`. Jesteś tym, czym wierzysz, że jesteś.
– Tak, zrobiła tym na złość Amorebiecie. A może nie tyle na złość, co
po prostu uderzyła w jego najczulszy punkt. W jego uczucia. Miał już złudzenie,
iż odzyskał ją, iż wyratował z sideł trójkąta zła, a przede wszystkim z ramion
Javiego. Już prawie udało mu się ją uratować, więc Remedios postanowiła
skutecznie go skrzywdzić, wracając do poprzedniego życia. Złamała go tym
powrotem, doszczętnie zniszczyła. Penélope była zajęta swoim szczęściem,
spędzała sylwestrową noc w ramionach Ikera, kiedy jej drogi Nano został sam w
pustym apartamencie w samym centrum Bilbao i zaczynał się zakochiwać. A im
więcej bólu, im więcej ciosów prosto w serce Remedios mu zadała, tym bardziej
jej pragnął.
To było sekretem, nikt poza nimi i mną o tym nie wiedział. Nikt nie wiedział
o dziecku, o wspólnych świętach i tym, iż ich uczucia rodziły się już wtedy.
Fernando i Remedios ukryli to skrzętnie pod jej wyjazdem do Argentyny, żeby nie
było problemów. Chcieli mieć coś swojego, takiego należącego tylko do nich,
jakkolwiek zapewnie gdyby Remedios nie poroniła, sprawy między nimi ułożyłyby
się w odpowiednim porządku o wiele, wiele szybciej. Lecz panna de Olano musiała
jeszcze raz zadać wiele cierpienia, dodać niesłusznej nadziei wszystkim związanym
z nią naiwniakom i zaplątać swoje relacje z Javim i Jonem jeszcze bardziej, aż
wreszcie wszystkich ich porzuciła. Oczywiście mniej lub bardziej ich tym
łamiąc.
Amayu, kochanie, spójrz na mnie – prosi, trzymając moją twarz w
dłoniach. Zmusza mnie tym, ażebym patrzyła w te jego lazurowe oczęta, czego
wcale nie chcę robić. Nie żebym ich nie kochała czy coś, ale po prostu czuję
się dziwnie niekomfortowo. Po prostu… no, inaczej niż powinnam czuć się w
ramionach mojego mężczyzny. Ale kiedy prosi, niechętnie się dostosowuję, a on
lekko muska ustami moje wargi.
– Zjesz moją szminkę – mamroczę pod nosem.
– Amayu, kochanie, nie zmieniaj tematu – odpiera śmiertelnie poważnie.
– Słuchaj mnie teraz uważnie, proszę. Nie rozmawiaj z Ikerem, błagam cię,
kochanie, unikaj go jak ognia. On jest bezpieczny. I, proszę, nie wypytuj o
nich ani Amorebiety, ani Remedios. To, jak wygląda między nimi sytuacja dziś,
jest efektem wydarzeń, do których nie doszliśmy. Kochanie, obiecuję ci w
niedługim czasie wszystko wyjaśnić, tylko dziś nie bądź zdziwiona widokiem
Remedios z obrączką na lewej dłoni, czy Javiego pogrążonego w smutku i
czuwającego gdzieś z niedaleka nad Ikerem. Pamiętaj, od jej odejścia niedługo
minie rok, a my jesteśmy w piekle, w kryzysie, z którego jedynym ratunkiem
byłby jej powrót. A to jest nierealne. Rozumiesz mnie, Amayu?
– Rozumiem – potwierdzam ruchem głowy. Nando jeszcze raz w przelocie
mnie całuje, a potem obejmuje ramieniem i ruszamy w stronę wejścia do 69.
– Kocham cię – rzuca jeszcze przed wejściem do sławetnego lokalu
należącego do równie sławetnej Andary Pérez.
– Ja ciebie również – odpieram, lecz moje słowa giną w półmroku klubu,
w którym jestem drugi raz w życiu. Jednak w dniu urodzin Nando byłam
nieszczególnie zainteresowana wystrojem klubu i całą resztą szczegółów. Mój
wtedy jeszcze tylko najlepszy przyjaciel absorbował mnie na tyle, iż nie miałam
ochoty obserwować przez dłużej niż kilka chwil sławetnej Remedios, której
dziecko miałoby teraz około dziewięciu miesięcy, czy tego, który stał się
symbolem niewiarygodnej przemiany, Javiera Martíneza. A on szczególnie
przyciąga mnie dziś do siebie, kiedy nie mogę wypytywać go o szczegóły,
blefować i odkrywać jego związku ze zniknięciem Penélope. Cudem hamuję się
przed kolejną rozmową z nim.
Javier jest kluczem do zagadki ich widma. On wie, gdzie ona jest.
Wątpię, ażeby znał powód jej ucieczki, lecz miejsce pobytu – na pewno. To on
chroni Ikera przed czymś, co mogłoby go zniszczyć. I Fernando, co wydawało mi
się przecież absurdem jeszcze w lutym. Jakim cudem Amorebieta miałby nie
wiedzieć, gdzie jest jego – prawdopodobnie, na dziewięćdziesiąt dziewięć i
dziewięć dziesiątych procenta – żona? Banalne – Javi coś ukrył. Ewidentnie coś,
co zniszczyłoby ich obu – i Amorebietę, i młodego Muniaina.
Więc i Javier musi mieć coś wspólnego z jej nagłym zniknięciem. A może
on jednak zna jego główny powód? A może… Nie, Fabrizia, to totalny absurd.
Zdecydowana przesada. Javier co najwyżej może znać – domyślać się? – powodu jej
ucieczki, a ponieważ ten jest bolesny, ukrył go przed wszystkimi. A wyrzuty
sumienia spowodowane zatajeniem prawdy wraz z codziennym przymusem patrzenia na
upadek swoich przyjaciół i jego zepchnęły na samo dno. Zaś wtedy, już bez szans
na ratunek, to wszystko zaczęło go gryźć jeszcze mocniej i gryzie do dziś.
Chronienie Ikera to jego sposób na odkupienie chociaż części siebie.
Logiczne. Javi przeszedł tę duchową przemianę przez ukrywaną tajemnicę,
do której muszę dotrzeć. W interesie moim i całego Athleticu jest wydobycie z
niego tego, co wie.
– Nie rozważaj tak nie wiem czego – mruczy mój kochany Nando ponętnym
głosem, przeprowadzając mnie przez 69 w stronę zaplecza. Uwielbiam to. A on
dobrze wie, że to uwielbiam.
– Szukam realnych opcji – odmrukuję trochę niejasno.
– Nie szukaj dziś niczego. Odpocznij, daj się ponieść zabawie.
– Łatwo ci mówić.
– Tobie łatwo to zrobić. I już na dziś zero Penélope – jej imię
wygłasza prawie niesłyszalnie, co jest w pełni zrozumiałe. Te cztery sylaby
doszczętnie zepsułyby całą atmosferę udawanego relaksu i radości. – A teraz
pójdziemy zobaczyć cudowny prezent, po czym złożymy życzenia Fernando.
– I Xabiemu – wtrącam.
– I Xabiemu.
– A potem, jak wrócimy do domu, będziemy się kochać.
– Oczywiście, Amayu. Tylko teraz baw się, skarbie, bo takie wieczory w
Bilbao nie zdarzają się często.
A mi w jednej sekundzie do oczy napływają łzy radości – chyba – że przynajmniej
raz na jakiś czas ta zgraja porzuconych chłopców na krótko umie odbić się od
dna.
To może napawać nadzieją.
Różowy ręcznik z podobizną – strasznie nieudaną, bo malowaną ręcznie
przez Ibaia Gómeza farbami olejnymi – Cristiano Ronaldo rozwala mnie na
łopatki. Po prostu nie można nie kochać ludzi mających takie pomysły.
– Dzieło sztuki – chwalę ręcznik o wątpliwych walorach estetycznych.
Autor puszy się jak paw od wszelkich pochwał.
– Ibai, a może ty się z powołaniem minąłeś? – pyta cieplutko
czarnowłosa, smukła piękność o nieziemskiej figurze. Andara Pérez we własnej,
doskonałej w każdym milimetrze osobie.
– Ibai powinien zrobić specjalizację technik-malarz ścienny – rzuca z
lekką kpinką, choć to raczej pozytywna opinia, dawna królowa 69, Remedios de
Olano, dziś już mężatka w widocznej ciąży.
– Wątpisz we mnie, Meme? – odpiera artysta z wciąż wypiętą dumnie
piersią. Blondynka wybucha wdzięcznym śmiechem.
– Gdzieżbym śmiała! A gdzie sławne krasnale, na które tak bardzo uparł
się Iker?
Pamiętne krasnale ogrodowe Xabiego Castillo. Więc Iker Muniain wciąż
żyje przeszłością, rozpamiętuje chwile z Penélope.
– Wybiliśmy mu je z głowy – stwierdza lekko zdyszany Ander Herrera,
który dopiero co przybiegł na zaplecze z zielonymi grabiami.
A o nich Nando jakoś nigdy nie wspominał. Nie przypominam sobie, żeby
kiedykolwiek mówił o grabiach… Albo mam sklerozę, co jest w moim wieku przecież
rzadkie.
– Jak wybiliście, jak wczoraj tłukliśmy się na jakieś wiochy aż pod
Amorebietą, aby Iker mógł kupić dziesięć gipsowych krasnali – prycha Remedios.
– A teraz ich zapomniał i wrócił się po nie do domu, a jeśli go nie ma, to
pewnie niedługo powinien i tak wrócić z bagażnikiem auta załadowanym
krasnalami.
– Te krasnale to zły pomysł – wtrąca pesymistycznym tonem Javier
Martínez oparty nonszalancko o futrynę drzwi.
– Nie przesadzaj – odwarkuje mu Remedios. – Kiedy przestaniesz wreszcie
dostrzegać wszystko w odcieniach szarości, tudzież przez pryzmat ukrywania
przed nim prawdy?
Oczekiwałabym po nim bezpiecznej, sykniętej odpowiedzi, lecz byłoby to
zachowanie w stylu tamtego Javiego
Martíneza. A w tym skulonym w sobie przez jej oskarżenia brunecie o mocno
czekoladowych, zasmuconych oczach pozostała tylko prezencja tamtego Javiego. On
jest teraz całkowicie innym, nowym człowiekiem, więc słowa wciąż okrutnej
Remedios ranią go. Dotykają w wątpliwej czystości sumienie.
– Fab, a co ty myślisz? – ucieka od trudnego tematu, od bardzo
nieprzyjemnej dla nas wszystkich wymiany zdań, Ibai Gómez. To pytanie jest
gwarancją niekontynuowania tematu i
nierozdrapywania ran.
Biorę nieznaczny wdech, spoglądam ukradkiem na stojącego gdzieś z tyłu
Nando, który delikatnie skina głową.
Czyli mam udać, iż wymiany zdań na linii Martínez-de Olano po prostu
nie było. Więc udaję.
– Krasnale będą urocze.
Javier unosi oczy ku sufitowi, a chwilę potem już go nie ma, zaś Ibai
przyjmuje moje słowa z nieśmiała wdzięcznością ukrytą pod delikatnym uśmiechem.
Nando też jest zadowolony, iż urwałam temat, czego jestem całkowicie pewna.
Czy tylko mi i Javiemu nie przypadło to do gustu? Wolałabym poznać
więcej faktów z kilku perspektyw, bo Nando to wciąż Nando i on sam nie wie, iż
sporo mogło zostać zatajone lub przekręcone. W sumie i tak nigdy nie zrozumiem
Penélope, bowiem ona sama nie będzie miała nigdy okazji wytłumaczyć mi swoich
zachowań.
A jeśli nawet ona ich mogła niekiedy nie rozumieć, jestem tym bardziej
skazana na porażkę. Nigdy nie rozwikłam tej wielkiej zagadki, jaką jest
Penélope Amorebieta.
Polegnę bez znaczenia na wszystko. Penélope była kobietą, zaś historię
tę próbują zreferować mi mężczyźni, chłopcy przezeń porzuceni w niejasnych
warunkach, całkowicie bez wyjaśnień.
A podobno dwudziesty dziewiąty marca miał być dniem pozytywnym,
pozbawionym nadmiaru wspomnień o niej.
Kochany Athleticu Bilbao, ty wciąż nią żyjesz. Ona odeszła, lecz oni
nie potrafią od prawie roku się z tym pogodzić. O akceptacji czy zgodzie nawet
nie wspominając.
– Cymbałki są? – upewnia się kapitan zespołu, wszedłszy uprzednio to
pomieszczenia. Odpowiada mu skinięcie głowy Ibaia. – Wiadro migdałów?…
Doskonale. Klucze francuskie?… Dzieło sztuki?… Coś jeszcze?
– Mamy zielone grabie – Ander unosi do góry przedmiot z głupim
uśmiechem. – Skrobaczkę do ziemniaków, karimatę i Iker wrócił się do domu po
kolekcję krasnali ogrodowych, ale jeszcze go nie ma z powrotem.
Kapitan, cichy, ale pewny siebie i trzymający cały skład w ryzach
Carlos Gurpegui, uśmiecha się smutno.
– Niech się nie spieszy. Show zrobimy i tak za jakieś półtora godziny.
W podtekście dla nas wszystkich rozbrzmiewa wyjaśniające wszystko:
„Trzeba ich do tego czasu wszystkich trochę spić, żeby nie złapali aluzji do
Penélope.”
Dzień radości coraz bardziej przypomina mi pogrzeb, a właściwie stypę,
podczas której wypływają tylko niektóre, niejasne wspomnienia.
Tyle dobrego, że ułamek sekundy później Nando znów obejmuje mnie
ramieniem i szepcze:
– Chodź, trzeba wreszcie przywitać się z Xabim i Fernando i złożyć im
życzenia. A potem wypijemy drinka w sali tronowej – ostatnie dwa słowa zabarwia
niemożliwą wręcz ilością ironii. Uśmiecham się tylko delikatnie, bo to kolejny
dowód, iż mój Nando nie ma nic wspólnego z Llorente za czasów Penélope.
Naprawdę chociaż to może napawać nadzieją. Przynajmniej jej odrobinką.
Fernando Amorebieta jest mężczyzną wysokim i żonatym, o czym uświadcza
mnie obrączka na jego lewej dłoni. Stojący obok Xabier Castillo ma przeuroczy
uśmiech i wcale nie przypomina krasnala, chociaż jest stosunkowo niższy.
Nando podchodzi do nich jako pierwszy, ukrywając mnie jakieś pół kroku za
sobą.
– Starzejecie się, wiecie? – zaczyna życzliwie, na co obaj parskają
śmiechem.
– Jesteś najstarszy z naszej trójki – odgryza się Amorebieta.
– Ale to ja dziś wam przypominam, że magiczna granica z trzydziestką
jest coraz bliżej. Ale co tam, grajcie u nas jeszcze wiele, wiele lat, oby jak
najlepiej, i szczęścia rodzinnego też wam życzę… Fernando, kiedy mały już
urodzi, zrób z niego piłkarza jak tatuś albo przynajmniej trenera na poziomie
dziadko-wujka.
– Dziadko-wujek już dawno oszalał na punkcie szkolenia małego – odpiera
ze śmiechem.
– Nie podejrzewałabym o to naszego Marcelito – wtóruje mu Nando. –
Xabier, tobie również rzadkich kłótni z żoną, jak najmniej kontuzji i może…
Nie, syna ci życzyć nie będę, bo jeszcze przytrafi się wam czwarta córka.
Na to tym razem Xabi wybucha śmiechem:
– Nie bądźcie tacy pewni, że mały Amore przypadkiem nie będzie małą
Amore.
Nando chichocze wraz z całą resztą z żartu.
– I moja kochana Amaya dołącza się do tych życzeń, prawda, skarbie? –
dociera mnie jego pytanie, które natychmiast kwituję:
– Oczywiście, wszystkiego najlepszego – po czym obdarzam ich
najpiękniejszym z moich uśmiechów.
– A teraz wybaczcie, ale Amaya chciała zwiedzić 69 z podium na czele –
uśmiecha się, po czym obejmuje mnie ramieniem.
– Polecam drinka na scenie – rzuca za nami jeszcze Xabi. Nando całuje
mnie w skroń, szepcząc:
– Jesteś cudowna.
A ja wiem, że chodzi o to, iż powstrzymałam się od pytań, czy nawet
uwag, jakie mogłyby być nieodpowiednie. Lecz jego słowa wcale mnie nie cieszą,
a raczej nawet nieznacznie ranią. Jakkolwiek w pełni rozumiem jego zachowanie,
przez co skupiam uwagę na wystroju klubu.
Podium, scena, sala tronowa – jakkolwiek by tego nie nazwać – to wyżej
ustawiona, duża loża w centrum wschodniej części lokalu, do której prowadzą
schodki. A w środku starym zwyczajem zasiada Javi, ciężarna Remedios oraz
Andara. Ta ostatnia wprowadziła jeszcze tam swojego narzeczonego, Herrerę.
Nando również prowadzi mnie właśnie tam, a potem każe usiąść u boku panny Pérez
i pyta, na co mam ochotę.
– Martini – rzucam szybko bez zastanowienia, przytulając po
przyjacielsku właścicielkę klubu, choć widzę ją drugi raz w życiu. Remedios
jedynie się do mnie delikatnie uśmiecha znad soku pomarańczowego, zaś Javi
skupia całą swą uwagę na butelce wódki opróżnianej przy pomocy Andera.
– Fabrizio, ślicznie wyglądasz – oznajmia Andara, przez co delikatnie
się rumienię. To ona jest piękna, ubrana w skromną, ale jakże efektowną
sukienkę w kolorze szafiru. Nic dziwnego, że Nando przez jakiś czas widział w
Andarze idealny materiał na towarzyszkę życia.
– To ty ślicznie wyglądasz, Andaro – oponuję, na co ta macha
lekceważąco dłonią.
– Szczęście zmienia każdą kobietę w światową piękność – rzuca cicho.
– Przesadzasz, doskonale ci w szafirze – kontynuuję małą, niegroźną
sprzeczkę na ten jakże płytki, typowo kobiecy temat. Doskonale jednak wiem, iż
w jej filozoficznej wypowiedzi ukryte jest drugie dno, odnosi się ona do
Penélope. Według opinii każdego, z kim miałam okazję o niej rozmawiać, o co jak
o co, ale o zapierającą dech w piersiach urodę nie można było jej oskarżyć. –
Wspaniały klub.
– Normalny. Kiedyś byłam bardziej nim zaślepiona, dziś jakoś nie czuję
już takiego powołania do prowadzenia 69. Przechodzę przez te chwile, kiedy chce
się wszystko rzucić w cholerę, znaleźć swoje miejsce na ziemi, a potem
ustatkować się tak i założyć rodzinę.
– Ma atmosferę. Jeszcze nigdy, a w wielu miejscach na tym świecie już
mieszkałam, nie spotkałam takiego lokalu.
W oczach Andary lśni niewypowiedziana wdzięczność za docenienie jej
pracy i duma, z jaką potrafi patrzeć tylko matka na swoje psotne dziecko. Ale
ona jest taką matką, zaś klub to jej jedyne dziecko. Przez długi czasu tylko on
się liczył.
W przeciągu dwóch godzin w Andarze Pérez znajduję przyjaciółkę na
długie lata, a przynajmniej do końca kontraktu Nando.
Bo potem oboje uciekniemy z pogrążonego w widmie Penélope Bilbao do
innego, lepszego świata, ażeby z czasem zapomnieć, oswoić się z jej brakiem i
żyć dalej tak, jakby najgorsze było już za nami.
Po prostu trwać.
Podejrzewam, że Carlos Gurpegui czuje potrzebę dopełnienia zwyczajów i
dlatego właśnie, kiedy impreza już pływa w alkoholu, stanie na barze z
mikrofonem do rzadko używanego karaoke w dłoni.
– Ehm, słyszycie mnie dobrze? – rzuca z nieznacznym szumem w tle.
Czyli nie słyszymy, bo po chwili w odpowiedzi otrzymuje niezadowolony
pomruk zgromadzonych.
Siedząc w łoży wtulona w bok mojego mężczyzny, ukradkiem spoglądam na
Ikera Muniaina naprzeciw mnie w towarzystwie Jona. Ten oddziela go od Remedios,
przy której większą część wieczoru siedział lekko zmartwiony Amorebieta. Ale
potem zniknął gdzieś na sali wraz z Xabim.
Więc o tym mówił Nando, nim tutaj weszliśmy. Fernando i Remedios
odnaleźli się po jakimś czasie, wzięli ślub, a teraz będą mieć dziecko. Jeśli
Penélope wyjechała, a on ma nową żonę, może byli po rozwodzie? To miałoby sens,
tłumaczyłoby, dlaczego Iga Mardaras tak szczerze jej nienawidzi. Matki mają to
do siebie, iż wszelkie zło oddalają od swoich ukochanych dzieci, obarczają nim
ramiona współmałżonków. Iga Mardaras po prostu zrzuciła winę za rozwód, za
wygaśnięcie uczuć, na ramiona drobniutkiej Penélope. A między nimi uczucia te
musiały po prostu przekształcić się w przywiązanie i szczery sentyment, z
czasem w przyjaźń – wszystko to, czym związku nie da się niekiedy utrzymać.
Logiczne. Nie wiem, kiedy ten rozwód miał miejsce, lecz na pewno było
to przed przyjazdem Penélope do Bilbao. Dlatego tak łatwo poddała się uczuciu
Ikera, zaś mieszkanie z Fernando i często rzucane pod jego adresem „Kocham cię”
to objawy przyjaźni i sentymenty.
To naprawdę ma głębszy sens.
Carlos po dwóch minutach znów się odzywa, ściągając moją uwagę na swą
cudowną osobę.
– No okej, chyba jest już dobrze i mnie słychać. A więc…
– Nie zaczyna się zdania od „A więc” – wtrąca ktoś, prawdopodobnie, o
ile dobrze rozpoznaję upity głos, Aritz Aduriz.
– W każdym razie – Carlos zbywa go lekceważącym ruchem dłoni. – Okazja
jest okazją, a my dziś świętujemy podwójnie. Fernando, Xabier, sto lat, sto
lat! Zaśpiewałbym wam to, ale ze względu na wrażliwe uszy kobiet odpuszczę…
Panowie, stare dupy już was, ale ja to wam życzę w imieniu całego klubu
szczęścia, cholernie dużo szczęścia. I tego, żeby ten rok był lepszy od poprzedniego
– wypala na dwóch wdechach. – Cholera, nawet mi nikt nie przerwał – dziwi się
nagle.
A tedy cały klub przez krótką chwilę dusi się ze śmiechu. Piękny
moment, bo nawet Javi Martínez głupio chichocze. Nando zaś rozluźnia objęcia
dookoła mej sylwetki, całuje w czubek głowy i szepcze:
– Poczekaj chwilkę – i już go nie ma.
– Dobra, a teraz zapraszam naszych dwóch świętujących do mnie po
niesamowite prezenty!
Tym razem po klubie rozlegają się brawa i szeptane przez Amorebietę:
– Będą rondle. Na bank będą rondle.
Rondli nie ma, ale kiedy wręczają mu dzieło Ibaia, Fernando kuli się ze
śmiechu.
– Oprawię w ramę i powieszę nad wanną! – oznajmia, doprowadzając
niektórych do łez. Śmiechu oczywiście. Zaś u swojej żony powoduje niespotykane
dotąd wzruszenie. Remedios od łez powstrzymuje się cudem, chyba tylko dzięki
upartemu powtarzaniu w myślach, iż nie ma wodoodpornego tuszu. Lecz nietrudno
spostrzec, iż radość Fernando rozczula ją trochę za bardzo, jednakże można to
równie dobrze wytłumaczyć ciążą.
Również śmiechem kwitowane są po kolei: skrobaczka do ziemniaków,
klucze francuskie, cymbałki, karimata i grabie w kolorze dojrzałej trawy. Na
widok wiadra migdałów Xabi zaczyna piszczeć, zaś krasnale ogrodowe zostają
przyjęte nader… neutralnie. Z entuzjazmem, żeby przypadkiem nie naradzić na
szwank aluzji wokół Ikera i Fernando, lecz jest on raczej udawany, aniżeli
szczery. Nic dziwnego, bo choć o krasnalach mówiło się w Bilbao jakieś
szesnaście miesięcy temu dla Ikera był to jeden z najlepszych dni jego życia. Mała
Penélope Amorebieta go kochała, kochała szczerze i serdecznie, a nawet to nie
przeszkodziło jej w zostawieniu ich wszystkich na pastwę złowrogich wspomnień.
Z jednej strony podziwiam ją za to, jak zdobyła serca całego klubu,
lecz z drugiej jednak – darzę ją nieznaczną pogardą za tę ucieczkę.
– Amayu? – dociera mnie głos Nando, który nagle znajduje się u podnóża
podium i patrzy na mnie oczekująco. Bezmyślnie schodzę do niego, a wtedy on
bierze obie moje dłonie w swoje i zaczyna czule: – Kochanie moje, sam jeszcze
nie mogę niekiedy uwierzyć, iż po trzynastu latach powróciłaś do Bilbao i nie
zmieniłaś się ani trochę. Nie mogę uwierzyć, że wróciłaś do mnie po tych
trzynastu latach, podczas których nie było dnia, ażebym o tobie nie myślał.
Byłem kiedyś złym człowiekiem, lecz zawsze, od tych przeszło trzynastu lat, cię
kochałem. Kocham cię dalej, zawsze będę… Amayu, moja droga, nie umiem już
wyobrazić sobie dnia bez ujrzenia ciebie, bez usłyszenia twojego głosu, więc…
Fabrizio Amayu Fernández Montero, uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją
żoną?
Te śliczne słowa, jego czuły głos, pierścionek z różowym diamentem, a
nawet miejsce i otoczenie ludzi, z którymi oboje jesteśmy bardzo związani, to
wszystko doprowadza mnie do łez. Lecz nim rozklejam się całkowicie i opadam na
kolana, ażeby mocno przytulić się do klęczącego tam, u podnóża sali tronowej,
Nando, szepczę banale, ale magiczne:
– Tak.
***
Na górze sielaneczki, a przynajmniej pod koniec. Mam nadzieję, że
trochę z waszych teorii się wyjaśnia, a może plącze i pamiętajcie, że z ochotą
je poznam!
Dla Kate. Bo teraz
najbardziej na świecie potrzebuje wsparcia.
Do zobaczenia w piątek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz