10.12.2013

28. Fabrizia.


`. Jesteś tym, czym wierzysz, że jesteś.


– Tak, zrobiła tym na złość Amorebiecie. A może nie tyle na złość, co po prostu uderzyła w jego najczulszy punkt. W jego uczucia. Miał już złudzenie, iż odzyskał ją, iż wyratował z sideł trójkąta zła, a przede wszystkim z ramion Javiego. Już prawie udało mu się ją uratować, więc Remedios postanowiła skutecznie go skrzywdzić, wracając do poprzedniego życia. Złamała go tym powrotem, doszczętnie zniszczyła. Penélope była zajęta swoim szczęściem, spędzała sylwestrową noc w ramionach Ikera, kiedy jej drogi Nano został sam w pustym apartamencie w samym centrum Bilbao i zaczynał się zakochiwać. A im więcej bólu, im więcej ciosów prosto w serce Remedios mu zadała, tym bardziej jej pragnął.
To było sekretem, nikt poza nimi i mną o tym nie wiedział. Nikt nie wiedział o dziecku, o wspólnych świętach i tym, iż ich uczucia rodziły się już wtedy. Fernando i Remedios ukryli to skrzętnie pod jej wyjazdem do Argentyny, żeby nie było problemów. Chcieli mieć coś swojego, takiego należącego tylko do nich, jakkolwiek zapewnie gdyby Remedios nie poroniła, sprawy między nimi ułożyłyby się w odpowiednim porządku o wiele, wiele szybciej. Lecz panna de Olano musiała jeszcze raz zadać wiele cierpienia, dodać niesłusznej nadziei wszystkim związanym z nią naiwniakom i zaplątać swoje relacje z Javim i Jonem jeszcze bardziej, aż wreszcie wszystkich ich porzuciła. Oczywiście mniej lub bardziej ich tym łamiąc.
Amayu, kochanie, spójrz na mnie – prosi, trzymając moją twarz w dłoniach. Zmusza mnie tym, ażebym patrzyła w te jego lazurowe oczęta, czego wcale nie chcę robić. Nie żebym ich nie kochała czy coś, ale po prostu czuję się dziwnie niekomfortowo. Po prostu… no, inaczej niż powinnam czuć się w ramionach mojego mężczyzny. Ale kiedy prosi, niechętnie się dostosowuję, a on lekko muska ustami moje wargi.
– Zjesz moją szminkę – mamroczę pod nosem.
– Amayu, kochanie, nie zmieniaj tematu – odpiera śmiertelnie poważnie. – Słuchaj mnie teraz uważnie, proszę. Nie rozmawiaj z Ikerem, błagam cię, kochanie, unikaj go jak ognia. On jest bezpieczny. I, proszę, nie wypytuj o nich ani Amorebiety, ani Remedios. To, jak wygląda między nimi sytuacja dziś, jest efektem wydarzeń, do których nie doszliśmy. Kochanie, obiecuję ci w niedługim czasie wszystko wyjaśnić, tylko dziś nie bądź zdziwiona widokiem Remedios z obrączką na lewej dłoni, czy Javiego pogrążonego w smutku i czuwającego gdzieś z niedaleka nad Ikerem. Pamiętaj, od jej odejścia niedługo minie rok, a my jesteśmy w piekle, w kryzysie, z którego jedynym ratunkiem byłby jej powrót. A to jest nierealne. Rozumiesz mnie, Amayu?
– Rozumiem – potwierdzam ruchem głowy. Nando jeszcze raz w przelocie mnie całuje, a potem obejmuje ramieniem i ruszamy w stronę wejścia do 69.
– Kocham cię – rzuca jeszcze przed wejściem do sławetnego lokalu należącego do równie sławetnej Andary Pérez.
– Ja ciebie również – odpieram, lecz moje słowa giną w półmroku klubu, w którym jestem drugi raz w życiu. Jednak w dniu urodzin Nando byłam nieszczególnie zainteresowana wystrojem klubu i całą resztą szczegółów. Mój wtedy jeszcze tylko najlepszy przyjaciel absorbował mnie na tyle, iż nie miałam ochoty obserwować przez dłużej niż kilka chwil sławetnej Remedios, której dziecko miałoby teraz około dziewięciu miesięcy, czy tego, który stał się symbolem niewiarygodnej przemiany, Javiera Martíneza. A on szczególnie przyciąga mnie dziś do siebie, kiedy nie mogę wypytywać go o szczegóły, blefować i odkrywać jego związku ze zniknięciem Penélope. Cudem hamuję się przed kolejną rozmową z nim.
Javier jest kluczem do zagadki ich widma. On wie, gdzie ona jest. Wątpię, ażeby znał powód jej ucieczki, lecz miejsce pobytu – na pewno. To on chroni Ikera przed czymś, co mogłoby go zniszczyć. I Fernando, co wydawało mi się przecież absurdem jeszcze w lutym. Jakim cudem Amorebieta miałby nie wiedzieć, gdzie jest jego – prawdopodobnie, na dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć dziesiątych procenta – żona? Banalne – Javi coś ukrył. Ewidentnie coś, co zniszczyłoby ich obu – i Amorebietę, i młodego Muniaina.
Więc i Javier musi mieć coś wspólnego z jej nagłym zniknięciem. A może on jednak zna jego główny powód? A może… Nie, Fabrizia, to totalny absurd. Zdecydowana przesada. Javier co najwyżej może znać – domyślać się? – powodu jej ucieczki, a ponieważ ten jest bolesny, ukrył go przed wszystkimi. A wyrzuty sumienia spowodowane zatajeniem prawdy wraz z codziennym przymusem patrzenia na upadek swoich przyjaciół i jego zepchnęły na samo dno. Zaś wtedy, już bez szans na ratunek, to wszystko zaczęło go gryźć jeszcze mocniej i gryzie do dziś. Chronienie Ikera to jego sposób na odkupienie chociaż części siebie.
Logiczne. Javi przeszedł tę duchową przemianę przez ukrywaną tajemnicę, do której muszę dotrzeć. W interesie moim i całego Athleticu jest wydobycie z niego tego, co wie.
– Nie rozważaj tak nie wiem czego – mruczy mój kochany Nando ponętnym głosem, przeprowadzając mnie przez 69 w stronę zaplecza. Uwielbiam to. A on dobrze wie, że to uwielbiam.
– Szukam realnych opcji – odmrukuję trochę niejasno.
– Nie szukaj dziś niczego. Odpocznij, daj się ponieść zabawie.
– Łatwo ci mówić.
– Tobie łatwo to zrobić. I już na dziś zero Penélope – jej imię wygłasza prawie niesłyszalnie, co jest w pełni zrozumiałe. Te cztery sylaby doszczętnie zepsułyby całą atmosferę udawanego relaksu i radości. – A teraz pójdziemy zobaczyć cudowny prezent, po czym złożymy życzenia Fernando.
– I Xabiemu – wtrącam.
– I Xabiemu.
– A potem, jak wrócimy do domu, będziemy się kochać.
– Oczywiście, Amayu. Tylko teraz baw się, skarbie, bo takie wieczory w Bilbao nie zdarzają się często.
A mi w jednej sekundzie do oczy napływają łzy radości – chyba – że przynajmniej raz na jakiś czas ta zgraja porzuconych chłopców na krótko umie odbić się od dna.
To może napawać nadzieją.


Różowy ręcznik z podobizną – strasznie nieudaną, bo malowaną ręcznie przez Ibaia Gómeza farbami olejnymi – Cristiano Ronaldo rozwala mnie na łopatki. Po prostu nie można nie kochać ludzi mających takie pomysły.
– Dzieło sztuki – chwalę ręcznik o wątpliwych walorach estetycznych. Autor puszy się jak paw od wszelkich pochwał.
– Ibai, a może ty się z powołaniem minąłeś? – pyta cieplutko czarnowłosa, smukła piękność o nieziemskiej figurze. Andara Pérez we własnej, doskonałej w każdym milimetrze osobie.
– Ibai powinien zrobić specjalizację technik-malarz ścienny – rzuca z lekką kpinką, choć to raczej pozytywna opinia, dawna królowa 69, Remedios de Olano, dziś już mężatka w widocznej ciąży.
– Wątpisz we mnie, Meme? – odpiera artysta z wciąż wypiętą dumnie piersią. Blondynka wybucha wdzięcznym śmiechem.
– Gdzieżbym śmiała! A gdzie sławne krasnale, na które tak bardzo uparł się Iker?
Pamiętne krasnale ogrodowe Xabiego Castillo. Więc Iker Muniain wciąż żyje przeszłością, rozpamiętuje chwile z Penélope.
– Wybiliśmy mu je z głowy – stwierdza lekko zdyszany Ander Herrera, który dopiero co przybiegł na zaplecze z zielonymi grabiami.
A o nich Nando jakoś nigdy nie wspominał. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek mówił o grabiach… Albo mam sklerozę, co jest w moim wieku przecież rzadkie.
– Jak wybiliście, jak wczoraj tłukliśmy się na jakieś wiochy aż pod Amorebietą, aby Iker mógł kupić dziesięć gipsowych krasnali – prycha Remedios. – A teraz ich zapomniał i wrócił się po nie do domu, a jeśli go nie ma, to pewnie niedługo powinien i tak wrócić z bagażnikiem auta załadowanym krasnalami.
– Te krasnale to zły pomysł – wtrąca pesymistycznym tonem Javier Martínez oparty nonszalancko o futrynę drzwi.
– Nie przesadzaj – odwarkuje mu Remedios. – Kiedy przestaniesz wreszcie dostrzegać wszystko w odcieniach szarości, tudzież przez pryzmat ukrywania przed nim prawdy?
Oczekiwałabym po nim bezpiecznej, sykniętej odpowiedzi, lecz byłoby to zachowanie w stylu tamtego Javiego Martíneza. A w tym skulonym w sobie przez jej oskarżenia brunecie o mocno czekoladowych, zasmuconych oczach pozostała tylko prezencja tamtego Javiego. On jest teraz całkowicie innym, nowym człowiekiem, więc słowa wciąż okrutnej Remedios ranią go. Dotykają w wątpliwej czystości sumienie.
– Fab, a co ty myślisz? – ucieka od trudnego tematu, od bardzo nieprzyjemnej dla nas wszystkich wymiany zdań, Ibai Gómez. To pytanie jest gwarancją  niekontynuowania tematu i nierozdrapywania ran.
Biorę nieznaczny wdech, spoglądam ukradkiem na stojącego gdzieś z tyłu Nando, który delikatnie skina głową.
Czyli mam udać, iż wymiany zdań na linii Martínez-de Olano po prostu nie było. Więc udaję.
– Krasnale będą urocze.
Javier unosi oczy ku sufitowi, a chwilę potem już go nie ma, zaś Ibai przyjmuje moje słowa z nieśmiała wdzięcznością ukrytą pod delikatnym uśmiechem. Nando też jest zadowolony, iż urwałam temat, czego jestem całkowicie pewna.
Czy tylko mi i Javiemu nie przypadło to do gustu? Wolałabym poznać więcej faktów z kilku perspektyw, bo Nando to wciąż Nando i on sam nie wie, iż sporo mogło zostać zatajone lub przekręcone. W sumie i tak nigdy nie zrozumiem Penélope, bowiem ona sama nie będzie miała nigdy okazji wytłumaczyć mi swoich zachowań.
A jeśli nawet ona ich mogła niekiedy nie rozumieć, jestem tym bardziej skazana na porażkę. Nigdy nie rozwikłam tej wielkiej zagadki, jaką jest Penélope Amorebieta.
Polegnę bez znaczenia na wszystko. Penélope była kobietą, zaś historię tę próbują zreferować mi mężczyźni, chłopcy przezeń porzuceni w niejasnych warunkach, całkowicie bez wyjaśnień.
A podobno dwudziesty dziewiąty marca miał być dniem pozytywnym, pozbawionym nadmiaru wspomnień o niej.
Kochany Athleticu Bilbao, ty wciąż nią żyjesz. Ona odeszła, lecz oni nie potrafią od prawie roku się z tym pogodzić. O akceptacji czy zgodzie nawet nie wspominając.
– Cymbałki są? – upewnia się kapitan zespołu, wszedłszy uprzednio to pomieszczenia. Odpowiada mu skinięcie głowy Ibaia. – Wiadro migdałów?… Doskonale. Klucze francuskie?… Dzieło sztuki?… Coś jeszcze?
– Mamy zielone grabie – Ander unosi do góry przedmiot z głupim uśmiechem. – Skrobaczkę do ziemniaków, karimatę i Iker wrócił się do domu po kolekcję krasnali ogrodowych, ale jeszcze go nie ma z powrotem.
Kapitan, cichy, ale pewny siebie i trzymający cały skład w ryzach Carlos Gurpegui, uśmiecha się smutno.
– Niech się nie spieszy. Show zrobimy i tak za jakieś półtora godziny.
W podtekście dla nas wszystkich rozbrzmiewa wyjaśniające wszystko: „Trzeba ich do tego czasu wszystkich trochę spić, żeby nie złapali aluzji do Penélope.”
Dzień radości coraz bardziej przypomina mi pogrzeb, a właściwie stypę, podczas której wypływają tylko niektóre, niejasne wspomnienia.
Tyle dobrego, że ułamek sekundy później Nando znów obejmuje mnie ramieniem i szepcze:
– Chodź, trzeba wreszcie przywitać się z Xabim i Fernando i złożyć im życzenia. A potem wypijemy drinka w sali tronowej – ostatnie dwa słowa zabarwia niemożliwą wręcz ilością ironii. Uśmiecham się tylko delikatnie, bo to kolejny dowód, iż mój Nando nie ma nic wspólnego z Llorente za czasów Penélope.
Naprawdę chociaż to może napawać nadzieją. Przynajmniej jej odrobinką.
Fernando Amorebieta jest mężczyzną wysokim i żonatym, o czym uświadcza mnie obrączka na jego lewej dłoni. Stojący obok Xabier Castillo ma przeuroczy uśmiech i wcale nie przypomina krasnala, chociaż jest stosunkowo niższy.
Nando podchodzi do nich jako pierwszy, ukrywając mnie jakieś pół kroku za sobą.
– Starzejecie się, wiecie? – zaczyna życzliwie, na co obaj parskają śmiechem.
– Jesteś najstarszy z naszej trójki – odgryza się Amorebieta.
– Ale to ja dziś wam przypominam, że magiczna granica z trzydziestką jest coraz bliżej. Ale co tam, grajcie u nas jeszcze wiele, wiele lat, oby jak najlepiej, i szczęścia rodzinnego też wam życzę… Fernando, kiedy mały już urodzi, zrób z niego piłkarza jak tatuś albo przynajmniej trenera na poziomie dziadko-wujka.
– Dziadko-wujek już dawno oszalał na punkcie szkolenia małego – odpiera ze śmiechem.
– Nie podejrzewałabym o to naszego Marcelito – wtóruje mu Nando. – Xabier, tobie również rzadkich kłótni z żoną, jak najmniej kontuzji i może… Nie, syna ci życzyć nie będę, bo jeszcze przytrafi się wam czwarta córka.
Na to tym razem Xabi wybucha śmiechem:
– Nie bądźcie tacy pewni, że mały Amore przypadkiem nie będzie małą Amore.
Nando chichocze wraz z całą resztą z żartu.
– I moja kochana Amaya dołącza się do tych życzeń, prawda, skarbie? – dociera mnie jego pytanie, które natychmiast kwituję:
– Oczywiście, wszystkiego najlepszego – po czym obdarzam ich najpiękniejszym z moich uśmiechów.
– A teraz wybaczcie, ale Amaya chciała zwiedzić 69 z podium na czele – uśmiecha się, po czym obejmuje mnie ramieniem.
– Polecam drinka na scenie – rzuca za nami jeszcze Xabi. Nando całuje mnie w skroń, szepcząc:
– Jesteś cudowna.
A ja wiem, że chodzi o to, iż powstrzymałam się od pytań, czy nawet uwag, jakie mogłyby być nieodpowiednie. Lecz jego słowa wcale mnie nie cieszą, a raczej nawet nieznacznie ranią. Jakkolwiek w pełni rozumiem jego zachowanie, przez co skupiam uwagę na wystroju klubu.
Podium, scena, sala tronowa – jakkolwiek by tego nie nazwać – to wyżej ustawiona, duża loża w centrum wschodniej części lokalu, do której prowadzą schodki. A w środku starym zwyczajem zasiada Javi, ciężarna Remedios oraz Andara. Ta ostatnia wprowadziła jeszcze tam swojego narzeczonego, Herrerę. Nando również prowadzi mnie właśnie tam, a potem każe usiąść u boku panny Pérez i pyta, na co mam ochotę.
– Martini – rzucam szybko bez zastanowienia, przytulając po przyjacielsku właścicielkę klubu, choć widzę ją drugi raz w życiu. Remedios jedynie się do mnie delikatnie uśmiecha znad soku pomarańczowego, zaś Javi skupia całą swą uwagę na butelce wódki opróżnianej przy pomocy Andera.
– Fabrizio, ślicznie wyglądasz – oznajmia Andara, przez co delikatnie się rumienię. To ona jest piękna, ubrana w skromną, ale jakże efektowną sukienkę w kolorze szafiru. Nic dziwnego, że Nando przez jakiś czas widział w Andarze idealny materiał na towarzyszkę życia.
– To ty ślicznie wyglądasz, Andaro – oponuję, na co ta macha lekceważąco dłonią.
– Szczęście zmienia każdą kobietę w światową piękność – rzuca cicho.
– Przesadzasz, doskonale ci w szafirze – kontynuuję małą, niegroźną sprzeczkę na ten jakże płytki, typowo kobiecy temat. Doskonale jednak wiem, iż w jej filozoficznej wypowiedzi ukryte jest drugie dno, odnosi się ona do Penélope. Według opinii każdego, z kim miałam okazję o niej rozmawiać, o co jak o co, ale o zapierającą dech w piersiach urodę nie można było jej oskarżyć. – Wspaniały klub.
– Normalny. Kiedyś byłam bardziej nim zaślepiona, dziś jakoś nie czuję już takiego powołania do prowadzenia 69. Przechodzę przez te chwile, kiedy chce się wszystko rzucić w cholerę, znaleźć swoje miejsce na ziemi, a potem ustatkować się tak i założyć rodzinę.
– Ma atmosferę. Jeszcze nigdy, a w wielu miejscach na tym świecie już mieszkałam, nie spotkałam takiego lokalu.
W oczach Andary lśni niewypowiedziana wdzięczność za docenienie jej pracy i duma, z jaką potrafi patrzeć tylko matka na swoje psotne dziecko. Ale ona jest taką matką, zaś klub to jej jedyne dziecko. Przez długi czasu tylko on się liczył.
W przeciągu dwóch godzin w Andarze Pérez znajduję przyjaciółkę na długie lata, a przynajmniej do końca kontraktu Nando.
Bo potem oboje uciekniemy z pogrążonego w widmie Penélope Bilbao do innego, lepszego świata, ażeby z czasem zapomnieć, oswoić się z jej brakiem i żyć dalej tak, jakby najgorsze było już za nami.
Po prostu trwać.


Podejrzewam, że Carlos Gurpegui czuje potrzebę dopełnienia zwyczajów i dlatego właśnie, kiedy impreza już pływa w alkoholu, stanie na barze z mikrofonem do rzadko używanego karaoke w dłoni.
– Ehm, słyszycie mnie dobrze? – rzuca z nieznacznym szumem w tle.
Czyli nie słyszymy, bo po chwili w odpowiedzi otrzymuje niezadowolony pomruk zgromadzonych.
Siedząc w łoży wtulona w bok mojego mężczyzny, ukradkiem spoglądam na Ikera Muniaina naprzeciw mnie w towarzystwie Jona. Ten oddziela go od Remedios, przy której większą część wieczoru siedział lekko zmartwiony Amorebieta. Ale potem zniknął gdzieś na sali wraz z Xabim.
Więc o tym mówił Nando, nim tutaj weszliśmy. Fernando i Remedios odnaleźli się po jakimś czasie, wzięli ślub, a teraz będą mieć dziecko. Jeśli Penélope wyjechała, a on ma nową żonę, może byli po rozwodzie? To miałoby sens, tłumaczyłoby, dlaczego Iga Mardaras tak szczerze jej nienawidzi. Matki mają to do siebie, iż wszelkie zło oddalają od swoich ukochanych dzieci, obarczają nim ramiona współmałżonków. Iga Mardaras po prostu zrzuciła winę za rozwód, za wygaśnięcie uczuć, na ramiona drobniutkiej Penélope. A między nimi uczucia te musiały po prostu przekształcić się w przywiązanie i szczery sentyment, z czasem w przyjaźń – wszystko to, czym związku nie da się niekiedy utrzymać.
Logiczne. Nie wiem, kiedy ten rozwód miał miejsce, lecz na pewno było to przed przyjazdem Penélope do Bilbao. Dlatego tak łatwo poddała się uczuciu Ikera, zaś mieszkanie z Fernando i często rzucane pod jego adresem „Kocham cię” to objawy przyjaźni i sentymenty.
To naprawdę ma głębszy sens.
Carlos po dwóch minutach znów się odzywa, ściągając moją uwagę na swą cudowną osobę.
– No okej, chyba jest już dobrze i mnie słychać. A więc…
– Nie zaczyna się zdania od „A więc” – wtrąca ktoś, prawdopodobnie, o ile dobrze rozpoznaję upity głos, Aritz Aduriz.
– W każdym razie – Carlos zbywa go lekceważącym ruchem dłoni. – Okazja jest okazją, a my dziś świętujemy podwójnie. Fernando, Xabier, sto lat, sto lat! Zaśpiewałbym wam to, ale ze względu na wrażliwe uszy kobiet odpuszczę… Panowie, stare dupy już was, ale ja to wam życzę w imieniu całego klubu szczęścia, cholernie dużo szczęścia. I tego, żeby ten rok był lepszy od poprzedniego – wypala na dwóch wdechach. – Cholera, nawet mi nikt nie przerwał – dziwi się nagle.
A tedy cały klub przez krótką chwilę dusi się ze śmiechu. Piękny moment, bo nawet Javi Martínez głupio chichocze. Nando zaś rozluźnia objęcia dookoła mej sylwetki, całuje w czubek głowy i szepcze:
– Poczekaj chwilkę – i już go nie ma.
– Dobra, a teraz zapraszam naszych dwóch świętujących do mnie po niesamowite prezenty!
Tym razem po klubie rozlegają się brawa i szeptane przez Amorebietę:
– Będą rondle. Na bank będą rondle.
Rondli nie ma, ale kiedy wręczają mu dzieło Ibaia, Fernando kuli się ze śmiechu.
– Oprawię w ramę i powieszę nad wanną! – oznajmia, doprowadzając niektórych do łez. Śmiechu oczywiście. Zaś u swojej żony powoduje niespotykane dotąd wzruszenie. Remedios od łez powstrzymuje się cudem, chyba tylko dzięki upartemu powtarzaniu w myślach, iż nie ma wodoodpornego tuszu. Lecz nietrudno spostrzec, iż radość Fernando rozczula ją trochę za bardzo, jednakże można to równie dobrze wytłumaczyć ciążą.
Również śmiechem kwitowane są po kolei: skrobaczka do ziemniaków, klucze francuskie, cymbałki, karimata i grabie w kolorze dojrzałej trawy. Na widok wiadra migdałów Xabi zaczyna piszczeć, zaś krasnale ogrodowe zostają przyjęte nader… neutralnie. Z entuzjazmem, żeby przypadkiem nie naradzić na szwank aluzji wokół Ikera i Fernando, lecz jest on raczej udawany, aniżeli szczery. Nic dziwnego, bo choć o krasnalach mówiło się w Bilbao jakieś szesnaście miesięcy temu dla Ikera był to jeden z najlepszych dni jego życia. Mała Penélope Amorebieta go kochała, kochała szczerze i serdecznie, a nawet to nie przeszkodziło jej w zostawieniu ich wszystkich na pastwę złowrogich wspomnień.
Z jednej strony podziwiam ją za to, jak zdobyła serca całego klubu, lecz z drugiej jednak – darzę ją nieznaczną pogardą za tę ucieczkę.
– Amayu? – dociera mnie głos Nando, który nagle znajduje się u podnóża podium i patrzy na mnie oczekująco. Bezmyślnie schodzę do niego, a wtedy on bierze obie moje dłonie w swoje i zaczyna czule: – Kochanie moje, sam jeszcze nie mogę niekiedy uwierzyć, iż po trzynastu latach powróciłaś do Bilbao i nie zmieniłaś się ani trochę. Nie mogę uwierzyć, że wróciłaś do mnie po tych trzynastu latach, podczas których nie było dnia, ażebym o tobie nie myślał. Byłem kiedyś złym człowiekiem, lecz zawsze, od tych przeszło trzynastu lat, cię kochałem. Kocham cię dalej, zawsze będę… Amayu, moja droga, nie umiem już wyobrazić sobie dnia bez ujrzenia ciebie, bez usłyszenia twojego głosu, więc… Fabrizio Amayu Fernández Montero, uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Te śliczne słowa, jego czuły głos, pierścionek z różowym diamentem, a nawet miejsce i otoczenie ludzi, z którymi oboje jesteśmy bardzo związani, to wszystko doprowadza mnie do łez. Lecz nim rozklejam się całkowicie i opadam na kolana, ażeby mocno przytulić się do klęczącego tam, u podnóża sali tronowej, Nando, szepczę banale, ale magiczne:
Tak.


***
Na górze sielaneczki, a przynajmniej pod koniec. Mam nadzieję, że trochę z waszych teorii się wyjaśnia, a może plącze i pamiętajcie, że z ochotą je poznam!
Dla Kate. Bo teraz najbardziej na świecie potrzebuje wsparcia.

Do zobaczenia w piątek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz