`. Zbyt wiele osób
najwyraźniej uważa, że milczenie jest pustką, którą koniecznie trzeba wypełnić.
– Boję się wspomnień – zaczyna powoli, bolesnym tonem Jon Aurtenetxe. –
Boję się pamiętać tamte chwile. Zastanawiam się, dlaczego pozwoliłem jej
odejść, dlaczego nie zatrzymałem przy sobie. Kiedy Penélope zniknęła, a nawet o
wiele wcześniej, gdy jeszcze była z nami, każdy wiedział, iż Martínez ma gdzieś
Meme. Nie przejmował się nią od dawna, a ona chyba trochę się zaangażowała w
tamtej związek. Martínez nigdy nie kochał, co najwyżej miał zapotrzebowanie na
towarzystwo pięknej i zabawnej kobiety, a obu tych cech nie można odmówić Meme.
Nawet dziś, choć i jej radosna natura uległa melancholii, a małżeństwo dodało
jej spokoju.
Boję się nawet myśleć o tych chwilach, gdy mogłem patrzeć na Meme. Między
nią i Javim była luźna relacja, zero zobowiązań i chyba tego oczekiwała też ode
mnie, czy od Markela, choć ten dość szybko spasował. Ja nie umiałem zrezygnować
z okazjonalnych randek z Meme, a ta chętnie i regularnie kolacje kończyła
śniadaniem w moim łóżku. Ja je przygotowywałem. Meme po prostu była piękna i
uwodzicielska. Penélope to jej całkowite przeciwieństwo – chuderlawa, prawie bez
biustu, bioder czy tyłka, a do tego wszystkiego miała za ostre rysy. W sumie
ona i Meme różniły się prawie we wszystkim, również pod względem charakteru; o
ile Meme była zła do szpiku kości i wredna, o tyle wredota Penélope pojawiała
się jedynie pod adresem znienawidzonego Martíneza, a zwykle była trochę oderwana,
urocza pod każdym względem. Zapałałem do niej sympatią szybko; nie znosiła
Javiego, a ja nie znosiłem sposobu, w jaki traktował Meme. Jednak Penélope
miała w sobie pierwiastek dobra i to on sprawił, że Iker nie umiał oderwać od
niej wzroku. On był młodziutki, głupiutki i zajebiście utalentowany. Nie miał
nawet dziewiętnastu lat skończonych, przed nim był trzeci sezon w pierwszym
składzie i wszyscy widzieli w nim potencjał na następcę wielkich, na w
przyszłości kogoś tak ważnego jak Xavi dla Barcelony, Raúl dla Realu, Giggs dla
Manchesteru United, czy Gerrard dla Liverpoolu. Miał wszystko, a ponadto nigdy
nawet nie próbował zdobyć Meme. On pragnął tylko Penélope, choć długo się tego
wypierał; bał się tak, jak ja dziś boję się wspominać.
W chwilach, kiedy tracił
nadzieję, przez całe swoje życie miał przypominać sobie uśmiech, jaki
rozświetla jej twarz w tym potwornym upale. Kiedy było źle, beznadziejnie i nie
miał siły do dalszego życia, przed jego oczami pojawiała się właśnie ona –
wachlująca się jakimś czasopismem z wymalowanym na twarzy niezadowoleniem z
powodu upału, które jednak przykrywa ciepłym wygięciem kącików ust ku górze. Na
pierwszy rzut oka na pewno mu się nie podoba. Penélope Amorebieta jest
niewątpliwie ciekawym okazem natury, jednak ostre rysy są odrobinę odpychające.
Jej uśmiech jest ironiczny, pełny pogardy i kierowany przede wszystkim do
Martíneza, który nie pozostaje jej wdzięczny. Nienawiść między tą dwójką widać
na pierwszy rzut oka i chyba nawet najlepszy psychiatra nie potrafiłby im
pomóc.
– Nie gap się – trąca go
ramieniem biegnący obok Jon. – W porównaniu z Meme nawet nie jest ładna.
Jego towarzysz, zaledwie niespełna
dziewiętnastoletni Iker Muniain, jedna z najjaśniejszych gwiazd konstelacji
Athleticu Bilbao, parska złośliwie.
– Udana noc w towarzystwie naszej
dietetyczki? – jego głos przesycony jest drwiną. W klasyczny dla siebie sposób
naigrywa się z tego głupiego zauroczenia Jona osobą Meme. Meme jest zła i nie
zasługuje na kogoś pokroju Aurtenetxe, ale Ikerowi już dawno odechciało się wperswadowywać
tę prawdę starszemu koledze.
– Zrobiłem jej śniadanie. Była
urocza, choć na lekkim kacu – odpiera spokojnie Jon, jakby wcale nie ruszyły go
subtelne drwiny. W istocie, zdążył do nich przywyknąć.
– Ciesz się, że Martínez tego nie
słyszy.
Jon wzrusza ramionami, nie
odpowiadając. Dla Ikera to jasny sygnał, iż dalsza rozmowa nie będzie miała
sensu, więc powraca do subtelnej obserwacji Penélope Amorebiety.
W gruncie rzeczy, po dłuższym
zastanowieniu nie jest aż taka brzydka. Ma w sobie coś odpychającego, a
wymalowana na ustach ironia nie dodaje jej uroku, lecz w oczach ma iskrę,
jakiej nie widział u żadnej innej. A innych kobiet nie było w życiu młodego
piłkarza tak wiele, jak się może wydawać. Może dwie, trzy, którym udało się
przełamać wrodzoną nieśmiałość i podołać nabytej w Bilbao umiejętności
perfekcyjnego drwienia z życia i świata. Wszak Iker Muniain uczył się od
najlepszych, mając bliskie stosunki z samym centrum zła w postaci niezawodnego trójkąta
Martíneza, Llorente i panny de Olano. Nikt nie mógł wykształcić go lepiej od
tej trójki, której serca przesycone są jadem do cna.
Przez cały trening młody zawodnik
klubu z Kraju Basków subtelnie wodzi wzrokiem za Penélope, która przybiera raz
znudzoną, raz ironiczną minę, zaś wraz ze spojrzeniem na Amorebietę po prostu
się uśmiecha. I to właśnie uśmiech okazuje się być tym, co ma w sobie piękne.
Szczery, niewymuszony i pozbawiony drwiących nut uśmiech Penélope Amorebiety
jest naprawdę ładny; dodaje jej uroku, czaru, o jakim pewnie nie wie, a jakim
przerasta nawet tę cudowną według wszystkich Meme. Tylko imię ma za ciężkie dla
swej uśmiechniętej sylwetki. Penélope do niej nie pasuje, za bardzo podkreśla
ostre rysy.
Po chwili zastanowienia Iker
Muniain już wie, iż dla niego na zawsze ciemnowłosa panna Amorebieta pozostanie
Penny. To zdrobnienie jest dlań idealne, doskonale podkreśla światowość, którą
Iker ujrzał gdzieś w głębi niewpatrzonych w niego oczu. Nie spotyka jej
spojrzenia; ona jakby wcale nie zdawała sobie sprawy z tego, jak mocno go do
siebie przyciąga. Jest skupiona na wyrażaniu swoją postawą targającej nią
nienawiści. Ale nie jest zła. Penny nienawidzi, lecz Iker widzi w niej mnóstwo
ukrytego pod skorupką dobra.
Jest ewenementem, jakiego na
pewno nie spodziewał się ujrzeć na San Mamés. Mógł oczekiwać wszystkiego – od
nieśmiałej Meme do wyjątkowo uprzejmego Martíneza, lecz nie kogoś o tak
sarkastycznym, a zarazem miłym wyglądzie jak Penny.
A Penny zdecydowanie go
intryguje, choć nie jest w stanie się do tego przyznać przed samym sobą. Na
razie jest na La Catedral, przegląda denne czasopismo i śmieje się drwiąco
wprost w twarz Javiego, który chodzi przez to jeszcze bardziej wściekły. Jakby
biedakowi nie wystarczała cholerna wieść o kolejnym epizodzie, gdzie role
główne grają Meme i Jon.
Jon Aurtenetxe przerywa w najciekawszym momencie, kiedy powoli próbuję
łączyć wszystkie te wątki razem. Patrzy na swoje dłonie, a jego ciemne oczy są
smutne.
– Muszę iść na trening, Fabrizio – oświadcza.
Skinam głową.
– Podsumuj mi tylko to, co łączyło cię z
Penélope – proszę delikatnie. Jak każdy z nich na sam dźwięk jej imienia, na
samo jej wspomnienie się krzywi.
– Byłem przyjacielem Ikera, Penélope była
przyjaciółką Meme. Teraz możesz tego nie rozumieć, lecz kiedyś wszystkiego
wątki zbiorą się w całość i nagle pojmiesz, iż nic tutaj nie wydarzyło się
przypadkiem – szepcze smutny, zmierzając do wyjścia. Po chwili już go nie ma, a
ja jestem coraz bardziej przygnieciona tą opowieścią. Najpierw Fernando i Javi,
teraz jeszcze Jon i Iker… A wszystko przez te dwie kobiety, przez Penélope i
Remedios. Chciałabym zamienić choć słowo z obydwoma, lecz na pierwszą nie mam
co liczyć. Pozostaje mi znaleźć jakieś dojścia do Remedios de Olano lub jej
męża, o którym wiem jeszcze mniej.
Wzdycham ciężko, chowając twarz w opartych na biurku dłoniach. Jestem
tym przygnieciona, po pierwszym oficjalnym dniu w pracy, po pierwszej rozmowie
z kimś, kto nie umie tak dobrze ukrywać uczuć jak Nando, czuję się
beznadziejnie. Udziela mi się tutejsza smętna atmosfera, z którą nawet ja mogę
sobie nie poradzić. Athletic Bilbao to wielki klub, jednak został on zgnieciony
zniknięciem Penélope, począwszy od pierwszej drużyny, a zapewne zakończywszy na
prezesach klubu.
Przecieram twarz dłońmi, biorąc głęboki wdech. Muszę się pozbierać i zacząć
normalnie pracować. Mając nadzieję na uciszenie wewnętrznego smutku, który
snuje się niespostrzeżony po korytarzach Lezamy i opanowuje każdą duszę, sięgam
po pierwszy ze sterty papierów. Rozkład dnia mojego poprzednika. Przemykam po
nim wzrokiem i odkrywam, iż powinnam być na treningu. Zwykle po nim będzie
czekała mnie rozmowa z Gaizką Toquero, któremu powtórzy się stan „starego,
wyliniałego kapcia”. Przez chwilę przeglądam jeszcze rzeczy zgromadzone na moim
biurku – kilka płyt DVD z kolumbijskimi telenowelami i filmami Allena, przepis
na kurczaka po baskijsku, jakieś notatki dotyczące obchodów kolejnej rocznicy
założenia klubu i kartka papieru. Jest jedna, wypełniona koślawym pismem małego
chłopca. Sięgam po nią z zainteresowaniem i już chcę zacząć czytać, kiedy do
gabinetu bez pukania wchodzi Nando.
– Chodź – żąda, podchodząc do mnie i zabierając
mi kartkę. Już mam protestować, ale coś w jego spojrzeniu jest nie tak. –
Musisz być na treningu, Amayu.
Nie podoba mi się coś, co widzę w jego ciemnych oczach, lecz nie umiem
tego nazwać. Wyrywam mu ten skrawek papieru, nim on w ogóle zdaje sobie sprawę,
że go trzyma, a następnie chowam go do torebki i wychodzę z gabinetu, grzecznie
za nim podążając. Kilka chwil później lokuje mnie pod swoim ramieniem w
opiekuńczym geście.
– Na trening pofatygowała się Remedios, a Jon
źle znosi jej widok – tłumaczy mi. – On był i chyba wciąż jest…
– …W niej zakochany – kończę za mojego
przyjaciela. – Wiem. Rozmawiałam z nim może z dwadzieścia minut temu. I z
Remedios również chciałabym porozmawiać.
– Nie dziś – głos Nando jest twardy i pewny
swego. Poddaję się bez walki, ufając mu i jego wiedzy na temat dziwnych
stosunków między zawodnikami a Remedios i Penélope. – Możecie rozmawiać co
najwyżej o przepisie na koktajl dla Toquero, albo malinowe lody Iraizoza, ale
nie o Penélope, Ikerze i jej związku z całą tą sprawą – spokojnie mi tłumaczy.
– Dobrze – wyduszam z siebie.
– I, Amayu, z chłopakami też jeszcze nie
rozmawiaj. Jon źle znosi małżeństwo Remedios, a brak przyjaciółki, jaką była
dla niego Penélope, go dobija. Amorebieta… Po prostu z nim nie gadaj. I z
Muniainem też. Ta dwójka jest bezpiecznie odgrodzona od wspomnień i na razie
tak musi pozostać. Poza tym Javi też nie jest szczególnie chętny do rozmów o
niej – dodaje Nando, kiedy powoli wkraczamy na jedno z boisk treningowych.
Dookoła znajduje się około stu, może dwustu fanów klubu.
– To normalne? – wyduszam z siebie zdziwiona
tym widokiem. W żadnym innym klubie nie było widowni przy murawach ośrodka
treningowego; ba, Valdebebas zostało zamknięte dla kibiców, ponieważ ówczesny
trener miał taki kaprys.
– Tak, to całkiem naturalne. Ale Marcelo zaraz
sam ci to wyjaśni – Nando całuje mnie w przelocie w policzek i zostawia na
skraju murawy, skąd mogę widzieć całą drużynę – dziś o wiele bardziej
energiczną i radośniejszą, jakkolwiek pewnie to tylko jest idealnie
wyreżyserowane zachowanie – trenera Bielsę oraz śliczną blondynkę siedzącą na
skraju boiska z drugiej strony.
Remedios de Olano jest absolutnie piękna i nagle rozumiem słowa
Aurtenetxe. Jakkolwiek nie wyglądałaby Penélope, urody Remedios nie można
przyćmić. Zapewne przyglądałabym się jej dłużej, gdyby miękkie ramię trenera
Bielsy nie owinęło mnie w talii.
– Dzień dobry, Fabrizio – wita mnie serdecznie,
nader wylewnie. Jakby pokładał we mnie wszystkie swoje niespełnione nadzieje.
W istocie, pokłada i oboje o tym wiemy.
– Miło mi trenera widzieć. Mogę się dowiedzieć,
czemu dookoła jest mnóstwo ludzi? – pytam prosto z mostu, wcale nie wyplątując
się z ciepłego uścisku potrzebującego tego Marcelo.
– Ten klub należy do tych ludzi, kochana. Nie
mogę im zabronić oglądania treningów chłopców, a im lepiej robi presja
wywierana przez obecność fanów – odpowiada bez zastanowienia.
W sumie ma rację – wszyscy są jakby lepiej zmotywowani, aby oszukać
swoich kibiców, aby w perfekcyjny sposób wmówić im, że kryzysu już od dawna nie
ma.
– Myślę, że to doskonała metoda – odpieram. –
Powinniśmy się tego trzymać; chłopaków to zmotywuje do większego wysiłku,
utrwali w tym, że kibice wciąż w nich
wierzą, zaś nasi kibice poczują się bardziej związani z klubem. Zdecydowanie
powinniśmy nie zmieniać w tym niczego, zostawić Lezamę otwartą, a treningi
chłopaków dostępne wszystkim, którzy chcą je ujrzeć, co pan o tym myśli,
trenerze?
Iskry, jakie widzę w jego oczach, są gwarancją, iż dobrze nam się
będzie razem pracowało.
Jeśli miałby określić właśnie odbyty
trening w jakiejś skali, ocena wybiegałaby daleko poza nią. Zarówno on, jak i
cała drużyna słania się na nogach, kiedy wreszcie uspokojony widokiem wyciskających
z siebie ostatnie krople energii i życia podopiecznych trener Bielsa pozwala udać
się do szatni. Iker Muniain spostrzega kątem oka, iż Penny – prawie go skręca,
kiedy słyszy, jak Martínez określa ją „tą przeklętą, chuderlawą Penélope” , i
wcale nie dlatego, że ją obraża – powoli podąża za nimi, aby usiąść na stole do
tenisa w samym środku szatni i nie odrywać wzroku od Amorebiety. Co jakiś czas
rzuca na jego temat jakąś uwagę, której nie rozumie nikt oprócz niego samego, a
ona chichocze głupio wraz z każdą jego ripostą.
Nie, nie, to wcale nie jest
irytujące, że jakaś kobieta siedzi sobie w samym środku szatni, zajmując
ulubiony stół do ping ponga Martíneza i Llorente, i chichocze sobie głupiutko
ze swoim kochanym Nano, jak sama go zwie.
Na samą myśl o tym, co może tę
dwójkę łączyć, Ikera przechodzi niemiły dreszcz, którego on sam nie umie
zinterpretować. I woli tego nie robić, bo jeszcze okazałoby się podczas
analizowania sytuacji i nachodzących go uczuć, że coś z nim jest na pewno nie
tak.
Zresztą jego samego by to nie
zdziwiło. Wylądował pośród szalonych ludzi, w samym centrum elitarnego,
baskijskiego zakładu dla psychicznych, zwanego też Athleticiem Bilbao. A
Toquero znów biega po szatni, szukając schowanych przez Ekizę i Herrerę spodni.
Jej, i jak tutaj nie zwariować? Ci ludzie mają w sobie aż nadmiar energii, są
aż za szaleni i nader wszystko kochają kopać piłkę. Ich entuzjazm udziela się
każdemu, kto przekroczy progi Lezamy, opanowuje duszę i ciało, nie daje spokoju
i zapuszcza korzenie w sercu. Kiedy po raz pierwszy wszedł na teren cantery,
jego umysł uległ baskijskiemu szaleństwu dotyczącemu piłki. Miał trzynaście lat
i wylądował w Bilbao u jakiejś dalekiej ciotki ze strony matki, pozostawiwszy
za sobą Pampelunę jak wielu innych, obecnych klubowych kolegów. Choćby Javi
porwany przez działaczy Athleticu do Lezamy.
Ikera Muniaina nic nie wyróżnia w
tej kwestii znad wielu rodaków, jednak jego gwiazda jest o wiele jaśniejsza. W
Pampelunie nie mógłby tak doskonale rozwinąć swojego talentu, choć na pewno
szkółka nie była zła.
Ale nic nie równa się z Lezamą i
canterą Athleticu.
Zaszczepili w nim miłość do tego
klubu w kilka tygodni, pokazali, jak bardzo można być Baskiem na
międzynarodowej arenie piłkarskiej. Wytłumaczyli, że tylko w Athleticu nigdy
nie zrezygnują z jedności narodowej, że zawsze będą grali tutaj jedynie Baskowie.
Poprzez te wszystkie wielkie słowa, ogromne obietnice i cudownie zwodzące
deklaracje działaczy Iker poczuł się wyróżniony, iż może grać w takim klubie,
iż należy do małego świata Kraju Basków. Jego serce sygnalizowało, że gra w
Athleticu to nie tylko zaszczyt, ale narodowy obowiązek. Wszak jest Baskiem,
kocha swoją ojczyznę i będzie bronił baskijskich barw do końca życia, zaś
Athletic i trener Caparrós dali mu na to szansę zaledwie w wieku lat szesnastu.
Gdy został po raz pierwszy
powołany na mecz w pierwszym składzie Bilbao z pewnością debiutu, zaraz po
wejściu do szatni na San Mamés kapitan, Carlos Gurpegui zapytał spokojnym
głosem, czy jest gotowy bronić barw klubu i ikurriny do ostatnich sił.
Przytaknął z przekonaniem, mając pewność, iż nadszedł czas.
Te kilka symbolicznych sekund
zapadło mu w pamięci na zawsze i często wraca do tej chwili przed meczami
rozgrywanymi zarówno na La Catedral, jak i w całej Hiszpanii, czy Europie w
zależności od rodzaju rozgrywek. Od tamtej chwili minęły ponad dwa lata – cóż,
rocznikowo lat miał siedemnaście i wszystko było winą obchodzonych dopiero w
grudniu urodzin – zaś Iker Muniain z dnia na dzień czuje się coraz bardziej zobowiązany
grać dla Athletic Club – bowiem oficjalna nazwa nie nosi w sobie członu ‘Bilbao’
– do końca kariery.
– Idziemy na pizzę – komunikuje
mu siedzący obok Aitor Ocio, trzasnąwszy go lekko w ramię. – Idziesz z nami?
Iker spokojnie kończy sznurowanie
butów, nim udziela twierdzącej odpowiedzi.
– Więc się pośpiesz, bo tylko
Toquero dziś ogarnia się wolniej od ciebie – dogryza mu czule Aitor.
Co jak co, ale cios był bardzo
poniżej pasa, gdyż biednego Gaizkę znów opanował nastrój „starego, wyliniałego
kapcia”, z czego już dawno nawet przestano żartować. Meme przygotuje mu ten
dziwny koktajl o niezidentyfikowanym kolorze i nawet Toquero pozbiera się w
ułamku sekundy.
Iker wrzuca byle jak swoje rzeczy
do torby treningowej i spokojnym krokiem rusza w stronę parkingu przy San Mamés,
gdzie niedaleko wyjścia zaparkował samochód. Ciska do bagażnika Land Rovera sportową
torbą, po czym podchodzi do czekających na ostatnich ociągających się piłkarzy
zgromadzonych w cieniu rzucanym przez wielki, stary stadion. Penny stoi z boku
i prowadzi pogawędkę z Jonem, na twarzy którego kwitnie uśmiech.
– Iker, chodź tutaj! – woła nagle
Aurtenetxe, wcale nie wiedząc, jak te trzy słowa zmienią historię Athleticu
Bilbao.
***
Prosta matma mnie przerosła, rozdział planowo dziś a nie jutro.
Mogę powiedzieć, że niedługo już pojawi się Penélope na dobre. I mogę
powiedzieć też, że czasami potrzebny jest taki day off.
Dla Izy.
Do zobaczenia w niedzielę.
Ps. czyżby czcionka znów kulała?
Mój problem to fakt, iż nikt tu Ci nie komentuje! KOMENTUJCIE TE JAKŻE ZAJEFAJNE OPOWIADANIE!!!
OdpowiedzUsuńA tak na poważnie to dzisiaj mamy zagubionego Ikerka. I heh, to jest takie dziwne długie wprowadzenie na początku, ja już chcę rodziały 20+! XD
Marta (nie chce mi się logować na konto google XD)
P.S. Sorry, ale zwała mnie dosięgnęła.