11.10.2013

11. Penélope.


`. Kobiety obdarzone są niezawodnym instynktem, dzięki któremu natychmiast wiedzą, kiedy dany mężczyzna traci dla nich głowę.


– Często nam powtarzała, że przyjaźń z Remedios przyszła jej spontanicznie, bo nawet tego nie planowała. Po prostu uległa przeczuciu, że ulubiona partnerka jej naczelnego wroga może być przydatna. Wielu zastanawiało się, która z nich działała bardziej w kontekście trzymania wrogów jeszcze bliżej niż przyjaciół, bo Javier Martínez naprawdę je dzielił, lecz ku zaskoczeniu wszystkich i ironii losu ich więź okazała się prawdziwa. Dwie kobiety życia Javiego – jego największy wróg i naczelna kochanka – okazały się idealnie dopełniać. Ich relacje były burzliwe, ale kiedy się nie kłóciły, ich przyjaźń mogła uchodzić za idealny przykład tej więzi między dwoma kobietami. Obie miały trochę podobnych cech, choć to Remedios bardziej dominowała, posiadała w sobie większą siłę przebicia i była śmielsza. Penélope wolała zostać pół kroku za swoją przyjaciółką, trochę w jej cieniu, pilnując jej i samej siebie. Nie szukała przygody, a imprezy z Remedios właśnie na tym polegały, więc musiała się kontrolować. I kontrolować ją, choć widok zazdrosnego Javiera przyprawiał ją o satysfakcjonujący uśmiech przepełniony ironią.
Te pierwsze tygodnie w Bilbao jeszcze nie zapowiadały, jak ważna się dla nas stanie. Była gdzieś obok, uśmiechała się porozumiewawczo do Ikera, chodziła na zakupy z Remedios i kłóciła z Javim. Dopiero potem powoli zaczęła bardziej się z nami integrować, stawać się częścią tej drużyny. Już nie siedziała na stole do ping ponga w milczeniu, a prowadziła otwartą konwersację z każdym z klubu. A to chyba najbardziej wpieniało Javiego, zaś mnie bawiło. 


– No dawaj, Penny, uśmiechnij się – śmieje się Iker, kiedy po treningu znów ma zawieść ją do domu, tudzież do centrum handlowego, gdzie rano umówiła się z Meme. A ponieważ dietetyczka zniknęła z Lezamy mniej więcej w połowie treningu, jedynie wszedłszy na sam środek murawy, ażeby ucałować Martíneza – chyba nigdy jeszcze nie widziała tego idioty tak triumfującego nad całym światem – a Fernando znów miał coś do załatwienia w towarzystwie Herrery, Iker sam zaoferował się ją podwieźć. A teraz szczerzy się jak głupi, idąc u jej boku przez korytarze ośrodka treningowego.
– Po co? – burczy szatynka. – Martínez mnie nie bawi.
Iker parska śmiechem.
– Jego głupota jest tak wysmakowana, że aż zabawna.
Te słowa powodują na jej ustach nikły uśmieszek rozbawienia, co Iker uznaje za swój sukces.
– Wysmakowana to może być sztuka – odgryza się, choć tak naprawdę podoba jej się, iż Muniain ma podobne zdanie na temat inteligencji Martíneza, tudzież jej braku.
– Taka jak twój projekt?
Dziewczyna nieznacznie wzdycha.
– Architektura to też sztuka.
– Wiem. Ale pytam, czy ty uważasz, że tworzysz sztukę czy chałturę?
Wychodzą z budynku Lezamy, a na zewnątrz natychmiast atakuje ich słońce. Penélope automatycznie mruży oczy, na oślep próbując znaleźć okulary przeciwsłoneczne w czeluściach torebki. Jak na złość, te nie chcą wpaść w jej dłonie. Iker parska śmiechem i umieszcza na jej nosie swoje własne z delikatnym uśmiechem.
– Pewnie zostawiłaś w domu – usprawiedliwia się obojętnym tonem.
– Pewnie – potwierdza słabo Penélope, poprawiając ciemne, męskie oprawki na nosie. – Stadion to sztuka, jest wielki, efektowny, staram się stworzyć coś, co nie będzie takie jak wszystko inne.
– Świetnie ci idzie – otwiera przed nią drzwi swojego Land Rovera i podaje dłoń, żeby łatwiej było jej wsiąść. Ubrana w lekką, kwiecistą sukienkę o fasonie z lat pięćdziesiątych obdarza go wdzięcznym uśmiechem, z ochotą korzystając z pomocy. Dłoń Ikera Muniaina jest ciepła, a od samego jej dotyku Penélope uderza fala gorąca. Stara się nie dać tego po sobie poznać, jednak czerwone plamy zakwitają na jej policzkach. Jak to dobrze, że Iker ma w sobie na tyle taktu, ażeby udać, iż tego nie widzi.
– Dziękuję – wydusza zbita z tropu przez swoje niezrozumiałe uczucia dziewczyna. Martwi ją to, bo przecież powinna skupić się na pracy, jednak Iker jest taki… uroczy.
„O Boże. Naprawdę pomyślałam, że jest uroczy? Choć w sumie jest. Ma ładne oczy, szczery uśmiech i czuję się przy nim bezpiecznie. To dobrze, nie? Bo ja już sama nie wiem” – zastanawia się w myślach. Oddałaby królestwo za wiedzę, czy w głowie jej towarzysza również buzuje tysiąc różnych myśli, z których każda dotyczy jej. Nie, nie jest zakochana. Może co najwyżej odrobinę zauroczona jego osobą.
To przyjaźń, nic ponad nią.
– Gdzie cię zawieść, Penny? – głos Ikera nie zdradza niczego, co mogłoby świadczyć, iż myśli o niej w trochę inny sposób. Nie wiedzieć dlaczego, Penélope przez ułamek sekundy czuje się zawiedziona, jednak po chwili już powtarza sobie uparcie, iż mogą być co najwyżej przyjaciółmi, bo ona musi skupić się na projekcie.
„Daj sobie spokój, Penélope. I nawet nie odważaj się myśleć nad tym, dlaczego tak uparcie przekształca twoje imię na Penny.”
– Do centrum. Amaranta ma tam na mnie czekać.
– Amaranta? – Muniain unosi znacząco brwi, o mało nie parskając śmiechem. – Co za debilne imię!
– Zgaduję, że jesteś kolejnym z tej grupki ludzi, którzy nie rozumieją fenomenu Márqueza – odcina się Penélope z subtelnym uśmieszkiem zabarwionym drwiną.
– Przeczytałem tylko „Sto lat samotności” i owszem, nie rozumiem tej książki. Ale teraz się raczej zastanawiam, czy gorsza jest Amaranta, czy może Remedios. Nagle dotarło do mnie, dlaczego pozwala mówić na siebie jedynie Meme.
Penélope prycha, ale po chwili sama przed sobą musi się przyznać, iż Iker ma rację. I już nawet nie chodzi o fenomen Márqueza – z całym szacunkiem do autora, ona również nie zrozumiała „Stu lat…” – a raczej o oba imiona panny de Olano. Meme jest najbardziej znośne z nich wszystkich, choć Amaranta wyraziście podkreśla oryginalną osobowość dietetyczki.
– Za coś w końcu Nobla dostał, nie? – odpiera dyplomatycznie Penélope.
– Ja się właśnie pytam: za co?
Szatynka wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Ale musisz przyznać, że książka jest naprawdę dobra.
– Specyficzna – poprawia ją Iker. – To najbardziej specyficzna powieść, jaką czytałem.
Penélope znów uśmiecha się nieznacznie, lecz tym razem bez kpiny.
– W pełni się zgadzam. Jest dziwna, ale to nie zmienia faktu, że naprawdę dobra.
Iker parska śmiechem.
– W tej dziedzinie nie dojdziemy do porozumienia, wiesz o tym, Penny?
Nie, wcale nie przechodzi ją dreszcz na sam dźwięk jego głosu wypowiadającego to przeklęte zdrobnienie. Wcaaale.
– Chyba muszę się z tobą zgodzić – przytakuje mu. Iker parkuje samochód pod wejściem do jednego z centrów handlowych.
– Meme na ciebie czeka w środku?
Penélope przytakuje ruchem głowy, po czym wychodzi z samochodu, uprzednio ucałowawszy policzek piłkarza.
– Przyjechać po ciebie? – pyta ten, kiedy dziewczyna jest już na zewnątrz. Obraca się w jego stronę.
– Nie masz, co robić, tylko być moim szoferem?
Iker wzrusza ramionami.
– Chcę cię zabrać na kolację. Pójdziesz ze mną?
– Nie pytaj, bo nie chcesz odmowy, nieprawdaż? – parska śmiechem szatynka.
– Penny, chcę zjeść z tobą kolację – poprawia się Bask, w mig pojmując jej grę.
– Doskonale. Bądź po mnie o ósmej – odpiera na to dziewczyna, po czym znika w czeluściach centrum handlowego.
Dopiero kiedy zapada się w miękkim fotelu w rogu kawiarni, gdzie Meme w spokoju sączy już mrożoną latte, dociera do niej, że wieczorem idzie na randkę z tym młodym, przeuroczym piłkarzykiem, któremu wyjątkowo łatwo uległa.


Pierwsza sukienka jest za elegancka.
Druga sukienka jest za różowa.
Trzecia sukienka jest za krótka.
Czwarta – za śmiała.
Meme jak nigdy bawią narzekania szatynki, kiedy podaje jej kolejne propozycje ubioru na wieczór.
– Ostatnia – zastrzega Argentynka, podając swojej towarzyszce ukrytej za kotarą przymierzalni kolejną z sukienek. Ta jest kobaltowa, odrobinę przed kolano, przewiązana w talii kokardą, lecz wciąż o prostym kroju i dekolcie w łódeczkę. Dociera ją najpierw prychnięcie pełne niezadowolenia, a dopiero potem dźwięk rozsuwanego zamka na plecach.
– Dziwnie – kwituje Penélope, dając tym samym znak, iż się w nią odziała. Meme wsadza głowę do wnętrza pomieszczenia, uśmiechając się z litością.
– Nie znasz się. Nawet nie śmiej jej ściągać, zaraz znajdę ci do tego kilka dodatków.
Penélope wzdycha ciężko, pozwalając dietetyczce wyruszyć na rajd po wielkim butiku. Przez chwilę przygląda się sobie w owej sukience – dopóki jej nie założyła, wydawała się być naprawdę śliczna – a lustrzane odbicie jeszcze bardziej utwierdza ją, iż wygląda za chudo.
Tak, można mieć kompleks na punkcie bycia szczupłym.
– Wiesz co, Penélope? – pyta swojego lustrzanego odbicia, patrząc w nie w taki sposób, jakby szukała w oczach tamtej ciemnowłosej dziewczyny odpowiedzi na dręczące ją pytania. – Jesteś pojebana.
Nawet sobie nie przeczy, nie znajdując niczego, co mogłoby jej teraz pomóc. Żadnej pomocy, a przecież nawet nie wie, czy powinna iść na tę kolację. Obiecywała sobie i Nano, że nie zaangażuje się w nic głupiego, że skupi się na pracy i będzie uważać.
Dlaczego tak łatwo przyszło jej złamanie tej obietnicy? I, do cholery, dlaczego Nano tak uparcie podstawiał jej tego młodego chłopaka? Czyżby zapomniał o obietnicy, o przysiędze wiecznej miłości i kredycie zaufania, jakim się obdarzyli? Podstawą ich niekiedy naprawdę trudnej relacji była swoboda, nieograniczona możliwość podejmowania samemu decyzji, którą Nano teraz chyba próbuje podważyć. Ewidentnie próbuje na nią wpłynąć, co nieszczególnie się samej Penélope podoba. Ale przecież nie będzie rozpętywała awantury, bo w sumie polubiła tego Baska i chyba właśnie z powodu sympatii – wpływy Nano nie mają nic z tym wspólnego, choć naprawdę się starał – jaką go obdarzyła, zgodziła się na tę kolację. Wszak umiałaby odmówić, gdyby chciała spędzić wieczór nad projektem stadionu.
Z dalszych rozmyśleń wyrywa ją Amaranta, która bezpardonowo wkracza do przebieralni i zaczyna modyfikować ubiór Penélope przy pomocy kilku wziętych ze sobą gadżetów.
– W jakim rozmiarze nosisz buty? – żąda konkretów, w dłoniach mając dwie pary granatowych szpilek na platformie z weluropodobnego materiału. Buty są ładne, choć welur dotychczas Penélope kojarzył się jedynie ze sportowymi dresami dla amatorów.
– Trzydzieści sześć – odpowiada Penélope. Amaranta zaklina pod nosem, używając soczystej wiązanki rodem z Argentyny.
– Poczekaj chwilę, bo te są na ciebie za duże – wzdycha, po czym znów wybiega z pomieszczenia. Penélope w tym czasie znów przegląda się w lustrze, stwierdzając, iż może powinna podpiąć włosy w kok. Jednak kiedy zbiera je dłońmi i układa w mniej więcej tym miejscu, gdzie znalazłby się po spięciu, dociera do niej, że wygląda tak naprawdę źle. Musi zostawić rozpuszczone włosy.
„Lubi, kiedy mam rozpuszczone włosy” – przemyka jej przez głowę, jednak bardzo szybko odgania od siebie tego typu myśli. Kobaltowa sukienka wygląda interesującą w połączeniu z naszyjnikiem z kilkunastu łańcuszków farbowanych na amarantowo, jaki Amaranta zawiesiła jej na szyi. Na krześle postawiła niewielką kopertówkę w takim samym amarantowym odcieniu.
– Bolą mnie oczy od tego różu – komunikuje Penélope, gdy wraca panna de Olano. Blondynka parska złośliwym śmiechem. Jest w swoim żywiole.
– To amarant.
– A ty jesteś Amarantą. Bardzo podobnie – spostrzega nagle Penélope. Tym razem blondynka zaczyna się szczerze śmiać. 
– Nawet nie zauważyłam podobieństwa – przyznaje po chwili. – Ale rezygnujemy z tego, postawimy na czerń.
Po pozbyciu się jaskrawego naszyjnika Argentynka zawiesza tam subtelny, srebrny o dużej zawieszce z jakiegoś czarnego kamienia. Pewnie sztuczny. Ponadto w dłoni trzyma granatowe platformy zapinane w kostkach i czarną, prostą kopertówkę.
– O wiele lepiej – cmoka zadowolona Amaranta. – Weźmiemy całość. Rozpuścisz włosy, a potem jeszcze zrobię ci jakiś subtelny makijaż.
– Chcę ten łańcuszek – wtrąca Penélope. – Ten amarantowy.
Blondynka skina głową.
– Jasne. Zaraz znajdziemy do niego jakieś szmatki. Chyba nie myślałaś, że spoczniemy na laurach i kupimy tylko to – oczy lśnią jej niebezpiecznie, jednak Penélope to jedynie bawi.
– Myślisz, że gdzie mnie zabierze? – pyta, kiedy ściągnąwszy z siebie wybrany przez Argentynkę zestaw, idzie u jej boku w stronę niesamowitej, kanarkowej spódnicy do kostek. – Genialna – oświadcza, biorąc ją w dłonie.
– Cudowna – przytakuje kuzynka Bielsy, co oznacza zgodę na jej wzięcie. – Jak to gdzie? Do Los Leones. Żaden się nigdy nie wysila.
– Twój idiota też cię zawsze zabiera do Los Leones?
Dziewczyna parska z ironią.
– On jako jedyny woli 69, ten klub, gdzie ostatnio przyprowadził cię Iker. Ale Jon czy Markel twardo obstają przy Los Leones. A co powiesz na to? – pokazuje jej czarną spódnicę ozdobioną ogromną, jasnoróżową kokardką.
Penélope przez chwilę się zastanawia.
– Nie jestem do końca przekonana… – wydusza wreszcie.
– To nic – Amaranta macha lekceważą dłonią, cisnąc kolejną szmatkę na niesiony przez Wenezuelkę stosik. – Ja jestem. Będzie ci w niej świetnie.
– Dlaczego nie zostałaś stylistką, albo projektantką? – pyta nagle Penélope.
– Chciałam być kiedyś aktorką, wiesz, taką gwiazdą dobrego, niekomercyjnego kina. Potem dopiero pomyślałam, że moda też by mi pasowała, ale wujek był uparty – głos Amaranty jest beznamiętny, jednak w oczach widać, iż jej towarzyszka uderzyła w czuły punkt. – Powiedział, że mam robić coś, co da mi pewną pracę. A że był trenerem, pomyślałam, iż zawsze będę miała u niego robotę i zostałam dietetykiem.
– Paryż, Nowy Jork czy Mediolan?
– Londyn – stwierdza pewnie. – Londyn jest cudowny, choć jeśli chodzi o styl bardzo konserwatywny. Angielki nie lubią przesady, a ja kocham klasykę. Paryż jest jednak za klasyczny, Mediolan ma w sobie za wiele odnośników do przeszłości, zaś Nowy Jork przeraża mnie ekstrawagancją.
– Kiedyś pojadę do Londynu – rozmarza się Penélope. – To niesamowite miasto, Amaranto, czuję to.
– Nie byłaś tam?
Subtelny uśmiech Amorebiety mówi wszystko.
– Nano jest nadopiekuńczy aż do bólu. W Barcelonie byłam o wiele bardziej narażona na niebezpieczeństwo niż gdziekolwiek indziej, ale od kiedy siedzę przy jego boku, jestem prawie jak pod kloszem. Ale obiecał mi, że kiedyś zabierze mnie do Londynu, a teraz mam pracować nad stadionem.
Nawet nie komentuje kolejnych części garderoby, które podczas spokojnej przechadzki po sklepie de Olano składa w jej dłoniach. A tych jest coraz więcej i na szczęście coraz mniej wieszaków zostało dietetyczce Athleticu Bilbao do przejrzenia.
– Ja też właściwie nie ruszyłam się z Bilbao, od kiedy tutaj przyjechałam.
– A kiedy przyjechałaś?
– Podpisałam kontrakt, który obowiązywał od pierwszego czerwca dwa lata temu, lecz w mieście byłam już na początku roku, bo mój poprzednik musiał mnie wtajemniczyć w swoje metody i kaprysy podopiecznych. A potem wpadłam w sidła dwóch najbardziej bezczelnych osób, jakie w życiu poznałam.
– Martínez i Llorente – wtrąca cicho Penélope.
Amaranta uśmiecha się z dziwnym dla niej sentymentem.
– On chciał rozrywki, ja chciałam mieć przystojnego kochanka. Układ był wygodny i jasny, nadal taki jest. A kiedy potrzebuję czułości, dzwonię do Jona. On mi gwarantuje takie dawki czułości, romantyzmu i tym podobnych bzdur, że aż w pewnym momencie mnie mdli.
– Jest w tobie zakochany po uszy – wzrusza ramionami Penélope. – To miły chłopak.
– Za miękki. Lubię go, naprawdę, ale nie liczmy na to, że kiedykolwiek obdarzę czymś większym – odpiera Argentynka.
Coraz mniej ciebie jest dla mnie jasne, Amaranto.
Ona parska na to śmiechem. Szczerym i rozbawionym.
– Nie próbuj mnie rozumieć, Penélope. Skup się na Ikerze, na tym, co może z tego wyjść. I nie bój się niczego, bo oni wszyscy są tylko bandą cynicznych chłopców, których ktoś musi sprowadzić na ziemię. Ja tylko pokazuję im, że nie jestem zdolna czuć, że ze mną nie warto wiązać jakichkolwiek planów. Ty będziesz ważniejsza, Penélope. Będziesz kimś, kim mi nigdy nawet nie śniło mi się być.


Nawet nie wiedziała, ile prawdy było w jej słowach. Remedios w tamtych chwilach potrafiła zachowywać się jak nie ona – mówiła z sentymentem i bez złośliwości. Przy Penélope pokorniała, obchodziła się ze wszystkimi jakoś delikatniej, mniej drwiąco. Ta przyjaźń była dla niej czymś bardzo dobrym, co trzymało ją przy zdrowych zmysłach. Po raz pierwszy w życiu przyznała się do niespełnionych ambicji, pogrzebanych marzeń i śnienia na jawie o Anglii. Wiedziała, że utknęła w Bilbao na wiele lat, ale bała się o tym mówić. Temat przyszłości przerażał je obie; Penélope też nigdy nie potrafiła przyznać się do swojego strachu. A ten opanowywał ją zawsze, gdy miała już mówić o nadchodzących miesiącach. Dla Ikera była to wyjątkowo trudne, ale potrafił pokonać jej strach, jej niepewność. Dawał jej gwarancję bezpieczeństwa, o której wcale nie wiedział, powodował, iż czuła się pewniej niż kiedykolwiek wcześniej. Był wszystkim tym, czego mogła potrzebować w jakiejkolwiek chwili swojego życia.
Remedios wywróżyła jej, iż stanie się centrum naszego małego, baskijskiego światka, lecz Penélope wcale nie przywiązywała wagi do jej słów. Puściła je mimo uszu, nie umiała ich poprawnie zinterpretować i uznała za brednie. W sumie słusznie, bo kto w tamtej chwili mógł się spodziewać, że jej zniknięcie nas zniszczy? Remedios przewidziała jeszcze jedno, a mianowicie – nasz upadek. W pełni nieświadomie między wierszami swojej wypowiedzi określiła ją jako największy cud naszego klubu, który jednakże doprowadzi do jego końca. Remedios była destrukcyjną siłą w samym centrum Athleticu, jednak nawet ona nie może równać się ze zniszczeniami, jakie poczyniła w naszych sercach Penélope. Wszyscy z czasem ją pokochaliśmy, a pogodzenie się z jej zniknięciem nie mieści się w naszej świadomości.
Może właśnie dlatego upadliśmy tak nisko, aż niżej się nie da. Może dlatego tutaj jesteś, Amayu, bo musisz nas uratować, pomóc nam w ponownym poczuciu, iż wszystko ma jakiś sens, nawet jeśli Penélope już nie ma. Musisz ją zastąpić w naszych życiach.
Przymykam powieki przerażona jego słowami.
A jeśli nie potrafię?
A jeśli to mnie przerasta?
A jeśli tego nie chcę?
Jestem tylko zwyczajną psycholożką, nikim szczególnym.
Nie jestem nią, Penélope Amorebietą. Nie umiem tak jak ona stać się dla nich wszystkim, co się liczy. Nie umiem dać im szczęścia, spokoju, czegokolwiek, co teraz jest im potrzebne.
Nie poradzę sobie z tym wszystkim.


***
Moje życie towarzyskie dalej nie istnieje, chociaż dziś nie było mnie w domu 12 godzin. Poza tym padam na twarz z przemęczenia.
Po raz drugi macie przyjemność z Penélope. Jestem tylko ciekawa, czy ktoś domyśla się, co mogło się wydarzyć?
Dla Natalii.
Do zobaczenia w poniedziałek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz