8.10.2013

10. Fernando.


`. Ludzie zawsze dojrzą to, co ich w ogóle nie powinno obchodzić.


Bez znaczenia na wszystko Fernando Amorebietę nieśmiałe spojrzenia wymieniane przez Penélope i Ikera szczerze bawią. Wiedział, że jeśli ich bardzo ostrożnie ze sobą zapozna i zmusi do spędzenia większej ilości czasu we dwoje, tak to się skończy. A nawet zabrnie dalej, co Fernando niesamowicie rozwesela z niezrozumiałego dla nikogo, nawet dla niego samego, powodu. Penélope niby udaje, że to tylko efekt wspólnego wieczoru – nawet nie pytał, co razem robili; nietknięta kolacja w mieszkaniu oraz nieobecność Penélope o dwudziestej trzeciej wystarczyła mu za odpowiedź – jednak z jej oczu można wyczytać coś innego. Lubi go trochę bardziej niżby wypadało w przypadku zwyczajnej sympatii. Lubi go o wiele więcej, choć jeszcze sama o tym nie wie, a Fernando ma dzięki temu jeszcze większy ubaw.
Penélope i jej niepewność są doprawdy zabawne. Dopóki mieszkała w Barcelonie, spotykali się o wiele rzadziej, zwykle raz na kilka miesięcy, przez co naprawdę byli spragnieni swojego towarzystwa. Głównie dlatego przyjęła ofertę stworzenia nowego San Mamés; chciała być jak najbliżej swojego Nano, a on chciał mieć ją pod ręką. A kiedy już ma, kuriozalnie popycha ją w ramiona Muniaina.
Większość by się zastanowiła, co jest nie tak z tym człowiekiem, lecz on sam po prostu specjalizuje się w reżyserowaniu zbiegów okoliczności i subtelnym dyrygowaniu sprawami z oddali. Lepiej, żeby nikt nie poznał jego pobudek, bo te są naprawdę dziwne i dla większości niezrozumiałe. Bo kto by uwierzył, iż Fernando po prostu dba o dobro Penélope i znalazł jej idealnego kandydata na partnera? Iker jest spokojny, jak na swój wiek bardzo dojrzały i nie skacze z kwiatka na kwiatek, co w zwyczaju ma na przykład taki Martínez. A tego na szczęście nie ma dziś na treningu – zatrucie pokarmowe zwane kacem zwaliło go z nóg skuteczniej od nagiej i chętnej Meme de Olano – dzięki czemu może obserwować Penélope jedynie w słodkim i uroczym wydaniu, któremu jakby były obce wszystkie te nienawistne spojrzenia, które uparcie wymienia zawsze z Javim. Jakby brali udział w konkursie „Kto kogo bardziej nienawidzi i kto komu lepiej potrafi to okazać za pomocą spojrzenia”. To takie dziecinne, a zarazem dodające Penélope pazura, o którego istnienie Fernando się obawiał. Kiedy zostawiał ją ostatnim razem w Wenezueli, była za mdła, ażeby nie irytować słodyczą, a teraz, po kilku miesiącach, nagle dzięki Javiemu nabrała już wszystkich cech, jakie mogą urozmaicić życie chętnego na nią mężczyzny. Wystarczy tylko znaleźć potencjalnego kandydata, popchnąć w jego ramiona Penélope i obserwować z odległości, raz na jakiś czas delikatnie naprowadzając ich na dobry szlak.
Fernando Amorebieta wykonał już prawie wszystkie punkty swojego planu mającego na celu znalezienie odpowiedniego mężczyzny dla Penélope, a teraz spokojnie czeka niczym reżyser, którego dzieło przechodzi właśnie przez ostatnie etapy produkcji. Do premiery może jeszcze daleko – lub, jak w tym wypadku, do momentu, kiedy oboje zrozumieją, iż znaczą dla siebie więcej – ale warto zaczekać, gdyż dzieło wyszło niesamowicie.
Penélope, mam coś do załatwienia po treningu – oznajmia jej, kiedy Xabier Clemente, asystent Bielsy, któremu zostało powierzone poprowadzenie treningu, zarządza krótką przerwę. Dziewczyna na chwilę odrywa się od „Harper’s Bazaar”, którego wciąż nie może zmęczyć, i spogląda na niego zamglonym wzrokiem. Pewnie nie ma bladego pojęcia, co też takiego wymyślił jej drogi Nano.
Okej – wydusza. – Iker mnie podrzuci? – jej głos brzmi, jakby dla niej było to oczywiste.
„Brawo, Fernando, Penélope wyjątkowo szybko złapała, o co biega, wcale nie wiedząc, do czego dążę” – chwali się w myślach zadowolony z tego, że akcja toczy się szybciej, niżby się spodziewał.
Jasne. I tak nie miał planów na popołudnie.
Po tych słowach szybko się oddala, ażeby oświadczyć Muniainowi, że spocznie na nim obowiązek odwiezienia Penélope do domu. Chłopak ani śmie protestować, jakby nawet na to liczył. Jeśli w rzeczywistości tak jest, Fernando Amorebieta może być z siebie naprawdę dumny. Z czasem wszystko ułoży się tak, jak to zaplanował, a Penélope będzie naprawdę szczęśliwa w ramionach młodego Baska.
Na pewno. W innym wypadku nawet by jej tutaj nie sprowadzał, nie wspominając o popchnięciu w towarzystwo Ikera. Ale Iker to dobry chłopak, świetna partia dla dziewczyny takiej jak Penélope.
– Nano? – dociera go głos Penélope kilka godzin później, kiedy jak gdyby nigdy nic znów rozsiada się na stole do ping ponga w szatni.
– Tak, Penélope?
– Czekać na ciebie z kolacją, czy coś?
Przeczy ruchem głowy.
– Po prostu dobrze się dziś baw, złotko. Ja i tak wrócę późno – zostawia w kąciku jej ust pocałunek i znika z pomieszczenia, ruszając na spotkanie z osobami, których wolałby nie odwiedzać.


Siedzimy na mojej sofie, znów wyjadam belgijskie trufle – zakochuję się w nich coraz bardziej, a obsługa hotelowa jest chyba tego w pełni świadoma, bo zaczęli uzupełniać je przy każdej wizycie w apartamencie – a Nando patrzy na mnie z politowaniem, snując swoją opowieść.
– Naprawdę są takie dobre? – przerywa.
– Tak. Ale ty masz kontynuować, a kiedy skończysz, może się podzielę – oświadczam, wystawiając mu język. Parska śmiechem.
– Chyba nigdy nie dowiemy się, jak to naprawdę było z Fernando i Penélope. Zachowywał się podejrzanie, znikał, zostawiał ją samą na pastwę Ikera, ale przed wyjściem całował, zwracał się doń z czułością i działał naprawdę kuriozalnie. Z jednej strony jakby chciał wepchnąć ją wprost w ramiona Muniaina, z drugiej ciągle zaznaczał, że należy tylko do niego, choć nigdy nie zrobił tego werbalnie. Drobne gesty mówiły więcej niż tysiące słów, a Iker miał prawdziwy mętlik. Pragnął jej jak głupi, uległ wyjątkowo łatwo Amorebiecie, który po prostu wmówił mu, iż bez Penélope nic nie ma sensu. A i ona się poddała, nie walczyła o własną decyzję w tej sprawie, jakby w pełni ufała jego opinii. Niewątpliwie znalazł dla niej dobrą partię, spokojnego chłopaka o wielu perspektywach na przyszłość. Mógł grać chyba wszędzie – w wielkich hiszpańskich klubach, w Anglii, we Włoszech, we Francji. Gdziekolwiek by mu się zamarzyło, tam by go wzięli. Był doskonały już w wieku niespełna dziewiętnastu lat, kiedy nad światem panowała hegemonia Barcelony, z którą twardo walczył Manchester United, a kluby arabskich szejków dopiero się formowały. To były czasy, kiedy mogliśmy wszystko, mogliśmy wygrać z tym ogromnym Manchesterem United na ich świętej ziemi, na cudownym Old Trafford zwanym Teatrem Marzeń. Pamiętam ten stadion jak dziś, wszyscy pamiętamy i uważamy, że w pełni na tę nazwę zasłużył.
Miesiące z Penélope to jedne z najlepszych chwil w historii Athleticu Bilbao. To czasy, gdy mogliśmy wszystko, spisywani na straty wygrywaliśmy oba mecze z angielską potęgą, a trener Bielsa pomimo beznadziejnego początku nauczył nas pięknego futbolu. To chwile, gdy na boisku błyszczeli chłopcy pokroju Markela, Ikera, czy Javiego, nasi chłopcy, Baskowie, o których chciał ubiegać się świat. Czterdzieści milionów wpisanych w kontrakt Martíneza wielu chciało nam zaoferować po udanym sezonie, a my, Baskowie z krwi i kości, mogliśmy poczuć tę cudowną dumę, bo nasz rodak, nasz człowiek został doceniony w świecie.
A ja, choć to było zaledwie rok temu, mam wrażenie, iż minęła cała wieczność. Bo od kiedy Penélope nie ma, czas się ciągnie, choć zlewa w jedność. Od kiedy jej nie ma, uśmiechy zniknęły, z kąta boiska w Lezamie nie dochodzą nas jej sarkastyczne uwagi, które z czasem pozwoliła sobie wypowiadać, a w szatni nikt nie zajmuje zakurzonego stołu do ping ponga. Nagle została pustka, a my pośród niej. Banda małych chłopców, którzy nie mają pojęcia, jak sobie z tym wszystkim poradzić.


Droga do rodzinnego domu pod Bilbao niesamowicie mu się dłuży. Najchętniej wcale by się tam nawet nie pojawiał, jednak został o to wyraźnie poproszony przez ojca. Matka milczała, jakby wiedziała, iż cała wizyta będzie toczyła się dookoła przede wszystkim Penélope, którą po wsze czasy miała postrzegać jako temat tabu. Słuchając jakiejś stacji radiowej, za bardzo nawet nie skupia się na muzyce, bo myślami krąży raz przy drodze przed sobą, raz właśnie przy postaci drobnej szatynki, która – ma taką nadzieję – dobrze bawi się w towarzystwie Muniaina.
Lepiej, żeby była gdzieś z młodym piłkarzem, niż wylądowała tutaj wraz z nim. Dom pod Bilbao właściwie się nie zmienił od ostatniej wizyty kilka miesięcy temu, lecz sam Fernando Amorebieta wolałby jeszcze przez jakiś czas nie wracać do rodziców. Ojciec znów zacznie o nią wypytywać, a wtedy będzie trzeba albo dobrze zmyślać, znosząc ból wymalowany w oczach matki, albo brutalnie zbyć ojca, ażeby matka nie cierpiała. Żadna z tych opcji nie jest dobra dla wszystkich.
Na werandzie stoi właśnie on, José Amorebieta uśmiechający się delikatnie do syna, który wysiada niespiesznie z samochodu.
– Miło cię widzieć – oświadcza starszy mężczyzna.
– Jasne – prycha na to Fernando. – Zawsze to słyszę, a jakoś trudno w to uwierzyć. Mama jest?
– U sąsiadki. Nie wie, że przyjechałeś, i na razie wolę, żeby nie wiedziała.
Fernando parska ironicznym śmiechem. To było do przewidzenia.
– Pytaj – oświadcza, siadając na jednym z foteli ustawionych w rogu werandy. Nawet nie ma ochoty wchodzić do środka domu przesyconego wspomnieniami, które dawno temu odgonił od siebie i za którymi na pewno nie tęskni.
Ojciec posyła mu zdziwione spojrzenie.
– Przecież wiem, że chcesz o nią zapytać – wzdycha ciężko z wyraźnym politowaniem. – Więc pytaj, póki nie ma mamy, odpowiem na wszystkie pytania.
José Amorebieta bierze głęboki wdech.
– Kiedy przyjechała?
– Jakieś osiem dni temu odebrałem ją z lotniska. Trochę schudła, od kiedy widziałem ją ostatni raz, ale cieszyła się z tego przyjazdu.
– Nadal tak entuzjastycznie podchodzi do wszystkiego?
– Ma to w genach, jej matka nie jest lepsza. Cieszy się jak małe dziecko, ale po tygodniu nawet projekt stadionu ją przygniótł. A dokładniej dawne rysunki dotyczące kanalizacji.
– Lubi to, prawda?
– Architekturę? Tak, całymi dniami muszę wysłuchiwać jej narzekań, ale nie przeszkadza mi to. Wciąż nie umie gotować, nie nosi ze sobą kluczy, bo uważa, że wystarczy wsuwka do włosów i trochę wprawy. Chyba nie ma drzwi, których tak nie otworzy.
– Jak jej idzie praca?
– Podoba jej się. Projekt jest ambitny, zajmie długie miesiące, pewnie z całą zimę będzie robiła ten stadion, ale czuje to, chce móc sobie wpisać do osiągnięć nowe San Mamés. Wydaje mi się, że dzięki temu będzie spełniona jeszcze bardziej, choć już teraz wygląda na osobę zawodowo zaspokojoną.
– A co potem?
– Nie pytałem. Ale pewnie nie wie. Idzie na żywioł, coś pewnie się znajdzie. Nowe San Mamés to duży projekt, ma czas, żeby jeszcze pomyśleć co dalej.
– Dbasz o nią?
– Jest dobrze. Chodzi ze mną nawet na treningi, choć nie zawsze chętnie.
– A teraz?
– Jest w dobrych rękach. Ufam osobie, z którą w obecnej chwili się znajduje, a chyba wolisz, żeby tutaj nie przyjeżdżała, prawda? Po co nam znów wyrzuty mamy, awantura i jej łzy?
– Pozdrowisz ją?
– Postaram się. Nie wiem, czy będzie w humorze. Ma trudny charakter, niekiedy potrafi być do bólu sarkastyczna. Już drugiego dnia znalazła sobie wroga na wieki wieków. Mam z niej ubaw, kiedy próbuje zamordować go spojrzeniem. Poza tym chyba zapowiada się na to, iż sama znalazła sobie przyjaciółkę.
– Tylko nie trzymaj jej pod kloszem.
– Nie zamierzam. Nasz układ jest wygodny, wspólne nazwisko otwiera wiele drzwi. Poza tym ona naprawdę tutaj dobrze się czuje.
– Klimat jej pasuje?
– Wszystko jej pasuje. Od mieszkania, poprzez pracę, kończąc na pogodzie. Tylko raz przeklinała, bo było piekielnie gorąco.
– No tak, pamiętam ten dzień. Tutaj o mało się z mamą nie ugotowaliśmy.
– Ona też. Klęła pół dnia, ale potem się uspokoiła. Znalazłem jej dobre towarzystwo i wystarczyło.
– Bezpieczne?
– Jak zawsze. Wiem, co robię, naprawdę. Jest bezpieczna, nie dopuszczę do niej osoby, która może jej zagrozić. Naprawdę ją kocham.
– Wiem. Ale martwi mnie, że będzie miała za wiele przestrzeni. Nie możesz jej ciągle kontrolować, ale gdzieś zza kulis ktoś musi jej pilnować.
– Wszystko jest pod kontrolą. Delikatnie pcham ją tam, gdzie będzie na pewno niezagrożona, a ona sama tego nie zauważa. Poza tym nie będzie się przecież bratać ze swoim największym wrogiem, nie uważasz, że to byłoby co najmniej absurdalne?
– A nie jest zdolna do absurdów? Znasz ją nie od dziś, wiesz, na co ją stać.
– Czegoś takiego nie zrobi. Jej potencjalna przyjaciółka jest tylko niegroźną dziwką wśród moich znajomych, jej wróg też niczego nie zrobi. To bezpieczne towarzystwo, musimy jej zaufać.
– A ufasz jej?
– Ja tak. Wszystko się ułoży dokładnie tak, jak byśmy tego wszyscy chcieli.
– Zawsze umiałeś organizować wszystko po swojej myśli.
– Nie, skądże. Po prostu zajmuję się reżyserowaniem zbiegów okoliczności. To łatwe, wystarczy trzymać się z boku i mieć nad wszystkim kontrolę.
– Masz na nią wystarczający wpływ?
– Oboje o tym wiemy. Jeszcze coś chcesz, czy mogę zebrać dupę w troki i wrócić do Bilbao? Nie mam ochoty na spotkanie z matką. Znów zechce nafaszerować mnie ciastkami na maśle, za co klubowy dietetyk ostatnio o mało mnie czegoś nie pozbawił.
– Jedź. I, Fernando…
– Hm?
– Dzięki, że przyjechałeś i powiedziałeś mi o wszystkim.


– Jak się bawiłaś z Ikerem? – pyta Fernando Amorebieta późnym wieczorem, kiedy po zjedzeniu szybkiej kolacji siada u boku szatynki na sofie. Ta znów ślęczy nad projektami.
– Znośnie.
Fernando parska śmiechem.
– Nie powiem, wygadana dziś jesteś.
Obdarza go groźnym spojrzeniem, prychając przy tym.
– Spierdalaj.
– Twoja elokwencja bije mnie na kolana – drwi Fernando coraz bardziej rozbawiony faktem, iż Penélope jest bardzo nie w sosie. – Opowiesz mi, jak spędziłaś dzień, czy muszę z ciebie wszystko wyciągać?
Dziewczyna wydyma urażona wargi, ale w końcu udziela satysfakcjonującej odpowiedzi:
– Było okej. Ale nie musisz mnie tak wyraźnie pchać w jego ramiona.
– Nie pcham cię. Po prostu chcę, żebyś znalazła sobie znajomych.
W niezrozumiały dla Fernando sposób te słowa bardzo bawią Penélope, która wybucha dźwięcznym śmiechem, odrzucając do tyłu głowę. Prawie uderza się w ścianę, ale to drobny szczegół, na który nawet nie warto zwracać uwagę. Fernando wstaje z fotela naprzeciw niej, jaki dotychczas zajmował, i kuca przy niej, biorąc drobne dłonie Wenezuelki w pewny uścisk. Na jej kolanach leży kilka kartek z notatkami, rysunkami i innymi mniej lub bardziej ważnymi szczegółami dotyczącymi jej pracy, a sama siedzi po turecku i patrzy nań odrobinę zdziwiona.
– Po prostu o ciebie dbam – szepcze Fernando. Penélope uśmiecha się delikatnie.
– Ja też cię kocham, Nano, ale żeby od razu chcieć wiedzieć, gdzie byliśmy z Ikerem? – jej głos brzmi ciepło, a lekka nutka rozbawienia dopełnia urok młodej pani architekt.
Amorebieta wzrusza ramionami.
– Lubię mieć pewność, że jesteś bezpieczna – mówi dobitnie szczerze. Uśmiech Penélope się rozszerza.
– Zabrał mnie na obiad do Los Leones, bawił głupimi żartami, opowieściami o swoim psie i ciągle więdnących storczykach na oknie w salonie. A potem grzecznie odwiózł do domu – wzrusza ramionami. – Na co ty liczysz, Nano? – unosi podejrzliwie brwi z odrobiną dezaprobaty.
– Po prostu się o ciebie martwię – odpiera piłkarz, po czym wstaje z kucek i, nachyliwszy się nad nią, całuje gdzieś w kącik ust.
– Martwisz – powtarza z szyderstwem wymalowanym w bursztynowych oczach dziewczyna. – Ja to bym się martwiła o zdrowie Amaranty, kiedy przystaje z Kretinezem.
– Ale cyniczna to ty będziesz zawsze – prycha Fernando, wracając na swój ulubiony fotel. Penélope wzrusza ramionami.
– Nic na to nie poradzimy, kochanie – uśmiecha się przesłodko, po czym ponownie odpływa w odmętach architektury.
Fernando, obserwując ją zza egzemplarza „Marci”, spostrzega delikatne rumieńce na policzkach, radosne iskry w oczach i delikatny uśmiech błąkający się gdzieś w kącikach ust. Z tym wszystkim rysy Penélope wydają się o wiele łagodniejsze, bardziej klasyczne. Wygląda właściwie… ładnie. A to w jej wypadku jest naprawdę dużym osiągnięciem, które dzisiejszego dnia w większości może sobie przypisać Fernando. To on ją tutaj ściągnął, on wybrał Ikera i delikatnie pokierował nią, ażeby wpadła w ciepłe i pewne ramiona młodego piłkarza.
Tak, może być z niej całkowicie dumny. I z siebie też.


– Dostanę trufla? – upomina się Nando, ponownie przerywając. Uśmiecham się figlarnie, rzucając mu jedną z belgijskich czekoladek. Szybko odpakowuje, wsadza sobie do buzi i połyka właściwie w całości. – Nie powiem, smaczne.
– Uzależniają! – wołam rozbawiona z beznamiętnego tonu, jakim się posługuje. On też po chwili parska śmiechem. Siedzi na dywanie, właściwie na nim leży, a ja patrzę na niego z wysokości mojej cudownej sofy i śmieję się jak głupia. A, co najlepsze, mój przyjaciel mi wtóruje. Fabrizia Fernández i Fernando Llorente chichoczą, jakby byli co najmniej umysłowo chorzy. W sumie niekiedy nie czuję się do końca przy zdrowych zmysłach, ale to nie znaczy, że jestem niepełnosprytna, a Nando podsuwa mi taką teorię.
Zamiast się oburzyć, wybucham jeszcze większym śmiechem. Chyba coś w jego słowach jest.
– Ale ty też! – zastrzegam. – Nie chcę być samotna!
– Nie jesteś – odpiera, tarzając się ze śmiechu po dywanie.
I tak dobre kilkanaście minut. Potem nagle wracamy do normalności, on posyła mi rozbawione spojrzenie, ja posyłam mu słodki uśmiech i kontynuujemy.
– Naprawdę nic się między nimi takiego nie działo w pierwsze dni? Nie było chemii, ani niczego w ten deseń?
Jeszcze raz uśmiecha się dziwnie, lustrując przy tym moją sylwetkę, ale już chwilę później jego oczy tkwią gdzieś na ścianie za mną.
– Była chemia. To nic dziwnego, że była, bo Amorebieta umiał o to zadbać. Ale najważniejsze, że Penélope świetnie się w jego towarzystwie bawiła. Chodziła o wiele bardziej uśmiechnięta, o wiele bardziej promienna. Nigdy nie należała do piękności, ale w pierwszych etapach jej uczucia wobec Ikera naprawdę zasługiwała na miano ładnej. Rysy wciąż miała ostre, a ciało za chude, ale błysk w oczach i ten uśmiech były czymś, co mogło jedynie dodać jej uroku. Wciąż wypadała blado w porównaniu z Remedios, ale była szczęśliwa. Naprawdę to widzieliśmy. Bała się, oboje się bali, jednak mieli po swojej stronie ważnego sprzymierzeńca – młody wiek. On nie miał nawet dziewiętnastu lat, ona miała dwadzieścia kilka. Była od niego starsza, choć wychodziliśmy z założenia, że kobiet nie pyta się o wiek, toteż nigdy nie dowiemy się, ile dokładnie lat ich dzieliło. Większość nie wie też, ile lat tak naprawdę ma Remedios, a chłopcy nigdy nie zapytają ciebie o wiek. To nasza niepisana zasada.
– Taka jak to, że nigdy nie zapytaliście ani jej, ani Fernando o łączące ich stosunki?
– Dla ciebie to głupie, wiem, ale my żyjemy niedopowiedzeniami. Remedios w ten sposób przez długie miesiące ciągnęła związek z Jonem i Javim naraz. I z Markelem, choć te ich relacje były zawsze pokręcone. To chyba on w pewnej chwili od niej odszedł, choć nawet sam Susaeta nie ma pewności. Jednakże zostańmy przy tym, iż to on zostawił Remedios. A niedługo potem ona zostawiła ich wszystkich, bo szukała sensu, który znalazła tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał.


***
Dzień obsuwy sponsoruje moja gapiowatość, piąty sezon QAF i niesamowicie seksowny Gale Harold.
Z dobrych newsów – być może do świąt będę mieszkać w warunkach normalnych a nie budowlanych.
Kocham was, świecie, ale dajcie czasem znać, że chociaż trochę obchodzi was Penny, Iker, Nano i ich magiczna paczka. Poza tym spójrzcie, już 10 rozdział!
Dla Emilii i Ptysia.
Do zobaczenia w piątek.




2 komentarze:

  1. Nie lubię komentować. Wiesz, że nie lubię. I nie umiem. Ale prosiłaś, by dać znać, że nas obchodzi stworzona przez Ciebie "magiczna paczka". No więc, czytuję to sobie. I popadam w coraz większą dezorientację, nie żeby coś.
    Och, i lubię Fabrizię, nie wiem czemu, : D
    A teraz idę spać, o.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam. Kocham. I żyję od rozdziału do rozdziału.

    OdpowiedzUsuń