14.10.2013

12. Iker.


`. Nie jestem zła, tylko mam w sobie sprzeczności.


– Jeśli zażądałabyś, aby wskazał ci najpiękniejsze wspomnienie z nią w roli główniej, powiedziałby ci, że każda chwila była ważna, że nie potrafi wybrać jednej i powiedzieć „Ta znaczy więcej niż inne”. I w sumie miałby rację. Każda chwila przy niej była piękna, w każdej sekundzie ulegał coraz bardziej irracjonalnemu uczuciu wobec niej. W przekonaniu wszystkich w klubie Penélope Amorebieta miała męża, jednak temu nieszczególnie przeszkadzały jej randki z Muniainem. Jeśli naprawdę byli małżeństwem, w życiu nie miałem okazji spotkać tak dziwnego związku. I pewnie już nie spotkam, bo oni na zawsze będą nie do pobicia – uśmiecha się głupio mieszanką rozbawienia i sentymentu. Ostatnio coraz częściej widuję ją na twarzy mojego przyjaciela. – Gdybyś poprosiła go, żeby ci powiedział, ile wtedy dla niego znaczyła, nie wiedziałby, co winien ci odpowiedzieć. Był zagubionym chłopcem, którego powoli zaczynały przerastać emocje, a mimo tego jeszcze bardziej się w nich pogrążał. Gdyby nie to, że ona sama wpadła w to po uszy, pewnie zniszczyłaby go o wiele szybciej. Pewnie spadłby na samo dno już wiele miesięcy temu i pociągnął nas za sobą, bo chcieliśmy go uratować. Ale to ona go uratowała, ona była i nie chciała odchodzić.
Często powtarzali, że właśnie tamtego wieczora zaczęli kroczyć jedną drogą, która miała prowadzić ich do końca życia w kierunku szczęścia. Byli za młodzi, żeby na poważnie myśleć o przyszłości, jednak nie wyglądali na takich, którzy się jej boją. Kiedy tylko oswoili się z uczuciami względem siebie, wszystko wyglądało tak, jakby lepiej być nie mogło. Jedynie Javier chodził wkurzony jak nigdy, chwytał się każdej możliwej metody, ażeby móc choć trochę ten idealizm życia Ikera i Penélope zniszczyć. Chciał nawet przeciągnąć na swoją stronę Remedios, ale ta twardo zaoponowała, jakoby nie chciała mieć nawet czegokolwiek wspólnego z nienawiścią, jaką odczuwał Martínez. I miała rację, bo możliwe, że właśnie w osobie Javiera Martíneza mogliśmy wtedy upatrywać tego, co zwie się końcem.
Lecz nawet dziś, kiedy jej nie ma z nami od wielu miesięcy, a sami wyjawiliśmy sobie wszystkie sekrety, usiedliśmy na podłodze w szatni w wielkim kole i odpowiedzieliśmy na każde pytanie, nie wiemy, dlaczego nagle pozostawiła nas ta, która była wszystkim i niczym, sensem i mentalnością. Była częścią nas, a jednak nas pozostawiła i właśnie to nas zabija.


Tak, zdecydowanie jest przerażony, kiedy parkuje samochód pod jej apartamentowcem. Boi się tego, czy będzie potrafił opanować emocje na jej widok. Instynkt podpowiada mu, iż zobaczy Penny w takim wydaniu, w jakim jeszcze nie miał okazji jej ujrzeć. Strach jest jedynym z całej palety uczuć, które potrafi ubrać w słowa. Uległ Penny Amorebiecie już dawno, kiedy jeszcze widział w niej tylko brzydką towarzyszkę swojego kolegi z drużyny, a teraz zaczyna rozumieć, iż nadeszła pora, aby za to zapłacić. Walutą jest ów strach, jest każde z tych uczuć, jakie buzują w młodym sercu Baska. A tych jest za wiele, są zbyt skomplikowane.
„To wszystko jest skomplikowane” – sumuje w myślach piłkarz, wysiadając niespiesznie z auta. Zegarek na desce rozdzielczej Land Rovera wskazuje za piętnaście ósmą, tak więc Penny ma prawo być jeszcze niegotowa. I pewnie jest, zważywszy fakt, iż przygotowuje ją Meme de Olano – choć nie oznajmiła tego dosłownie, sam fakt zakupów z Argentynką lubującą się w niepunktualności mówił sam za siebie.
Mimo tego Iker postanawia wejść do budynku, a nie krążyć gdzieś dookoła niego. Jeszcze zostałoby to źle odebrane przez któregoś z mieszkańców, a zawsze można wstąpić do San José mieszkającego w niewielkim apartamencie na trzecim piętrze. A dokładniej – pomieszkującego, bo więcej czasu spędza w domu siostry pod Bilbao niż u siebie. Pewnie dziś też zastanie puste mieszkanie, więc po chwili namysłu opcja ta zostaje odrzucona. Nie pozostaje mu nic innego, jak grzecznie powędrować pod mieszkanie Penny, zapukać i czekać, aż ta ukaże się w drzwiach. Jednak zamiast niej przed jego oczyma ukazuje się wyrośnięty Wenezuelczyk z promiennym uśmiechem.
Jak miło, że już jesteś – wita go Fernando Amorebieta, pozwalając mu wkroczyć do mieszania. Z sofy w salonie macha mu Meme de Olano z lampką wina w dłoni. – Masz ochotę na coś mocniejszego? – proponuje, idąc do salonu, gdzie siada obok Meme.
Jego promienny uśmiech i szczera radość w oczach jeszcze bardziej deprymują młodego piłkarza. Już bardziej wspierające jest dziwne spojrzenie Meme zza hebanowych rzęs. Przy ciemnej oprawie oczu, bardzo jasne włosy wyglądają na farbowane – w istocie takie są – i bardzo sztuczne, jednak w paradoksalny sposób idealnie oddają osobowość Remedios de Olano.
Nie, prowadzę – odpiera Iker. Fernando obdarza najpierw jego, a następnie Meme kolejnym zabójczo promiennym uśmiechem.
Mądry chłopak, Penélope wróci cała i zdrowa.
To ty panikowałeś, nie ja – prycha Meme. – Penélope, jak ci idzie? – woła w głąb mieszkania w tej samej chwili, kiedy dociera ich krzyk Wenezuelki:
Amaranta, do cholery! Ja w tym nigdzie nie idę! Wyglądam okropnie, daj mi cokolwiek, byleby nie to! Przecież się zabiję na tych obcasach!
Drzesz się jak popierdolona – oświadcza beznamiętnie Meme, wstając z sofy. Fernando chichocze w najlepsze, jakby usłyszał naprawdę niezły żart.
Amaranta, niech cię szlag! – odpiera na to Penny, kiedy po mieszkaniu rozlega się dźwięk tłuczonego szkła.
Meme de Olano znika w głębi apartamentu, zostawiając Ikera na pastwę rozchichotanego, jakby naćpanego Amorebiety, z twarzy którego nie umie zejść uśmiech. Wygląda jakby… Jakby był z siebie cholernie dumny i nie umiał tego ukryć, a zarazem rozbawiony zdenerwowaną Penny i całkowicie wyluzowaną Meme. Ich zachowanie może bawić, o ile nie jest się zestresowanym Ikerem Muniainem, który nie może się doczekać, aż ją wreszcie zobaczy i będą mogli wyjść z tego mieszkania. Atmosfera tutaj jest dziś wyjątkowo nienaturalna, taka dziwna i zagadkowa.
…Chyba cię popierdoliło, Amaranta! – docierają ich pojedyncze krzyki obu dziewczyn, co jeszcze bardziej bawi Amorebietę, który prawie spada z sofy.
Zamiast niego robi to Iker, gdy wreszcie zauważa Penny w drzwiach salonu. Ubrana w kobaltową sukienkę, z opadającymi luźną falą na plecy włosami i subtelnym makijażem wydaje mu się naprawdę… piękna.
„Brawo, idioto. Zamiast powiedzieć, że ślicznie wygląda, spadłeś z sofy z wrażenia. Jesteś największym nieudacznikiem, jakiego świat widział” – gani się w myślach, zbierając z podłogi.
Wszystko okej? – Penny nagle znajduje się tuż przy nim i uśmiecha się delikatnie. Nigdy dotąd nie miał okazji zobaczyć jej w tak ładnym, tak kobiecym wydaniu, w sukience i z makijażem, który delikatnie zaokrągla jej rysy.
A uśmiech ma najpiękniejszy na świecie. Patrząc na nią, Iker coraz lepiej rozumie, iż wpadł w to wszystko do tego stopnia, że nie ma szans na ucieczkę. Teraz może jedynie brnąć do przodu, bo uczucie, jakiego nie zauważył, gdy był jeszcze czas, ażeby zmienić bieg wydarzeń, stało się ogromne. Ono jest teraz w nim i każe mu zrobić wszystko, ażeby ta drobna, urocza szatynka była jego na zawsze.
Nie, to nie jest miłość. To nawet nie zakochanie. To zauroczenie, pragnienie doskonalszego poznania jej osoby, a potem uczynienia jej kimś ważnym. Może w pewnym stopniu to również uzależnienie od jej głosu, od uśmiechu i lekko ironicznego sposobu bycia. Sam do końca nie wie, co tak naprawdę w nim siedzi. Nie jest łatwo oddzielić jedno uczucie od drugiego, wyłożyć wszystko na tacy, przyjrzeć się temu, a następnie część odrzucić, a część przyjąć. Problem polega na tym, że żadnej z tych dziwnych, targających jego sercem emocji nie chce się pozbywać.
Tak – potwierdza, stając już na równych nogach u jej boku. Mimo butów na platformie jest od niego niższa.
Meme obdarza oboje kpiącym uśmieszkiem, sącząc niespiesznie wino głęboko w fotelu z nogami skrzyżowanymi w kostkach, a Fernando głupio się uśmiecha. Nadal.
Bawcie się grzecznie – drwi Argentynka.
Chyba wy – odgryza się Penny. – Idiota jest o ciebie bardzo zazdrosny, Amaranto, a ja nie chcę stracić Nano z jego rąk – prycha ironicznie, co blondynka zbywa lekceważącym ruchem dłoni.
Tak czy owak, idźcie sobie już – odprawia ich nagle Amorebieta, jakby dopiero co wybudził się z jakiegoś transu. Uśmiech powoli znika mu z ust, lecz nim zastępuje go poważny wyraz twarzy, Penny i Ikera nie ma już w mieszkaniu. Asekuracyjnie obejmowana przez niego w talii zmierza ku windzie.
Nie lubię szpilek – oznajmia cicho.
Urok zakupów z Meme – parska Iker. – Nawet jeśli czegoś nie chcesz, i tak ci to wepchnie.
Penny wzdycha.
Żebyś wiedział…
Dziwna chwila ciszy, nie licząc melodyjki w windzie.
Jesteś głodna? – przerywa wreszcie milczenie Bask dokładnie w chwili, gdy drzwi windy otwierają się na parterze apartamentowca.
Niezbyt – przyznaje zgodnie z prawdą. – Tak już mam, kiedy sie stresuję – dopowiada, dopiero po chwili zdawszy sobie sprawę z bezsensu tych słów.
Stresujesz się, Penny?
Dziewczyna wzrusza ramionami, wciąż pozwalając się obejmować, kiedy wychodzą na wieczorne, baskijskie powietrze.
Nie słuchaj mnie, bzdury gadam i tyle.
Iker parska pod nosem.
– Też się stresowałem, a potem cię zobaczyłem i…
– Spadłeś z sofy. Tak, wiem – dopowiada za niego dziewczyna z głupim uśmiechem. – Cała ta oprawka to wina Amaranty. Mówiłam, że nie chcę wyglądać jak nie ja, ale ta się uparła.
 – Z nią się nie walczy – wtrąca Iker. – Ona i Martínez to para, z którą nie warto walczyć.
Na sam dźwięk nazwiska tego idioty z gardła Penny wydobywa się złowieszczy warkot. Na szczęście Iker ma w sobie tyle rozsądku, ażeby roześmiać się przyjaźnie i musnąć dłonią jej ramię, nawet nie odrywając przy tym wzroku z drogi. Na szczęście San Mamés rozciąga się już przed nimi, więc za kilka chwil wejdą do ciepłego wnętrza Los Leones.
– Co cię bawi? – syczy Penny.
– Ładnie się złościsz – odpiera beztrosko piłkarz, wjeżdżając samochodem na parking stadionu. Land Rovera zatrzymuje gdzieś w rogu, po czym wysiada, ażeby w kilka sekund później z szarmanckim uśmiechem otworzyć jej drzwi i podać dłoń. Ku jego zdziwieniu bez zastanowienia ją przyjmuje i nie puszcza. Skórę ma zimną i gładką, zaś pachnie bardzo kobieco – kwieciście, mocno, na granicy przesady, a zarazem uroczo.
„Cała jest urocza.”
Nie odpowiada na uwagę o złoszczeniu się. Jedynie nieznacznie się przy tym rumieni, jednak nałożony przez Meme na policzki róż skutecznie to maskuje. Nie pozwala też Ikerowi zabrać ręki, ściskając ją delikatnym uściskiem, który jest jedynie zachętą. Lecz ażeby naprawdę ją zdobyć, będzie musiał się postarać. Pragnie tej dziwnej, niekiedy paradoksalnej dziewczyny. Pragnie jej uśmiechu, pragnie słuchać jej głosu i patrzeć jej w oczy. Ona cała go fascynuje, lecz milczy, gdy niespiesznie przemierzają niewielką odległość dzielącą parking od wejścia do Los Leones. Jakby sam fakt, iż jej dłoń tkwi w jego ciepłym uścisku, jest dlań wystarczająco przerażający, jakby bała się dopuścić do czegokolwiek większego.
W sumie co jej się dziwić, jeśli Fernando czeka w domu i pewnie za nią tęskni?
„Nie mogę teraz myśleć o jej dziwnym związku z Amorebietą. Teraz jest moja i muszę to wykorzystać” – gani się natychmiast w myślach.
– San Mamés mnie przeraża – odzywa się nagle szatynka. Iker obdarza ją zainteresowanym uśmiechem, zachęcając do kontynuowania. – Jest takie stare, nosi w sobie tak wiele wspomnień… Jest najbardziej niesamowite na świecie, jest wasze, baskijskie, a ja mam wrażenie, iż nie powinnam projektować nowego stadionu. Nie należę do waszego świata, mam w sobie zaledwie trochę baskijskiej krwi, lecz wychowałam się w kompletnie innym miejscu, w innym klimacie i przekonaniach. Boję się, że zniszczę magię tego stadionu, że nowy obiekt nie będzie różnił się od milionów innych na całym świecie.
– To tylko stadion, Penny – przerywa jej, jakby chciał ją pocieszyć. Ona uśmiecha się delikatnie pod nosem.
– I to mówi Bask – parska śmiechem. – Wszystkie inne są tylko stadionami. Jak Nano mnie już przyprowadził na San Mamés, poczułam, iż nie mogę zniszczyć magii tego miejsca, iż muszę przenieść to wszystko na nowy projekt, a nie mam pojęcia, jak to zrobić.
Iker otwiera przed nią drzwi restauracji, ażeby kilka chwil później usłyszeć:
– Stolik czeka tam gdzie zawsze.
Kelnerka z przyklejonym, wyćwiczonym przez lata uśmiechem prowadzi oboje na sam koniec lokalu, gdzie za słynnym przepierzeniem znajduje się stolik dla dwojga oświetlony jedynie świecami.
– Amaranta nie wspominała, że będzie aż tak efektownie – wymyka się Penny, gdy siada naprzeciw młodego piłkarza. Iker parska na to śmiechem.
– Cała Meme – wzdycha. – Na co masz ochotę, Penny?
Teraz już dałby głowę za to, że na sam dźwięk tegoż zdrobnienia przechodzi ją dreszcz. Widać to gołym okiem, kiedy tak siedzi i próbuje się nie rumienić. W tym świetle wydaje mu się nader intrygująca – ostre rysy łagodnieją, oczy lśnią niespotykanym dotąd blaskiem, a cera nie jest ani trochę ziemista. Albo to zasługa samej jego obecności, albo umiejętności charakteryzatorskich Meme. Z większymi szansami na to drugie.
– Nie wiem – odpiera cicho, trochę nieśmiało.
I wtedy pojawia się właściciel restauracji, Włoch z baskijską żoną osiadły od wielu, wielu lat na baskijskiej ziemi, niejaki Giampaolo Cozza. Osoba co najmniej dziwna, niechętnie wychodząca ze swojej kuchni, lecz kiedy Giampaolo się już na to odważa, staje się duszą towarzystwa i samodzielnie wybiera gościom dania. Zawsze wybór ten jest idealny, a samo wyjście właściciela Los Leones z jego kulinarnego azylu znaczy, iż owi goście, do których się udaje, są wyjątkowo ważni. Nie, Iker wcale się takiego traktowania nie spodziewał, przecież wciąż jest tylko młodą gwiazdką, która w każdym momencie może zgasnąć.
– Witam – w głosie przysadzistego, około pięćdziesięcioletniego mężczyzny z czapką kucharską na głowie, zza której wystają siwawe pasma poskręcane w loki, brzmi mocny, tutejszy akcent. Jakby wcale nie był Włochem, a Baskiem z krwi i kości. – Dla pięknej pani ravioli ze szpinakiem i sosem serowym, dla pana tramezzini z miecznikiem – oznajmia Cozza takim tonem, że oboje nie mają ochoty się kłócić. Kątem oka Iker zauważa, że Penny delikatnie się rumieni na „piękną panią”. Znów. – Ponadto butelka schłodzonego szampana, a deser… – Włoch na chwilę milknie, jakby przeczesywał w myślach kartę dań. – Sernik z malinami – oświadcza zadowolony, po czym odchodzi.
– Co to jest tramecośtam? – pyta Penny konspiracyjnym szeptem.
Iker wzrusza ramionami z niewiedzą wymalowaną na twarzy.
– Pojęcia nie mam. Ale chyba będziemy mieli okazję się przekonać. I nie, ja tego nie planowałem! – zastrzega.
– A co planowałeś? – Penny spogląda na niego zza przymrużonych oczu z zaciekawieniem błąkającym się po kącikach szczerego uśmiechu.
– Jeszcze zobaczysz – odpiera. – Nie zdradzę ci przecież atrakcji całego wieczoru.
– Kolacja z szampanem to dopiero przystawka kolejnych atrakcji?
– Oczywiście. Będziesz pod wrażeniem.
– Ktoś tutaj jest bardzo pewny siebie – drwi subtelnie dziewczyna, odgarniając kilka opadających na oczy kosmyków za ucho. Jest naprawdę urocza.
– Kto? – dziwi się Iker naprawdę rozbawiony tym dialogiem.
Penny parska śmiechem, ale podejmuje grę.
– Roześmiany blondyn, na oko jakieś piętnaście lat i niewiele wzrostu – szydzi w ten dziwny sposób, że nie sposób się obrazić, a co najwyżej obdarzyć ją czułym spojrzeniem. Już od niego samego rumieni się, a nie chce za bardzo wprowadzać jej w zakłopotanie. Nie na pierwszej randce, jeśli już wie, iż będzie miał ku temu jeszcze wiele okazji.
Może nawet całą wieczność.
– I kto to mówi? Jeszcze niższa szatyneczka o tak kościstym ciałku, że mogłaby służyć za model na anatomię – odpowiada pięknym za nadobne. Na te słowa jednak Penny prycha tylko z rozbawieniem.
– A pomimo tego i tak nie umiesz się nie gapić – wbija mu nader subtelną szpilę z triumfem w oczach.
– Na twój kościsty tyłek? Nawet nie zaprzeczę, Penny – jej imię, a dokładniej zdrobnienie cedzi powoli, mocno akcentując każdą głoskę. Tym razem jednak ta nie płonie rumieńcem, bo jedna z kelnerek w Los Leones przynosi narzucone odgórnie przez nieomylną wyrocznię tutejszego świata gastronomicznego dania.
Tramecośtam okazuje się być kształtnymi kanapeczkami z grilla przekładanymi miecznikiem. Penny natychmiast sięga dłonią po jedną z nich i, bezczelnie patrząc Muniainowi prosto w oczy, powoli odgryza kawałek. Jeśli nieświadomie staje się w przeciągu kilku chwil taka pociągająca, uwodzi go każdym najmniejszym ruchem, brawa dla niej i instynktu Meme. Kobaltowa kreacja czyni ją najpiękniejszą kobietą, jaką na oczy wiedział, choć tak naprawdę jest koścista, nieśmiała i ma odrobinę odpychające, ostre rysy twarzy.
– Sam masz kościsty tyłek – odgryza się Penny, kiedy już oddaje się pogodnemu obserwowaniu zawartości swojego talerza. – Szpinak… – wzdycha cicho. – Jak ja nie znoszę szpinaku.
– No proszę, ktoś tutaj gapi się równie intensywnie jak ja – unosi znacząco brwi. – Nie znosiłem cukinii, dopóki Cozza nie podał mi łososia w cukinii i marchewce. Spróbuj – zachęca. Dziewczyna niechętnie nabija na widelec jeden włoski pierożek.
– I nagle stało się jasne, dlaczego polubiłeś cukinię – oznajmia, przełknąwszy ravioli. Delikatne smaki szpinaku, mącznego ciasta i sosu serowego idealnie ze sobą współgrają, tworząc niesamowitą gamę. Popija to schłodzonym szampanem. – Nie gapię się. Po prostu rzucasz się w oczy wśród tej piłkarskiej kolumnady, z którą grasz.
– Kolumnada? – parska śmiechem piłkarz. – No tak, czego oczekuję po architekcie.
– Ja przynajmniej mam dyplom! – woła oburzona. Iker bierze łyk szampana, oceniając, iż jest nawet smaczny. Jakkolwiek nigdy nie przepadał za szampanem, czy jego tańszą podróbką – winem musującym.
– Umiem kopać piłkę – protestuje. – Za dyplom by mi nie płacili.
Penny unosi dłonie w obronnym geście, dając znać, iż temat za bardzo uciekł w stronę pracy.
– Masz rację, nie o tym będziemy rozmawiać – przytakuje piłkarz.
A potem, w jakiś irracjonalny sposób, nagle jej dłoń znajduje się w jego uścisku na samym środku stołu, a on nie umie oprzeć się wrażeniu, iż Penny Amorebieta to najbardziej niesamowita dziewczyna, jaką kiedykolwiek miał okazję spotkać.


Nie doczekał deseru. Nim Giampaolo zdążył zarządzić podanie sernika z malinami, na stoliku za przepierzeniem zostało jedynie kilka banknotów, zaś czarny Land Rover mknie ulicami Bilbao. Na siedzeniu pasażera Penny Amorebieta zaśmiewa się do łez z jakiegoś bardzo suchego żartu, co jest pewnie efektem wypitego szampana. Iker ze względu na to, iż prowadzi, wypił zaledwie lampę alkoholu, zostawiając resztę w dłoniach niepozornej szatynki. A ta bawiła się przednio, nawet nie zauważywszy, kiedy wychyliła całą butelkę.
Penny? – mruczy Bask. Dziewczyna hamuje śmiech i patrzy na niego w ten dziwny sposób, że nagle przestaje kontaktować.
„Jest upita. To normalne, kiedy dziewczyna jest upita. Zawiozę ją do domu i będzie po wszystkim” – powtarza sobie w myślach Iker, ażeby tylko nie spowodować wypadku, zapatrzywszy się w jej piękne, bursztynowe oczy.
Mhm?
A co byś powiedziała na powrót do domu?
Penny powraca do chichotania, co musi zostać uznane za odpowiedź.
„Okej, teraz mam pytanie – jak to interpretować?.”
Ach, nie rozumiesz. To takie prawdziwe! – wydusza z siebie szatynka nagle. – Znam co najmniej dziesięciu kibiców Sociedad i jeśli byś ich postawił między kibicami Athleticu, powstałaby prawdziwa przepaść intelektualna – po czym znów wybucha głupim śmiechem.
Ona jest wyjątkowo nietuzinkowa. Ale teraz musi odwieść ją do domu, bo na gniew Amorebiety narażać się nie ma ochoty. Nie, nie, za to serdecznie podziękuje. Ten facet jest ewidentnie nadopiekuńczy w stosunku do Penny i to jest trochę przerażające, jednakże ochoty na zakosztowanie jego gniewu Iker Muniain nie ma.
No już, Penny, ogarnij się – prosi ze śmiechem. I jego zaczyna ta sytuacja bawić. – Odwiozę cię do domu.
Dziewczyna hamuje chichot i przeciągle ziewa. Chyba chce protestować, ale Iker jej przerywa stanowczym ruchem dłoni i słowami:
Jesteś upita. Za dużo szampana, kochanie.
Na dźwięk „kochanie” uśmiecha się słodko i ujmuje jego dłoń. Do jej mieszkania jest już niedaleko, a ona sama raczej nie myśli o tej porze racjonalnie. Na pewno nie myśli racjonalnie, tak więc Iker nie przywiązuje większej uwagi do tego gestu. Parkuje samochód pod apartamentowcem, obejmuje ją ramieniem i powoli prowadzi do mieszkania. Miły portier informuje, iż „pan Amorebieta wyszedł jakiś czas temu”, na co jedynie się uśmiecha. Przynajmniej nie będzie miał problemów z w pewnym, bardzo dziwnym stopniu zaborczym Fernando.
Penny ma klucze w torebce, jednak nie jest w stanie nawet trafić do zamka. Histerycznie się śmieje, zarzuciwszy ręce na Ikerową szyję, co na pewno przypadłoby mu do gustu o wiele bardziej, gdyby nie była upita tym przeklętym szampanem. Niech Cozzę trafi szlag, bo to był jego pomysł!
Idź się ogarnij, Penny, a ja wracam do domu – oświadcza jej, wprowadzając ją do mieszkania.
Zostań ze mną – prosi na to szatynka.
Gdyby nie była upita, pewnie zabrakłoby jej odwagi.
Penny, kochanie, idź spać. Jutro porozmawiamy – odpiera dyplomatycznie.
Jednak zostaje, ściskając jej dłoń do chwili, kiedy nareszcie zasypia.
A potem cicho wychodzi z mieszkania, gdy w jego głowie buzuje sto tysięcy myśli dotyczących tego, czy mógł tak szybko ulec jej teraz już nawet niekwestowanemu urokowi.


***
Trzynastkę sponsorują dobre wieści budowlane i wolny poniedziałek. Trochę mniej weekendowy brak meczy i tydzień reprezentacyjny część druga.
Jakkolwiek może mecz z Zambią sobie obejrzę. Może.
Dla Was wszystkich.
Do zobaczenia w czwartek. 

Ps. Przepraszam za ponowne perturbacje z czcionką. Wina blogspota! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz