29.10.2013

17. Javi.


`. Nawet jeśli ten ktoś istniał tylko w jej chorej wyobraźni, to przecież miała prawo żyć i umrzeć tak, jak jej się podobało.


– Była wszystkim. Była wszystkim dla Ikera, dla Fernando, dla Javiego, dla nas. Tamtej nocy z drobnej szatyneczki siedzącej na stole do ping ponga w Lezamie stała się centrum naszego małego wszechświata. Wchodziła do szatni zawsze obejmowana przez Amorebietę, który mimo jej protestów unosił ją i sadzał na tym samym stole, po czym całkowicie niezawstydzona wdawała się w głośną dyskusję. Wyśmiewała Javiego wraz z resztą, kpiła z Jona na równi z chłopakami, niekiedy nawet dogryzała Ikerowi, który zawsze w takich chwilach podchodził do niej i zamykał jej usta pocałunkiem. Wszyscy się wtedy śmiali, a wraz z nimi i ona. Stała się naszą duszą, najlepszym podarunkiem od Losu. Po prostu Penélope Amorebieta była wśród nas, była z Ikerem, który świata poza nią nie widział. My też nie widzieliśmy, lecz dla nas była to miłość platoniczna, czysta, przyjacielska… chyba nawet trochę braterska. Penélope była naszą małą siostrzyczką, naszą dziewczynką, przyjaciółką; zajęła miejsce Remedios w naszych sercach, której było to całkowicie na rękę. Remedios zaczynała wtedy od nas uciekać, jednak robiła to na tyle powoli, iż nikt nawet się nie zorientował, kiedy straciliśmy ją na rzecz jej obecnego męża.
Dopiero gdy zostawiła Javiera, gdy Jon został przezeń porzucony na dobre, dotarło to do nas, lecz było już za późno. My mieliśmy Penélope, zaś ona stała się wszystkim tym, o czym Remedios nawet nie śmiała śnić. Jej przepowiednia się sprawdziła, ale my tak naprawdę wciąż nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Nawet Javier zaczął ulegać nienawiści w sposób, o jaki na pewno go nie podejrzewaliśmy.
Javi Martínez był uzależniony od nienawidzenia Penélope, musiał pielęgnować to uczucie, ażeby przeżyć. Bez złośliwości wobec niej zginąłby, upadłby na samo dno wraz z nami. A tak naprawdę jest ponad nami, chociaż uległ ogólnemu nastrojowi. On jako jedyny wciąż widzi szansę, choć wie – tak jak my wszyscy – że ta dziewczyna porzuciła nas na zawsze.


– Nie jadę – upiera się twardo Penélope, zajmując swoje honorowe miejsce na stole do ping ponga w szatni w Lezamie. Iker obejmuje ją ramionami w talii, stojąc u jej boku i szepcząc niesłyszalne dla reszty słowa wprost do jej ucha, zaś Jon i Amorebieta próbują tę małą wariatkę przebłagać.
Tylko Javierowi Martínezowi chce się śmiać z zaistniałej sytuacji. Nigdy nie podejrzewał, iż oni wszyscy okażą się tak naiwni. A jednak, co do sztuki uwierzyli w czyste intencje tej małej, brzydkiej zołzy, oddali jej młodego Muniaina i wprowadzili do świątyni Athleticu, jakby była co najmniej… Meme. A wcale nią nie jest i nigdy nawet jej nie dorówna.
– Jedziesz – upiera się Amorebieta, patrząc na swoją żonkę, która jest obejmowana przez Muniaina – co za porżnięte z nich małżeństwo! – dość groźnie.
– Chyba cię pojebało – odparowuje mu Penélope. Potem Iker znów coś jej szepcze, na co wybucha śmiechem. Złośliwym, jakby kierowanym tylko do Javiego. Jakby wiedziała, iż ten najchętniej roześmiałby się teraz i bezlitośnie wykpił ich naiwność.
„Suka. Zwodzi ich, a potem porzuci. A ja nie mam ochoty ich zbierać z dna” – myśli wściekły, kiedy jeszcze jest w stanie się pohamować przed skomentowaniem scenki tuż przed sobą. Schyla się i we względnym spokoju ducha zawiązuje parę czarno-szarych korków.
– Jedziesz z nami do Bratysławy, Penélope. Nie zostawię cię samej w domu – upiera się przy swoim Fernando. I wtedy Javier nie wytrzymuje, wybuchając rozbawionym śmiechem pełnym kpiny, jaką i tak umie odczytać tylko ta mała idiotka.
– I po cholerę chcecie ją brać? – pyta lekceważącym tonem. – Jest ostatnią osobą, której potrzebujemy, mając na koncie przegraną u nas z Rayo i remis w Barcelonie z Espanyolem. Naprawdę, ona jest nam całkowicie niepotrzebna. Rozkojarzy was i będzie po meczu – prycha najspokojniej na świecie, zakładając na siebie klubową bluzę, po czym obojętnie, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, wychodzi z szatni wraz z asystującym mu Llorente.
– Doskonała zagrywka – syczy przyjaciel. – Teraz na pewno będziesz miał…
– Zamknij się – warczy na to wściekły, opanowany nienawiścią Javi. – Ty też uległeś temu, co podobno ma?
Sarkazm, kpina i pogarda w jego głosie są aż namacalne, opadają na podłogę przemierzanego korytarza Lezamy wykładanego jakimiś nijakimi płytkami i na zawsze ozdabiają go swymi niewidzialnymi ciałami.
– Przesadzasz – odpiera na to Llorente tak spokojnie, jak tylko potrafi, kiedy jest urażony. A teraz na pewno tak się czuje. – Jasne, rozumiem, problemy z Remedios…
– Po pierwsze: Meme. Po drugie: nie twój interes. Po trzecie: odjeb się od niej – przerywa mu brutalnie Javier, a chwilę później i tak jego złość narasta, bowiem docierają go słowa Penélope:
– No dobra, pojadę.
I ta mała zdzira naprawdę myśli, iż robi im wszystkim łaskę, zgadzając się na ten cholerny wyjazd do Bratysławy?
„Niedoczekanie jej. Jeszcze utrudnię jej całe to idealne życie, jeszcze zniszczę to, co próbuje z nimi zrobić. Tylko ja myślę tutaj logicznie i to na mnie spoczywa odpowiedzialność za tę bandę naiwnych jak niemowlęta frajerów.”
Cały trening wykonuje ćwiczenia chyba najintensywniej z całej drużyny, jednak ta specyficzna wściekłość wcale z niego nie uchodzi. Ba, ona się jeszcze potęguje, czy też czyni to perfidny uśmieszek brzydkiej panny Amorebiety wygodnie siedzącej po prawej stronie boiska w Lezamie, tuż przy samej linii środkowej, gdzie zawzięcie dyskutuje o czymś z Pablo Quirogą, drugim asystentem trenera Bielsy, który zaszył się w swoim gabinecie w towarzystwie swojego pierwszego asystenta, trenera bramkarzy i Xabiera Clemente, jednego z dwóch trenerów od przygotowania fizycznego. Drugi z nich, Luis Bonini pozostał na posterunku, czy też siedzi po drugiej stronie Penélope i tylko kątem oka obserwuje, jak dwudziestu kilku piłkarzy biega dookoła boiska numer pięć.
Dałby się pokroić za to, iż każdy jej perfidny uśmieszek jest kierowany tylko i jedynie do niego. Nie uśmiechałaby się do nikogo z taką dawną kpiny, z tym „naprawdę uważasz, że wygrasz wojnę ze mną?” tylko właśnie do niego. A jemu jest w to graj, bowiem ta przeklęta dziewucha doprowadza go do cholernego szału.
Jakie szczęście, iż na jakieś dziesięć, piętnaście minut przed końcem treningu pojawia się Meme z tym swoim pięknym uśmiechem igrającym na wiśniowych wargach i ze stosem kartek w dłoniach. Nim się orientuje, Javier trzyma ją w ramionach i, perfidnie wpatrując się wprost w oczy Penélope, wpija się w usta Argentynki, która nieszczególnie temu protestuje.
Meme jest jego i tak zawsze pozostanie, bowiem nie ma na świecie człowieka, który zniósłby tak wielkie zło w tak pięknym wcieleniu.
– Jedziesz z nami do Bratysławy – oznajmia jej Javier, kiedy zakańcza pocałunek. Policzki Meme są nienaturalnie zaróżowione, a ona sama głęboko oddycha, mnąc w wolnej dłoni bluzę piłkarza.
– Jadę – przytakuje.
– Jedziesz z nami do Bratysławy, bo tego chcę – precyzuje Bask, na co Meme, która ma wyraźnie gorszy dzień, skina głową.
– Oczywiście.
I wtedy w głowie Javiego pojawia się pomysł, jak jeszcze bardziej wytrącić z równowagi nie tylko Penélope, ale też wszystkich innych potencjalnych kochanków Meme.
– Jesteś tylko moja – oznajmia jej głośno, wyraźnie i bardzo dobitnie. Ona tylko odchyla głowę w bok i opiera się o jego ramię.
– Tylko twoja, Javi – powtarza słabo, jakby wcale nie była gotowa na te słowa, jakby wcale tak nie myślała, zaś powtórzenie ich było dlań zaledwie próbą pojęcia ich sensu.
Jednak nie to się liczy dla Javiera Martíneza, który wyraźnie triumfuje nad Penélope, nad Jonem i nad całą tą szurniętą bandą ślepych głupców dających się mamić pięknym obietnicom i wizji idealnego życia.


– Czternastego września, bardzo wcześnie rano, Penélope wsiadła z nami w samolot wylatujący z naszej Sondiki do Bratysławy na swój pierwszy mecz Athleticu. Co prawda graliśmy już dwudziestego ósmego sierpnia z Rayo na San Mamés, jednak ona wcale nie była wtedy jeszcze nasza. To chyba dobre słowo, bo choć jakaś część jej należała tylko do Ikera, Penélope często drwiła, iż my jesteśmy tacy jej, a ona jest taka nasza. I to było piękne, bo idealnie pokazywało, jak bardzo się z nami zgrała. Była nasza i na zawsze miało tak pozostać, w co wierzyliśmy. My, banda ślepych głupców łudzących się, iż nigdy nas nie zostawi. A jednak odeszła bez słowa, przysięgając powrót, który nigdy nie nastąpi…
W samolocie spała przytulona do swojego chłopaka, który nie chciał jej w ogóle opuszczać. Chciał jej bronić przed złem tego świata, chciał pokazać jej piękną stronę życia i dać wieczną miłość. Gwarantował jej bezpieczeństwo, obejmował ją, nawet kiedy skulona w kłębek spała na jego kolanach, a on mógł tylko patrzeć na jej spokojną twarz i zastanawiać się, dlaczego właściwie ją pokochał. Nie znał odpowiedzi na to pytanie, nie umiał nawet znaleźć przypuszczalnych powodów. Był na to za młody, wciąż łudzący się, iż będzie żył bez cierpienia, bowiem kochana przezeń kobieta odwzajemnia to.
Zapomniał tylko, iż ból jest ceną niesamowitego i niepowtarzalnego charakteru prawdziwej, jedynej miłości.


Nawet Marcelo Bielsa nie miał nic przeciw, kiedy ta mała, wredna zołza uśmiechnęła się przesłodko i zapytała, czy może posiedzieć z nimi w szatni.
Nawet ten pieprzony, podobno znający się na swojej robocie trener!
A teraz siedzi na samym środku szatni tego małego stadioniku w zapomnianej przez Boga mieścinie i szczerzy się głupio do całej drużyny, kiedy Ander Herrera zaplata jej z włosów koszyczek, narzekając przy tym, iż się boi.
– Ale czego? – dopytuje miękko Penélope, jakkolwiek w tej miękkości jej głosu Javi doczytuje się fałszywości. Mała, wredna naciągara. – Nie ma czego, Ander. To tylko mecz, taki jak setki poprzednich i setki kolejnych.
W ostatniej chwili hamuje się przed rzuceniem kolejnej z asortymentu kąśliwych uwag pod jej adresem. Już nawet publiczne szydzenie zeń stało się dla Javiego po prostu… nudne. Równie nudne jak związek z Meme.
No właśnie – Meme. Cały lot do Bratysławy siedziała kurczowo w niego wtulona i jakby czymś przerażona. Nagle stała się cieniem samej siebie, kimś, kogo Martínez całkowicie nie zna. Znikła cała otoczka nienawiści, złośliwości, wredoty… Wszystko to, co upodobniało ją dotychczas do Javiego.
Nie pytał o szczegóły. Nie chciał ich znać, życie w niewiedzy podoba mu się o wiele bardziej. Nie mając pojęcia o powodzie nagłych zmian w Meme, Javier nie musi się tym martwić, zaś zmartwienia są ostatnią z upragnionych przezeń rzeczy. One jedynie powodują komplikacje, które trzeba rozwiązać, skupiając się tylko na nich. A Javi Martínez nie może w obecnej chwili stracić wzroku z tej małej, brzydkiej Wenezuelki, która śmieje się tym swoim niby niewinnym, dziecięcym chichocikiem na podłodze. Wszystko związane z Meme jest o wiele mniej ważne od tego dziecięcia, które tak piekielnie go irytuje samą swoją obecnością. O głosie, słowach, gestach i tak dalej nawet nie wspominając.
– Śliczny! – ogłasza rozentuzjazmowana, przeglądając się w jakimś niewielkim lusterku, które Amorebieta podtrzymuje w powietrzu na wysokości jej głowy. Ma na sobie nawet koszulkę z nazwiskiem męża i numerem piątym, którą ten widocznie podarował jej już szybciej, bowiem pojawiła się na stadionie już weń ubrana.
Iker parska na to śmiechem, za co dziewczę mierzy go wściekłym spojrzeniem.
– Nie złość się, Penny – podchodzi do niej, po czym bez skrupułów ściąga z niej koszulkę Amorebiety. Co dziwne, Fernando wcale się nie burzy, zaś sama Penélope bezwstydnie pozwala wszystkim zanalizować fakturę koronkowego, czarnego stanika, nim Muniain zakłada nań koszulkę z własnym nazwiskiem i numerem dziewiętnastym.
To, że cała drużyna z Amorebietą na czele jedynie się śmieje bez grama złośliwości, jest co najmniej dziwne, jednak Javi znów stara się skupić na wiązaniu korków, zaś trener Bielsa obserwujący tę scenę z lekką dezaprobata ukrytą za sympatycznym uśmiechem pyta:
– Będziecie jeszcze publicznie rozbierać Remedios…
– Meme – poprawia go słabym głosem siedząca w kącie blondynka, krzywiąc się w wyćwiczony sposób. Nawet ten grymas niezadowolenia nieszczególnie jej wychodzi. Nigdy nie widział Meme w tak bladym, słabym wydaniu; Meme praktycznie pozbawionej swojej największej broni, cynicznego zła.
– …Czy też może dacie mi wreszcie przedstawić wyjściową jedenastkę? – kontynuuje, wcale nie zwracając uwagi na dietetyczkę. Normalnie zaczęłaby się kłócić, jednak dziś jest jakaś apatyczna, bo nawet nie wygląda na osobę do kłótni skorą.
– No przecież nie pozwolę mojej dziewczynie siedzieć na trybunach w koszulce z nie moim nazwiskiem – Iker wzrusza ramionami z rozbrajającym uśmiechem, na co Penélope parska tylko śmiechem, po czym cmoka go prosto w usta.
Javi dałby się po raz kolejny już pokroić za to, iż ponownie patrzyła mu przy tym prosto w oczy z morderczą wręcz premedytacją, od której ścisnęło go coś w środku. I bynajmniej nie było to przyjemne.
Jednak bardziej dotyka go, kiedy Iker niedługo przed końcem pierwszej połowy meczu strzela gola i układa z palców dłoni serduszko kierowane wprost w trybuny. Dokładnie w kierunku tej małej, pieprzonej manipulatorki, która prędzej czy później ich zniszczy.
A tego Javi Martínez naprawdę chciał uniknąć.


– Szkoda, że chronienie nas mu nie wyszło. Javier czuł, iż ona nas zniszczy, czuł, iż nasze losy splótłszy się z Penélope Amorebietą, nie będą mieć szczęśliwego zakończenia. Jakby to on był osobą, jaka miała temu zapobiec. Może i mógłby nas uratować, może mógł zauważyć, co złego się szykuje, lecz nienawiść go zaślepiła. Kiedy już spostrzegł, co się działo, było za późno, zaś ona odeszła. Może dlatego teraz tak ciężko mu o niej wspominać, może dlatego teraz wygląda na przygniecionego tym o wiele bardziej od nas.  
Bo mógł nas uratować. I on o tym wie. To boli go najbardziej, to jest ten ciężar, jaki w sobie nosi. Świadomość, iż gdyby myślał racjonalniej i w odpowiedniej chwili ostrzegł nas, iż Penélope staje się dla nas za ważna, bylibyśmy teraz normalnymi ludźmi, a nie bandą małych chłopców omamionych jej widmem. Nie zatrzymałby jej przy nas, i tak by odeszła, ale żylibyśmy normalnie. Zaś kiedy jej nie ma, jest nam o wiele trudniej, a co za tym idzie i jemu. Mówił ostatnio o zmianie klubu, coraz częściej wspomina cicho, że to jego ostatni sezon na San Mamés. Nikt mu się nie dziwi, widząc, jak ciężko jest mu znieść budowanie bezpiecznej otoczki wokół ludzi, którzy kochali ją jak szaleni. Choćby Iker. Już wtedy, w Bratysławie, wiedział, iż to drobne dziewczę o odrobinę za ostrych rysach stało się całym jego światem, a on wcale nie chciał z tym walczyć. Brakowało mu tylko odwagi, ażeby przyznać się do swoich uczuć przed Penélope.
Kiedy to zrobił?
– Jeszcze nie wtedy. Bał się, a słów tych nie powiedział jeszcze żadnej kobiecie. One miały dlań szczególne znaczenie, były takim magicznym zaklęciem, które wypowiada się z pełną mocą tylko raz w życiu. Zaś Iker Muniain chciał mieć pewność, iż ta, której powie ową cudowną formułkę, będzie tą jedyną.
Przymykam powieki, kiedy Nando w ciszy parkuje pod ośrodkiem treningowym w Lezamie, czując, iż zaczyna docierać do mnie to, czego nie usłyszałam, a co chciała powiedzieć Penélope w moim śnie.
„Zastąp mnie, uratuj ich. Nie jestem wcale wyjątkowa.”
A jednak myliła się, bowiem oni już znaleźli tę jedyną kobietę, która potrafiłaby zawładnąć ich światem. I to wcale nie ja nią jestem.
To Penélope.


Javier Martínez patrzy na mnie z wyraźną niechęcią, siedząc naprzeciw mnie w gabinecie. Włosy ma w nieładzie, oczy przepełnione pogardą, a na ustach błądzi lekceważący uśmieszek. Niczym Javier Martínez z czasów, kiedy Penélope była. Widząc go teraz, nie mogę wyobrazić sobie, iż i on się zmienił. Dla mnie wciąż jest pieprzonym skurwysynem, człowiekiem pełnym nienawiści i awersji do tego świata. Dookoła niego roznosi się ta charakterystyczna mgiełka zła, ten zapaszek skurwysyna, któremu na niczym nie zależy.
A przecież podobno nosi większy ciężar od nich wszystkich. Podobno cierpi bardziej od całego zespołu z powodu ucieczki Penélope.
– Fabrizia, prawda? – pyta z lekką, szyderczą nutką grającą w jego ciepłym, głębokim głosie.
– Owszem. Fabrizia Fernandez – odpieram sztywno. Przeraża mnie odrobinę jego postawa, lecz mam wrażenie, iż to tylko maska. Bo podobno ten człowiek nosi w sobie więcej bólu niż cała reszta razem wzięta, lecz jest też od nich wszystkich o wiele silniejszy.
– Javier Martínez, lecz ty to pewnie wiesz – przedstawia się lekko flegmatycznie. Biorę głęboki wdech, po czym zaczynam:
– To jakaś gra, Javi? – spoglądam na niego spod przymrużonych oczu. Wyraz jego twarzy jest zimnie obojętny.
– Fabrizio, nie bądźmy naiwni. Nie widzę sensu, ażeby w cokolwiek z tobą grać.
– Naprawdę?
– Tak – warczy zniecierpliwiony. – Nie chcę być niemiły, ale chciałaś ode mnie coś konkretnego, czy tylko się przedstawić? Mam trening.
– Ale widziałeś sens, ażeby wciągnąć w twoją chorą grę Penélope? – kontynuuję spokojnie.
I wtedy coś w nim drga. Przez ciemne oczy przebiega ślad bólu, a usta zaciska we wściekłym grymasie. Trwa to dosłownie ułamek sekundy.
Bingo.
Nachyla się nieznacznie w moją stronę, po czym naprawdę wściekle warczy:
– Nie śmiej jej oceniać. Nie śmiej oceniać nikogo ani niczego z nią związanego. Nawet nie drąż tematu. Jej już nie ma i nie wróci, do cholery! Odczep się od tej historii raz na zawsze i nigdy jej nie drąż. Za wiele mnie kosztowało to wszystko do tej pory, a nie chcę oddawać jeszcze więcej. Oni są bezpieczni z tym, co wiedzą. A ty nie zadawaj pytań. Nigdy.
A następnie wychodzi, nie omieszkawszy trzasnąć z impetem drzwiami.
Przymykam powieki, lecz na moją twarz wkrada się triumfalny uśmiech. Blefując, trafiłam na trop.


***
Myślę, że czasami jest potrzebne nam takie kilka chwil przerwy, odcięcia się od wszystkiego, swoiste days off. Pozdrawiam ze swoich właśnie kończących się dwóch days off i pozdrawiam z radością, bo Athleti pięknie stoi na piątym miejscu w tabeli, a United w chwili dodawania numeru 17 wygrywa 2:0. I do tego dzięki mojemu kochanemu Chicharito.
Akcja nam się rozkręca i rozkręca, a może się już nawet rozkręciła? MM jest dość specyficzne, że tak powiem. Ale pewnie sami już to spostrzegliście. Jakieś opinie, sugestie, krytyka? Wszystko mile widziane xx
Dla mnie samej. W ramach wyjątku, w ramach podziękowania samej sobie za spokój na sercu i duszy i za to, że czasami mogę uciekać, ale nigdy nie ukryję się na zawsze.

Do zobaczenia w piątek. 

2 komentarze:

  1. To taki trochę wstyd, że już tyle rozdziałów, a ja jeszcze nie czytałam/nie komentowałam. Cóż, pod tym względem jestem no-life'm i postaram się to nadrobić. Nie wiem kiedy i jakim cudem, ale spróbuję.
    B.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja powiem tak, że dziewczyny to czytają i nie wiedzą później, co powiedzieć. Ja trawiłam zawsze w nocy, a ty mnie męczyłaś już od rana. :P
    Btw., czy mogę już popłakać nad MM?
    M

    OdpowiedzUsuń