący na wiśniowych wargach i w oczach w kolorze zimnego,
jasnego piwa.
Coś ściska go
wewnątrz, jakby wzruszenie, jakby cały ten strach, iż nigdy więcej już nie
poczuje jej ciepła. A teraz Meme uśmiecha się doń i choć jest słaba, na pewno
żyje.
Na pewno już go
nie zostawi. Teraz już musi się udać, musi się ułożyć. Po prostu nie ma innej
opcji.
– Hej, Fernando…
– szepcze słabo blondynka. – Co się stało…?
Wenezuelczyk
wzdycha ciężko, nim zaczyna wyrzucać z siebie cały ból, zabarwiając go nutkami
oburzenia i żalu:
– Głupia,
strzelać nie umiesz, a chciałaś jeszcze trafić! Prawie płuco sobie
przestrzeliłaś, idiotko! I do tego nas wszystkim przeraziłaś, Marcelo słowem
się nie odezwał od chwili, gdy dostał telefon od Ikera. Jon jest niemrawy,
blady… Jak mogłaś być tak samolubna w stosunku do niego? Albo do Penélope ! Ona
nawet pozwoliła się przytulić Martinezowi!
– On ją… kocha – przerywa.
– Meme, na pewno
nie ją. Niech on sobie kocha kogokolwiek, ale nie ją. I nie ciebie – dodaje z
lekkim uśmiechem, trochę już spokojniej i troskliwiej.
– Mnie nie kocha
– potwierdza blondynka. – Zresztą… widziałeś nagranie?
Skina głową, oczy
zaś zachodzą mu smutkiem. Dłonią muska jej policzek.
– Oglądaliśmy z
Marcelo, Jonem, Javim, Llorente i Ikerem z Penélope . Ja ciebie też, Meme.
Jej spojrzenie
zaczyna na powrót mieć barwę radosną, pełną sensu i celu jej życia. I miłości,
bez miłości w końcu nie byłoby niczego. Fernando zaś ją kocha, a to jest
najważniejsze. To wyznacza środek nowego wszechświata, nowy początek jej
dziejów. Może nie będzie tak łatwo, jakby każdy się spodziewał – grudniowe
wydarzenia wciąż nieznacznie jątrzą się w sercach obojga – lecz z czasem nauczą
się życia razem.
Nie mają innego
wyjścia.
– I co dalej? –
mamrocze Meme tonem drżącym niewielką ilością strachu. Fernando ściska jej
dłoń, uśmiechnąwszy się beztrosko.
– To oczywiste.
Przeprowadzasz się na stałe do nas, chociaż do końca roku Penélope już na pewno
wyniesie się pod Bilbao. Jak dojdziesz do siebie, wrócisz do pracy. Może
weźmiemy ślub… – rozgaduje się Amorebieta, sprzedając zarówno sobie, jak i Meme
obłudną nadzieję i piękne marzenia.
A nuż jednak nie
będzie to tylko iluzja? A nuż jednak wszystkie te plany uda się zrealizować?
Chyba nie ma
innej opcji, bowiem teraz musi być już dobrze.
***
Well, mieszczę się jeszcze w niedzieli. Jakkolwiek mój życiowy nie
ogar usprawiedliwiam sporą ilością hydrosfery, sejszami, upwellingiem i tego
typu złomem.
W kwestii rozdziału, cóż, zabić Remedios niestety nie mogłam. Zresztą,
jak już pisałam poprzedni rozdział, to chyba nie chciałam i cała ochota jej
zabijania mi przeszła.
Dla Ptysia. Bo
tęsknię bardzo mocno.
Do zobaczenia w środę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz