`.
Ludzie zawsze dojrzą to, co ich w ogóle nie powinno obchodzić.
Bez znaczenia na
wszystko Fernando Amorebietę nieśmiałe spojrzenia wymieniane przez Penélope i
Ikera szczerze bawią. Wiedział, że jeśli ich bardzo ostrożnie ze sobą zapozna i
zmusi do spędzenia większej ilości czasu we dwoje, tak to się skończy. A nawet zabrnie
dalej, co Fernando niesamowicie rozwesela z niezrozumiałego dla nikogo, nawet
dla niego samego, powodu. Penélope niby udaje, że to tylko efekt wspólnego
wieczoru – nawet nie pytał, co razem robili; nietknięta kolacja w mieszkaniu
oraz nieobecność Penélope o dwudziestej trzeciej wystarczyła mu za odpowiedź –
jednak z jej oczu można wyczytać coś innego. Lubi go trochę bardziej niżby
wypadało w przypadku zwyczajnej sympatii. Lubi go o wiele więcej, choć jeszcze
sama o tym nie wie, a Fernando ma dzięki temu jeszcze większy ubaw.
Penélope i jej
niepewność są doprawdy zabawne. Dopóki mieszkała w Barcelonie, spotykali się o
wiele rzadziej, zwykle raz na kilka miesięcy, przez co naprawdę byli spragnieni
swojego towarzystwa. Głównie dlatego przyjęła ofertę stworzenia nowego San
Mamés; chciała być jak najbliżej swojego Nano, a on chciał mieć ją pod ręką. A
kiedy już ma, kuriozalnie popycha ją w ramiona Muniaina.
Większość by się
zastanowiła, co jest nie tak z tym człowiekiem, lecz on sam po prostu
specjalizuje się w reżyserowaniu zbiegów okoliczności i subtelnym dyrygowaniu
sprawami z oddali. Lepiej, żeby nikt nie poznał jego pobudek, bo te są naprawdę
dziwne i dla większości niezrozumiałe. Bo kto by uwierzył, iż Fernando po
prostu dba o dobro Penélope i znalazł jej idealnego kandydata na partnera? Iker
jest spokojny, jak na swój wiek bardzo dojrzały i nie skacze z kwiatka na
kwiatek, co w zwyczaju ma na przykład taki Martínez. A tego na szczęście nie ma
dziś na treningu – zatrucie pokarmowe zwane kacem zwaliło go z nóg skuteczniej
od nagiej i chętnej Meme de Olano – dzięki czemu może obserwować Penélope
jedynie w słodkim i uroczym wydaniu, któremu jakby były obce wszystkie te
nienawistne spojrzenia, które uparcie wymienia zawsze z Javim. Jakby brali
udział w konkursie „Kto kogo bardziej nienawidzi i kto komu lepiej potrafi to
okazać za pomocą spojrzenia”. To takie dziecinne, a zarazem dodające Penélope
pazura, o którego istnienie Fernando się obawiał. Kiedy zostawiał ją ostatnim
razem w Wenezueli, była za mdła, ażeby nie irytować słodyczą, a teraz, po kilku
miesiącach, nagle dzięki Javiemu nabrała już wszystkich cech, jakie mogą
urozmaicić życie chętnego na nią mężczyzny. Wystarczy tylko znaleźć
potencjalnego kandydata, popchnąć w jego ramiona Penélope i obserwować z
odległości, raz na jakiś czas delikatnie naprowadzając ich na dobry szlak.
Fernando
Amorebieta wykonał już prawie wszystkie punkty swojego planu mającego na celu
znalezienie odpowiedniego mężczyzny dla Penélope, a teraz spokojnie czeka
niczym reżyser, którego dzieło przechodzi właśnie przez ostatnie etapy
produkcji. Do premiery może jeszcze daleko – lub, jak w tym wypadku, do
momentu, kiedy oboje zrozumieją, iż znaczą dla siebie więcej – ale warto
zaczekać, gdyż dzieło wyszło niesamowicie.
– Penélope, mam coś do
załatwienia po treningu – oznajmia jej, kiedy Xabier Clemente, asystent Bielsy,
któremu zostało powierzone poprowadzenie treningu, zarządza krótką przerwę.
Dziewczyna na chwilę odrywa się od „Harper’s Bazaar”, którego wciąż nie może
zmęczyć, i spogląda na niego zamglonym wzrokiem. Pewnie nie ma bladego pojęcia,
co też takiego wymyślił jej drogi Nano.
– Okej – wydusza. – Iker mnie
podrzuci? – jej głos brzmi, jakby dla niej było to oczywiste.
„Brawo, Fernando,
Penélope wyjątkowo szybko złapała, o co biega, wcale nie wiedząc, do czego
dążę” – chwali się w myślach zadowolony z tego, że akcja toczy się szybciej,
niżby się spodziewał.
– Jasne. I tak nie miał planów
na popołudnie.
Po tych słowach
szybko się oddala, ażeby oświadczyć Muniainowi, że spocznie na nim obowiązek
odwiezienia Penélope do domu. Chłopak ani śmie protestować, jakby nawet na to
liczył. Jeśli w rzeczywistości tak jest, Fernando Amorebieta może być z siebie
naprawdę dumny. Z czasem wszystko ułoży się tak, jak to zaplanował, a Penélope będzie
naprawdę szczęśliwa w ramionach młodego Baska.
Na pewno. W innym
wypadku nawet by jej tutaj nie sprowadzał, nie wspominając o popchnięciu w
towarzystwo Ikera. Ale Iker to dobry chłopak, świetna partia dla dziewczyny
takiej jak Penélope.
– Nano? – dociera
go głos Penélope kilka godzin później, kiedy jak gdyby nigdy nic znów rozsiada
się na stole do ping ponga w szatni.
– Tak, Penélope?
– Czekać na
ciebie z kolacją, czy coś?
Przeczy ruchem
głowy.
– Po prostu
dobrze się dziś baw, złotko. Ja i tak wrócę późno – zostawia w kąciku jej ust
pocałunek i znika z pomieszczenia, ruszając na spotkanie z osobami, których
wolałby nie odwiedzać.
Siedzimy na mojej sofie, znów wyjadam belgijskie trufle – zakochuję
się w nich coraz bardziej, a obsługa hotelowa jest chyba tego w pełni świadoma,
bo zaczęli uzupełniać je przy każdej wizycie w apartamencie – a Nando patrzy na
mnie z politowaniem, snując swoją opowieść.
– Naprawdę są takie dobre? – przerywa.
– Tak. Ale ty masz kontynuować, a kiedy skończysz, może się podzielę –
oświadczam, wystawiając mu język. Parska śmiechem.
– Chyba nigdy nie dowiemy się, jak to naprawdę było z Fernando i
Penélope. Zachowywał się podejrzanie, znikał, zostawiał ją samą na pastwę
Ikera, ale przed wyjściem całował, zwracał się doń z czułością i działał
naprawdę kuriozalnie. Z jednej strony jakby chciał wepchnąć ją wprost w ramiona
Muniaina, z drugiej ciągle zaznaczał, że należy tylko do niego, choć nigdy nie
zrobił tego werbalnie. Drobne gesty mówiły więcej niż tysiące słów, a Iker miał
prawdziwy mętlik. Pragnął jej jak głupi, uległ wyjątkowo łatwo Amorebiecie,
który po prostu wmówił mu, iż bez Penélope nic nie ma sensu. A i ona się
poddała, nie walczyła o własną decyzję w tej sprawie, jakby w pełni ufała jego
opinii. Niewątpliwie znalazł dla niej dobrą partię, spokojnego chłopaka o wielu
perspektywach na przyszłość. Mógł grać chyba wszędzie – w wielkich hiszpańskich
klubach, w Anglii, we Włoszech, we Francji. Gdziekolwiek by mu się zamarzyło,
tam by go wzięli. Był doskonały już w wieku niespełna dziewiętnastu lat, kiedy
nad światem panowała hegemonia Barcelony, z którą twardo walczył Manchester
United, a kluby arabskich szejków dopiero się formowały. To były czasy, kiedy
mogliśmy wszystko, mogliśmy wygrać z tym ogromnym Manchesterem United na ich
świętej ziemi, na cudownym Old Trafford zwanym Teatrem Marzeń. Pamiętam ten
stadion jak dziś, wszyscy pamiętamy i uważamy, że w pełni na tę nazwę zasłużył.
Miesiące z Penélope to jedne z najlepszych chwil w historii Athleticu
Bilbao. To czasy, gdy mogliśmy wszystko, spisywani na straty wygrywaliśmy oba
mecze z angielską potęgą, a trener Bielsa pomimo beznadziejnego początku
nauczył nas pięknego futbolu. To chwile, gdy na boisku błyszczeli chłopcy
pokroju Markela, Ikera, czy Javiego, nasi chłopcy, Baskowie, o których chciał
ubiegać się świat. Czterdzieści milionów wpisanych w kontrakt Martíneza wielu
chciało nam zaoferować po udanym sezonie, a my, Baskowie z krwi i kości,
mogliśmy poczuć tę cudowną dumę, bo nasz rodak, nasz człowiek został doceniony
w świecie.
A ja, choć to było zaledwie rok temu, mam wrażenie, iż minęła cała
wieczność. Bo od kiedy Penélope nie ma, czas się ciągnie, choć zlewa w jedność.
Od kiedy jej nie ma, uśmiechy zniknęły, z kąta boiska w Lezamie nie dochodzą
nas jej sarkastyczne uwagi, które z czasem pozwoliła sobie wypowiadać, a w
szatni nikt nie zajmuje zakurzonego stołu do ping ponga. Nagle została pustka,
a my pośród niej. Banda małych chłopców, którzy nie mają pojęcia, jak sobie z
tym wszystkim poradzić.
Droga do
rodzinnego domu pod Bilbao niesamowicie mu się dłuży. Najchętniej wcale by się
tam nawet nie pojawiał, jednak został o to wyraźnie poproszony przez ojca.
Matka milczała, jakby wiedziała, iż cała wizyta będzie toczyła się dookoła
przede wszystkim Penélope, którą po wsze czasy miała postrzegać jako temat
tabu. Słuchając jakiejś stacji radiowej, za bardzo nawet nie skupia się na
muzyce, bo myślami krąży raz przy drodze przed sobą, raz właśnie przy postaci
drobnej szatynki, która – ma taką nadzieję – dobrze bawi się w towarzystwie
Muniaina.
Lepiej, żeby była
gdzieś z młodym piłkarzem, niż wylądowała tutaj wraz z nim. Dom pod Bilbao
właściwie się nie zmienił od ostatniej wizyty kilka miesięcy temu, lecz sam
Fernando Amorebieta wolałby jeszcze przez jakiś czas nie wracać do rodziców.
Ojciec znów zacznie o nią wypytywać, a wtedy będzie trzeba albo dobrze zmyślać,
znosząc ból wymalowany w oczach matki, albo brutalnie zbyć ojca, ażeby matka
nie cierpiała. Żadna z tych opcji nie jest dobra dla wszystkich.
Na werandzie stoi
właśnie on, José Amorebieta uśmiechający się delikatnie do syna, który wysiada
niespiesznie z samochodu.
– Miło cię
widzieć – oświadcza starszy mężczyzna.
– Jasne – prycha
na to Fernando. – Zawsze to słyszę, a jakoś trudno w to uwierzyć. Mama jest?
– U sąsiadki. Nie
wie, że przyjechałeś, i na razie wolę, żeby nie wiedziała.
Fernando parska
ironicznym śmiechem. To było do przewidzenia.
– Pytaj –
oświadcza, siadając na jednym z foteli ustawionych w rogu werandy. Nawet nie ma
ochoty wchodzić do środka domu przesyconego wspomnieniami, które dawno temu
odgonił od siebie i za którymi na pewno nie tęskni.
Ojciec posyła mu
zdziwione spojrzenie.
– Przecież wiem,
że chcesz o nią zapytać – wzdycha ciężko z wyraźnym politowaniem. – Więc pytaj,
póki nie ma mamy, odpowiem na wszystkie pytania.
José Amorebieta
bierze głęboki wdech.
– Kiedy
przyjechała?
– Jakieś osiem
dni temu odebrałem ją z lotniska. Trochę schudła, od kiedy widziałem ją ostatni
raz, ale cieszyła się z tego przyjazdu.
– Nadal tak
entuzjastycznie podchodzi do wszystkiego?
– Ma to w genach,
jej matka nie jest lepsza. Cieszy się jak małe dziecko, ale po tygodniu nawet
projekt stadionu ją przygniótł. A dokładniej dawne rysunki dotyczące
kanalizacji.
– Lubi to,
prawda?
– Architekturę?
Tak, całymi dniami muszę wysłuchiwać jej narzekań, ale nie przeszkadza mi to.
Wciąż nie umie gotować, nie nosi ze sobą kluczy, bo uważa, że wystarczy wsuwka
do włosów i trochę wprawy. Chyba nie ma drzwi, których tak nie otworzy.
– Jak jej idzie
praca?
– Podoba jej się.
Projekt jest ambitny, zajmie długie miesiące, pewnie z całą zimę będzie robiła
ten stadion, ale czuje to, chce móc sobie wpisać do osiągnięć nowe San Mamés.
Wydaje mi się, że dzięki temu będzie spełniona jeszcze bardziej, choć już teraz
wygląda na osobę zawodowo zaspokojoną.
– A co potem?
– Nie pytałem.
Ale pewnie nie wie. Idzie na żywioł, coś pewnie się znajdzie. Nowe San Mamés to
duży projekt, ma czas, żeby jeszcze pomyśleć co dalej.
– Dbasz o nią?
– Jest dobrze.
Chodzi ze mną nawet na treningi, choć nie zawsze chętnie.
– A teraz?
– Jest w dobrych
rękach. Ufam osobie, z którą w obecnej chwili się znajduje, a chyba wolisz,
żeby tutaj nie przyjeżdżała, prawda? Po co nam znów wyrzuty mamy, awantura i
jej łzy?
– Pozdrowisz ją?
– Postaram się.
Nie wiem, czy będzie w humorze. Ma trudny charakter, niekiedy potrafi być do
bólu sarkastyczna. Już drugiego dnia znalazła sobie wroga na wieki wieków. Mam
z niej ubaw, kiedy próbuje zamordować go spojrzeniem. Poza tym chyba zapowiada
się na to, iż sama znalazła sobie przyjaciółkę.
– Tylko nie
trzymaj jej pod kloszem.
– Nie zamierzam.
Nasz układ jest wygodny, wspólne nazwisko otwiera wiele drzwi. Poza tym ona
naprawdę tutaj dobrze się czuje.
– Klimat jej
pasuje?
– Wszystko jej
pasuje. Od mieszkania, poprzez pracę, kończąc na pogodzie. Tylko raz
przeklinała, bo było piekielnie gorąco.
– No tak,
pamiętam ten dzień. Tutaj o mało się z mamą nie ugotowaliśmy.
– Ona też. Klęła
pół dnia, ale potem się uspokoiła. Znalazłem jej dobre towarzystwo i
wystarczyło.
– Bezpieczne?
– Jak zawsze.
Wiem, co robię, naprawdę. Jest bezpieczna, nie dopuszczę do niej osoby, która
może jej zagrozić. Naprawdę ją kocham.
– Wiem. Ale
martwi mnie, że będzie miała za wiele przestrzeni. Nie możesz jej ciągle
kontrolować, ale gdzieś zza kulis ktoś musi jej pilnować.
– Wszystko jest
pod kontrolą. Delikatnie pcham ją tam, gdzie będzie na pewno niezagrożona, a
ona sama tego nie zauważa. Poza tym nie będzie się przecież bratać ze swoim
największym wrogiem, nie uważasz, że to byłoby co najmniej absurdalne?
– A nie jest
zdolna do absurdów? Znasz ją nie od dziś, wiesz, na co ją stać.
– Czegoś takiego
nie zrobi. Jej potencjalna przyjaciółka jest tylko niegroźną dziwką wśród moich
znajomych, jej wróg też niczego nie zrobi. To bezpieczne towarzystwo, musimy
jej zaufać.
– A ufasz jej?
– Ja tak.
Wszystko się ułoży dokładnie tak, jak byśmy tego wszyscy chcieli.
– Zawsze umiałeś
organizować wszystko po swojej myśli.
– Nie, skądże. Po
prostu zajmuję się reżyserowaniem zbiegów okoliczności. To łatwe, wystarczy
trzymać się z boku i mieć nad wszystkim kontrolę.
– Masz na nią
wystarczający wpływ?
– Oboje o tym
wiemy. Jeszcze coś chcesz, czy mogę zebrać dupę w troki i wrócić do Bilbao? Nie
mam ochoty na spotkanie z matką. Znów zechce nafaszerować mnie ciastkami na
maśle, za co klubowy dietetyk ostatnio o mało mnie czegoś nie pozbawił.
– Jedź. I,
Fernando…
– Hm?
– Dzięki, że
przyjechałeś i powiedziałeś mi o wszystkim.
– Jak się bawiłaś
z Ikerem? – pyta Fernando Amorebieta późnym wieczorem, kiedy po zjedzeniu
szybkiej kolacji siada u boku szatynki na sofie. Ta znów ślęczy nad projektami.
– Znośnie.
Fernando parska
śmiechem.
– Nie powiem,
wygadana dziś jesteś.
Obdarza go
groźnym spojrzeniem, prychając przy tym.
– Spierdalaj.
– Twoja
elokwencja bije mnie na kolana – drwi Fernando coraz bardziej rozbawiony
faktem, iż Penélope jest bardzo nie w sosie. – Opowiesz mi, jak spędziłaś
dzień, czy muszę z ciebie wszystko wyciągać?
Dziewczyna wydyma
urażona wargi, ale w końcu udziela satysfakcjonującej odpowiedzi:
– Było okej. Ale
nie musisz mnie tak wyraźnie pchać w jego ramiona.
– Nie pcham cię.
Po prostu chcę, żebyś znalazła sobie znajomych.
W niezrozumiały
dla Fernando sposób te słowa bardzo bawią Penélope, która wybucha dźwięcznym
śmiechem, odrzucając do tyłu głowę. Prawie uderza się w ścianę, ale to drobny
szczegół, na który nawet nie warto zwracać uwagę. Fernando wstaje z fotela
naprzeciw niej, jaki dotychczas zajmował, i kuca przy niej, biorąc drobne
dłonie Wenezuelki w pewny uścisk. Na jej kolanach leży kilka kartek z
notatkami, rysunkami i innymi mniej lub bardziej ważnymi szczegółami
dotyczącymi jej pracy, a sama siedzi po turecku i patrzy nań odrobinę
zdziwiona.
– Po prostu o
ciebie dbam – szepcze Fernando. Penélope uśmiecha się delikatnie.
– Ja też cię
kocham, Nano, ale żeby od razu chcieć wiedzieć, gdzie byliśmy z Ikerem? – jej
głos brzmi ciepło, a lekka nutka rozbawienia dopełnia urok młodej pani
architekt.
Amorebieta
wzrusza ramionami.
– Lubię mieć
pewność, że jesteś bezpieczna – mówi dobitnie szczerze. Uśmiech Penélope się
rozszerza.
– Zabrał mnie na
obiad do Los Leones, bawił głupimi żartami, opowieściami o swoim psie i ciągle
więdnących storczykach na oknie w salonie. A potem grzecznie odwiózł do domu –
wzrusza ramionami. – Na co ty liczysz, Nano? – unosi podejrzliwie brwi z
odrobiną dezaprobaty.
– Po prostu się o
ciebie martwię – odpiera piłkarz, po czym wstaje z kucek i, nachyliwszy się nad
nią, całuje gdzieś w kącik ust.
– Martwisz –
powtarza z szyderstwem wymalowanym w bursztynowych oczach dziewczyna. – Ja to
bym się martwiła o zdrowie Amaranty, kiedy przystaje z Kretinezem.
– Ale cyniczna to
ty będziesz zawsze – prycha Fernando, wracając na swój ulubiony fotel. Penélope
wzrusza ramionami.
– Nic na to nie
poradzimy, kochanie – uśmiecha się przesłodko, po czym ponownie odpływa w
odmętach architektury.
Fernando,
obserwując ją zza egzemplarza „Marci”, spostrzega delikatne rumieńce na
policzkach, radosne iskry w oczach i delikatny uśmiech błąkający się gdzieś w
kącikach ust. Z tym wszystkim rysy Penélope wydają się o wiele łagodniejsze,
bardziej klasyczne. Wygląda właściwie… ładnie. A to w jej wypadku jest naprawdę
dużym osiągnięciem, które dzisiejszego dnia w większości może sobie przypisać
Fernando. To on ją tutaj ściągnął, on wybrał Ikera i delikatnie pokierował nią,
ażeby wpadła w ciepłe i pewne ramiona młodego piłkarza.
Tak, może być z
niej całkowicie dumny. I z siebie też.
– Dostanę trufla? – upomina się Nando, ponownie przerywając. Uśmiecham
się figlarnie, rzucając mu jedną z belgijskich czekoladek. Szybko odpakowuje,
wsadza sobie do buzi i połyka właściwie w całości. – Nie powiem, smaczne.
– Uzależniają! – wołam rozbawiona z beznamiętnego tonu, jakim się
posługuje. On też po chwili parska śmiechem. Siedzi na dywanie, właściwie na
nim leży, a ja patrzę na niego z wysokości mojej cudownej sofy i śmieję się jak
głupia. A, co najlepsze, mój przyjaciel mi wtóruje. Fabrizia Fernández i
Fernando Llorente chichoczą, jakby byli co najmniej umysłowo chorzy. W sumie
niekiedy nie czuję się do końca przy zdrowych zmysłach, ale to nie znaczy, że
jestem niepełnosprytna, a Nando podsuwa mi taką teorię.
Zamiast się oburzyć, wybucham jeszcze większym śmiechem. Chyba coś w
jego słowach jest.
– Ale ty też! – zastrzegam. – Nie chcę być samotna!
– Nie jesteś – odpiera, tarzając się ze śmiechu po dywanie.
I tak dobre kilkanaście minut. Potem nagle wracamy do normalności, on
posyła mi rozbawione spojrzenie, ja posyłam mu słodki uśmiech i kontynuujemy.
– Naprawdę nic się między nimi takiego nie działo w pierwsze dni? Nie
było chemii, ani niczego w ten deseń?
Jeszcze raz uśmiecha się dziwnie, lustrując przy tym moją sylwetkę,
ale już chwilę później jego oczy tkwią gdzieś na ścianie za mną.
– Była chemia. To nic dziwnego, że była, bo Amorebieta umiał o to
zadbać. Ale najważniejsze, że Penélope świetnie się w jego towarzystwie bawiła.
Chodziła o wiele bardziej uśmiechnięta, o wiele bardziej promienna. Nigdy nie
należała do piękności, ale w pierwszych etapach jej uczucia wobec Ikera
naprawdę zasługiwała na miano ładnej. Rysy wciąż miała ostre, a ciało za chude,
ale błysk w oczach i ten uśmiech były czymś, co mogło jedynie dodać jej uroku.
Wciąż wypadała blado w porównaniu z Remedios, ale była szczęśliwa. Naprawdę to
widzieliśmy. Bała się, oboje się bali, jednak mieli po swojej stronie ważnego
sprzymierzeńca – młody wiek. On nie miał nawet dziewiętnastu lat, ona miała
dwadzieścia kilka. Była od niego starsza, choć wychodziliśmy z założenia, że
kobiet nie pyta się o wiek, toteż nigdy nie dowiemy się, ile dokładnie lat ich
dzieliło. Większość nie wie też, ile lat tak naprawdę ma Remedios, a chłopcy
nigdy nie zapytają ciebie o wiek. To nasza niepisana zasada.
– Taka jak to, że nigdy nie zapytaliście ani jej, ani Fernando o
łączące ich stosunki?
– Dla ciebie to głupie, wiem, ale my żyjemy niedopowiedzeniami.
Remedios w ten sposób przez długie miesiące ciągnęła związek z Jonem i Javim
naraz. I z Markelem, choć te ich relacje były zawsze pokręcone. To chyba on w
pewnej chwili od niej odszedł, choć nawet sam Susaeta nie ma pewności. Jednakże
zostańmy przy tym, iż to on zostawił Remedios. A niedługo potem ona zostawiła
ich wszystkich, bo szukała sensu, który znalazła tam, gdzie nikt by się tego
nie spodziewał.
***
Dzień obsuwy sponsoruje moja gapiowatość, piąty sezon QAF i
niesamowicie seksowny Gale Harold.
Z dobrych newsów – być może do świąt będę mieszkać w warunkach
normalnych a nie budowlanych.
Kocham was, świecie, ale dajcie czasem znać, że chociaż trochę
obchodzi was Penny, Iker, Nano i ich magiczna paczka. Poza tym spójrzcie, już
10 rozdział!
Dla Emilii i
Ptysia.
Do zobaczenia w piątek.
Nie lubię komentować. Wiesz, że nie lubię. I nie umiem. Ale prosiłaś, by dać znać, że nas obchodzi stworzona przez Ciebie "magiczna paczka". No więc, czytuję to sobie. I popadam w coraz większą dezorientację, nie żeby coś.
OdpowiedzUsuńOch, i lubię Fabrizię, nie wiem czemu, : D
A teraz idę spać, o.
Czytam. Kocham. I żyję od rozdziału do rozdziału.
OdpowiedzUsuń