5.01.2014

36. Fernando.


`. Nic nie jest stracone, jeżeli ma się dosyć odwagi, aby twierdzić, że wszystko jest stracone i że trzeba zaczynać od zera.


To wszystko jest takie… niemożliwe. Takie surrealistycznie nieprawdziwe. Błękit szpitalnego korytarza wcale nie napawa nadzieją, sącząca się cicho melodia tym bardziej. Miast niej w pewnym sensie uspokajająco działają nerwowe, rytmiczne kroki trenera przemierzającego korytarz od jednych do drugich drzwi.  A może tylko usypiająco. Czas mija w taki dziwny sposób, tak dziwnie się go czuje. Każda sekunda męczy, każda wysysa wielkie pokłady energii, bezsilne czekanie zaś boli.  
Boli Jona skulonego w kącie pod ścianą. Boli Javiego towarzyszącego w przemierzaniu korytarza trenerowi. Boli samego trenera Bielsę, a także Muniaina i drzemiącą w jego ramionach Penélope.
W szczególności zaś czekanie boli Fernando Amorebietę, który siedzi obok Penélope i próbuje tylko nie wybuchnąć. Łzami na przykład. Tylko dlaczego to musi być takie trudne? Dlaczego Meme musi znajdować się od wielu godzin po drugiej stronie drzwi z napisem „Blok operacyjny”, a jej stan musi być dla wszystkich niewiadomy?
Która to może być godzina? Czwarta po południu? Piąta? Co najmniej od trzech godzin te sześć osób zgromadzonych na szpitalnym korytarzu jest zawieszonych w stanie niepewności, czy Meme de Olano przeżyje. I tak mieli szczęście, iż w chwili wystrzału Jon znajdował się po drugiej stronie drzwi wejściowych do ich domu, bowiem Bielsę głowa bolała do tego stopnia, iż kazał się wszystkim wynosić z Lezamy.
Meme zaś spudłowała. Choć Aurtenetxe znalazł ją już w kałuży krwi na podłodze w salonie z widokiem na zatokę, o jakim zawsze marzyła, na pewno nie udało jej się zabić. Co najwyżej obdarła ze złudzeń dwudziestoletniego chłopaka, któremu już nigdy nie uda wyprzeć się z pamięci przerażającego wspomnienia ukochanej pośród czerwonej cieczy rozlewającej się powoli po sosnowej podłodze, czy też krótkiego dźwięku wystrzału z broni, jaki już na zawsze będzie rozbrzmiewał w jego głowie. Co najwyżej poważnie się zraniła, a teraz o jej życie walczy cała medyczna ekipa jakiegoś baskijskiego szpitala, gdzie ją przywieźli.
Jon zaraz po przyjechaniu karetki roztrzęsiony dał znać o wszystkim Ikerowi, ten zaś za pośrednictwem Penélope przekazał informację Amorebiecie, samodzielnie dzwoniąc do Javiego. I do Marcelo, który słowa od tamtej pory nie powiedział. Ani jednego dźwięku, ani sylaby wsparcia wobec Jona, który czuje się najgorzej z nich wszystkich.
To na jego barkach spoczywa wyimaginowana odpowiedzialność za strzał. To on obwinia się, iż jest tego powodem, ponieważ nie umiał uszczęśliwić Meme, nie umiał dać jej spokojnej, pełnej miłości egzystencji. Dusił ją swoimi uczuciami, a może nawet samym byciem. I tym, że tak łatwo pozwolił jej wrócić, że pozbył się wszystkiego, co dał radę zbudować po jej kolejnym, jeszcze zeszłorocznym odejściu, ażeby żyć w złudzeniu, w iluzji sielanki u jej boku.
Te tysiące myśli buzujących w głowie młodego Baska działają nań destrukcyjnie. On już nigdy nie będzie śmiał się równie beztrosko, nie będzie obdarowywał świata tym uśmiechem pełnym naiwności. Dziś to wszystko stracił, bowiem Meme de Olano okazała się egoistką na skraju. I strzeliła w samo serce. Bynajmniej nie swoje, a co najwyżej swych przyjaciół zgromadzonych w wąskim korytarzu. Przede wszystkim zaś kochającego ją do szaleństwa Jona Aurtenetxe.
I może po trochu też Fernando i Penélope Amorebietów. Javiego raczej o głębsze uczucia nie warto posądzać, on ich nie posiada, z Meme zaś łączyła go sieć pożądania i władania baskijskimi klubami. Iker zaś znalazł się w tym miejscu jedynie ze względu na swoją dziewczynę i na przyjaciela.
Ból wymalowany na twarzy Penélope nawet podczas nerwowego, niespokojnego snu jest wymowny. Jeszcze parę dni temu siedziała z nią w którejś z kawiarni w centrum i dyskutowała o życiu. Jeszcze parę dni temu nic nie zapowiadało katastrofy, na jaką piłkarze Athleticu Bilbao muszą zacząć się przygotowywać.
Choć Meme nie udało zadać sobie śmierci natychmiast, czy obrażenia nie są zbyt poważne, ażeby przeżyła? Czy uda się ją uratować?
Takich pytań są miliony. Kłębią się w głowach wszystkich zgromadzonych, w szczególności zaś Fernando Amorebiety. Choć to jedno, najgłośniejsze, jest niebanalne.
„Czy ona zrobiła to przeze mnie?”
Niestety, jeśli Meme uda się dopełnić swój plan do końca i odejść, nigdy nie pozna na nie odpowiedzi. A przecież on ją kocha, tak cholernie mocno ją kocha od wielu miesięcy. Kochał jej dziecko, kochał ją, a teraz ona ma zamiar odejść… Czy nie wystarczy, iż stracili już tę małą istotkę? Czy nie wystarczy, iż przez ostatnie trzy miesiące usilnie od siebie uciekali, jakby zapominając, iż tylko razem uda im się pokonać wszystkie przeciwności?
Javi muska dłonią jego ramię, przystanąwszy gdzieś obok.
– Hmmm? – mruczy nieprzytomny Fernando.
– Trening za pół godziny – szepcze, po czym znacząco spogląda na zasępionego, zamkniętego za murem własnych emocji trenera. – On nie jest w stanie racjonalnie myśleć, o podejmowaniu jakichkolwiek decyzji nie wspominając. Co robić?
– Trzeba im powiedzieć – rzuca bezgłośnie, słabo Amorebieta.
– Pokopało cię?! Nigdy w życiu! Zwalą się tutaj, a już jest nas za dużo i pielęgniarki z niechęcią na nas patrzą.
– Rozdaj parę autografów, może biletów na mecz – wzrusza obojętnie ramionami. – Iker? – rzuca w stronę młodego chłopaka obejmującego śpiącą szatynkę. – Obudź ją, najlepiej zabierz do domu. I Jona też, ja zostanę z Marcelito.
– Nigdzie się stąd nie ruszam – protestuje natychmiast dziewczę. – Kochanie, co najwyżej zabierz Jona do siebie. On nie powinien wracać do domu – po czym subtelnie wyplątuje się z jego ramion, przeciera oczy i uśmiecha się smutno, cmoknąwszy ukochanego w usta.
– Trenerze… – Javi nieśmiało zbliża się do Argentyńczyka, chcąc usadzić go na zwolnionym miejscu, jednakże ten nie reaguje. Jakby nie istniał dla niego cały świat, jakby wszystko przestało się liczyć.
– Jon, chodź, nie możesz tutaj siedzieć dłużej – łagodny ton Muniaina zlewa się z kolejnymi próbami Javiego, które spełzają na niczym. Przynajmniej Aurtenetxe ulega bez większych problemów i daje się wyprowadzić, mamrocząc coś pod nosem.
Javi opada zrezygnowany na wcześniejsze miejsce Ikera, co powoduje cień zawahania przebiegający przez oczy Penélope . Ten jednakże szybko wyparowuje.
– Martínez… – zaczyna cicho, kiedy Fernando obserwuje ich uważnie, rozmawiając w międzyczasie przez telefon z Claudio Vivasem, którego informuje o „poważnym wypadku Meme”.
– Co chcesz, Amorebieta? – odburkuje ten słabo.
– Dzisiaj mamy rozejm, są ważniejsze sprawy, więc… – przerywa niezdecydowanie.
– No co chcesz? – niecierpliwi się Javi, choć Fernando ma wrażenie, iż między nimi już nie ma tej dawnej nienawiści, tej niechęci i walki o zadanie większej ilości ran.
– Weź mnie przytul.
Jednakże rozejm jest chwilowy, o czym nawet Fernando dobrze wie. I pojawił się tylko dlatego, iż nikt ich nie widzi, nikt nie ma okazji zarejestrować, iż Penélope Amorebieta przez choć kilka chwil znajduje oparcie w ramionach swego najzacieklejszego, wiecznego wroga.
Teraz jest najważniejsze, ażeby Meme przeżyła. I pozostaje się tylko o to modlić modlitwą naiwnie wierzących i ufających, do miana których wszyscy zostali właśnie zdegradowani. I robią to w milczeniu przez kolejną godzinę – dłużej? Krócej? Ten czas jest taki dziwny… – póki nie przerywa im dzwonek telefonu Fernando Amorebiety.
Iker.
– Nano, Jon śpi w najlepsze, wstanie za jakieś kilka godzin dopiero. Zamknąłem go u was, było bliżej, a sam jestem w ich mieszkaniu.
– Masz coś, Iker?
– Wyłączona kamera na stole, naprzeciw tego krzesła, gdzie strzelała. Jest film, chyba długi…


– Iker znalazł film i nie za bardzo wiedział, co z tym fantem począć. Miał zaledwie dziewiętnaście lat, kochającą go na zabój kobietę i swoją wspaniałą, doskonale prosperującą karierę. Po raz pierwszy spotkał się z taką sytuacją, po raz pierwszy obcował twarzą w twarz z tragedią. W sosnowy parkiet wsiąkła większa część nieuprzątniętej krwi, znacząc go brunatnymi łzami milczenia na zawsze, on zaś posiadał nagranie. Niewielką kartę pamięci z kamery, na której Remedios de Olano postanowiła zapisać swoje ostatnie słowa. To zdecydowanie było ponad jego siły, on sobie nie miał prawa z tym poradzić. Tak samo jak Jon.
– Miał nad nim przewagę. Miał Penélope .
– I to go uratowało. We dwoje jakoś uporali się z niedoszłym samobójstwem Remedios. Jon zaś pozostał sam, porzucony, chory z miłości, prześladowany widokiem naszej dietetyczki w jego własnej, powoli przesiąkającej krwią koszuli, dźwiękiem wystrzały z kupionej na eBayu za bezcen w obliczu jej zadania broni. Jon stracił najwięcej, choć Remedios chciała go tylko uratować. Paradoks. Chcąc przestać zadawać mu ból, podarowała Aurtenetxe jego porcję nie do zniesienia. Nikt by się wtedy nie zdziwił, gdyby ten zwariował. Ba! Nas bardziej zszokowało, iż wyszedł z tego cało. Może obdarty z marzeń, złudzeń i przyszłości, lecz cały. Nie myślał nawet o powtórzeniu jej działań, tym razem z odmiennym skutkiem. Miast tego skupił uwagę na treningach, podporządkował się futbolowi i niespełnionym uczuciom. Stracił najwięcej, bowiem najwięcej posiadał.
W przeciwieństwie do tego, który wszystko zyskał. Nim kula nie przeszyła piersi Remedios, Fernando nie miał nic. Może tylko Penélope, choć i ona już bardziej była Ikera. A potem nagle Amorebieta odzyskał kobietę, bez której trudno było trwać. Kiedy oglądaliśmy nagranie, on wycierpiał się najbardziej. To było najgorsze dwadzieścia pięć minut jego życia, lecz Remedios pod koniec wszystko mu wynagrodziła.
Kochała go, kochała szczerze, choć od tego uczucia uciekała przez długi czas. Zaś ktoś tam, na górze, postanowił ocalić jej życie, dzięki czemu kres ich szukania siebie nawzajem nareszcie mógł nadejść.
Tamten wieczór, Amayu, pamiętam doskonale. Iker zgarnął Jona i laptop Penélope, przywiózł też wszystkim chińszczyznę na wynos. Penélope już dawno znajdowała się jak najdalej od Javiego, ja zaś przyjechałem zaraz po odwołaniu popołudniowego treningu przez asystentów Marcelo. Martínez powiedział, gdzie mam się zjawić, zaś operacja Remedios wciąż nie miała się ku końcowi. Wszyscy byli zmęczeni, wraz z każdą sekundą ulatywał entuzjazm, a po nim nadzieja i złudzenia. Apetytu też nie mieliśmy, tej chińszczyzny prawie nikt nie ruszył, a potem Iker uruchomił film tam, na szpitalnym korytarzu.
W tamtej chwili wszyscy już mieliśmy wrażenie, iż najgorsze mamy już za sobą.


A jednak się pomyliliście. Bo wszystko było jeszcze daleko przed wami.


Te łzy płynące po policzkach Penélope doskonale komentują zakończony przed kilkoma sekundami film. Perfekcyjnie podsumowują ciosy, jakie swoimi słowami zadawała Meme. Taka jej… spowiedź bolała z każdą chwilą mocniej, intensywniej, bardziej. Zarówno ją, zapłakaną przed kamerą kilka godzin wcześniej, jak i ich, jej widzów, bezsilne istoty będące ofiarami jej decyzji.
Przede wszystkim zaś Fernando. Milczący złowrogo, pełen ukrytego żalu i już tylko odrobinki ulatującej nadziei na lepsze jutro. Ono może nie nadejść, bowiem Meme, będąc pierwszy raz w życiu całkowicie szczerą, chciała pożegnać się ze wszystkimi. Ściągnęła wszystkie maski, pojawiła się przed kamerą obnażona, jedynie w swym bólu i tej trudnej historii. Ich wspólnej historii. Naczelna dziwka klubu, królowa każdej zaprawianej alkoholem imprezy w Bilbao przestała istnieć. Pod tymi kostiumami ukryła się zagubiona niedoszła matka, kobieta zraniona i złamana, próbująca uciec przed miłością.
I wtedy to dopiero do niego dociera. Meme chciała się zabić, ponieważ nie mogła uciec od kochania, nie umiała przestać czuć, nie posiadając już nadziei na odzyskanie Wenezuelczyka.
A przecież powinna wiedzieć, iż uczucia nie mają granic, iż zawsze przyjąłby ją ponownie. Choćby nie wiadomo, ile bólu mu zadała, choć nie wiadomo, ile razy złamała jego serce, nie przestałby jej kochać. Tak samo jak swojej drogiej Penélope .
Meme go kocha i dlatego teraz od wielu godzin znajduje się po drugiej stronie drzwi, gdzieś na granicy życia i śmierci. Ona go kocha i nie może teraz od niego odejść. Nie może zostawić Fernando Amorebiety samego, nie teraz, gdy wszystko już musi być lepiej.
– Przeżyje – Javi uśmiecha się smutno, jakby sam w to coraz mniej wierzył. Ale Fernando, wręcz przeciwnie, po prostu wie, iż wszystko już się ułoży. Nie może być inaczej, nie mogą stracić już więcej, nie mając praktycznie niczego. Już nawet nadziei nie było, dopóki Meme nie wypowiadała tych dwóch magicznych słów na nagraniu.
– Musi przeżyć – dodaje Penélope , ocierając łzy i resztki znikomego makijażu w rękaw bluzy swojego chłopaka. – Nano, tak będzie, tylko musimy wierzyć.
Potem już znów panuje cisza przerywana krokami Marcelito i napiętnowana cierpieniem. Jon jest wyraźnie nieobecny, zamyślony, rozważający w sercu słowa Meme i skulony w sobie.
Najbardziej uderzyła w niego i Fernando, lecz Amorebiecie pozostała nadzieja, Aurtenetxe zaś utracił wszystko. Przede wszystkim naiwność i swoje marzenia o życiu wraz z argentyńską dietetyczką będącą już całkowicie inną osobą. Zakochał się w tej dziwce, w kobiecie nieuznającej pojęcia wierności i często od niego odchodzącej, lecz nowa Meme, ciepła, czuła i całkowicie należąca do niego, również Jonowi odpowiadała.
Takiej Remedios Amaranty de Olano Flores pragnął, a Los okazał się dlań łaskawy. Przynajmniej do czasu, tudzież dzisiejszego dnia.
Taką Remedios Amarantę de Olano Flores przypadek obdarował Fernando, jednakże Los zechciał mu ją odebrać. To Amorebieta i utrata dziecka uformowali jej charakter, nauczyli ją nowego życia, któremu jednak nie podołała. Strzeliła, spudłowała, a teraz będzie musiała wrócić do życia u boku Fernando. On zaś zrobi wszystko, ażeby na pewno ją uratować, ażeby już nigdy jej nie stracić.


Poczucie czasu podczas operacji Meme znika. Ten jakby trwa, tak samo jak trwa Penélope mocno wtulona w Ikera, Jon skulony w kącie, czy Marcelito i Javi krążący po korytarzu. Tak jakby trwa, lecz tak naprawdę go nie ma. On stoi w miejscu, męczy swoją obecnością wszystkich czekających i tak bardzo boli. W szczególności uderza w serca tych kilku piłkarzyków Athleticu, ich drogiej Penélope oraz trenera. A najgorsze jest to, iż przełomu nie widać, każda wychodząca pielęgniarka zaczepiona przez Ikera odpiera, iż wciąż operują. Zero konkretów. Mnóstwo wątpliwości. Coraz mniej nadziei.
Aż wreszcie do Fernando, biednego, otumanionego czekaniem i niewiedzą Fernando dociera beznamiętne:
– Operacja się udała, dziewczyna żyje.
Zrywa się na równie nogi, słysząc, jak Penélope również wstaje, podchodzi do Jona i mocno go przytula.
– Żyje, Jon – powtarza. – Amaranta żyje, wszystko będzie dobrze.
W tej samej chwili Fernando stoi przed zmęczonym lekarzem i bombarduje go pytaniami, które ten okrasza delikatnym uśmiechem.
– Spudłowała i to dość wyraźnie. Kula utknęła między żebrami tuż przed prawym płucem.
– Serce jest po lewej stronie…
– Pańska żona beznadziejnie strzela – uśmiecha się trochę szerzej, po czym przeprasza i odchodzi.
Meme żyje. Tak naprawdę nic jej się nie stało, spudłowała w sposób aż groteskowy, a teraz będą trwać razem długo i szczęśliwie. Teraz wszystko już wróci do normy, będą szczęśliwi w nowym, wspólnym świecie, jaki Fernando spokojnie dla nich zbuduje. Będą trwać ze sobą i każdego dnia kochać się coraz mocniej.
– Nie jest moją żoną – szepcze bezwiednie kilka chwil później, bowiem w głowie wciąż szumią mu słowa dotyczące jej stanu i wizja nadchodzącego szczęścia. Trwa w tej euforii, w nieznacznym otumanieniu, nie spostrzegając, co dzieje się z jego dotychczasową kompanią wspierającą, do czasu, kiedy pozwalają mu wreszcie wejść na OIOM do jej sali i siedzieć tam praktycznie do bólu – zasługa Javiego, który wykorzystał swój wrodzony urok i dar przekonywania na bezsilnej oddziałowej – trzymając jej bladą dłoń w swojej.
Meme otwiera oczy jakieś dwadzieścia osiem, może trzydzieści godzin po strzale, podczas których Amorebieta nie ruszył się ze szpitala. Jednakże kiedy blondynka wybudza się z narkozy, Wenezuelczyk drzemie akurat wtulony w jej ramię, ona zaś z trudem podnosi dłoń i przez długi czas tylko gładzi jego czarne loki. Piłkarz budzi się jakiś czas później, unosi nieprzytomnie głowę i natychmiast spostrzega cień czułego uśmiechu goszczący na wiśniowych wargach i w oczach w kolorze zimnego, jasnego piwa.
Coś ściska go wewnątrz, jakby wzruszenie, jakby cały ten strach, iż nigdy więcej już nie poczuje jej ciepła. A teraz Meme uśmiecha się doń i choć jest słaba, na pewno żyje.
Na pewno już go nie zostawi. Teraz już musi się udać, musi się ułożyć. Po prostu nie ma innej opcji.
– Hej, Fernando… – szepcze słabo blondynka. – Co się stało…?
Wenezuelczyk wzdycha ciężko, nim zaczyna wyrzucać z siebie cały ból, zabarwiając go nutkami oburzenia i żalu:
– Głupia, strzelać nie umiesz, a chciałaś jeszcze trafić! Prawie płuco sobie przestrzeliłaś, idiotko! I do tego nas wszystkim przeraziłaś, Marcelo słowem się nie odezwał od chwili, gdy dostał telefon od Ikera. Jon jest niemrawy, blady… Jak mogłaś być tak samolubna w stosunku do niego? Albo do Penélope ! Ona nawet pozwoliła się przytulić Martinezowi!
– On ją… kocha – przerywa.
– Meme, na pewno nie ją. Niech on sobie kocha kogokolwiek, ale nie ją. I nie ciebie – dodaje z lekkim uśmiechem, trochę już spokojniej i troskliwiej.
– Mnie nie kocha – potwierdza blondynka. – Zresztą… widziałeś nagranie?
Skina głową, oczy zaś zachodzą mu smutkiem. Dłonią muska jej policzek.
– Oglądaliśmy z Marcelo, Jonem, Javim, Llorente i Ikerem z Penélope . Ja ciebie też, Meme.
Jej spojrzenie zaczyna na powrót mieć barwę radosną, pełną sensu i celu jej życia. I miłości, bez miłości w końcu nie byłoby niczego. Fernando zaś ją kocha, a to jest najważniejsze. To wyznacza środek nowego wszechświata, nowy początek jej dziejów. Może nie będzie tak łatwo, jakby każdy się spodziewał – grudniowe wydarzenia wciąż nieznacznie jątrzą się w sercach obojga – lecz z czasem nauczą się życia razem.
Nie mają innego wyjścia.
– I co dalej? – mamrocze Meme tonem drżącym niewielką ilością strachu. Fernando ściska jej dłoń, uśmiechnąwszy się beztrosko.
– To oczywiste. Przeprowadzasz się na stałe do nas, chociaż do końca roku Penélope już na pewno wyniesie się pod Bilbao. Jak dojdziesz do siebie, wrócisz do pracy. Może weźmiemy ślub… – rozgaduje się Amorebieta, sprzedając zarówno sobie, jak i Meme obłudną nadzieję i piękne marzenia.
A nuż jednak nie będzie to tylko iluzja? A nuż jednak wszystkie te plany uda się zrealizować?
Chyba nie ma innej opcji, bowiem teraz musi być już dobrze.


***
Well, mieszczę się jeszcze w niedzieli. Jakkolwiek mój życiowy nie ogar usprawiedliwiam sporą ilością hydrosfery, sejszami, upwellingiem i tego typu złomem.
W kwestii rozdziału, cóż, zabić Remedios niestety nie mogłam. Zresztą, jak już pisałam poprzedni rozdział, to chyba nie chciałam i cała ochota jej zabijania mi przeszła.
Dla Ptysia. Bo tęsknię bardzo mocno.

Do zobaczenia w środę.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz