`. Nie jestem zła, tylko mam w sobie sprzeczności.
– Jeśli zażądałabyś, aby wskazał ci najpiękniejsze wspomnienie z nią w
roli główniej, powiedziałby ci, że każda chwila była ważna, że nie potrafi
wybrać jednej i powiedzieć „Ta znaczy więcej niż inne”. I w sumie miałby rację.
Każda chwila przy niej była piękna, w każdej sekundzie ulegał coraz bardziej
irracjonalnemu uczuciu wobec niej. W przekonaniu wszystkich w klubie Penélope
Amorebieta miała męża, jednak temu nieszczególnie przeszkadzały jej randki z
Muniainem. Jeśli naprawdę byli małżeństwem, w życiu nie miałem okazji spotkać
tak dziwnego związku. I pewnie już nie spotkam, bo oni na zawsze będą nie do pobicia
– uśmiecha się głupio mieszanką rozbawienia i sentymentu. Ostatnio coraz
częściej widuję ją na twarzy mojego przyjaciela. – Gdybyś poprosiła go, żeby ci
powiedział, ile wtedy dla niego znaczyła, nie wiedziałby, co winien ci
odpowiedzieć. Był zagubionym chłopcem, którego powoli zaczynały przerastać
emocje, a mimo tego jeszcze bardziej się w nich pogrążał. Gdyby nie to, że ona
sama wpadła w to po uszy, pewnie zniszczyłaby go o wiele szybciej. Pewnie
spadłby na samo dno już wiele miesięcy temu i pociągnął nas za sobą, bo
chcieliśmy go uratować. Ale to ona go uratowała, ona była i nie chciała
odchodzić.
Często powtarzali, że właśnie tamtego wieczora zaczęli kroczyć jedną
drogą, która miała prowadzić ich do końca życia w kierunku szczęścia. Byli za
młodzi, żeby na poważnie myśleć o przyszłości, jednak nie wyglądali na takich, którzy
się jej boją. Kiedy tylko oswoili się z uczuciami względem siebie, wszystko
wyglądało tak, jakby lepiej być nie mogło. Jedynie Javier chodził wkurzony jak
nigdy, chwytał się każdej możliwej metody, ażeby móc choć trochę ten idealizm
życia Ikera i Penélope zniszczyć. Chciał nawet przeciągnąć na swoją stronę
Remedios, ale ta twardo zaoponowała, jakoby nie chciała mieć nawet czegokolwiek
wspólnego z nienawiścią, jaką odczuwał Martínez. I miała rację, bo możliwe, że
właśnie w osobie Javiera Martíneza mogliśmy wtedy upatrywać tego, co zwie się
końcem.
Lecz nawet dziś, kiedy jej nie ma z nami od wielu miesięcy, a sami
wyjawiliśmy sobie wszystkie sekrety, usiedliśmy na podłodze w szatni w wielkim
kole i odpowiedzieliśmy na każde pytanie, nie wiemy, dlaczego nagle pozostawiła
nas ta, która była wszystkim i niczym, sensem i mentalnością. Była częścią nas,
a jednak nas pozostawiła i właśnie to nas zabija.
Tak, zdecydowanie jest
przerażony, kiedy parkuje samochód pod jej apartamentowcem. Boi się tego, czy
będzie potrafił opanować emocje na jej widok. Instynkt podpowiada mu, iż
zobaczy Penny w takim wydaniu, w jakim jeszcze nie miał okazji jej ujrzeć.
Strach jest jedynym z całej palety uczuć, które potrafi ubrać w słowa. Uległ
Penny Amorebiecie już dawno, kiedy jeszcze widział w niej tylko brzydką
towarzyszkę swojego kolegi z drużyny, a teraz zaczyna rozumieć, iż nadeszła
pora, aby za to zapłacić. Walutą jest ów strach, jest każde z tych uczuć, jakie
buzują w młodym sercu Baska. A tych jest za wiele, są zbyt skomplikowane.
„To wszystko jest skomplikowane” –
sumuje w myślach piłkarz, wysiadając niespiesznie z auta. Zegarek na desce
rozdzielczej Land Rovera wskazuje za piętnaście ósmą, tak więc Penny ma prawo
być jeszcze niegotowa. I pewnie jest, zważywszy fakt, iż przygotowuje ją Meme
de Olano – choć nie oznajmiła tego dosłownie, sam fakt zakupów z Argentynką
lubującą się w niepunktualności mówił sam za siebie.
Mimo tego Iker postanawia wejść
do budynku, a nie krążyć gdzieś dookoła niego. Jeszcze zostałoby to źle odebrane
przez któregoś z mieszkańców, a zawsze można wstąpić do San José mieszkającego
w niewielkim apartamencie na trzecim piętrze. A dokładniej – pomieszkującego,
bo więcej czasu spędza w domu siostry pod Bilbao niż u siebie. Pewnie dziś też
zastanie puste mieszkanie, więc po chwili namysłu opcja ta zostaje odrzucona. Nie
pozostaje mu nic innego, jak grzecznie powędrować pod mieszkanie Penny, zapukać
i czekać, aż ta ukaże się w drzwiach. Jednak zamiast niej przed jego oczyma
ukazuje się wyrośnięty Wenezuelczyk z promiennym uśmiechem.
– Jak miło, że już jesteś – wita
go Fernando Amorebieta, pozwalając mu wkroczyć do mieszania. Z sofy w salonie
macha mu Meme de Olano z lampką wina w dłoni. – Masz ochotę na coś
mocniejszego? – proponuje, idąc do salonu, gdzie siada obok Meme.
Jego promienny uśmiech i szczera
radość w oczach jeszcze bardziej deprymują młodego piłkarza. Już bardziej
wspierające jest dziwne spojrzenie Meme zza hebanowych rzęs. Przy ciemnej
oprawie oczu, bardzo jasne włosy wyglądają na farbowane – w istocie takie są –
i bardzo sztuczne, jednak w paradoksalny sposób idealnie oddają osobowość
Remedios de Olano.
– Nie, prowadzę – odpiera Iker.
Fernando obdarza najpierw jego, a następnie Meme kolejnym zabójczo promiennym
uśmiechem.
– Mądry chłopak, Penélope wróci
cała i zdrowa.
– To ty panikowałeś, nie ja –
prycha Meme. – Penélope, jak ci idzie? – woła w głąb mieszkania w tej samej
chwili, kiedy dociera ich krzyk Wenezuelki:
– Amaranta, do cholery! Ja w tym
nigdzie nie idę! Wyglądam okropnie, daj mi cokolwiek, byleby nie to! Przecież
się zabiję na tych obcasach!
– Drzesz się jak popierdolona –
oświadcza beznamiętnie Meme, wstając z sofy. Fernando chichocze w najlepsze,
jakby usłyszał naprawdę niezły żart.
– Amaranta, niech cię szlag! –
odpiera na to Penny, kiedy po mieszkaniu rozlega się dźwięk tłuczonego szkła.
Meme de Olano znika w głębi
apartamentu, zostawiając Ikera na pastwę rozchichotanego, jakby naćpanego
Amorebiety, z twarzy którego nie umie zejść uśmiech. Wygląda jakby… Jakby był z
siebie cholernie dumny i nie umiał tego ukryć, a zarazem rozbawiony zdenerwowaną
Penny i całkowicie wyluzowaną Meme. Ich zachowanie może bawić, o ile nie jest
się zestresowanym Ikerem Muniainem, który nie może się doczekać, aż ją wreszcie
zobaczy i będą mogli wyjść z tego mieszkania. Atmosfera tutaj jest dziś
wyjątkowo nienaturalna, taka dziwna i zagadkowa.
– …Chyba cię popierdoliło,
Amaranta! – docierają ich pojedyncze krzyki obu dziewczyn, co jeszcze bardziej
bawi Amorebietę, który prawie spada z sofy.
Zamiast niego robi to Iker, gdy
wreszcie zauważa Penny w drzwiach salonu. Ubrana w kobaltową sukienkę, z
opadającymi luźną falą na plecy włosami i subtelnym makijażem wydaje mu się
naprawdę… piękna.
„Brawo, idioto. Zamiast
powiedzieć, że ślicznie wygląda, spadłeś z sofy z wrażenia. Jesteś największym
nieudacznikiem, jakiego świat widział” – gani się w myślach, zbierając z
podłogi.
– Wszystko okej? – Penny nagle
znajduje się tuż przy nim i uśmiecha się delikatnie. Nigdy dotąd nie miał
okazji zobaczyć jej w tak ładnym, tak kobiecym wydaniu, w sukience i z
makijażem, który delikatnie zaokrągla jej rysy.
A uśmiech ma najpiękniejszy na
świecie. Patrząc na nią, Iker coraz lepiej rozumie, iż wpadł w to wszystko do
tego stopnia, że nie ma szans na ucieczkę. Teraz może jedynie brnąć do przodu,
bo uczucie, jakiego nie zauważył, gdy był jeszcze czas, ażeby zmienić bieg
wydarzeń, stało się ogromne. Ono jest teraz w nim i każe mu zrobić wszystko,
ażeby ta drobna, urocza szatynka była jego na zawsze.
Nie, to nie jest miłość. To nawet
nie zakochanie. To zauroczenie, pragnienie doskonalszego poznania jej osoby, a
potem uczynienia jej kimś ważnym. Może w pewnym stopniu to również uzależnienie
od jej głosu, od uśmiechu i lekko ironicznego sposobu bycia. Sam do końca nie
wie, co tak naprawdę w nim siedzi. Nie jest łatwo oddzielić jedno uczucie od
drugiego, wyłożyć wszystko na tacy, przyjrzeć się temu, a następnie część odrzucić,
a część przyjąć. Problem polega na tym, że żadnej z tych dziwnych, targających
jego sercem emocji nie chce się pozbywać.
– Tak – potwierdza, stając już na
równych nogach u jej boku. Mimo butów na platformie jest od niego niższa.
Meme obdarza oboje kpiącym
uśmieszkiem, sącząc niespiesznie wino głęboko w fotelu z nogami skrzyżowanymi w
kostkach, a Fernando głupio się uśmiecha. Nadal.
– Bawcie się grzecznie – drwi
Argentynka.
– Chyba wy – odgryza się Penny. –
Idiota jest o ciebie bardzo zazdrosny, Amaranto, a ja nie chcę stracić Nano z
jego rąk – prycha ironicznie, co blondynka zbywa lekceważącym ruchem dłoni.
– Tak czy owak, idźcie sobie już
– odprawia ich nagle Amorebieta, jakby dopiero co wybudził się z jakiegoś
transu. Uśmiech powoli znika mu z ust, lecz nim zastępuje go poważny wyraz
twarzy, Penny i Ikera nie ma już w mieszkaniu. Asekuracyjnie obejmowana przez
niego w talii zmierza ku windzie.
– Nie lubię szpilek – oznajmia
cicho.
– Urok zakupów z Meme – parska
Iker. – Nawet jeśli czegoś nie chcesz, i tak ci to wepchnie.
Penny wzdycha.
– Żebyś wiedział…
Dziwna chwila ciszy, nie licząc
melodyjki w windzie.
– Jesteś głodna? – przerywa
wreszcie milczenie Bask dokładnie w chwili, gdy drzwi windy otwierają się na
parterze apartamentowca.
– Niezbyt – przyznaje zgodnie z
prawdą. – Tak już mam, kiedy sie stresuję – dopowiada, dopiero po chwili
zdawszy sobie sprawę z bezsensu tych słów.
– Stresujesz się, Penny?
Dziewczyna wzrusza ramionami,
wciąż pozwalając się obejmować, kiedy wychodzą na wieczorne, baskijskie
powietrze.
– Nie słuchaj mnie, bzdury gadam
i tyle.
Iker parska pod nosem.
– Też się stresowałem, a potem
cię zobaczyłem i…
– Spadłeś z sofy. Tak, wiem –
dopowiada za niego dziewczyna z głupim uśmiechem. – Cała ta oprawka to wina
Amaranty. Mówiłam, że nie chcę wyglądać jak nie ja, ale ta się uparła.
– Z nią się nie walczy – wtrąca Iker. – Ona i
Martínez to para, z którą nie warto walczyć.
Na sam dźwięk nazwiska tego
idioty z gardła Penny wydobywa się złowieszczy warkot. Na szczęście Iker ma w
sobie tyle rozsądku, ażeby roześmiać się przyjaźnie i musnąć dłonią jej ramię,
nawet nie odrywając przy tym wzroku z drogi. Na szczęście San Mamés rozciąga
się już przed nimi, więc za kilka chwil wejdą do ciepłego wnętrza Los Leones.
– Co cię bawi? – syczy Penny.
– Ładnie się złościsz – odpiera
beztrosko piłkarz, wjeżdżając samochodem na parking stadionu. Land Rovera
zatrzymuje gdzieś w rogu, po czym wysiada, ażeby w kilka sekund później z
szarmanckim uśmiechem otworzyć jej drzwi i podać dłoń. Ku jego zdziwieniu bez
zastanowienia ją przyjmuje i nie puszcza. Skórę ma zimną i gładką, zaś pachnie
bardzo kobieco – kwieciście, mocno, na granicy przesady, a zarazem uroczo.
„Cała jest urocza.”
Nie odpowiada na uwagę o
złoszczeniu się. Jedynie nieznacznie się przy tym rumieni, jednak nałożony
przez Meme na policzki róż skutecznie to maskuje. Nie pozwala też Ikerowi
zabrać ręki, ściskając ją delikatnym uściskiem, który jest jedynie zachętą.
Lecz ażeby naprawdę ją zdobyć, będzie musiał się postarać. Pragnie tej dziwnej,
niekiedy paradoksalnej dziewczyny. Pragnie jej uśmiechu, pragnie słuchać jej
głosu i patrzeć jej w oczy. Ona cała go fascynuje, lecz milczy, gdy
niespiesznie przemierzają niewielką odległość dzielącą parking od wejścia do
Los Leones. Jakby sam fakt, iż jej dłoń tkwi w jego ciepłym uścisku, jest dlań
wystarczająco przerażający, jakby bała się dopuścić do czegokolwiek większego.
W sumie co jej się dziwić, jeśli
Fernando czeka w domu i pewnie za nią tęskni?
„Nie mogę teraz myśleć o jej
dziwnym związku z Amorebietą. Teraz jest moja i muszę to wykorzystać” – gani
się natychmiast w myślach.
– San Mamés mnie przeraża –
odzywa się nagle szatynka. Iker obdarza ją zainteresowanym uśmiechem,
zachęcając do kontynuowania. – Jest takie stare, nosi w sobie tak wiele
wspomnień… Jest najbardziej niesamowite na świecie, jest wasze, baskijskie, a
ja mam wrażenie, iż nie powinnam projektować nowego stadionu. Nie należę do
waszego świata, mam w sobie zaledwie trochę baskijskiej krwi, lecz wychowałam
się w kompletnie innym miejscu, w innym klimacie i przekonaniach. Boję się, że
zniszczę magię tego stadionu, że nowy obiekt nie będzie różnił się od milionów
innych na całym świecie.
– To tylko stadion, Penny –
przerywa jej, jakby chciał ją pocieszyć. Ona uśmiecha się delikatnie pod nosem.
– I to mówi Bask – parska
śmiechem. – Wszystkie inne są tylko stadionami. Jak Nano mnie już przyprowadził
na San Mamés, poczułam, iż nie mogę zniszczyć magii tego miejsca, iż muszę
przenieść to wszystko na nowy projekt, a nie mam pojęcia, jak to zrobić.
Iker otwiera przed nią drzwi
restauracji, ażeby kilka chwil później usłyszeć:
– Stolik czeka tam gdzie zawsze.
Kelnerka z przyklejonym,
wyćwiczonym przez lata uśmiechem prowadzi oboje na sam koniec lokalu, gdzie za słynnym
przepierzeniem znajduje się stolik dla dwojga oświetlony jedynie świecami.
– Amaranta nie wspominała, że
będzie aż tak efektownie – wymyka się Penny, gdy siada naprzeciw młodego
piłkarza. Iker parska na to śmiechem.
– Cała Meme – wzdycha. – Na co
masz ochotę, Penny?
Teraz już dałby głowę za to, że
na sam dźwięk tegoż zdrobnienia przechodzi ją dreszcz. Widać to gołym okiem,
kiedy tak siedzi i próbuje się nie rumienić. W tym świetle wydaje mu się nader intrygująca
– ostre rysy łagodnieją, oczy lśnią niespotykanym dotąd blaskiem, a cera nie
jest ani trochę ziemista. Albo to zasługa samej jego obecności, albo
umiejętności charakteryzatorskich Meme. Z większymi szansami na to drugie.
– Nie wiem – odpiera cicho,
trochę nieśmiało.
I wtedy pojawia się właściciel
restauracji, Włoch z baskijską żoną osiadły od wielu, wielu lat na baskijskiej
ziemi, niejaki Giampaolo Cozza. Osoba co najmniej dziwna, niechętnie wychodząca
ze swojej kuchni, lecz kiedy Giampaolo się już na to odważa, staje się duszą
towarzystwa i samodzielnie wybiera gościom dania. Zawsze wybór ten jest
idealny, a samo wyjście właściciela Los Leones z jego kulinarnego azylu znaczy,
iż owi goście, do których się udaje, są wyjątkowo ważni. Nie, Iker wcale się
takiego traktowania nie spodziewał, przecież wciąż jest tylko młodą gwiazdką,
która w każdym momencie może zgasnąć.
– Witam – w głosie
przysadzistego, około pięćdziesięcioletniego mężczyzny z czapką kucharską na
głowie, zza której wystają siwawe pasma poskręcane w loki, brzmi mocny,
tutejszy akcent. Jakby wcale nie był Włochem, a Baskiem z krwi i kości. – Dla pięknej
pani ravioli ze szpinakiem i sosem serowym, dla pana tramezzini z miecznikiem –
oznajmia Cozza takim tonem, że oboje nie mają ochoty się kłócić. Kątem oka Iker
zauważa, że Penny delikatnie się rumieni na „piękną panią”. Znów. – Ponadto
butelka schłodzonego szampana, a deser… – Włoch na chwilę milknie, jakby
przeczesywał w myślach kartę dań. – Sernik z malinami – oświadcza zadowolony,
po czym odchodzi.
– Co to jest tramecośtam? – pyta
Penny konspiracyjnym szeptem.
Iker wzrusza ramionami z
niewiedzą wymalowaną na twarzy.
– Pojęcia nie mam. Ale chyba
będziemy mieli okazję się przekonać. I nie, ja tego nie planowałem! –
zastrzega.
– A co planowałeś? – Penny
spogląda na niego zza przymrużonych oczu z zaciekawieniem błąkającym się po
kącikach szczerego uśmiechu.
– Jeszcze zobaczysz – odpiera. –
Nie zdradzę ci przecież atrakcji całego wieczoru.
– Kolacja z szampanem to dopiero
przystawka kolejnych atrakcji?
– Oczywiście. Będziesz pod
wrażeniem.
– Ktoś tutaj jest bardzo pewny
siebie – drwi subtelnie dziewczyna, odgarniając kilka opadających na oczy
kosmyków za ucho. Jest naprawdę urocza.
– Kto? – dziwi się Iker naprawdę
rozbawiony tym dialogiem.
Penny parska śmiechem, ale
podejmuje grę.
– Roześmiany blondyn, na oko
jakieś piętnaście lat i niewiele wzrostu – szydzi w ten dziwny sposób, że nie
sposób się obrazić, a co najwyżej obdarzyć ją czułym spojrzeniem. Już od niego
samego rumieni się, a nie chce za bardzo wprowadzać jej w zakłopotanie. Nie na
pierwszej randce, jeśli już wie, iż będzie miał ku temu jeszcze wiele okazji.
Może nawet całą wieczność.
– I kto to mówi? Jeszcze niższa
szatyneczka o tak kościstym ciałku, że mogłaby służyć za model na anatomię –
odpowiada pięknym za nadobne. Na te słowa jednak Penny prycha tylko z rozbawieniem.
– A pomimo tego i tak nie umiesz
się nie gapić – wbija mu nader subtelną szpilę z triumfem w oczach.
– Na twój kościsty tyłek? Nawet
nie zaprzeczę, Penny – jej imię, a dokładniej zdrobnienie cedzi powoli, mocno
akcentując każdą głoskę. Tym razem jednak ta nie płonie rumieńcem, bo jedna z
kelnerek w Los Leones przynosi narzucone odgórnie przez nieomylną wyrocznię
tutejszego świata gastronomicznego dania.
Tramecośtam okazuje się być
kształtnymi kanapeczkami z grilla przekładanymi miecznikiem. Penny natychmiast
sięga dłonią po jedną z nich i, bezczelnie patrząc Muniainowi prosto w oczy,
powoli odgryza kawałek. Jeśli nieświadomie staje się w przeciągu kilku chwil
taka pociągająca, uwodzi go każdym najmniejszym ruchem, brawa dla niej i
instynktu Meme. Kobaltowa kreacja czyni ją najpiękniejszą kobietą, jaką na oczy
wiedział, choć tak naprawdę jest koścista, nieśmiała i ma odrobinę odpychające,
ostre rysy twarzy.
– Sam masz kościsty tyłek –
odgryza się Penny, kiedy już oddaje się pogodnemu obserwowaniu zawartości
swojego talerza. – Szpinak… – wzdycha cicho. – Jak ja nie znoszę szpinaku.
– No proszę, ktoś tutaj gapi się
równie intensywnie jak ja – unosi znacząco brwi. – Nie znosiłem cukinii, dopóki
Cozza nie podał mi łososia w cukinii i marchewce. Spróbuj – zachęca. Dziewczyna
niechętnie nabija na widelec jeden włoski pierożek.
– I nagle stało się jasne,
dlaczego polubiłeś cukinię – oznajmia, przełknąwszy ravioli. Delikatne smaki
szpinaku, mącznego ciasta i sosu serowego idealnie ze sobą współgrają, tworząc
niesamowitą gamę. Popija to schłodzonym szampanem. – Nie gapię się. Po prostu
rzucasz się w oczy wśród tej piłkarskiej kolumnady, z którą grasz.
– Kolumnada? – parska śmiechem
piłkarz. – No tak, czego oczekuję po architekcie.
– Ja przynajmniej mam dyplom! –
woła oburzona. Iker bierze łyk szampana, oceniając, iż jest nawet smaczny.
Jakkolwiek nigdy nie przepadał za szampanem, czy jego tańszą podróbką – winem musującym.
– Umiem kopać piłkę – protestuje.
– Za dyplom by mi nie płacili.
Penny unosi dłonie w obronnym
geście, dając znać, iż temat za bardzo uciekł w stronę pracy.
– Masz rację, nie o tym będziemy
rozmawiać – przytakuje piłkarz.
A potem, w jakiś irracjonalny
sposób, nagle jej dłoń znajduje się w jego uścisku na samym środku stołu, a on
nie umie oprzeć się wrażeniu, iż Penny Amorebieta to najbardziej niesamowita
dziewczyna, jaką kiedykolwiek miał okazję spotkać.
Nie doczekał deseru. Nim Giampaolo
zdążył zarządzić podanie sernika z malinami, na stoliku za przepierzeniem
zostało jedynie kilka banknotów, zaś czarny Land Rover mknie ulicami Bilbao. Na
siedzeniu pasażera Penny Amorebieta zaśmiewa się do łez z jakiegoś bardzo
suchego żartu, co jest pewnie efektem wypitego szampana. Iker ze względu na to,
iż prowadzi, wypił zaledwie lampę alkoholu, zostawiając resztę w dłoniach
niepozornej szatynki. A ta bawiła się przednio, nawet nie zauważywszy, kiedy
wychyliła całą butelkę.
– Penny? – mruczy Bask. Dziewczyna hamuje śmiech i patrzy na niego w ten
dziwny sposób, że nagle przestaje kontaktować.
„Jest upita. To normalne, kiedy
dziewczyna jest upita. Zawiozę ją do domu i będzie po wszystkim” – powtarza
sobie w myślach Iker, ażeby tylko nie spowodować wypadku, zapatrzywszy się w
jej piękne, bursztynowe oczy.
– Mhm?
– A co byś powiedziała na powrót do domu?
Penny powraca do chichotania, co
musi zostać uznane za odpowiedź.
„Okej, teraz mam pytanie – jak to
interpretować?.”
– Ach, nie rozumiesz. To takie prawdziwe! – wydusza z siebie szatynka
nagle. – Znam co najmniej dziesięciu kibiców Sociedad i jeśli byś ich postawił
między kibicami Athleticu, powstałaby prawdziwa przepaść intelektualna – po
czym znów wybucha głupim śmiechem.
Ona jest wyjątkowo nietuzinkowa.
Ale teraz musi odwieść ją do domu, bo na gniew Amorebiety narażać się nie ma
ochoty. Nie, nie, za to serdecznie podziękuje. Ten facet jest ewidentnie
nadopiekuńczy w stosunku do Penny i to jest trochę przerażające, jednakże
ochoty na zakosztowanie jego gniewu Iker Muniain nie ma.
– No już, Penny, ogarnij się – prosi ze śmiechem. I jego zaczyna ta
sytuacja bawić. – Odwiozę cię do domu.
Dziewczyna hamuje chichot i
przeciągle ziewa. Chyba chce protestować, ale Iker jej przerywa stanowczym
ruchem dłoni i słowami:
– Jesteś upita. Za dużo szampana, kochanie.
Na dźwięk „kochanie” uśmiecha się
słodko i ujmuje jego dłoń. Do jej mieszkania jest już niedaleko, a ona sama
raczej nie myśli o tej porze racjonalnie. Na pewno nie myśli racjonalnie, tak
więc Iker nie przywiązuje większej uwagi do tego gestu. Parkuje samochód pod
apartamentowcem, obejmuje ją ramieniem i powoli prowadzi do mieszkania. Miły
portier informuje, iż „pan Amorebieta wyszedł jakiś czas temu”, na co jedynie
się uśmiecha. Przynajmniej nie będzie miał problemów z w pewnym, bardzo dziwnym
stopniu zaborczym Fernando.
Penny ma klucze w torebce, jednak
nie jest w stanie nawet trafić do zamka. Histerycznie się śmieje, zarzuciwszy
ręce na Ikerową szyję, co na pewno przypadłoby mu do gustu o wiele bardziej,
gdyby nie była upita tym przeklętym szampanem. Niech Cozzę trafi szlag, bo to
był jego pomysł!
– Idź się ogarnij, Penny, a ja wracam do domu – oświadcza jej,
wprowadzając ją do mieszkania.
– Zostań ze mną – prosi na to szatynka.
Gdyby nie była upita, pewnie
zabrakłoby jej odwagi.
– Penny, kochanie, idź spać. Jutro porozmawiamy – odpiera
dyplomatycznie.
Jednak zostaje, ściskając jej
dłoń do chwili, kiedy nareszcie zasypia.
A potem cicho wychodzi z
mieszkania, gdy w jego głowie buzuje sto tysięcy myśli dotyczących tego, czy
mógł tak szybko ulec jej teraz już nawet niekwestowanemu urokowi.
***
Trzynastkę sponsorują dobre wieści budowlane i wolny poniedziałek.
Trochę mniej weekendowy brak meczy i tydzień reprezentacyjny część druga.
Jakkolwiek może mecz z Zambią sobie obejrzę. Może.
Dla Was wszystkich.
Do zobaczenia w czwartek.
Ps. Przepraszam za ponowne perturbacje z czcionką. Wina blogspota!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz