1.10.2013

8. Remedios.


`. Przypadkowe zdarzenia są bliznami losu. Nic jednak nie dzieje się przypadkowo.


Dłonie Javiera Martíneza są ciepłe, choć zapewne nie aż tak, jak wydaje się odrobinę wstawionej Remedios de Olano, po której ciele dążą. Trzy duże lampki martini zaprawionego cytryną ze szczyptą cynamonu i argentyńska dietetyczna natychmiast przenosi się do odrobinę lepszego świata, gdzie wcale nie musi zastanawiać się nad swoimi uczuciami względem swojego najwierniejszego towarzysza. Chce uparcie wierzyć, iż to luźna relacja opierająca się przede wszystkim na miłym spędzaniu czasu i braku górnolotnych słów. Słowami mogliby to zepsuć, czego są świadomi nawet w stanie alkoholowego upojenia.
– Chcę jeszcze martini – żąda Meme, patrząc na Javiego zamglonym spojrzeniem, gdy wreszcie jego usta przestają muskać jej szyję. Ten przez chwilę przyswaja jej wypowiedź, odpaliwszy spokojnie kolejnego papierosa. Dopiero kiedy blondynka wyciąga mu z dłoni ćmiącego się peta, podnosi rękę, ażeby przywołać kelnerkę. U ich boku Llorente i jego ruda, hojnie obdarzona przez naturę, choć dość głupiutka towarzyszka świetnie się bawią w swoim towarzystwie. Meme założyłaby się o każde pieniądze, iż Fernando nawet nie zna imienia dziewczyny, i zakład by wygrała. Po co znać imiona jednonocnych przygód?
– Martini, gin z tonikiem i… – zamawia Javi.
– …Gin dwa razy i malibu – dodaje Llorente, na kilka chwil zaprzestając wymiany śliny ze swoją towarzyszką.
Gdyby Meme była trzeźwa, obdarzyłaby rudą co najwyżej pogardliwym spojrzeniem, lecz teraz nie do końca kontaktuje, barwy są wyraźniejsze, zapachy mocniejsze, a Javier o wiele cieplejszy. Przywiera do niego całą sobą, mając złudzenie, iż w jego ramionach na skórzanej sofie w najwspanialszym miejscu klubu, gdzie nikt nie odważy zapuścić się, by z bliska przyjrzeć się dwóm z konstelacji najjaśniejszych gwiazd Athleticu Bilbao w stanie co najmniej odbiegającym od normy, jest bezpieczna. W sumie jest, bo Javi to potwornie zazdrosny facet, przynajmniej wtedy, kiedy są „razem”. I cudzysłów warto tutaj zaznaczyć, ponieważ coś, co dla większości jest układem typowo partnerskim na zasadzie wolnego związku, oboje nazywają po prostu luźną relacją. Najwygodniejszym układem z możliwych, gdzie uczucia nie wchodzą w grę, a romantyzm to przestarzałe pojęcie.
Tylko pojawia się zazdrość, zarówno w wykonaniu Javiego – najtrudniej z innych towarzyszy życia Meme znosi Aurtenetxe – jak i Meme. Choć ona do jednonocnych przygód Martíneza nie ma nic, zwykle ich nawet nie komentuje. I pewnie tak by pozostało na długie lata, lecz pojawiła się ta przeklęta Penélope i uwaga Javiego z Meme przeniosła się na gorącą nienawiść wobec żonki Amorebiety. Próbował nawet tym uczuciem zarazić Meme, lecz panna de Olano się nie dała, obiecawszy sobie kiedyś, iż nie będzie oceniała ludzi, nie znając ich. Widziała Penélope raz w życiu na oczy podczas tamtego wypadu do Los Leones na lody, lecz za każdym razem, kiedy Javi pogrążał się w swojej nienawiści, mogła ujrzeć odbicie jej pogardliwego spojrzenia w jego oczach. Penélope Amorebieta stała się nieświadomie jej wrogiem, którego chce poznać, zidentyfikować i ocenić realną szkodliwość.
– Jaaaavi – zaczyna, lecz nagle z nieznanego sobie powodu zaczyna się śmiać. Może to przez ten idiotyczny grymas na twarzy młodego piłkarza, połączenie zainteresowania jej osobą, niesmacznego drinka i zauważenia tej sylwetki przesuwającej się w ich stronę.
Penélope Amorebieta asekuracyjnie objęta ramieniem tego młodego… Jak mu było…? Iker… Ikar… Zresztą, nieważne. W każdym razie, na sam jej – ich? – widok Martínez truchleje i traci zainteresowanie Meme, wyrzucając z siebie kilka złośliwych zdań.
– Hej, Fernando, Javi – wita ich ten blond chłopaczek, gestem nakazując dziewczęciu usiąść. Na złość wszystkiemu i ku zgryzocie Meme tuż obok Martíneza, zaś szatynka natychmiast wyplątuje się z tego asekuracyjnego uścisku. – Meme, pięknie wyglądasz – prawi komplement, tak strasznie przyziemny, a jednak lekko wstawionej pannie de Olano sprawia on przyjemność.
Niesiona intuicją – chyba tylko jej nie przytępiło martini – siada na kolanach Javiego, jakby chciała go oddzielić od obiektu nienawiści, w tym wypadku brzydkiej jak noc Penélope. Nie dość, że ma strasznie ostre rysy, to jeszcze ubrała się w zwykłą, czarną bokserkę i krótkie, dżinsowe szorty, które podkreślają chudość jej nóg. Może i rysy dałoby się złagodzić, lecz brązowe włosy spięła w wysoki kok, jakby działa na złość wszystkiemu, co mogłoby jej dodać urody.
Javi na szczęście spostrzega starania Meme i, wlawszy w siebie kolejną szklankę ginu z tonikiem, składa na szyi swojej towarzyszki subtelne pocałunki.
– Stawiasz mi drinka, Iker.
Ha! Wiedziała, że któreś z tych dziwnych imion.
– Na co masz ochotę? – pyta ją ów Iker, a ona uśmiecha się z nieskrywaną satysfakcją.
– Cokolwiek. Zaskocz mnie, tylko nie upijaj – odpiera, po czym odwraca się w stronę głupio uśmiechniętej Meme. Na twarzy Argentynki na pewno jest wymalowana dzika przyjemność, jaką czerpie z ciepłych warg Javiego na swojej szyi. – My nie miałyśmy jeszcze okazji rozmawiać, prawda? Penélope Amorebieta Aldaya – podaje jej dłoń, którą Meme za energicznie ściska.
– Remedios Amaranta de Olano Flores – przedstawia się pełnym nazwiskiem, co jest kolejnym dowodem na stan odurzenia martini. Na trzeźwo nigdy nie powiedziałaby, że nazywa się Remedios, nie wspomniawszy nawet o tej przeklętej Amarancie.
– Amaranta jest oryginalna, niczym ze „Stu lat samotności” – oświadcza Penélope.
I wtedy z Meme włącza się dobitna szczerość. Może Javiemu dałoby to coś do myślenia, gdyby się skupił na słowach swojej towarzyszki, a nie jej szyi, zaś Iker po cichu podśmiewa się z wszystkiego, co dzieje się w klubie. Bawi go Llorente ze swoją nową zabaweczką, bawią go pieszczoty Martíneza, a także wszystkie te zakochane, migdalące się parki dookoła.
Klasyczne targowisko próżności.
– Jestem upita, normalnie nie pozwoliłabym ci się nazwać Remedios, nie wspominając o Amarancie. Normalnie coś bym ci zrobiła, bo jestem zazdrosna o nienawiść, jaką darzy cię Javi. Ale teraz się upiłam, więc po pierwsze powiem ci, iż możesz mówić na mnie Amaranta, ale kysz z Remedios, a po drugie rozpuść włosy, będziesz ładniej wyglądać. Poza tym jak już idziesz potańczyć, na drinka, cokolwiek, nie wyglądaj zwyczajnie. O wiele lepiej byłoby w jakiejś sukience.
Penélope skina głową, odbierając z rąk Ikera drinka, którego właśnie przyniosła kelnerka.
– Nie wysiliłeś się. To zwykle wino.
– Baskijskie. Poza tym muzyka tutaj jest beznadziejna. Jedziemy gdzieś, gdziekolwiek indziej?
– Jeśli ja prowadzę.
– Już prowadziłaś. I nie rozbiłaś auta, ale teraz oddaj mi kluczyki, tak będzie lepiej dla nas obojga i bezpieczniej po tym winie.
Szatynka parska śmiechem, po czym stosując się do rad Meme, rozpuszcza kok i roztrzepuje włosy palcami. Meme uśmiecha się do niej typowym dla tej pory dnia i ilości buzującego w żyłach alkoholu, głupim grymasem, co Penélope odwzajemnia.
– Dzięki za rady, Amaranto – schyla się i całuje ją w policzek. – Mam nadzieję, iż się zaprzyjaźnimy. I ja też ci coś powiem: twój facet to frajer, jakich na tym świecie mało.
Po tych słowach znika znów asekuracyjnie objęta przez Ikera. Zaś Meme de Olano parska niepohamowanym śmiechem, czym wzbudza zainteresowanie Martíneza.
– Jaaaavi – znów zaczyna to, do czego miała dojść o wiele wcześniej.
– Mhm?
– Jedziemy do ciebie?
Piłkarz skina głową, rzuca na stolik kilka banknotów i, objąwszy Argentynkę ramieniem, wyprowadza ją z klubu, w międzyczasie kradnąc co kilka kroków kolejny pocałunek z jej wiśniowych warg. Meme szczególnie temu nie protestuje. Taki układ bezwzględnie jej pasuje – zero głębszych uczuć, a jedynie przyjaźń i wspólna przyjemność czerpana z razem spędzanego czasu. Więcej do szczęścia dwa zimne serca nie potrzebują.


Remedios naprawdę nie czuła. A kiedy była upita, czuła jeszcze mniej. Znikała wtedy nawet irytacja, o skrupułach, czy racjonalnym myśleniu nie wspominając. Rzadko zdarzało jej się racjonalnie myśleć, jak zresztą i całej naszej paczce zła, ale niekiedy kierowała się czymś ponad niezawodną intuicję. Poza tym była niezłym dietetykiem; uwzględniała każde prywatne życzenie, nawet lampkę wina przy kolacji, czego jej wujek nie pochwalał. Ale akceptował, bo jeśli myślisz, Amayu, że to Marcelo Bielsa miał najbardziej wybuchowy i trudny charakter, jego siostrzenica była tysiąckroć trudniejsza w obejściu. Wahania nastrojów były u niej na porządku dziennym, a Javi niekiedy przyznawał, iż czuje się przy niej, jakby jechał jakimś rollercosterem. To była klasyczna huśtawka, na której z upływem czasu żaden nie wytrzymywał. Jon kochał ją jak szalony, ale miał dość po kilku miesiącach jej niezdecydowania. Aurtenetxe chciał jasnych deklaracji, odrobiny spokoju pośród szaleństwa, jakim była Remedios. Markel Susaeta to dość skomplikowany temat, odrobinę niejasny, choć zapewne wycofał się, nie mogąc wytrzymać prędkości jej życia. A to mknęło niczym jaguar na pustej autostradzie; nie oszczędzała się, imprezowała, piła na umór, spała z kim popadło, a potem i tak wyglądała olśniewająco. Nawet Javi niekiedy miał dość, choć on nie był lepszy, żył bardzo podobnie do niej. Z dzisiejszej perspektywy mam wrażenie, iż obaj – i ja, i on – po prostu z czasem nieświadomie dostosowaliśmy się do tempa życia Remedios i poziomu jej szaleństwa. A żeby potem nie żałować jej utraty, dotrzymywaliśmy jej dzielnie kroku, lecz nigdy nie musieliśmy pchać do przodu. Ona zawsze miała energię, chęci i świetny humor, jeśli chodziło o imprezę i picie martini do białego ranka. I tylko ona umiała opanować gniew wujka jedynym spojrzeniem, jakby Bielsa bał się piekła, które Remedios mogła sprawić mu w domu.
Nie dziwię się żadnemu z mężczyzn, którzy ją opuścili. Była o wiele lat świetlnych przed nami, choć mieliśmy jej iluzję tuż przy nas. Nikt nie mógł za nią nadążyć, więc tym bardziej dziwna jest jej przyjaźń z Penélope, którą nawiązały podczas tamtej krótkiej rozmowy z klubie. Nie wiedziały o tym, ale Remedios gdy następnego poranka obudziła się w łóżku Martíneza, a ten obejmował ją ramieniem, zrozumiała, iż to szansa jedna na milion, ażeby w tej szarej egzystencji – jakkolwiek jej życie miało miliony barw migoczących pośród szaleństwa – odnaleźć kogoś wartego stuprocentowego zaufania.


Nie wspominając o bólu głowy i ciężkiej łydce Javiego, przez którą nie ma szans wstać z łóżka, Meme de Olano czuje się naprawdę dobrze po kolejnej zakrapianej nocy. W sumie nie wypiła nawet aż tak dużo – zaledwie cztery, czy pięć kieliszków martini i lampkę wina, jakie Javier otworzył w domu. W porównaniu z nim samym – o wiele więcej ginu z tonikiem, o winie nie wspominając – bilans Meme wypada nader pozytywnie. I to podobno ona szła wczoraj do klubu nastawiona na zalanie się w trupa. Plan nie wypalił, zamiast niej spił się Javi, który ma dziś trening. Marcelo zabije ich oboje na dzień dobry, a nie wiadomo, co się dzieje w obecnej chwili z Llorente. Został w klubie dłużej, może nawet jeszcze bardziej się upił, a potem wyszedł z tą rudą zdzirą? Pewnie tak, to byłoby w jego stylu; panna była łatwa, on upity i chętny, więc czego chcieć więcej?
Javier – szepcze Meme, usilnie próbując wyplątać się z żelaznych ramion piłkarza. Ale ten za twardo śpi, ażeby się obudzić i spostrzec, że prawie ją dusi. – Javier, do cholery! – woła głośniej.
Śpij, Meme – dochodzi do niej jedynie wymamrotany nakaz, który Martínez wygłasza nawet bez otworzenia oczu. Gdyby zdawał sobie sprawę z tego, iż do treningu pozostała mu jedynie godzina, pewnie biegałby już po mieszkaniu jak głupi, a Meme miałaby szczególny ubaw. Leżałaby na łóżku, albo sofie – w sumie z tej drugiej opcji widok byłby lepszy – i śmiałaby się z nieudolnych prób Javiego mających na celu doprowadzenie się do porządku, a przynajmniej zdatności do użytku.
Dziś po prostu nie ma na to szans i Meme wpadła już na genialny plan, dzięki któremu nie tylko Javiemu upiecze się trening, ale też będą mogli spędzić razem cały dzień w zaciszu skromnego i ciasnego mieszkania Baska. Nie byłaby sobą, gdyby nie wpadła na coś piekielnego i zarazem banalnie głupiego, jednak nie może wykonać telefonu do Lezamy, bo łydka Javiego uniemożliwia jej wstanie.
Martínez, błagam cię – warczy w jego stronę, lecz ten musi naprawdę twardo spać, ponieważ nie reaguje. A zwykle kiedy Meme warczy, Javier instynktownie wyczuwa, że pora zwrócić na nią uwagę. Jasny i czytelny sygnał, iż się porządnie zirytowała. Pewnie już dawno by to zauważył, gdyby nie spał.
Opanowawszy chęć obudzenia towarzysza uderzeniem w głowę – pod ręką ma gruby egzemplarz jakiegoś pismaka dla mężczyzn oraz lampkę nocną – Meme wzdycha ciężko i znów układa się w jego ramionach, przytulając do ciepłego torsu. Żelazny uścisk Martíneza daje bezpieczeństwo każdej, która ma okazję się w nim znaleźć, więc i Argentynka czuje się weń całkiem nieźle. A nawet jest najczęściej trzymaną w ramionach przez Javiego kobietą, bijąc tym samym na głowę nawet jego matkę zamieszkałą w Pampelunie, a pomimo tego odwiedzającą syna przynajmniej trzy razy w miesiącu. Z każdą wizytą pani Martínez – nigdy nie umiała dostosować się do hiszpańskiego prawa dotyczącego dziedziczenia nazwisk, według którego pani Martínez jest po prostu panią Aguinaga – dietetyczka na kilka dni ucieka w o wiele bezpieczniejsze miejsce niż to mieszkanie. Kiedy jest mama Javiego, nie można nie spodziewać się pytań dotyczących zaręczyn, zaś tłumaczenie, iż to nawet nie jest nic poważnego, warto sobie odpuścić. Po co strzępić język, jeśli i tak starsza Hiszpanka nie przyjmie tego do wiadomości? W takich chwilach Meme ucieka zwykle do własnego domu, albo też Jona Aurtenetxe, który traktuje ją jak księżniczkę. Nikt nigdy nie rozpieszcza jej tak, jak robi to kolega z klubu Javiera.
Za każdym razem, kiedy znów do niego wraca, Jon przyjmuje ją bez słowa protestu, bez ironicznego uśmieszku, czy drwiącego spojrzenia, na co zawsze pozwala sobie i Javi, i Markel – choć ten ostatnio wydawał się być trochę wycofany, jakby zechciał odejść i zacząć szukać czegoś, co dawałoby mu jakieś gwarancje na przyszłość. Ach, ten racjonalizm, którego brakuje jej pozostałym towarzyszom, z tą różnicą, iż Martínez jest bardziej praktyczny w stosunku do życia i uczuć, w które nie wierzy. Jon gwarantuje jej ciepło, spokój, iluzję jakiegoś głębszego uczucia, lecz to ostatnie po kilku dniach zaczyna być irytujące. Uświadamia ją, iż sama nie potrafi czuć, wprawiając w perfidne wyrzuty sumienia, a tych umie pozbywać się jedynie na ostrych imprezach z Javim i martini. W ostateczności jeszcze z Llorente w roli przyzwoitki-wiecznego singla z pociągiem do ładnych kobiet.
Piekielny trójkąt w akcji.
Rozmyślając właśnie o Javim i jego najlepszym przyjacielu, Meme poddaje się i zaprzestaje kolejnych prób wybudzenia Martíneza ze snu. Kiedy śpi tak twardo, nawet orkiestra dęta w sypialni – przemilczawszy fakt, iż zmieściłoby się tutaj może ledwo ze dwóch trębaczy – go nie obudzi. Na pewno nie robi tego też usilne dobijanie się do drzwi.
Przeklęty Amorebieta. Ale podobno jego mała Penélope umie włamywać się do mieszkań, w co Meme nie wątpi już kilka chwil później, kiedy owe chude dziewczę z irytacją wymalowaną na buzi wchodzi do salonu.
Pewnie ulał się dzieciak i z łóżka nie jest w stanie wstać, bo tak go łeb napierdala – narzeka Fernando Amorebieta, wchodząc za swoją towarzyszką do mieszkania,
– Nie klnij, Nano. Ja nie klęłam na twoje głupie pomysły urozmaicenia mi czasu.
Amorebieta nie odpowiada, czyli porządnie mu dogryzła. Meme nie rozumie sensu tej wypowiedzi, jednak na samą myśl o tym, ile takiej subtelnej drwiny może kryć się w Penélope, uśmiecha się pod nosem.
– Dzień dobry, Amaranto – Wenezuelka posyła jej promienny uśmiech, zaś sama dietetyczka nie potrafi się oburzyć na dźwięk Amaranty w jej ustach. Brzmi nader korzystnie, chyba nawet lepiej od zakichanej Remedios.
– Hej, Penélope – opiera. – Nie liczcie, że się stąd ruszymy. Javiego nawet stado słoni nie obudzi, a ja jestem uwięziona w jego objęciach i nie mam szans uciec.
Penélope porozumiewawczo puszcza jej oczko, nim pyta:
– Długo zostaliście po nas?
Meme przez chwilę intensywnie się zastanawia.
– W sumie to nie. Ale otworzył wino w domu.
– Klasyczny przykład faceta. Jak nie wie, czym cię napoić, da ci wino – wzdycha Penélope, świetnie się bawiąc zdziwieniem Amorebiety. Meme po chwili również ta gra zaczyna się podobać.
– I pomyśl, że baskijskie – parska śmiechem, a ta jej wtóruje. – Rozumiem wszystko, nawet tą ich baskijską szajbę, ale żeby poić kobiety tutejszym winem? Chyba każdy wie, że najlepsze z hiszpańskich produkują pod Madrytem – wbija szpilę Amorebiecie, który nie dość, że jest zdezorientowany, to teraz jeszcze dwie obywatelki Ameryki Południowej kpią z jego ojczyzny, Kraju Basków.
– To okrutne, Amaranto. Ten frajer nie wstanie na trening? – upewnia się Penélope, zakańczając z uśmiechem zadowolenia pastwienie się nad biednym Fernando.
– Nie ma szans. Możesz mi podać telefon? Jest w torebce na kominku.
Kilka chwil później wybiera już numer klubowego lekarza.
– Witaj, Paco, tutaj Meme… Wiem, wiem, miałam dziś przekazać ci te papiery… Rozumiem. Tylko jest problem… Poważny. Jadłam kolację z Javim Martínezem i… Niestety. Nie damy rady dziś się pojawić… On nie jest w stanie ruszyć się z łóżka, nie wspominając o trenowaniu – Penélope na te słowa uśmiecha się jadowicie, zaś Meme o mało nie parska śmiechem. Nawet nie kłamie, bo Javi autentycznie nie może ruszyć się z łóżka, choć powód jest o wiele bardziej prozaiczny. – A mógłbyś powiadomić… Nie zdenerwuje się… Przecież wiem, co mówię… Naprawdę. To wina kolacji, nic więcej… Dzięki, Paco, równy z ciebie gość – rozłącza się i odkłada telefon na stolik obok łóżka.
– Zatrucie pokarmowe? – unosi brwi Penélope. – Amaranto, nieszczególnie się wysiliłaś.
Blondynka wzruszyłaby ramionami, gdyby miała taką możliwość w silnym uścisku Javiego.
– Klasyk, bo klasyk, ale jakże skuteczny! Ten niewydarzony lekarzyna się przeraził, czy nie umrzemy od tego. Ale jakby wujek pytał, naprawdę umieramy – zastrzega Argentynka.
Penélope skina głową.
– No, Nano, a my mykamy na trening, bo przez twoje głupie pomysły obiecałam tam być, nieprawdaż? – syczy złowrogo, a Meme założyłaby się, iż po plecach rosłego piłkarza przechodzi dreszcz. – Amaranto, proponuję jakąś kawę, zakupy, cokolwiek jutro popołudniu.
Meme skina głową. Po tym, jak serdecznie odnosiła się do niej Penélope w przeciągu tych kilkunastu minut, nie będzie już umiała obdarzyć jej głupią nienawiścią, na którą bez konkretnego powodu cierpi Javi. W drobnej, odrobinę brzydkiej szatynce z Wenezueli Remedios Amaranta de Olano Flores przestaje dostrzegać rywalkę, zauważa zaś świetny materiał na przyszłą przyjaciółkę.


– I się zaprzyjaźniły. Do dziś nie zapomnę, jak Javi się wściekał z tego powodu. Nie pokazywał tego przy Remedios, ale ja musiałem wysłuchiwać jego żali. I znów miałem ubaw jak nigdy, cudem hamowałem głupie wybuchy śmiechu – milknie, pogrążając się w sentymentach i wspomnieniach.
Spoglądam na wyświetlacz telefonu, który wskazuje późną porę.
Nando, zawiedziesz mnie do hotelu? – upewniam się, czy nie muszę dzwonić po taksówkę czy coś. W sumie z przystadionowego Los Leones, gdzie zabrał mnie z Lezamy, nie mam tak daleko do Marriotta, ale jest połowa lutego, co mówi samo za siebie. Obok San Mamés powoli wyrasta nowy, wielki stadion projektu Penélope Amorebiety, który budzi w piłkarzach Athleticu skrajne emocje, począwszy od sentymentalnych wspomnień, skończywszy na stanach głębokiej depresji.  Jutro czeka mnie rozmowa z Javim Martínezem, który podobno wie najwięcej z nich wszystkich, lub z Fernando Amorebietą. Ten drugi jest bardzo kuszący, bo skryty i jakby odsunięty na drugi plan tej historii.
Lecz nim to nastąpi, muszę na spokojnie przejrzeć ten papierek, który ciąży mi w torebce od dawna, a na temat którego uparcie milczę.
Jasne – odpiera mój przyjaciel, wyciągając z portfela kilka banknotów, które zostawia na stoliku, po czym podchodzi do mnie i pomaga założyć mi płaszcz. Uśmiecham się z wdzięcznością i wychodzimy razem z Los Leones. Samochód stoi na parkingu za rogiem, niedaleko wejścia na San Mamés. – Spójrz – Nando wskazuje w stronę budowy oddalonej od San Mamés o niewielką odległość. Stadion będzie stał praktycznie tuż obok. – To jej dzieło. Wszystko. Ona wymyśliła cały stadion.
Piękny – odpieram, choć plac budowy straszy nieporządkiem i sprzętem budowanym. Ale dzieło panny Amorebiety wydaje się być naprawdę efektowne, już teraz widać, że podołała wymaganiom.
Nando uśmiecha się pod nosem, a ja mam wrażenie, iż znów zapada się we wspomnieniach. W milczeniu otwiera drzwi swojego samochodu i pomaga mi wsiąść, a w drodze również panuje cisza.
Obserwuję Bilbao takie, jakim jest późnym wieczorem. Zegar na desce rozdzielczej wyświetla dwudziestą drugą osiemnaście i pewnie niewiele myli się w porównaniu z moim telefonem. Jestem zmęczona i najchętniej wygodnie ułożyłabym się na siedzeniu i zasnęła, jednak do Marriotta jest niedaleko i nim bym na dobre zasnęła, Nando już by mnie budził. A potem zamiast przejrzeć kolejną porcję papierów, poszłabym natychmiast spać. Zawsze tak się kończy.
Muszę znaleźć sobie mieszkanie – zagajam, aby tylko przerwać ciszę. O ile zwykle dobrze nam się razem milczy, o tyle dziś nie czuję się szczególnie komfortowo. Mam wrażenie, że w tej ciszy on ucieka myślami do przeszłości, wobec której czuję się nieistotna. To tak, jakbym była… zazdrosna? Nie, przesadzam. Jestem zmęczona, chyba trochę za bardzo na racjonalne myślenie. Zamówię dużą kawę, nim udam się do siebie i od razu mój umysł zacznie normalnie działać.
Klub opłaci ci apartament na tyle, ile będzie ci się marzyło.
Ale… biorę głęboki wdech, zanim kontynuuję: Chyba chciałabym tutaj zostać na dłużej.
Nando wzrusza ramionami.
Znajdę ci coś – oświadcza beznamiętnie. – Ale nie spiesz się, bo pewnie gotujesz nader marnie, a w hotelu masz full serwis.
Parskam śmiechem, choć muszę przyznać mu rację. Nigdy nie miałam daru do kucharzenia, a całodobowa obsługa Marriotta jest cudowna. Chyba się zakochałam w tym hotelu, ale nie będę tam mieszkać wiecznie, a mój własny, cichy i spokojny kąt dobrze mi zrobi.
Jesteśmy – mówi Nando, zatrzymując auto przed głównym wejściem. Ułamek sekundy zastanawiam się nad tym, co chcę zrobić, lecz już po chwili wyłączam racjonalne myślenie, schylam się i muskam policzek mojego przyjaciela ustami.
– Dziękuję – odpowiadam i natychmiast wychodzę z pojazdu. Nie patrzę za siebie, lecz założyłabym się, że Nando przez długą chwilę nie jest w stanie się ruszyć, trzymając dłoń w miejscu, gdzie go pocałowałam.


***
Ostatnia z perspektyw, nareszcie tajemnicza Remedios we własnej osobie.
Wiecie, życie to taka zabawna rzecz – kiedy już masz wrażenie, że nie może być źle, że jest naprawdę dobrze i wszystko się ułoży, nagle wszystko się rozsypuje jak domek z kart.
Dla Darii.

Do zobaczenia w piątek. 

1 komentarz:

  1. ,,(...) jestem zazdrosna o nienawiść, jaką darzy cię Javi.''
    ,,Żelazny uścisk Javiego, który daje bezpieczeństwo (...)''
    Meme jest taka dziwna, ale o tym dobrze wiemy. Najpierw robi z Penny rywalkę, wroga, a później zaprzyjaźniają się. Niech się ogarnie (taaaaa... długo jej to zajmie).

    OdpowiedzUsuń