`.
Kobiety obdarzone są niezawodnym instynktem,
dzięki któremu natychmiast wiedzą, kiedy dany mężczyzna traci dla nich głowę.
– Często nam powtarzała, że przyjaźń z Remedios przyszła jej
spontanicznie, bo nawet tego nie planowała. Po prostu uległa przeczuciu, że
ulubiona partnerka jej naczelnego wroga może być przydatna. Wielu zastanawiało
się, która z nich działała bardziej w kontekście trzymania wrogów jeszcze
bliżej niż przyjaciół, bo Javier Martínez naprawdę je dzielił, lecz ku zaskoczeniu
wszystkich i ironii losu ich więź okazała się prawdziwa. Dwie kobiety życia
Javiego – jego największy wróg i naczelna kochanka – okazały się idealnie
dopełniać. Ich relacje były burzliwe, ale kiedy się nie kłóciły, ich przyjaźń
mogła uchodzić za idealny przykład tej więzi między dwoma kobietami. Obie miały
trochę podobnych cech, choć to Remedios bardziej dominowała, posiadała w sobie
większą siłę przebicia i była śmielsza. Penélope wolała zostać pół kroku za
swoją przyjaciółką, trochę w jej cieniu, pilnując jej i samej siebie. Nie
szukała przygody, a imprezy z Remedios właśnie na tym polegały, więc musiała
się kontrolować. I kontrolować ją, choć widok zazdrosnego Javiera przyprawiał
ją o satysfakcjonujący uśmiech przepełniony ironią.
Te pierwsze tygodnie w Bilbao jeszcze nie zapowiadały, jak ważna się
dla nas stanie. Była gdzieś obok, uśmiechała się porozumiewawczo do Ikera,
chodziła na zakupy z Remedios i kłóciła z Javim. Dopiero potem powoli zaczęła
bardziej się z nami integrować, stawać się częścią tej drużyny. Już nie
siedziała na stole do ping ponga w milczeniu, a prowadziła otwartą konwersację
z każdym z klubu. A to chyba najbardziej wpieniało Javiego, zaś mnie
bawiło.
– No dawaj,
Penny, uśmiechnij się – śmieje się Iker, kiedy po treningu znów ma zawieść ją
do domu, tudzież do centrum handlowego, gdzie rano umówiła się z Meme. A
ponieważ dietetyczka zniknęła z Lezamy mniej więcej w połowie treningu, jedynie
wszedłszy na sam środek murawy, ażeby ucałować Martíneza – chyba nigdy jeszcze
nie widziała tego idioty tak triumfującego nad całym światem – a Fernando znów
miał coś do załatwienia w towarzystwie Herrery, Iker sam zaoferował się ją
podwieźć. A teraz szczerzy się jak głupi, idąc u jej boku przez korytarze
ośrodka treningowego.
– Po co? – burczy
szatynka. – Martínez mnie nie bawi.
Iker parska
śmiechem.
– Jego głupota
jest tak wysmakowana, że aż zabawna.
Te słowa powodują
na jej ustach nikły uśmieszek rozbawienia, co Iker uznaje za swój sukces.
– Wysmakowana to
może być sztuka – odgryza się, choć tak naprawdę podoba jej się, iż Muniain ma
podobne zdanie na temat inteligencji Martíneza, tudzież jej braku.
– Taka jak twój
projekt?
Dziewczyna
nieznacznie wzdycha.
– Architektura to
też sztuka.
– Wiem. Ale
pytam, czy ty uważasz, że tworzysz sztukę czy chałturę?
Wychodzą z
budynku Lezamy, a na zewnątrz natychmiast atakuje ich słońce. Penélope
automatycznie mruży oczy, na oślep próbując znaleźć okulary przeciwsłoneczne w
czeluściach torebki. Jak na złość, te nie chcą wpaść w jej dłonie. Iker parska
śmiechem i umieszcza na jej nosie swoje własne z delikatnym uśmiechem.
– Pewnie
zostawiłaś w domu – usprawiedliwia się obojętnym tonem.
– Pewnie –
potwierdza słabo Penélope, poprawiając ciemne, męskie oprawki na nosie. – Stadion
to sztuka, jest wielki, efektowny, staram się stworzyć coś, co nie będzie takie
jak wszystko inne.
– Świetnie ci
idzie – otwiera przed nią drzwi swojego Land Rovera i podaje dłoń, żeby łatwiej
było jej wsiąść. Ubrana w lekką, kwiecistą sukienkę o fasonie z lat
pięćdziesiątych obdarza go wdzięcznym uśmiechem, z ochotą korzystając z pomocy.
Dłoń Ikera Muniaina jest ciepła, a od samego jej dotyku Penélope uderza fala
gorąca. Stara się nie dać tego po sobie poznać, jednak czerwone plamy zakwitają
na jej policzkach. Jak to dobrze, że Iker ma w sobie na tyle taktu, ażeby udać,
iż tego nie widzi.
– Dziękuję –
wydusza zbita z tropu przez swoje niezrozumiałe uczucia dziewczyna. Martwi ją
to, bo przecież powinna skupić się na pracy, jednak Iker jest taki… uroczy.
„O Boże. Naprawdę
pomyślałam, że jest uroczy? Choć w sumie jest. Ma ładne oczy, szczery uśmiech i
czuję się przy nim bezpiecznie. To dobrze, nie? Bo ja już sama nie wiem” –
zastanawia się w myślach. Oddałaby królestwo za wiedzę, czy w głowie jej towarzysza
również buzuje tysiąc różnych myśli, z których każda dotyczy jej. Nie, nie jest
zakochana. Może co najwyżej odrobinę zauroczona jego osobą.
To przyjaźń, nic
ponad nią.
– Gdzie cię
zawieść, Penny? – głos Ikera nie zdradza niczego, co mogłoby świadczyć, iż
myśli o niej w trochę inny sposób. Nie wiedzieć dlaczego, Penélope przez ułamek
sekundy czuje się zawiedziona, jednak po chwili już powtarza sobie uparcie, iż
mogą być co najwyżej przyjaciółmi, bo ona musi skupić się na projekcie.
„Daj sobie
spokój, Penélope. I nawet nie odważaj się myśleć nad tym, dlaczego tak uparcie
przekształca twoje imię na Penny.”
– Do centrum.
Amaranta ma tam na mnie czekać.
– Amaranta? –
Muniain unosi znacząco brwi, o mało nie parskając śmiechem. – Co za debilne
imię!
– Zgaduję, że
jesteś kolejnym z tej grupki ludzi, którzy nie rozumieją fenomenu Márqueza –
odcina się Penélope z subtelnym uśmieszkiem zabarwionym drwiną.
– Przeczytałem
tylko „Sto lat samotności” i owszem, nie rozumiem tej książki. Ale teraz się raczej
zastanawiam, czy gorsza jest Amaranta, czy może Remedios. Nagle dotarło do
mnie, dlaczego pozwala mówić na siebie jedynie Meme.
Penélope prycha,
ale po chwili sama przed sobą musi się przyznać, iż Iker ma rację. I już nawet
nie chodzi o fenomen Márqueza – z całym szacunkiem do autora, ona również nie
zrozumiała „Stu lat…” – a raczej o oba imiona panny de Olano. Meme jest
najbardziej znośne z nich wszystkich, choć Amaranta wyraziście podkreśla
oryginalną osobowość dietetyczki.
– Za coś w końcu
Nobla dostał, nie? – odpiera dyplomatycznie Penélope.
– Ja się właśnie
pytam: za co?
Szatynka wzrusza
ramionami.
– Nie wiem. Ale
musisz przyznać, że książka jest naprawdę dobra.
– Specyficzna –
poprawia ją Iker. – To najbardziej specyficzna powieść, jaką czytałem.
Penélope znów
uśmiecha się nieznacznie, lecz tym razem bez kpiny.
– W pełni się
zgadzam. Jest dziwna, ale to nie zmienia faktu, że naprawdę dobra.
Iker parska
śmiechem.
– W tej
dziedzinie nie dojdziemy do porozumienia, wiesz o tym, Penny?
Nie, wcale nie
przechodzi ją dreszcz na sam dźwięk jego głosu wypowiadającego to przeklęte
zdrobnienie. Wcaaale.
– Chyba muszę się
z tobą zgodzić – przytakuje mu. Iker parkuje samochód pod wejściem do jednego z
centrów handlowych.
– Meme na ciebie
czeka w środku?
Penélope
przytakuje ruchem głowy, po czym wychodzi z samochodu, uprzednio ucałowawszy
policzek piłkarza.
– Przyjechać po
ciebie? – pyta ten, kiedy dziewczyna jest już na zewnątrz. Obraca się w jego
stronę.
– Nie masz, co
robić, tylko być moim szoferem?
Iker wzrusza
ramionami.
– Chcę cię zabrać
na kolację. Pójdziesz ze mną?
– Nie pytaj, bo
nie chcesz odmowy, nieprawdaż? – parska śmiechem szatynka.
– Penny, chcę
zjeść z tobą kolację – poprawia się Bask, w mig pojmując jej grę.
– Doskonale. Bądź
po mnie o ósmej – odpiera na to dziewczyna, po czym znika w czeluściach centrum
handlowego.
Dopiero kiedy
zapada się w miękkim fotelu w rogu kawiarni, gdzie Meme w spokoju sączy już
mrożoną latte, dociera do niej, że wieczorem idzie na randkę z tym młodym,
przeuroczym piłkarzykiem, któremu wyjątkowo łatwo uległa.
Pierwsza sukienka
jest za elegancka.
Druga sukienka
jest za różowa.
Trzecia sukienka
jest za krótka.
Czwarta – za
śmiała.
Meme jak nigdy
bawią narzekania szatynki, kiedy podaje jej kolejne propozycje ubioru na
wieczór.
– Ostatnia –
zastrzega Argentynka, podając swojej towarzyszce ukrytej za kotarą
przymierzalni kolejną z sukienek. Ta jest kobaltowa, odrobinę przed kolano, przewiązana
w talii kokardą, lecz wciąż o prostym kroju i dekolcie w łódeczkę. Dociera ją
najpierw prychnięcie pełne niezadowolenia, a dopiero potem dźwięk rozsuwanego
zamka na plecach.
– Dziwnie –
kwituje Penélope, dając tym samym znak, iż się w nią odziała. Meme wsadza głowę
do wnętrza pomieszczenia, uśmiechając się z litością.
– Nie znasz się.
Nawet nie śmiej jej ściągać, zaraz znajdę ci do tego kilka dodatków.
Penélope wzdycha
ciężko, pozwalając dietetyczce wyruszyć na rajd po wielkim butiku. Przez chwilę
przygląda się sobie w owej sukience – dopóki jej nie założyła, wydawała się być
naprawdę śliczna – a lustrzane odbicie jeszcze bardziej utwierdza ją, iż
wygląda za chudo.
Tak, można mieć
kompleks na punkcie bycia szczupłym.
– Wiesz co,
Penélope? – pyta swojego lustrzanego odbicia, patrząc w nie w taki sposób,
jakby szukała w oczach tamtej ciemnowłosej dziewczyny odpowiedzi na dręczące ją
pytania. – Jesteś pojebana.
Nawet sobie nie
przeczy, nie znajdując niczego, co mogłoby jej teraz pomóc. Żadnej pomocy, a
przecież nawet nie wie, czy powinna iść na tę kolację. Obiecywała sobie i Nano,
że nie zaangażuje się w nic głupiego, że skupi się na pracy i będzie uważać.
Dlaczego tak
łatwo przyszło jej złamanie tej obietnicy? I, do cholery, dlaczego Nano tak uparcie
podstawiał jej tego młodego chłopaka? Czyżby zapomniał o obietnicy, o
przysiędze wiecznej miłości i kredycie zaufania, jakim się obdarzyli? Podstawą
ich niekiedy naprawdę trudnej relacji była swoboda, nieograniczona możliwość
podejmowania samemu decyzji, którą Nano teraz chyba próbuje podważyć.
Ewidentnie próbuje na nią wpłynąć, co nieszczególnie się samej Penélope podoba.
Ale przecież nie będzie rozpętywała awantury, bo w sumie polubiła tego Baska i
chyba właśnie z powodu sympatii – wpływy Nano nie mają nic z tym wspólnego,
choć naprawdę się starał – jaką go obdarzyła, zgodziła się na tę kolację. Wszak
umiałaby odmówić, gdyby chciała spędzić wieczór nad projektem stadionu.
Z dalszych
rozmyśleń wyrywa ją Amaranta, która bezpardonowo wkracza do przebieralni i
zaczyna modyfikować ubiór Penélope przy pomocy kilku wziętych ze sobą gadżetów.
– W jakim
rozmiarze nosisz buty? – żąda konkretów, w dłoniach mając dwie pary granatowych
szpilek na platformie z weluropodobnego materiału. Buty są ładne, choć welur dotychczas
Penélope kojarzył się jedynie ze sportowymi dresami dla amatorów.
– Trzydzieści
sześć – odpowiada Penélope. Amaranta zaklina pod nosem, używając soczystej
wiązanki rodem z Argentyny.
– Poczekaj
chwilę, bo te są na ciebie za duże – wzdycha, po czym znów wybiega z
pomieszczenia. Penélope w tym czasie znów przegląda się w lustrze,
stwierdzając, iż może powinna podpiąć włosy w kok. Jednak kiedy zbiera je
dłońmi i układa w mniej więcej tym miejscu, gdzie znalazłby się po spięciu,
dociera do niej, że wygląda tak naprawdę źle. Musi zostawić rozpuszczone włosy.
„Lubi, kiedy mam
rozpuszczone włosy” – przemyka jej przez głowę, jednak bardzo szybko odgania od
siebie tego typu myśli. Kobaltowa sukienka wygląda interesującą w połączeniu z
naszyjnikiem z kilkunastu łańcuszków farbowanych na amarantowo, jaki Amaranta
zawiesiła jej na szyi. Na krześle postawiła niewielką kopertówkę w takim samym
amarantowym odcieniu.
– Bolą mnie oczy
od tego różu – komunikuje Penélope, gdy wraca panna de Olano. Blondynka parska
złośliwym śmiechem. Jest w swoim żywiole.
– To amarant.
– A ty jesteś
Amarantą. Bardzo podobnie – spostrzega nagle Penélope. Tym razem blondynka
zaczyna się szczerze śmiać.
– Nawet nie
zauważyłam podobieństwa – przyznaje po chwili. – Ale rezygnujemy z tego,
postawimy na czerń.
Po pozbyciu się
jaskrawego naszyjnika Argentynka zawiesza tam subtelny, srebrny o dużej
zawieszce z jakiegoś czarnego kamienia. Pewnie sztuczny. Ponadto w dłoni trzyma
granatowe platformy zapinane w kostkach i czarną, prostą kopertówkę.
– O wiele lepiej
– cmoka zadowolona Amaranta. – Weźmiemy całość. Rozpuścisz włosy, a potem
jeszcze zrobię ci jakiś subtelny makijaż.
– Chcę ten
łańcuszek – wtrąca Penélope. – Ten amarantowy.
Blondynka skina
głową.
– Jasne. Zaraz
znajdziemy do niego jakieś szmatki. Chyba nie myślałaś, że spoczniemy na
laurach i kupimy tylko to – oczy lśnią jej niebezpiecznie, jednak Penélope to
jedynie bawi.
– Myślisz, że
gdzie mnie zabierze? – pyta, kiedy ściągnąwszy z siebie wybrany przez
Argentynkę zestaw, idzie u jej boku w stronę niesamowitej, kanarkowej spódnicy
do kostek. – Genialna – oświadcza, biorąc ją w dłonie.
– Cudowna –
przytakuje kuzynka Bielsy, co oznacza zgodę na jej wzięcie. – Jak to gdzie? Do
Los Leones. Żaden się nigdy nie wysila.
– Twój idiota też
cię zawsze zabiera do Los Leones?
Dziewczyna parska
z ironią.
– On jako jedyny
woli 69, ten klub, gdzie ostatnio przyprowadził cię Iker. Ale Jon czy Markel
twardo obstają przy Los Leones. A co powiesz na to? – pokazuje jej czarną
spódnicę ozdobioną ogromną, jasnoróżową kokardką.
Penélope przez
chwilę się zastanawia.
– Nie jestem do
końca przekonana… – wydusza wreszcie.
– To nic –
Amaranta macha lekceważą dłonią, cisnąc kolejną szmatkę na niesiony przez
Wenezuelkę stosik. – Ja jestem. Będzie ci w niej świetnie.
– Dlaczego nie
zostałaś stylistką, albo projektantką? – pyta nagle Penélope.
– Chciałam być
kiedyś aktorką, wiesz, taką gwiazdą dobrego, niekomercyjnego kina. Potem
dopiero pomyślałam, że moda też by mi pasowała, ale wujek był uparty – głos
Amaranty jest beznamiętny, jednak w oczach widać, iż jej towarzyszka uderzyła w
czuły punkt. – Powiedział, że mam robić coś, co da mi pewną pracę. A że był
trenerem, pomyślałam, iż zawsze będę miała u niego robotę i zostałam
dietetykiem.
– Paryż, Nowy
Jork czy Mediolan?
– Londyn –
stwierdza pewnie. – Londyn jest cudowny, choć jeśli chodzi o styl bardzo
konserwatywny. Angielki nie lubią przesady, a ja kocham klasykę. Paryż jest
jednak za klasyczny, Mediolan ma w sobie za wiele odnośników do przeszłości,
zaś Nowy Jork przeraża mnie ekstrawagancją.
– Kiedyś pojadę
do Londynu – rozmarza się Penélope. – To niesamowite miasto, Amaranto, czuję
to.
– Nie byłaś tam?
Subtelny uśmiech
Amorebiety mówi wszystko.
– Nano jest
nadopiekuńczy aż do bólu. W Barcelonie byłam o wiele bardziej narażona na
niebezpieczeństwo niż gdziekolwiek indziej, ale od kiedy siedzę przy jego boku,
jestem prawie jak pod kloszem. Ale obiecał mi, że kiedyś zabierze mnie do
Londynu, a teraz mam pracować nad stadionem.
Nawet nie
komentuje kolejnych części garderoby, które podczas spokojnej przechadzki po
sklepie de Olano składa w jej dłoniach. A tych jest coraz więcej i na szczęście
coraz mniej wieszaków zostało dietetyczce Athleticu Bilbao do przejrzenia.
– Ja też
właściwie nie ruszyłam się z Bilbao, od kiedy tutaj przyjechałam.
– A kiedy
przyjechałaś?
– Podpisałam
kontrakt, który obowiązywał od pierwszego czerwca dwa lata temu, lecz w mieście
byłam już na początku roku, bo mój poprzednik musiał mnie wtajemniczyć w swoje
metody i kaprysy podopiecznych. A potem wpadłam w sidła dwóch najbardziej
bezczelnych osób, jakie w życiu poznałam.
– Martínez i
Llorente – wtrąca cicho Penélope.
Amaranta uśmiecha
się z dziwnym dla niej sentymentem.
– On chciał
rozrywki, ja chciałam mieć przystojnego kochanka. Układ był wygodny i jasny,
nadal taki jest. A kiedy potrzebuję czułości, dzwonię do Jona. On mi gwarantuje
takie dawki czułości, romantyzmu i tym podobnych bzdur, że aż w pewnym momencie
mnie mdli.
– Jest w tobie
zakochany po uszy – wzrusza ramionami Penélope. – To miły chłopak.
– Za miękki.
Lubię go, naprawdę, ale nie liczmy na to, że kiedykolwiek obdarzę czymś
większym – odpiera Argentynka.
– Coraz mniej ciebie jest dla mnie
jasne, Amaranto.
Ona parska na to
śmiechem. Szczerym i rozbawionym.
– Nie próbuj mnie
rozumieć, Penélope. Skup się na Ikerze, na tym, co może z tego wyjść. I nie bój
się niczego, bo oni wszyscy są tylko bandą cynicznych chłopców, których ktoś
musi sprowadzić na ziemię. Ja tylko pokazuję im, że nie jestem zdolna czuć, że ze
mną nie warto wiązać jakichkolwiek planów. Ty będziesz ważniejsza, Penélope.
Będziesz kimś, kim mi nigdy nawet nie śniło mi się być.
–
Nawet nie wiedziała, ile prawdy było w jej słowach. Remedios w tamtych chwilach
potrafiła zachowywać się jak nie ona – mówiła z sentymentem i bez złośliwości. Przy
Penélope pokorniała, obchodziła się ze wszystkimi jakoś delikatniej, mniej
drwiąco. Ta przyjaźń była dla niej czymś bardzo dobrym, co trzymało ją przy
zdrowych zmysłach. Po raz pierwszy w życiu przyznała się do niespełnionych
ambicji, pogrzebanych marzeń i śnienia na jawie o Anglii. Wiedziała, że utknęła
w Bilbao na wiele lat, ale bała się o tym mówić. Temat przyszłości przerażał je
obie; Penélope też nigdy nie potrafiła przyznać się do swojego strachu. A ten opanowywał
ją zawsze, gdy miała już mówić o nadchodzących miesiącach. Dla Ikera była to
wyjątkowo trudne, ale potrafił pokonać jej strach, jej niepewność. Dawał jej
gwarancję bezpieczeństwa, o której wcale nie wiedział, powodował, iż czuła się
pewniej niż kiedykolwiek wcześniej. Był wszystkim tym, czego mogła potrzebować
w jakiejkolwiek chwili swojego życia.
Remedios wywróżyła jej, iż stanie się centrum naszego małego,
baskijskiego światka, lecz Penélope wcale nie przywiązywała wagi do jej słów.
Puściła je mimo uszu, nie umiała ich poprawnie zinterpretować i uznała za
brednie. W sumie słusznie, bo kto w tamtej chwili mógł się spodziewać, że jej
zniknięcie nas zniszczy? Remedios przewidziała jeszcze jedno, a mianowicie –
nasz upadek. W pełni nieświadomie między wierszami swojej wypowiedzi określiła
ją jako największy cud naszego klubu, który jednakże doprowadzi do jego końca.
Remedios była destrukcyjną siłą w samym centrum Athleticu, jednak nawet ona nie
może równać się ze zniszczeniami, jakie poczyniła w naszych sercach Penélope.
Wszyscy z czasem ją pokochaliśmy, a pogodzenie się z jej zniknięciem nie mieści
się w naszej świadomości.
Może właśnie dlatego upadliśmy tak nisko, aż niżej się nie da. Może
dlatego tutaj jesteś, Amayu, bo musisz nas uratować, pomóc nam w ponownym
poczuciu, iż wszystko ma jakiś sens, nawet jeśli Penélope już nie ma. Musisz ją
zastąpić w naszych życiach.
Przymykam powieki przerażona jego słowami.
A jeśli nie potrafię?
A jeśli to mnie przerasta?
A jeśli tego nie chcę?
Jestem tylko zwyczajną psycholożką, nikim szczególnym.
Nie jestem nią, Penélope Amorebietą. Nie umiem tak jak ona stać się
dla nich wszystkim, co się liczy. Nie umiem dać im szczęścia, spokoju,
czegokolwiek, co teraz jest im potrzebne.
Nie poradzę sobie z tym wszystkim.
***
Moje życie towarzyskie dalej nie istnieje, chociaż dziś nie było mnie
w domu 12 godzin. Poza tym padam na twarz z przemęczenia.
Po raz drugi macie przyjemność z Penélope. Jestem tylko ciekawa, czy
ktoś domyśla się, co mogło się wydarzyć?
Dla Natalii.
Do zobaczenia w poniedziałek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz