`.
Niewiele jest powodów, żeby mówić prawdę, za to jest ich bez liku, żeby kłamać.
Niekiedy ludzka
złośliwość aż przyprawia nas o mdłości. Nie jest ona wcale inteligentna, czy
górnolotna; jest częsta i irytująca. Psuje nam krew w iście mistrzowski sposób
do tego stopnia, iż przedostaje się do naszego umysłu i sami zaczynamy być
złośliwi.
Zastanawiając się
nad owym szyderczym uśmieszkiem Penélope, jaki to chuderlawe dziewczę kierowało
w jego stronę, podczas gdy Meme z uroczym zadowoleniem na twarzy karmiła go
swoimi lodami, Javier Martínez gasi kolejnego papierosa na marmurowym kominku.
Nie pojawiła się w Lezamie od tygodnia, a w sercu młodego Baska rozprzestrzenia
się powoli nieznośna tęsknota za złośliwością jej oczu. To niedopuszczalne, aby
myślał o niej, mając Meme znów u swego boku. Odzyskał ją już tamtego popołudnia
w Los Leones, kiedy pozostawiła Markela i Jona samym sobie, zajmując miejsce u
jego boku i przez całą wizytę w restauracji zaśmiewając się do łez, gdy
próbowała karmić go lodami. Więcej deseru znalazło się na jego koszulce, albo
nosie, co jeszcze bardziej rozbawiło Meme.
A teraz śpi w
sypialni, zaś Javi obserwuje ją i, kopcąc kolejnego papierosa, podziwia, jak słoneczne
promienie uszlachetniają jej piękne, delikatne i ultra kobiece rysy.
Jest idealna.
Jasnowłosa, szczupła, o niesamowitych proporcjach i dźwięcznym śmiechu.
– Javier, jeśli
kolejny poranek z rzędu zadręczasz się brakiem Penélope na treningach,
pofatyguję się do ciebie i kopnę cię w ten idealny tyłek – dochodzi do niego
groźny, argentyński akcent. Meme zaciąga podobnie do swojego wujka, lecz w jej
wydaniu mieszanka hiszpańskiego i baskijskiego nie brzmi tak zabawnie.
– Jesteś głodna?
– ignoruje jej słowa, a ona jedynie ciężko wzdycha i fatyguje się z sypialni.
Tak, zdecydowanie jest piękna, kiedy przemierza niewielką odległość dzielącą ją
od kominka.
Z jego dłoni
wyciąga żarzącego się papierosa i sama zaciąga się dymem.
– Nie powinieneś
palić. Nie wolno ci, bo to źle robi na kondycję.
Javi śmieje się
krótko, złożywszy pocałunek na długiej, smukłej szyi Meme.
– Bawisz mnie,
kochanie.
– Naprawdę? –
panna de Olano unosi sceptycznie brwi, ponownie zaciągając się papierosem.
– Oczywiście. Ale
i tak jesteś piękna.
Parska ironicznym
śmiechem, pozwoliwszy odebrać sobie papierosa, którego Javi gasi, przyciskając
do kamiennego kominka.
– To marmur.
Niszczysz go tym – zwraca mu uwagę.
– Bardziej mnie
interesujesz ty niż ten kominek, bez znaczenia, z jakiego kamienia jest
zrobiony – odpiera, mierząc znaczącym spojrzeniem jej idealną sylwetkę. Meme de
Olano prycha, obdarzywszy go spojrzeniem na granicy litości i ironii. W jej
wykonaniu – mistrzostwo świata.
– Zrobię
śniadanie – oferuje blondynka, przeczesując palcami długie włosy.
– Tylko się nie
ubieraj – dodaje Javi, posyłając jej figlarny uśmiech, kiedy po raz kolejny
otwarcie lustruje jej ciało wzrokiem.
Meme wzdycha
ciężko, przechodząc do ciasnej kuchni. Martínez jest na swój sposób uroczy,
choć za śmiały i bardzo bezczelny. Ale w sumie właśnie te przywary lubi w nim
najbardziej.
– Idziemy dziś do
klubu? Mam ochotę zalać się w trupa – oświadcza Argentynka, zastanawiając się,
co też może przygotować ze skromnego asortymentu dostępnego w lodówce Baska. –
I musisz zrobić zakupy po treningu.
– Jak zajmiesz
łazienkę, zrobię przez internet. Facet z marketu ma klucze i nawet już pamięta,
gdzie co ma układać – wcina jej się Bask lekkim tonem, machając lekceważąco
dłonią. Sam udaje się na kilka chwil do łazienki, ażeby mniej więcej się
ogarnąć. – Zabieramy Llorente, czy może jednak zostaniemy u mnie?
– Wybaczyłby nam zostawienie go
w domu? – Meme unosi idealnie wyregulowane brwi ku górze. – Pójdziemy do klubu,
on znajdzie sobie jakąś pannę, a potem, jak już się zaleję do nieprzytomności,
wrócimy do ciebie.
Javi skina głową
na znak zgody, rozłożywszy się wygodnie na szarawej, wybranej przez Meme sofie.
Właściwie to ona meblowała tę niewielką kawalerkę, to ona wybierała kolory
ścian i chiński parawan w sypialni. Ją też urzekł służący obecnie jedynie do
gaszenia niedopałków kominek, co zadecydowało o zakupie tegoż mieszkania.
Martínez miał dawno, dawno temu, kiedy jeszcze wydawało mu się, iż jest zdolny
do głębszych uczuć, urządzić sobie kiedyś z Meme właśnie na tych niespełna
trzydziestu metrach kwadratowych ciepły i spokojny dom.
Ani on, ani ona
wobec tego planu nie sprostali, wcale nie chcąc razem mieszkać przez dłużej niż
co najwyżej kilka dni. Meme de Olano mieszka wciąż z wujkiem i ciocią w Lezamie
– wiosce jakieś dziesięć kilometrów od Bilbao, gdzie leży też ośrodek
treningowy Athleticu – i w gruncie rzeczy jest jej tam całkiem dobrze. Nie musi
się o nic martwić, do pracy jeździ wraz z wujkiem, a kiedy zachodzi taka
potrzeba, któryś z jej towarzyszy – Javi, Jon, Markel, lub któryś inny chłopak
ze składu w zależności od humoru Meme – po nią przyjeżdża.
Javier Martínez
wzdycha ciężko, odpychając od siebie mrzonki z przeszłości. Jego serce od
tamtego czasu zakosztowało mnóstwo zła spowodowanego zarówno takim a nie innym
trybem życia, jak również nienawiścią, którą obdarzał ludzi bez zawahania i
nigdy tego nie żałując. Teraz również czuje, że nigdy nie będzie chciał wycofać
się ze szczerej niechęci wobec Penélope Amorebiety. To dziewczę dogłębnie go
irytuje, nawet jeśli teraz pewnie sprzedaje Fernando czułe, manipulatorskie
słówka w apartamentowcu dwie ulice stąd.
– Javier, jeśli
myślisz, że nie umiem czytać z twoich oczu, to jesteś w wielkim błędzie –
warczy Meme, przynosząc do prowizorycznego salonu talerz jakiś wykonanych na
szybko kanapek i dwie duże kawy. – I nie licz, że będę ci gotować. To jednorazowy
incydent – zastrzega, siadając obok niego.
– Po prostu
wkurza mnie ta dziewczyna i sposób, w jaki perfekcyjnie manipuluje biednym
Amorebietą – stwierdza Martínez, odbierając swojej towarzyszce kubek kawy, choć
przygotowany specjalnie dla niego stoi na wyciągnięcie ręki na stoliku.
– Może Amorebieta
chce być manipulowany? – rzuca w przestrzeń panna de Olano. – Poza tym co cię
nagle wzięło na troski o kolegów z klubu? Może jeszcze zaczniesz prowadzić
pogawędki z Toquero, kiedy czuje się jak kapeć?
–
Stary i wyliniały kapeć – poprawia Bask
automatycznie. – Kapcie mogą linieć?
Meme wznosi oczy
ku niebu.
– A czy ja
wyglądam na taką, którą to interesuje? – odwarkuje. – Już nie wiem, co gorsze:
rozważanie, czemu kochanki Amorebiety nie widziałeś od kilku dni, czy też może
dygresje o kapciach.
Głos Meme zdradza
irytację, ale Javi jedynie się uśmiecha.
– Jesteś
zazdrosna? – pyta z niepokornym błyskiem w oczach. Meme prycha.
– Chyba nie o
ciebie – szydzi z niego. – Przecież i tak ona jest brzydka. Sam tak
powiedziałeś.
–
Bo jest – przytakuje brunet.
– Więc w czym
problem?
– Jaki problem?
– Irytujesz się
na samo jej wspomnienie, Meme. Ale to urocze, nie zaprzeczę.
Argentynka prycha
z pogardą, obdarzywszy swojego towarzysza litościwym uśmiechem, po czym
wysykuje:
–
Pieprz się, Martínez.
– Z tobą? Z
ochotą, śliczna. Ale i tak jesteś zazdrosna.
Meme wzdycha ni z
pogardą, ni z politowaniem, postanawiając zakończyć tę utarczkę, co bardzo bawi
Martíneza. Uwielbia każdy taki poranek z blondwłosym demonem u swego boku,
kiedy jej twarz przeszywa grymas ironii, a z jej pełnych, wiśniowych ust
wydobywają się drwiące uwagi.
Jest zazdrosna.
Tak samo jak zazdrosny jest o nią Javi za każdym razem, kiedy słyszy
jakiekolwiek uwagi z ust któregokolwiek klubowego kolegi, nie wspominając nawet
o całej masie upitych chcących poderwać Meme w barze. Może relacji miedzy nimi
nie można określić związkiem, bo jest tak luźna, jak to tylko możliwe. Może nie
darzą siebie niczym poza uwielbieniem tych chwil razem, a kiedy już się
rozstają, ich myśli uciekają w całkowicie różne kierunki. Może oboje nie są
zdolni kochać, lecz zazdrość towarzyszy im każdego dnia. Jest tak naturalna jak
niepewność, której gwarancją są wszystkie inne relacje Meme z mężczyznami, a
także każda z kobiet na jedną noc Martíneza.
Ale na pewno Meme
nie jest zakochana w Javim. Tego pewni są oboje, ponieważ Javi nie kocha
również Remedios, nie potrafiąc obdarzyć jej tym uczuciem.
Z głębszych uczuć
czuje jedynie nienawiść i namiętność – choć czy jest ona głębszym uczuciem,
można polemizować długo i zacięcie, wszak mało wspólnego ma z wnętrzem drugiej
osoby. Namiętność pojawia się, kiedy obserwuje krzątającą się po małym
mieszkaniu Meme ubraną jedynie w podarowany jej poprzedniego wieczora naszyjnik
z pereł. Kupiłby jej diamenty, najlepiej czarne, lecz akurat nie mieli ich w
Bilbao, a Martínez nie chciał czekać, aż sprowadzą cenne kamienie do miasta.
Wziął perły na ten wieczór, choć diamenty również nakazał przywieźć, mając już
dobrze zarysowany w wyobraźni kolejny prezent dla Meme.
– Javi, bo zaraz
zjesz mnie wzrokiem – syczy Meme, wchodząc do sypialni w celu znalezienia wśród
sterty ubrań tych, które należą do niej. Gdyby nie musiała stawić się dziś w
Lezamie, zapewne nawet nie szukałaby ich, przywłaszczając sobie którąś z dużych
koszulek piłkarza i jego spodnie od dresu.
– Nie ubieraj się
– odzywa się piłkarz, stając nagle w drzwiach sypialni. – Jesteś piękniejsza
bez czegokolwiek.
Meme uśmiecha się
delikatnie na te słowa.
– Ty masz
trening, ja starcie z waszymi jadłospisami na najbliższy tydzień. Nie mogę
sobie dziś odpuścić.
– Pieprzyć
trening, trenera i cały klub! – woła porywczo Martínez, nakazując blondynce
zbliżyć się do niego. Robi to pewna siebie, ściskając w dłoniach ubrania, który
nie wypuszcza nawet wtedy, gdy gorące, miękkie dłonie Javiego odnajdują jej
talię. – Zostaniemy dzisiaj u mnie, to będzie lepsze od treningu.
Pozwala się
pocałować, zanim niby czule, lecz szorstko odpiera:
– Nie mam ochoty
mierzyć się z wujkiem, ostatnio strasznie wam dokopał, jak się pokłóciliśmy.
Na wspomnienie
tego przeklętego treningu sprzed tygodnia, kiedy Penélope obdarzała go
nienawistnymi spojrzeniami przez prawie cały dzień, a potem jeszcze bardziej
wdzięczyła się do naiwnego Amorebiety, Javier na kilka sekund truchleje. To
wystarcza Meme, aby wyślizgnęła się z jego objęć i ruszyła do łazienki, zwinnie
go wyminąwszy w drzwiach.
– I nawet nie
próbuj o niej myśleć! – docierają go jeszcze słowa jasnowłosego demona, który
zawładnął jego życiem i wszystkim, co posiada, poza sercem. – Bo naprawdę dam
ci kopa w ten zgrabny tyłek!
Javi parska
śmiechem.
– I to podobno ja
jestem na ciebie ciągle napalony! – odgryza się, grzebiąc wśród sterty ubrań w
sypialni w poszukiwaniu czegoś zdatnego do noszenia. Chyba będzie musiał
zadzwonić do pani od sprzątania, ażeby zrobiła pranie i ogarnęła mieszkanie,
ponieważ on sam się nie nadaje do porządków, zaś pralki obsługiwać nawet nie
potrafi.
Został stworzony
do wyższych celów, do grania w piłkę ku czci Athleticu Bilbao i noszenia na
piersi herbu tegoż klubu, do bezkrwawej walki o ojczyznę, o Kraj Basków, a nie
do sprzątania.
–
Jasne, jasne! – dociera do niego
rozbawiony głos pewnej uroczej Argentynki. – To ty chciałeś mnie przelecieć w
aucie na parkingu przed Lezamą wczoraj wieczorem, bo mieliśmy za daleko do
ciebie!
Uśmiecha się
jedynie z lekką ironią na dźwięk drwiących słów Meme.
Uwielbia tę
kobietę pod każdym względem.
–
Zamknij oczy, Amayu, i wyobraź sobie, jak piękna musiała być Remedios te
półtora roku temu – szepcze mój przyjaciel, kończąc konsumpcję szarlotki.
Rzeczywiście okazała się strzałem w dziesiątkę, choć na mój gust była odrobinę
za słodka. – Chyba każdemu mocniej biło serce na widok Remedios de Olano,
kobiety o niewyobrażalnej wręcz urodzie. I pomyśleć, że Iker wolał tę
niepozorną, ale wewnątrz ciepłą Penélope, choć taka Remedios chodziła
korytarzami Lezamy i wdzięczyła się przed każdym. Była niesamowita, a Javi
szalał za nią jak głupi. Ale, jak już wspominałem, nigdy się nie kochali.
–
Planowali coś ponad następny wieczór we dwoje? – przerywam monolog mojego
przyjaciela, który uśmiecha się tym swoim najładniejszym z ładnych uśmiechów.
–
Kiedyś, na samym początku. Remedios pracowała w Bilbao już z dwa i pół roku
przed pojawieniem się tutaj jej wujka. Przypadek, czy celowe działanie władz
klubu – nieważne. Ona wybrała mieszkanie Javiemu, ona je umeblowała i pewnie
było blisko propozycji wspólnego zamieszkania, kiedy zdali sobie sprawę, iż
lubią się, ale poza tym i fizycznym pociągiem nie łączy ich nic więcej.
–
Rychło w czas – parskam.
–
A żebyś wiedziała. Bo gdyby Javi kochał Remedios, albo przynajmniej żył w
iluzji uczucia wobec niej, nasza historia, historia Penélope ułożyłaby się
inaczej. Wszystko dziś wydaje się takie zaplątane, niejasne, a wielu z nas ma
wrażenie, iż Javi wie o wiele więcej, niż nam powiedział, ukrywa coś istotnego.
Pewnie się mylimy, bo on nie jest zamknięty w sobie, nigdy nie był i, niech
będą Bogu dzięki, nie zmienił się pod tym aspektem.
Wzdycham ciężko. Pomimo iż Nando mi tego zabronił, muszę porozmawiać o
Penélope z Javim Martínezem, bo na razie nie rozumiem niczego, co się dzieje w
Lezamie wśród ludzi, dla których Penélope musiała być sensem. Życia, bycia,
gry… nie wiem. Może po prostu wszystkiego po trochu?
Zapytany wiele
lat później o swoją nienawiść do tej drobnej, przeklętej osóbki, Penélope
Amorebiety, odpowiadał, iż była szczera. Ale nigdy nie można było być pewnym,
kiedy Javi Martínez mówił prawdę. Publicznie przybierał maskę grzecznego
chłopca, którego największym marzeniem zawsze było kopanie piłki dla klubu z
Bilbao i walczenie wraz z nimi o trofea, które ku nieznacznemu niezadowoleniu
kibiców od dawna się nie pojawiały. Zawsze na początku była ta sama śpiewka –
„Będziemy walczyć o trofea, chcemy wygrywać i być najlepsi. Naszym celem jest
jak najwyższe miejsce w lidze i dojście do jak najwyższych szczebli w
rozgrywkach międzynarodowy” – a potem i tak wychodziła kwalifikacja do Ligi
Europy, choć nie zawsze. Za Caparrósa w gruncie rzeczy nie było źle – najpierw
dobre jak na tamten skład, trzynaste miejsce i kwalifikacja do niższych
rozgrywek międzynarodowych z tytułu osiągnięcia finału Copa del Rey (oczywiście
przegranego z wielką Barceloną Pepa Guardioli, do której sam Caparrós
podchodził podczas prywatnych rozmów dość pogardliwie), zaś rok później udało
się wyciągnąć na ósme miejsce, ażeby w kolejnym sezonie zakwalifikować do Ligi
Europy z szóstego miejsca. Na więcej nie liczono, a ponadto kontrakt Caparrósa
się skończył, a nowy prezes klubu już wcześniej postawił sobie za punkt honoru
ściągnięcie na San Mamés Marcelo Bielsy.
Rządy Bielsy w
ekipie z Bilbao zaczęły się jak każdy sezon – „Będziemy grać nasze… bla, bla,
bla… Postaramy się zajść jak najwyżej… bla, bla, bla… Ale to będzie trudny
sezon… bla, bla, bla… Musimy dać z siebie wszystko… bla, bla, bla” – ale
Argentyńczyk już po pierwszych treningach postanowił poprzestawiać pewnych
piłkarzy niczym klocki lub puzzle – w tym określeniu lubowały się gazety – i
tak dla przykładu zawsze podawano właśnie młodego Javiego Martíneza, który
będąc świetnie prosperującym na przyszłość środkowym pomocnikiem, został nagle
partnerem Fernando Amorebiety na środku, owszem, ale obrony. Sytuacja była na
tyle dziwna, iż o ile sami panowie naprawdę się lubi, choć obaj odnosili się do
trybu życia drugiego z lekką wzgardą – Amorebieta wolał siedzieć w ciepłym domu
i czytać powieścidła, aniżeli imprezować jak Martínez – o tyle młodszy z Basków
już od pierwszego wejrzenia miał coś do Penélope.
Owe uczucie na
pewno nie było ciepłe, czułe i dobrze zapowiadające się na przyszłość. Czysta i
szczera nienawiść przychodzi z łatwością ludziom o sercach z kamienia, w żyłach
których płynie jedynie krew w odcieniu ciemnej czerwieni nosząca w sobie klątwę
wielu złamanych serc. Ilekroć Javi Martínez ranił, nie sposób zliczyć, lecz i
wierna towarzyszka jego życia, Remedios de Olano, a także przyjaciel, Fernando
Llorente, sumień czystych nie mają. Zabijali nadzieję na lepsze jutro, optymizm
i radość bez skrupułów, jakby należeli do elitarnej, wyszkolonej jednostki. W
istocie – należą. Są ludźmi nieczułymi, bo przerażonymi możliwością doznania
zawodu. Nie kochają, bo nie chcą sparzyć się na miłości, która jest trudna i
często bardzo bolesna. Nie czują, ponieważ bez uczuć życie jest o wiele
prostsze. Bez sentymentów, emocjonalnego zaangażowania i skrupułów z czasem
można nauczyć się żyć na wysokich, dających satysfakcję obrotach, idąc tą samą
drogą, jaką obrał Javi i jego towarzysze.
Fernando Llorente
szturcha go w ramię, kiedy trener Bielsa woła wszystkich do siebie. Dziś
piłkarze Athleticu widzą go pierwszy raz na oczy, bowiem ten zaszył się w swoim
biurze i analizował tam nagrania z treningów – nowa metoda w zespole; za
Caparrósa nikomu nawet przez myśl by nie przeszło, ażeby nagrywać treningi –
zaś same zajęcia prowadził trener przygotowania fizycznego. Klasycznie –
bieganie dookoła boiska numer trzy.
– Myślisz, że
znów się trenerowi przysnęło w biurze? – szepcze cicho Fernando, na co Javi
jedynie wzrusza ramionami.
– Mam to gdzieś.
Meme była.
– Och, jakież to
słodkie! Marnotrawna kochanka do ciebie wróciła, co spowodowało nagły zryw
martwego serca.
– Coś ty ostatnio
czytał? Wiersze, czy prozę poetycką?
– Coś, co jest
powyżej twojego poziomu.
– Żarcik ci się
dziś stępił. To było poniżej poziomu, do którego mnie przyzwyczaiłeś – odgryza
się Martínez, powoli zbliżając do grupki piłkarzy dookoła Bielsy.
Zapowiada się
długi i nudny wykład, co każdy wyczytuje z groźnego spojrzenia Argentyńczyka.
– Wybacz, ja nie
spędzam nocy w towarzystwie naczelnej zdziry klubu – syczy Llorente. Normalny
facet by się obraził, ale Martínez jedynie prycha z dezaprobatą.
–
Daj sobie już dziś spokój z ironią,
naprawdę macie wyjątkowo zły dzień w waszym związku.
W istocie, w
słowach Fernando Llorente ukrywa się cząsteczka prawdy, do której Javiemu jest
bardzo trudno się przyznać. Może określenie stosunków Meme z chłopakami z klubu
puszczaniem się jest zbyt dosadne i raniące osoby blisko zeń związane, lecz panna
de Olano nie należy do najbardziej stałych partnerek, ba, liczba jej „skoków w
bok” – cudzysłowem warto podkreślić niezidentyfikowaną postać uczuć Javiego i
Meme – jest naprawdę imponująca.
I może Javi
Martínez dłużej by się nad tym zastanawiał, lecz dociera do niego cichy szept
Amorebiety:
– Wpadnij dziś do
Penélope. Umiera z nudy nad kanalizacją.
A na te słowa
Iker Muniain, do którego są one ewidentnie kierowane, uśmiecha się nieznacznie,
skinąwszy głową, po czym syczy:
– To imię ją
krzywdzi, Amorebieta. Ale dobrze, odwiedzę Penny.
***
Jestem terminowo, choć późnym wieczorem. Na temat weekendu się nie
wypowiem.
Cieszcie się tym, że nie kochacie, póki możecie.
Dla Izy. Spóźniona
dedykacja urodzinowa, kocie.
Do zobaczenia w sobotę.
Znowu jestem bardzo zafascynowana tą całą historią, mimo że kilka rzeczy mi się miesza. Ciekawe co wydarzyło się między Javim(?) a Penélope. Mam nadzieję, że powoli wszystko zacznie się układać w jedną całość. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńS.
Chamowaty Javi. Javi i Meme. Javi, gaszący papierosy o marmur kominka. Ten ostatni obraz prześladuje mnie do dziś, wraz z zagubionymi, brązowymi tęczówkami. I tak bardzo nie wiem, ale towarzyszyć mi będzie zawsze. Bo widzę go wyraźnie.
OdpowiedzUsuń