7.12.2013

27. Javi.


`. Samotność nie jest naszym przeznaczeniem, a samych siebie poznajemy tylko wtedy, kiedy możemy się przejrzeć w oczach innych ludzi.


Święta w gronie cudownej rodzinki Martinezów mogą doprowadzić do szału już po jednym dniu. Ciągłe narzekania babek, które wiecznie coś boli, rozmowy o tym, kto, kiedy i dlaczego umarł w przeciągu zeszłego roku, wiecznie powtarzane pytania, dlaczego nie ma jeszcze żony i co najmniej dwójki dzieci – wszystko to rokrocznie wprowadza młodego piłkarza w stan wściekło-depresyjny z domieszką sporej dawki irytacji.
Dwa dni w rodzinnym gronie i Javier Martínez bezzwłocznie potrzebuje kilku sesji z klubowym psychologiem – kobieta na tym stanowisku nie wchodziła w rachubę ze względu na słabość kilku piłkarzy do wszystkiego, co ma trochę biustu i pośladków – oraz tony damskich, czekoladowych fajek, które Meme zostawiła w drugiej szufladzie komody w sypialni wraz z bordowym, koronkowym stanikiem. A zwykle i tak to nic nie daje, bo jedynie sama Meme de Olano i butelka słodkiego, baskijskiego wina może uratować styraną przez rodzinne trucie psychikę Javiego.
A dziś, w dwa dni po powrocie z Estelli, Meme nie ma. Że też musiała polecieć do tej przeklętej Argentyny. Powinna leżeć teraz, właśnie w tej chwili, na jego czekoladowej sofie odziana jedynie w kpinę i pożądanie. Powinna być z nim, słuchać z ironicznym uśmieszkiem jego narzekania. Powinna pojechać z nim do Estelli i przynajmniej udać ukochaną narzeczoną. Meme nie miałaby problemu z grą, przecież jest w tym właściwie mistrzynią. A rodzinka na pewno dałaby temu wiarę, dzięki czemu Javier miałby spokój przez najbliższy rok.
Powinni być teraz we dwoje w jego mieszkaniu i kosztować spokoju i odprężenia. O rozkoszy własnych ciał nie wspominając.
Jak też może jej tutaj nie być? No jakim cudem mogła pozostawić go samego na pastwę fajek – bynajmniej nie czekoladowych – i niedobrego wina, ażeby samej wyjechać do tej przeklętej Argentyny?
Przecież Meme de Olano może zostać zrozumiana jedynie przez Javiego, bowiem nikt, kto nie należy do słynnego trójkąta zła, nie zrozumie fenomenu Meme, nie zrozumie jej na wskroś złej duszy i nieczułego serca.
No, może poza Javim jeszcze Fernando Llorente jest w stanie pojąć specyfikę tego układu i osobowości Meme de Olano, bo i on należy do diabelskiego tria. Lecz ten ostatnimi czasy jest całkowicie zaabsorbowany absolutnie popieprzoną relacją z Andarą – pieprzą się, kłócą się, rozchodzą się, ponownie się schodzą, zdradzają na prawo i lewo, zaprzeczają uczuciom i skrupułom, potem dają się opętać złudnej tęsknocie i subtelnemu sentymentowi. Pełen pakiet wrażeń odciąga go nawet od picia w towarzystwie Javiego i wspólnego wyrywania panienek w 69 ze stoperem w ręce.
A i tak ślubu i dzieci z pseudozwiązku Andary i Fernando nie będzie. Ona zbytnio ceni sobie brak przywiązań i zobowiązań wobec kogokolwiek i czegokolwiek poza 69. Fernando zaś i tak prędzej czy później takim życiem się znudzi, zapragnie nowości. To nie w jego stylu trwać w rutynie z jedną kobietą przez dłuższy okres czasu. A w tym wypadku, z Andarą Pérez opcja taka jest absolutną abstrakcją. W szczególności z Andarą jest to całkowicie nierealne. Ta kobieta z czasem doprowadzi go do szaleństwa. Javiera prawie doprowadziła, tyle dobrego, że oboje obudzili się w ostatniej chwili. Nie mogli ze sobą być, nie potrafili pogodzić pozornie nieznacznych różnić.
To nie miało sensu. W końcu Andara to nie Meme, a Javier jest sobą, całkowicie nieznośnym i absolutnie wnerwiającym, jakkolwiek przecież uroczym.
Tylko według tej cholernej Penélope nie ma za grosz wrodzonego uroku. Ale ona jest głupia i ślepa, nie spostrzega niczego, czego widzieć nie chce. Neguje rzeczywistość, jakby nie chciała się zeń pogodzić. Jakby na jej wątłych barkach spoczywał niezrozumiały ciężar z przeminiętych lat.
Jednakże Penélope to Penélope, a on szczerze i z wzajemnością jej nienawidzi. I Penélope jest ostatnią osobą, o której chce teraz myśleć. Aż tak zdesperowany nie jest, a droga żonka Amorebiety i tak pojechała ze swoim naiwnym chłopaczkiem do Pampeluny. Że niby wielka miłość i tego typu farmazony. Też mu coś. Jeśli jest taka wspaniała, kochająca, et cetera, dlaczego niby nie udała się pod Bilbao do drogich teściów?
Do czego to doszło, żeby rozważał dziwne małżeństwo Amorebiety i jego brzydkiej żony-manipulantki? Kiedy to do niego dociera, parska pełnym litości dla samego siebie śmiechem.
Zdecydowanie bardziej powinien skupić się na wyświetlanym na ekranie telewizora filmie, niż na próbach przywołania swojego mózgu do normalnego funkcjonowania. Dopiero co wrócił z Estelli, za mało czasu minęło, ażeby jego cierpiący na tak zwane babcino-ciocine rycie beretu umysł miał czas się zregenerować. Jakkolwiek film jest piekielnie nudny i należy do gatunku pseudodziełek kinematografii połowy zeszłego wieku, czyli ulubionej epoki Meme. I zapewne to jej Javi zawdzięcza podmienienie w odtwarzaczu DVD klasyki – „Mission impossible” – na to coś w kolorach szarości. Pewnie poszukałby wśród stosu płyt tej jednej, odpowiedniej z filmem, jaki chciał obejrzeć, a potem wsadziłby ją do DVD, gdyby tylko mu się chciało. Ale piekielnie nie ma ochoty ruszać choćby nawet małym palcem u stopy, leżąc na szarej sofie i czekając, aż wreszcie łaskawy los ześle nań błogosławiony sen.
Może zaśnie z nudy, jaką ów film zionie na kilometr. Naprawdę nie wie, jak Meme może takie coś oglądać, o lubieniu nie wspominając. Przespanie całej tej świątecznej przerwy nie byłoby takim głupim pomysłem, tym bardziej, że Meme przed końcem roku doń nie wróci. A do sylwestra spędzanego już tradycyjnie w 69 jeszcze kilka dni pełnych nudy i faszerowania się fajkami – niekoniecznie czekoladowymi – winem i durnymi filmami.
Albo mógłby wsiąść do jakiegoś samolotu i na kilka dni polecieć gdzieś, gdziekolwiek, byleby daleko stąd. Choćby nawet na Ibizę, żeby poimprezować do utraty świadomości, natracić pieniędzy i zapomnieć o żalu wobec Meme, iż tej teraz z nim nie ma. A powinna tutaj być, przecież to, co ich łączy, zobowiązuje.
Zaś Meme de Olano bezpardonowo wyjechała sobie na święta do Argentyny, zostawiając go samego na pastwę losu, senności, debilnych filmów i znienawidzonych myśli o Penélope.
„Zgłupiałem przez te rodzinne święta. Jak wódkę i imprezy kocham, zgłupiałem!” – unosi się w myślach z pełną wzgardą wobec własnej osoby. Jakże może myśleć tyle o Penélope, o tej przeklętej oszustce, która jest jego najbardziej zaciętym wrogiem?
Dokumentnie musiało go pojebać przez te święta. A to wino widocznie jest jakieś zepsute. I tyle na ten temat ma do powiedzenia, bo sam z siebie na pewno nie mógłby – nie umiałaby – myśleć o Penélope. Nie i kropka.
Tyle dobrego, że zasypia w przeciągu dwudziestu minut, zapominając o wszystkim. Nawet o wyraźnie odczuwalnym braku Meme, która nagle znów znajduje się wygodnie rozciągnięta na jego łóżku jedynie w którejś z jego flanelowych koszul, jakiej towarzyszy lekko pogardliwy uśmieszek.
Cała Meme. Jak dobrze, że przynajmniej w snach wróciła.


– Javier to Javier i nic nie może tego zmienić – wzdycham cicho, wiedząc, iż Nando właśnie do tego chciał nawiązać.
– Javi był po prostu kimś innym. Ja też byłem kimś innym. Wszystko się zmienia, świat jest zmienny i nie możemy z tym walczyć. Javi kiedyś jej nienawidził, dziś na samą myśl o niej, na samo jej wspomnienie jest mu cholernie trudno. Dziś go nie poznaję, lecz to zmiany na ogół pozytywne. Wtedy potrzebował tylko Remedios, która była zajęta płakaniem w rodzinnym domu Amorebiety i próbami ranienia go, jakby jego cierpienie mogło przynieść jej ulgę. Chyba przynosiło, lecz płakanie, popadanie na samo dno załamania psychicznego i brak chęci do czegokolwiek nie dawały aż tak bardzo upragnionych efektów. Aż wreszcie znalazła sposób.
Z jej relacji z Javim w tamtym czasie zrobił się dziwny trójkąt – ona, Javi i Fernando na deser. O Jonie nie wspominając. A przy Fernando była jeszcze Penélope i jej chłopak. W tamtej chwili były między ich piątką nierozerwalne więzi, nie można było rozdzielić ich historii na dwie części. Tym bardziej, iż jeszcze między Javierem i Penélope narodziła się nić trudnej do zdefiniowania nienawiści. Rozrysowanie tego na jakimś wykresie dałoby dziwną konstrukcję podobną do koła, albo i nie. W każdym razie, byłoby to strasznie poplątane, takie niemożliwe do podziału. Javier, Remedios, Fernando, Penélope i Iker musieli być jednością. A kiedy Penélope odeszła, wszystko musiało się posypać niczym domek z kart. Krąg został przerwany, a choćby nawet według wyznawców spirytyzmu jest to złe, niebezpieczne. Przerwanie kręgu zapowiada tragedię. Albo to ona ów krąg przerywa…


Do trzydziestego pierwszego grudnia Javiego Martíneza prawie trafia szlag z nudy. Już w trzy dni po powrocie z Estelli skończył mu się zapas filmów godnych uwagi i znośnych płyt do przesłuchania. Czasopism sportowych, motoryzacyjnych, a nawet typowo kobiecych – pozostałość po Meme znaleziona pod siedzeniem pasażera w jego samochodzie – też już mu brakuje. Tak samo jak konstruktywnego zajęcia nieskupiającego się na leżeniu na sofie i spaniu.
A przez te kilka dni poświątecznej przerwy odespał cały miniony rok z nawiązką. Już nawet chciał wziąć się za odkładaną od zeszłego roku – co najmniej – naukę arabskiego, lecz podręcznik do nauki w domu okazał się ponad jego poziom.
I po cholerę zakładał, że nauczy się zarówno arabskiego, jak i duńskiego? Do tego z podręcznika duńsko-arabskiego.
„Brawo, Javier, już dawno straciłeś wszelkie zalążki zdrowego rozsądku i zdolności myślenia” – prycha w myślach, odrzucając gdzieś w głąb mieszkania podręcznik fińsko-chiński. Właściwie próbuje trafić do sypialni, ale książka uderza w róg szafy i ląduje na podłodze niedaleko telewizora. Ale daleko od Javiego, który jest zbyt rozleniwiony, ażeby się tym przejąć.
Pani od sprzątania i tak wpadnie jakoś w pierwszy weekend nowego roku, a może i nawet wcześniej. Na pewno przed szóstym, bo wspominała coś ostatnio o przymusie zakupu prezentów dla dzieci na Trzech Króli. W sumie to i Javiemu przydałoby się w pierwsze dni nowego roku pofatygować do jakiegoś centrum handlowego, kupić dla Meme i Andary po diamentowej bransoletce, a każdemu koledze z klubu, trenerowi, masażyście i całej reszcie po butelce dobrego, tutejszego wina.
Nie żeby Javier Martínez kiedykolwiek na winach się znał. Co najwyżej mógłby zostać koneserem win specjalizującym się w ich piciu na mocno zakrapianych przez procenty imprezach w 69.
Ziewa przeciągle, uznawszy, iż do szóstego jeszcze sporo czasu, więc zdąży się niedługo zastanowić nad sensem zakupu kolejnej bransoletki dla obu pań. Rok temu były z takich prezentów bardzo zadowolone, to prawda, lecz czy aby na pewno powtórka z rozrywki miała sens? Obecnie sens dla Javiego ma tylko ponowne pójście spać, dlatego też przekręca się na brzuch i wciska twarz w czekoladowe poduszki. I tak nie znajdzie konstruktywniejszego zajęcia, zaś pojawienie się w 69 przed dwudziestą nie wchodzi w rachubę. A wyświetlacz telefonu wskazuje dopiero trzynastą, gwarantując przy tym jeszcze około pięciu godzin nudy.
„W sumie wypadałoby zamówić coś na wynos, jakąś pizzę, albo coś w ten deseń…” – przechodzi mu przez myśl, nim zapada w lekką drzemkę pośród ciemności otoczonej jedynie zapachem ulubionych perfum Meme, jakich woń wciąż noszą w sobie poduszki. Lecz argentyńska piękność tym razem nie odwiedza go w snach, nie uśmiecha się z kpiną w kącikach ust. Jest tylko ciemność i dochodzący zeń dzwonek. Cholernie upierdliwy dzwonek połączony z pukaniem. A potem niewyraźne głosy gdzieś pośród tej pustki. Jednak jakoś nie może się na nich skupić, nie może skupić się na czymkolwiek.
I prawdopodobnie dlatego się budzi. Obrócony na plecy mruga z lekkim przerażeniem, widząc rozciągnięte w paskudnym uśmieszku usta swego wroga. Penélope Amorebieta stoi tuż przy sofie, patrzy nań z litością godną zakłamanego człowieka i uśmiecha się w sposób co najmniej straszny. Tym bardziej w leniwe, wczesne popołudnie ostatniego dnia roku zaraz po przebudzeniu z dziwnej drzemki.
„No, Javier, pora wymienić zamki w drzwiach” – wzdycha w myślach. Lecz Penélope, jakby mu weń czytała, natychmiast odpiera:
– W Barcelonie podstawą przetrwania jest umiejętność uciekania i otwierania wszelkiego rodzaju zamków wsuwkami – po czym unosi dłoń z trzymaną weń, niewielką, czarną spinką. Oparty o poprzepalany fajkami kominek Iker parska cichym śmiechem, nim oznajmia twardo:
– Penny, dziś zawieracie rozejm, więc koniec kłócenia się.
Dziewczyna wzdycha pod nosem, odpierając:
– Nawet nie zaczęliśmy.
– Uprzedzam fakty.
– Przesadzasz.
– Z miłości.
– Bo zaraz zacznę rzygać, tak mnie od was mdli – wtrąca niezbyt delikatnie Javi, któremu wcale nie przypada do gustu niemożność kłócenia się z tą małą, zakłamaną suką. – Po szlag żeście się tutaj przypałętali? – dodaje brutalnie.
– Subtelny jak stado słoni przemierzający pole truskawek – komentuje Penélope, rozsiadając się na sofie. Uprzednio zrzuciła zeń długie nogi Martíneza, każdą jego próbę oburzenia kwitując tym spojrzeniem.
I jak tu walczyć z takim potworem jak ta przeklęta Penélope?
– Penny chciała spędzić trochę czasu gdzieś indziej, niż w moim domu, zaś u niej i Nano lodówka świeci pustkami od świąt, bo Nano spakował rzeczy i siedzi u rodziców… – gada jak nawiedzony Muniain, co powoduje, iż Javi wyłącza się przed końcem pierwszego zdania. Ważne, że młodszy kolega już kręci się po malutkiej kuchni i próbuje przygotować coś do zjedzenia. Penélope wyraźnie jest zajęta podziwianiem miłości swego życia, tak więc Javi skupia się tylko i jedynie na fińsko-chińskim podręczniku wciąż leżącym po drugiej stronie niewielkiego saloniku. Dopiero warknięcie Wenezuelki wybudza go z transu, w jaki nieświadomie zapada.
– Ty lepiej gotuj, zabawianiem Javiego zajmę się sama – a w jej głosie, szczególnie w drugiej części wypowiedzi, czuć wyraźną kpinę zaprawioną tą cudowną nienawiścią.
Jak on za tym tęsknił przez te całe niby święta! W szczególności za często trafnymi aluzjami uderzającymi w czułe miejsca, za wymianą zrozumiałych tylko dla siebie ciosów. Ale najbardziej brakowało my docinania jej zakłamanej osobie.
– Oh, Penélope, w to na pewno nie wątpię – rzuca beztroskim tonem, pozornie bez cienia złośliwości. A ona wyczuwa aluzję do pamiętnej – lub też wcale nie tak pamiętnej – tamtej nocy. Wyczuwa, bo natychmiast lekko się spina.
„1:0 dla mnie, panienko Amorebieto. Tym razem nie pozwolę jej wygrać.” Tamtej nocy Javiemu Martínezowi przytrafił się niewielki wypadek przy pracy, nieznacznie gorszy dzień, kilka rzadkich błędów, jakie zwykle nie mają miejsca. Javi tamtej nocy rozegrał gorszy mecz właśnie przeciw Penélope, lecz blamaże są zawsze wkalkulowane w zdobycie mistrzostwa. To tylko złośliwe przypadki, lekka ironia ze strony Losu. Nic więcej.
– Javi, mój drogi, a gdzie zgubiłeś towarzyszkę swego życia, wspaniałą i niesamowicie wierną Amarantę? – odcina się złośliwie z bardzo pogodnym uśmiechem na wąskich wargach.
I już prawie byłoby 1:1, ale Iker, chyba nie do końca rozumiejący grę, a w szczególności atak Javiego – Penélope nie byłaby aż tak głupia, ażeby ujawniać fakty tamtej nocy – wtrąca z lekką przekorą:
– Czyli jednak wolisz jego, kochanie?
A na tablicy wyników pojawia się 2:0, bowiem panna Amorebieta zostaje tą leciutką prowokacją zamurowana. Gol jest całkowicie przypadkowy, jak każdy typowy samobój, bowiem Iker Muniain, ten młody ślepo w nią zapatrzony naiwniak, na pewno nie gra na korzyść Javiego.  
Ale strzela niezbędną do zwycięstwa bramkę, coś, bez czego Javi nie miałby wyraźnej, gwarantującej pewność przewagi.
Penélope, ku zdziwieniu jej wroga, dopiero po kilkudziesięciu sekundach ciszy odpowiada z ciepłym uśmiechem i łagodnymi słowami kierowanymi w stronę Ikera:
– Nikogo nie chcę mocniej od ciebie.
Lecz to Javiego nie rusza. Uodpornił się na jej złośliwostki dotyczące tamtej nocy, nauczył się korzystać z nich na własną korzyść. Pomylił się wtedy, przyznał do błędu – przynajmniej przed samym sobą – a potem spostrzegł w tym doskonałą okazję do dogryzania na ten temat kościstej szatyneczce. I nawet bez ryzyka kontrataku, bowiem sam nie czuje się czternastym grudnia szczególnie pokrzywdzony. Ot, gorszy mecz. Zdarza się.
Jack Daniels przez niego przemawiał, a nie rozsądek i nienawiść. Dlatego chciał ją pocałować. Nic ponadto.
– Mdli mnie od was – syczy.
– A nie od nadmiaru szkockiej?
„Cholera, 2:1.”
Jednak bitwy nie przegrywa. Kilka sekund później znów wtrąca się Iker, kończącą nieznaczną potyczkę.
– Miał być dziś rozejm, pamiętacie? Nie kłócić się, Penny, Javi. To koniec roku, od północy znów będziecie mogli żreć się jak nigdy.
Penélope wzdycha ciężko, ale przytakuje ukochanemu ruchem głowy, a potem wyciąga na znak zgody dłoń w stronę Javiego.
– Zgadzam się na to tylko ze względu na niego – syczy cicho, ażeby tylko Javi ją mógł usłyszeć.
Martínez obdarza ją szerokim, fałszywym uśmiechem, po czym z przesadną kurtuazją dłoń tę ujmuje i składa na jej grzbiecie pocałunek.
– Ale tę bitwę wygrałem i tak ja.


Może o dziewiętnastej, a może trochę później do drzwi kawalerki Martíneza znów zaczyna się ktoś dobijać. Ktoś, kogo ten na pewno się nie spodziewa.
Penélope i Ikera pozbył się jakoś przed osiemnastą, poszli na sylwestrową kolację we dwoje w Los Leones, ażeby móc przywitać nowy rok nad brzegiem Nerviónu, tuż przy Muzeum Guggenheima, w miejscu dla nich najważniejszym. Javi miał okazję wysłuchiwać przy obiedzie – Muniain się postarał i przyrządził naprawdę genialną paellę – wielu anegdotek dotyczących ich związku. Że niby ten dzieciak chciał stworzyć przyjacielską atmosferę, czy coś w tej deseń. Jakkolwiek – chyba jednak na złość Javiemu – Penélope ewidentnie to doceniała, zachowywała się, jakby była weń naprawdę zakochana. Ale Javi wie, iż to była tylko gra, iż panna Amorebieta traktuje swojego chłopaka jako młodą, na swój sposób uroczą zabaweczkę urozmaicającą jej życie.
Bo na pewno nie jest zdolna kochać. Penélope Amorebieta jest zbyt podobna do Javiego Martíneza, ażeby być zdolną do uczuć wyższego rzędu. Ludzie tak mocno nienawidzący nie potrafią szczerze kochać. W ich sercach za wiele miejsca zajmuje nienawiść i jej towarzysze, ażeby znalazła się tam też odrobina przestrzeni dla miłości.
Po wyjściu Ikera i Penélope Javier ponownie zapada w stan sennego znudzenia, lecz nim udaje mu się na dobre zasnąć i obudzić się w kolejnym roku, uporczywe dzwonienie do drzwi zmusza Javiego do wstania.
A w drzwiach ona. Z bladym, acz wyzywającym uśmiechem. Z wciąż smutnymi oczami w kolorze zimnego piwa. Odziana w krótką, czerwoną sukienkę o wiele więcej odsłaniającą, aniżeli zasłaniającą.
– Wracam do świata żywych – szepcze cicho, ponętnie. – Przygarniesz mnie, pomożesz stanąć na dobre na nogi?
Javiemu na dźwięk tych słów łzy stają w ciemnobrązowych oczach.
Meme. Meme wróciła z długiej podróży, co czyta w jej oczach. A jej widok, tej utęsknionej blondyneczki rodem z argentyńskiego Rosario, wzrusza go. Co najmniej. Jego, skurwysyna i skończonego hedonistę wyzbytego uczuć. To doprawdy… dziwne.
– Meme… – szepcze, reflektując się, iż wciąż stoi w drzwiach. Szybko się odsuwa. – Wejdź.
Chwila męczącej ciszy.
– Może… – mamrocze cicho Bask, przestępując nerwowo z nogi na nogę, jakby wcale nie był królem 69, najbardziej doświadczonym w kwestiach damsko-męskich człowiekiem w Bilbao.
Ona stoi tuż przed nim z opuszczonym wzrokiem. Chętnie by ją objął, przytulił do siebie bardzo mocno i pomamrotał bezsensowne deklaracje bez pokrycia, jednak to nie w jego stylu. I nie w stylu Meme de Olano.
– Nie chcę ciebie w wydaniu ciepłe kluchy. Gdybym tego potrzebowała, wcale bym nie wracała, w ostateczności udałabym się do Jona. Ty bądź sobą, skurwysynem aż do szpiku kości – przerywa mu, jakby czytała w jego myślach. – Chodź do 69, chcę się upić, wrócić na szczyt w triumfalnym stylu ostatniego dnia tego roku. Chcę zacząć kolejny na tronie, pośród lejącego się dookoła szampana i w towarzystwie Fernando i Andary. Chcę znów żyć, bo jeszcze rano byłam na dnie, w piekle na ziemi i tylko ty mnie uratujesz.
Wygłasza te słowa cichym głosem, nadal patrząc w ziemię. Javier podchodzi do niej i delikatnie obejmuje ramieniem. Nawet cmoka ją w kącik ust.
– Dasz mi dziesięć minut, żebym mógł odpowiednio przygotować się na odzyskanie władzy i wprowadzenie cię ponownie na podium 69? – pyta ciepłym, lekko czułym głosem. Blondynka skina delikatnie głową.
– Zaiste piękne to zamiary, więc idź, poczekam na ciebie.
Javier jeszcze obraca się w drzwiach sypialni, kiedy Meme rozsiadła się już na sofie, podniósłszy ten chińsko-fiński podręcznik, i rzuca:
– Dobrze, że znów jesteś, Meme.


***
Więc i u mnie spadł śnieg. Rozdziału może nie skomentuję, jak zawsze zresztą. Trochę dużo Javiego, trochę mniej Penélope z Ikerem i jakaś odrobina Meme – cóż, szału chyba nie ma.
Jestem trochę zawiedziona ostatnimi wynikami United. Jakkolwiek ja wciąż wierzę w Moyesa. Po tylu latach Mistrza nie powinniśmy się dziwić, że nie jest lekko, a LM będzie w tym sezonie sukcesem, tak myślę. Ale wiecie #InMoyesWeTrust
Dla Marty. Znów. Bo mówiła, że jeszcze nigdy nie trafił jej się rozdział o Javim, a jesteśmy już w okolicy półmetka MM.

Do zobaczenia we wtorek. 

1 komentarz:

  1. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham. I nie próbuj mówić do mnie 'muy', bo to nie jest prawda. / M.

    OdpowiedzUsuń