28.09.2013

7. Iker.


`. Istnieją takie miejsca, które trzeba i można oglądać jedynie w ciemnościach.


Nie żeby kiedykolwiek Penny mu się podobała, lecz sam pomysł odwiedzenia młodej pani architekt i spędzenia z nią kilku miłych godzin – wszak kiedyś wreszcie oboje muszą pokonać nieśmiałość i zacząć normalnie rozmawiać – przypadł mu do gustu. Dziewczyna wydaje się miła, a na pewno na tyle, ażeby zrezygnować z kolejnego samotnego wieczoru w domu spędzonego na czytaniu jakiegoś powieścidła Vargasa Llosy, jakie zademonstrował mu kilka miesięcy temu Iturraspe, a którego Iker dotychczas nie miał czasu nawet dotknąć.
Nie, nie, spędzenie czasu z Penny – tym bardziej, że Amorebieta zapewnił, iż wychodzi na cały wieczór gdzieś z kimś; konkretów nie podał – jest najlepszym z pomysłów, jakie Iker Muniain ma, wsiadając do swojego ukochanego Land Rovera dotychczas wiernie czekającego na parkingu Lezamy. Klasycznie torba znajduje miejsce na tylnym siedzeniu, a w drodze do domu – uroczej willi, w sumie dość małej jak na piłkarskie standardy, położonej jakieś trzy-cztery kilometry od Bilbao – w samochodzie rozbrzmiewa głos Arethy Franklin z nagranej dawno temu płyty. Auto parkuje przed domem, mając w zamiarze za jakąś godzinę odbyć nim drogę aż pod apartamentowiec Amorebietów, a sam wkracza do budynku, rzucając treningową torbę w kąt holu. Pod nogami natychmiast pojawia się biszkoptowy labrador kupiony przez matkę na ostatnie urodziny.
– Witaj, Kun – odzywa się do niego piłkarz, głaszcząc jasną sierść zwierzęcia.
 Kilka chwil później pies wraca na sofę, zaś Bask w akompaniamencie głosu Arethy płynącego z wielkich głośników rusza do łazienki, ażeby zakosztować długiego i odprężającego prysznica, który zmyje z niego kurz Lezamy i niechętne spojrzenia Martíneza, jakie zaobserwował po prośbie Amorebiety. Javi musi naprawdę szczerze nienawidzić Penny, bo reaguje aż nader emocjonalnie, co nawet zauważyła Meme, która pojawiła się na ostatnie kilka minut treningu, aby rozkojarzyć trzy czwarte składu, zdenerwować tym wujka i rozdać zadrukowane drobnym maczkiem zalecenia dietetyka na najbliższy tydzień. Po wyjściu z łazienki Iker odnajduje ową kartkę w czeluściach torby treningowej – reszta jej zawartości nadaje się co najwyżej do prania – i przyczepia magnesem do drzwi lodówki, obdarzywszy przelotnym spojrzeniem. Nie sprecyzował pory, kiedy pojawi się pod drzwiami Penny Amorebiety, toteż pozwala sobie jeszcze na zrobienie któregoś z podanych przez Meme koktajli. Ona pewnie w obecnej chwili albo przygotowuje specjalny przepis Gaizki Toquero – a ten czuł się wyjątkowo źle po treningu – lub wymienia różnego rodzaju płyny ustrojowe z Martínezem. Na samą myśl o tym Iker nieznacznie się krzywi, a biszkoptowy labrador nagle znów znajduje się pod jego nogami.
– Głodny jesteś, co? – odzywa się do psa, spłukując blender strumieniem ciepłej wody i odkładając go do wyschnięcia obok zlewu. Inne części urządzenia umieszcza w zmywarce, cicho westchnąwszy.
Od ponad pół roku, kiedy tylko wprowadził się tutaj po osiemnastych urodzinach, dom jest spokojny, o wiele za cichy, a jedyne hałasy gwarantuje pies, który również nie należy do najbardziej energicznych. Nie mając nawet dziewiętnastu lat, Ikerowi wydaje się, iż jego życie jest aż do bólu nudne, aż za spokojne. Oprócz sporadycznych wizyt kolegów w celu pogrania na konsoli i wypicia kilku litrów piwa – zawsze za cel obierany jest dom młodego piłkarzyka, ponieważ on nie ma ani żony, ani jakiejkolwiek innej kobiety, której banda dwudziestu chłopa w salonie mogłaby przeszkadzać – w willi Muniaina nie dzieje się absolutnie nic, co mogłoby choć trochę urozmaicić jego życie.
„Jak można być tak nudnym?” – przemyka przez myśli Ikera, kiedy wsypuje trochę suchej karmy do miski psa. Wieczorem, po powrocie da mu jeszcze coś z puszki, o ile cokolwiek takiego znajdzie w szafkach. A jak nie, w lodówce jest jeszcze wczorajsza pierś z indyka, na którą Muniainowi ochota już dawno przeszła. Psu smakować będzie, w końcu mięso to mięso.
Uporządkowawszy kuchnię i spokojnie skonsumowawszy ów koktajl, roztrzepuje dłonią jasne włosy i zmierzwia sierść Kuna. Labrador wybiega za nim z domu, jednak zostaje w obrębie dużego ogrodu, który nie jest szczególnie zadbany. Iker ręki do kwiatów nie ma, przez co rośnie tam jedynie trawa, o którą raz na dwa tygodnie dba zaprzyjaźniony ogrodnik.
Proste, nudne, schematyczne – tymi trzema wyrazami podsumowałby swoje życie, choć wcale nie ma ochoty o tym myśleć. Już woli uciec w stronę Penny i jej wyjątkowych, choć ostrych rys. Kobiety o takiej urodzie dotychczas nie miał okazji poznać, Penny jest pierwsza i naprawdę go fascynuje. Ma delikatny uśmiech, który pojawia się przed jego oczami podczas jazdy do Bilbao, a który wraz z pojawieniem się odrobinę łagodzi ostrą oryginalność jej twarzy. A oczy lśnią jej niezrozumiałym blaskiem, który pośród bursztynowej tęczówki wydaje się być czymś niespotykanym, egzotycznym.  
„Jest z Wenezueli, idioto, a nie z Afryki, żeby ci się egzotyczna wydawała” – gani się w myślach Muniain, zwinnie skręcając w kolejną ulicę Bilbao.
W sumie kobieta z Wenezueli wśród Basków jest egzotyczna, bo rzadka i inna, pomimo zaledwie latynoskich korzeni. Tutaj wszyscy są Baskami, mieszkają w tym regionie od wielu, wielu lat i kochają Bilbao, wszyscy – a przynajmniej większość – definiuje się najpierw Baskiem, a dopiero potem Hiszpanem. Dla ludzi wychowanych w takim środowisku, dla Ikera Muniaina poznającego świat jedynie z perspektywy boisk piłkarskich, Wenezuelka na świętej, baskijskiej ziemi to coś nowego, niespotykanego, naprawdę… egzotycznego.
Zaparkowanie samochodu zajmuje mu kilka krótkich chwil i już po zaledwie dwóch-trzech minutach od wjazdu na teren ekskluzywnego apartamentowca, w którym mieszka Fernando i Penny, Iker wchodzi do budynku. Portier uśmiecha się nieśmiało, w czym Muniain odczytuje niemą prośbę o autograf. Bez zająknięcia wyciąga z kieszeni spodni marker i składa podpis na podstawionej kartce papieru.
Penny… Penélope – poprawia się szybko, lecz ma wrażenie, iż jej imię w jego ustach brzmi jeszcze gorzej niż normalnie. – I Fernando Amorebieta na ósmym piętrze? – upewnia się.
Mieszkanie trzydzieści pięć, ósme piętro – przytakuje portier, a chwilę później młody Bask znajduje się już w windzie, która rozbrzmiewa irytującą, popową muzyczką należącą do gatunku świetnie sprzedającej się chałtury.
Cóż za radość, że Aretha tego nie słyszy.
„I co? Wejdę do jej mieszkania i oświadczę, że spędzi wieczór skazana na mnie?” – pyta sam siebie z niedowierzaniem, iż uległ prośbie Fernando i zgodził się na ten absurd w najczystszej postaci. Przecież nawet jej nie zna!
W istocie – będzie miał niepowtarzalną okazję, ażeby poznać.


– Naprawdę po tygodniu próśb uległ i odwiedził Penélope? – niedowierzam słowom mojego przyjaciela, którego wyjątkowo bawi wyraz zwątpienia, jaki rysuje się w moich oczach.
– Kusiła go. Iker był naiwny, a Fernando wiedział, jak sprzedać mu towarzystwo Penélope w taki sposób, ażeby przypadkiem nie ucierpiała na tym jego męska duma. Muniain nie zdawał sobie sprawy, że nastawiał uszu za każdym razem, gdy jej imię padało w szatni, podobnie jak Martínez, z tym wyjątkiem, iż Javiemu towarzyszył wtedy złowrogi syk. Mnie to bawiło, rozrywkę miałem przednią, obserwując Martíneza i to, jak się miotał z tą swoją nienawiścią w czystej postaci. Był kolejnym z listy ślepych naiwniaków, którzy dla Remedios nie znaczyli niczego, lecz on doskonale o tym wiedział. Nie kochała go, on jej tym bardziej, lecz między nimi jakieś uczucie było. Coś podobnego do tego, co panowało między Penélope i Ikerem na początku ich znajomości – nieśmiałe uwielbienie, fascynacja, przyjemność czerpana z wspólnie spędzonych chwil. W skrócie – lekkie zauroczenie, typowe dla tych wszystkich nastolatków, do których w sumie i Iker należał.
On się bał, choć nigdy do tego nie przyznawał. Bał się, że utraci swój święty spokój, a lubił go o wiele za bardzo, niżby wypadało młodemu chłopakowi. Zaś Penélope bała się, iż zaangażuje się za bardzo, a on, młody i pożądany piłkarzyk, zostawi ją bez skrupułów. Obawy obojga były głupie, bezpodstawne, lecz – to paradoks – przede wszystkim dzięki nim umieli zaufać sobie w dostatecznym stopniu, ażeby wreszcie do czegoś doszło.
Nie wiem, na co liczył Amorebieta, ale za każdym razem, kiedy oczekiwano odeń reakcji na widok Penélope i Ikera, nie była ona na pewno typowa dla zazdrosnego mężczyzny. Może byli przyjaciółmi po rozwodzie? Może nie umieli nigdy być dobrym małżeństwem, więc postanowili szukać szczęścia gdzie indziej? Naprawdę nie mam bladego pojęcia, ale ich stosunki były chyba najdziwniejszymi, jakie w swoim życiu miałem okazję zaobserwować.
– Bywa i tak – wtrącam cicho, spoglądając na pustką filiżankę kawy. – Niekiedy niedopowiedzenia dzielą bardziej niż nieobecności.
– Chanel.
– Skąd wiedziałeś?
– Lubisz Chanel.
– Lubię.
Uśmiechamy się do siebie zaintrygowani tymi kilkoma zdaniami. Ale ta chwila milczenia, kiedy wydaje mi się, iż znów mamy po piętnaście lat, trwa wyjątkowo krótko, bo po chwili Nando znów zatraca się w opowieści, uprzednio zamówiwszy nam po kieliszku martini.


Stanie przed drzwiami mieszkania Penny i Fernando jest o wiele bardziej stresujące, niżby się tego spodziewał. Spędza tam kilka minut, obawiając się chwili, kiedy będzie zmuszony dotknąć dzwonka, ażeby chwilę później ujrzeć Penny po tygodniu od pierwszego i dotychczas ostatniego spotkania. Ciekawe, czy będzie dokładnie taka, jak ją zapamiętał, czy może też jednak pamięć spłatała mu figla, zniekształcając jej obraz. Pamięta ją w tej jasnej tkaninie spowijającej za chude, odrobinę kościste ciało, spod której prześwitywał materiał różowego stroju kąpielowego, oraz w dżinsowych szortach z ciepłym uśmiechem na ustach i odbiciem tamtego upału w oczach.
Lecz kiedy już naciska dzwonek, a drzwi się otwierają, pojawia się za nimi niska szatynka o włosach spiętych w niedbały kok, w dresie i z cerą w niezdrowym kolorze, charakterystycznym dla osób, które za mało spały.
– Hej – wydusza z siebie Iker, uśmiechając się przesadnie.
Penny unosi oczy ku niebu.
– Nie szczerz się jak durny i wchodź. Nano ostrzegał, że będę miała gościa.
– A gdybym chciał cię zabrać na kolację? – wypala nagle, lustrując znacząco jej strój i  niespiesznie udając się za nią do zabałaganionego przez zakreślone technicznymi rysunkami kartki salonu.
– Pół godziny i będę gotowa – odpiera na to dziewczę, jednak siada na sofie i spogląda z nieskrywaną pogardą na owe stery makulatury.
– Jak ci idzie kanalizacja? – Iker usilnie próbuje nawiązać rozmowę, rozsiadając się na fotelu naprzeciw niej. Wcześniej został zmuszony zgarnąć z niego stertę kartek i odłożyć ją na stolik, który pod naporem makulatury o mało się nie łamie.
– Stoję w miejscu. Na początku dwudziestego wieku nieszczególnie przywiązywano uwagę do planów technicznych – wzdycha. Kontynuuje po chwili, zauważywszy zaciekawione iskry w oczach piłkarza. – Wiecie, że według planów, jakie dostałam, na samym środku murawy powinien być główny licznik wody? Nano to sprawdził mi kilka dni temu i jest…
– …Obok gabinetu masażystów – dopowiada Iker. – Wiem.
– Znasz na pamięć cały rozkład liczników? – Penny patrzy na niego tym wzrokiem, który można nazwać jedynie mistrzowską mieszkanką zdziwienia, podziwu i podejrzliwości.
– Aż tak dobry w te klocki nie jestem. Ale umiem gotować – wyszczerza się głupio. – Mogę ci zrobić kolację, jak będziesz siedziała nad papierami, Penny.
Na sam dźwięk przekształconego przez niego imienia przez plecy Wenezuelki przebiega delikatny, niezrozumiały dreszcz.
– Zrób mi coś tradycyjnego – prosi cicho. – Nano gustuje w kuchni od Chińczyka zza rogu, w ostateczności przerzucając się na Meksykańców dwie ulice stąd. Jestem ciekawa, jak Remedios to znosi… – wzdycha delikatnie, zbierając papiery na jedną kupę, którą kładzie obok sofy. – Ale mam jeden plus tego tygodnia: mniej więcej poznałam wizję trenera Bielsy i zarządu.
– Mniej czy więcej? – drwi Iker, zabierając się w kuchni za kucharzenie. – Trener Bielsa to ekscentryk, trudny człowiek. Zmienia zdanie co dwie godziny niczym nasza kochana Meme, jego siostrzenica, czy bratanica… W każdym razie, rodzina.
Penny zostawia papiery w salonie i udaje się do otwartej kuchni, gdzie siada na parapecie okna i z uśmiechem obserwuje, jak Iker zwinnie radzi sobie w kuchni Nano.
– Będzie aż tak źle? Trenerowi Bielsie może się wszystko odmienić na kilka dni przed oddaniem projektu w ręce budowlańców? – wyraża swoje obawy, lecz Muniain kwituje je tylko chichotem.
– Nie, aż tak źle być nie może – uspokaja szatynkę. – Będzie robił problemy na początku, może nawet kłócił się z zarządem, czy swoimi asystentami, ale potem zostawi ci realizację jego wygórowanych marzeń.
Ewidentnie ją podpuszcza, droczy się z odrobiną zawodowej niepewności, którą zauważył w jej oczach, lecz odczytał ją jedynie podświadomie. Penny dopiero po kilku chwilach, widząc jego głupi uśmieszek, wydyma obrażona wargi i warczy:
– Jesteś okrutny. Ja się martwię, że utknę z tym wariatem, a ty ze mnie kpisz! – woła oburzona. Ale kilka chwil później już jej przechodzi, bo pyta: – Często bywasz tutaj w kuchni?
– Jak nie chce mi się gotować dla siebie i mojego psa – wzrusza ramionami Muniain. – Gdzie są zioła?
– Nie wiesz? – szydzi Penny z uroczą – naprawdę pomyślał, że to urocze! – złośliwością.
„Zajmij się gotowaniem, a nie ukradkowym lustrowaniem jej osoby.”
– Pojęcia nie mam – odpiera szczerze.
– A co gotujesz?
Penny naprawdę się tym interesuje, co widzi w jej oczach, jednak chce się też poprzekomarzać w sprawie tych ziół.
– Jak ci powiem, dowiem się, gdzie znajdę zioła? – upewnia się, wykonawszy po raz kolejny ten głupi uśmiech. Dziewczyna skina głową na znak potwierdzenia. – Chciałem zrobić dorsza po biskajsku, ale że nie macie w domu dorsza, będzie zamiast niego mintaj w tych składnikach dorsza po biskajsku, jakie znajdę.
Penny wzrusza ramionami z uśmiechem.
– Zioła są w trzeciej szafce obok lodówki.
„Że też o tym wcześniej nie pomyślałem.”
Sięga do szafki bez słowa, czekając, aż to Penny się odezwie, lecz ona milczy z subtelnym, lekko zamyślonym spojrzeniem zwróconym w stronę salonu. Pewnie uciekła myślami do kanalizacji nowego stadionu i nieprawidłowości, jakie wykryła w projektach z tysiąc dziewięćset trzynastego roku. W sumie nic dziwnego, że kiedyś nie przywiązywano do tego wagi, lecz przez błędy przeszłości Penny ma więcej pracy.
Ciekawe, czy ona też o nim myśli? Bo Iker coraz częściej łapie się na tym, iż jego umysł krąży dookoła jej drobnej, chorobliwie chudej osoby. Wiele by oddał za takie informacje, lecz chyba bezpieczniej jest nie wiedzieć. Życie złudzeniami to najprostsza forma życia; nie rani, a jedynie daje płonne nadzieje, których nigdy nie rozwiewa.
– Od dziecka mieszkasz w Bilbao? – odzywa się wreszcie Penny, wciąż patrząc w jeden punkt gdzieś w salonie. Jej oczy są puste, a głos przepełniony… niczym. Brzmi beznamiętnie, nawet brak jej ciekawości. Jakby po prostu bała się ciszy, jaka nastąpiła.
– Nie. Urodziłem się w Pampelunie, dopiero potem zwerbowali mnie do cantery Athleticu.
Zdania są proste, krótkie, przesączone sensem i informacjami. Nic, z czego Penny mogłaby przedłużyć rozmowę, która po prostu się nie klei.
– Chyba lubię Bilbao – odzywa się po kolejnych kilku chwilach wypełnionych jedynie dźwiękami wydawanymi przez garnki i skwierczący na patelni tłuszcz. – Chociaż od kiedy utknęłam nad kanalizacją, praktycznie nie wychodzę z domu.
– Chyba? – upewnia się Iker. – Lubisz albo nie lubisz, Penny.
Tak, znów przechodzi ją dreszcz, przez który nareszcie spogląda na niego. Stoi na środku kuchni Nano, nieźle kucharzy i uroczo się uśmiecha z nieśmiałością ukrytą gdzieś za ciemnymi tęczówkami.
– Dlaczego mówisz na mnie Penny? – pyta nagle, nie odrywając od niego bursztynowych tęczówek. Muniain wzdycha, nim udziela odpowiedzi.
– Bo Penélope jest za zwyczajne.
Nie, na pewno nie planował udzielić takiej odpowiedzi, jednak ona sama wypłynęła z jego ust, powodując delikatny rumieniec na policzkach szatynki. Dziewczyna spuszcza wzrok znów gdzieś w stronę salonu, a Iker wraca do gotowania. Przynajmniej kolację zrobi jej dobrą, bo o zdolnościach kulinarnych Amorebiety – czy też ich braku, ograniczeniu do najprostszych dań – po szatni chodzą legendy.
– Mogę włączyć jakąś muzykę? – pyta nagle, znów przez ułamek sekundy na niego patrząc.
– To twoje mieszkanie, Penny.
Zeskakuje z parapetu i szybko przemieszcza się w okolice wieży stereo na końcu salonu, po drodze o mało nie potknąwszy się o stertę papierów. Przekleństwa wydobywającego się z jej ust nie sposób zrozumieć; zapewne to któreś z tych słówek, jakich używają tylko w Wenezueli.
– Iker? – słyszy, jak wypowiada jego imię, przez co automatycznie się odwraca. Penny patrzy na niego z delikatnym uśmiechem, chcąc o coś zapytać. – Może być Aretha Franklin?
O mało nie parska śmiechem, a najlepsze dopiero przed nim.
– Nano ma bolesny dla mnie gust muzyczny, same kapele rockowe. Z dobrej muzyki mam tylko Arethę.
Przez te słowa zapomina, iż po raz pierwszy miał okazję usłyszeć swoje imię w jej ustach. Brzmiało świetnie, lecz skupił się na tym, iż mają podobny gust muzyczny.
– Lubię Arethę – odpiera wreszcie Muniain. Penny obdarza go kolejnym zadowolonym uśmiechem, niespiesznie wracając na parapet kuchennego okna. Po drodze znów prawie potyka się o ten sam stos papierów i zaklina. I tym razem wenezuelskim akcentem. – Co to znaczy? – pyta zaciekawiony Muniain.
Penny uśmiecha się tajemniczo i znów siada na oknie, tłumacząc:
– Nano twierdzi, że to mniej więcej jak wasze „pikutara joan”.
– Subtelnie, nie powiem – parska Iker. – Klasyczne idź w cholerę, ale po twojemu brzmi lepiej.
– Nie umiem kląć po baskijsku – wzrusza ramionami Penny. – Ledwo znam jakieś nikłe podstawy tego języka, tyle, co Nano zdążył mnie przez te wszystkie lata nauczyć.
– Podczas jazdy po wenezuelskich polach? – pokpiwa Iker.
– Umiem prowadzić samochód – protestuje Penny. – Chcesz się o tym przekonać?
– A rozwalisz mi auto?
– Jeżdżę lepiej od was wszystkich. Tylko duma Nano by ucierpiała, gdyby dał mi swoją ukochaną dziewczynkę – prycha lekceważąco.
Iker uśmiecha się pod nosem.  
– Dobra. Skończę z tym – spogląda ukradkiem na smażącą się rybę. – Zostawimy to Fernando, a sami pojedziemy do jakiejś knajpy. I ty prowadzisz – podejmuje wyzwanie. Penny prycha delikatnie, słysząc lekkie niedowierzanie w jej umiejętności. – Idź się ubierz, Penny, a ja to ogarnę. Przecież nie pojawisz się na mieście w dresie, nie?
Oboje wiedzą, iż to bezczelna prowokacja, jednak Penny kwituje to uśmiechem, a sam Iker odwraca się w stronę ryby, która za kilkanaście minut powinna być gotowa.
– I wiesz co, Muniain? – dociera go jeszcze głos Penny, której głowa na chwilę wyłania się zza drzwi łazienki, gdzie chwilę wcześniej przepadła. – Jeśli nie rozbiję ci auta, stawiasz mi drinka. Przygotuj się na to, bo na pewno go nie rozbiję.
Duma tej dziewczyny jest zabawna, ale on sam powoli zaczyna przyswajać świadomość, iż Amorebieta wiedział, co robi, kiedy poprosił go o odwiedzenie Penny. Bo to najradośniejsza dziewczyna, jaką w swoim życiu miał okazję spotkać, a do tego jest aż do bólu szczera.
„Może to początek czegoś niezwykłego, co, Muniain?”
– Tylko nie wiąż włosów! – woła w głąb mieszkania. – Wyglądasz lepiej, kiedy są rozpuszczone!
Dociera do niego lekceważące prychnięcie.
– Celowo zepnę w kok!
Tak, ta dziewczyna może działać na nerwy, jest złośliwa do bólu, ale przecież tutaj, w Athleticu Bilbao, złośliwość to taka naturalna cecha.


– Nie milcz! – upominam mojego przyjaciela, kiedy nagle znów milknie.
– Jesteś niecierpliwa – zwraca mi uwagę.
– Jesteś złośliwy.
– Ciesz się, że nie było cię tutaj półtora roku temu. Teraz to pikuś w porównaniu z przeszłością – zasępia się, choć moim zdaniem powinien uśmiechać się na wspomnienie siebie sprzed miesięcy. Bo zmienił się na lepsze, choć posmutniał.
Dotykam jego dłoni, posyłając mu pokrzepiający grymas, choć bardzo starałam się szczerze wygiąć kąciki ust ku górze. Nando odwzajemnia uśmiech, choć ten smutek w oczach nie znika. Kiedy już się pojawia, nigdy nie umiem go zlikwidować, jakby był na zawsze związany ze spojrzeniem mojego przyjaciela.
– Sprawię kiedyś, że będziecie cieszyć się życiem jak dawniej? – moje pytanie jest ciche, wcale nie liczę na odpowiedź.
Ale ją dostaję:
– Wierzymy w ciebie wszyscy, nawet Javier, który nie chce zapominać. Tylko ty możesz nas uratować, Amayu.
– Dlaczego nie chce zapomnieć? – chwytam się wcześniejszego zdania, ażeby tylko znów nie pogrążać się w rozważaniach dotyczących tego, iż tak naprawdę nie wiem, jak mam ich uratować.
– Wspomnienia są wszystkim, co mu pozostało po Penélope i Remedios. Remedios niszczyła go przez długie miesiące, a potem Penélope wykończyła dzieło swej poprzedniczki. Została z niego jedynie ładna prezencja i zniszczone serce, o które nigdy nikt go nie podejrzewał. Tak, Martínez miał serce, które nie było zamarznięte, co jednak nie okazało się być największą sensacją rewolucji, jaką nieświadomie zrobiła Penélope. Dzięki niej dowiedzieliśmy się wielu rzeczy o sobie. Iker zrozumiał, że długo nie wytrzyma w samotności, Fernando… W sumie nikt nie wie, co dotarło do Fernando. On nie lubi o tym rozmawiać, my nigdy nie nalegamy. Nie umiemy dręczyć tego biedaka, który nawet nie wie, co tak naprawdę stało się z Penélope. Ale nie pytaj – natychmiast mnie ucisza ruchem dłoni. – Na wszystko przyjdzie pora, Amayu. Uwierz mi na słowo i nie pytaj nikogo o to, co stało się dziewięć miesięcy temu.
Zamykam na kilka chwil oczy, a kartka papieru, którą wrzuciłam do torebki o poranku, nagle wraca niczym bumerang. Lecz nie zapowiada się, ażeby Nando miał ochotę odwieźć mnie do hotelu, a co za tym idzie, nie przejrzę tych przeklętych papierów. A nuż właśnie tam kryje się odpowiedź, której oni nie umieli odnaleźć?


***
Powoli ruszamy z akcją, tak myślę.
Bóli przeprowadzkowo-remontowo-wykończeniowych ciąg dalszy. Nigdy, przenigdy, nie czekajcie z wylaniem posadzki, jeśli chcecie mieć ładny, drewniany parkiet, serio.
Dla Sarity.
Do zobaczenia we wtorek.



2 komentarze:

  1. lubię Ikera z Penny :3 chcę więcej!
    ♥ S.

    OdpowiedzUsuń
  2. ,, Została z niego jedynie ładna prezencja i zniszczone serce, o które nigdy nikt go nie podejrzewał. Tak, Martínez miał serce, które nie było zamarznięte, co jednak nie okazało się być największą sensacją rewolucji, jaką nieświadomie zrobiła Penélope.'' Ech.

    Mam wrażenie, że to wszystko to wina cholernego Amorebiety jest. Nie byłoby Ikera, wszystko byłoby prostsze. Z drugiej strony, po co Javier Martnez Aguinaga się tam wpychał, no po co?! Naroblili bałaganu, to niech teraz sprzątają.
    Czasem brak uczuć to rzecz najlepsza, tak, jak mówisz. Lecz ja tak nie lubię. I miałam nauczkę, MM wystarczyło.

    OdpowiedzUsuń