16.12.2013

30. Fernando.


`. Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.


– Człowiek kocha prawdziwie przynajmniej raz w życiu, nawet jeśli tego nie zauważa. Remedios nie widziała, Fernando zaś zbyt cierpiał. Przeoczyli swój mały cud, ponieważ byli skupieni na sobie, tylko i jedynie na sobie. Amorebieta motał się w życiu, tęsknił za duszą, która zabijała go od wewnątrz. Każda jej łza bolała, każdy jej jęk rozpaczy dobijał. Nie raz chciał płakać wraz z nią, chciał móc pokazać jej, jak słaby jest, ale nie miał do tego prawa. Kiedy ona płakała, kiedy wylewała litry łez i upadała w zastraszającym tempie, on musiał być silny. Nie miał innego wyboru. Dla Remedios de Olano, naszej dietetyczki i naczelnej dziwki Athleticu Bilbao, chciał walczyć. Musiał walczyć. Podświadomość nie pozwalała mu odpuścić. Nieświadomie mu na niej zależało, zależało za mocno, ażeby przy nim wytrwała. Zaś jej odejście do Javiego – o oficjalnym i ostatecznym końcu romansu z Susaetą nie mówiono, bowiem ten tak naprawdę nastąpił już wiele miesięcy wcześniej – było ciosem perfekcyjnym.
Amorebieta ją kochał. Kochał za mocno, zaś brakowało mu prawdziwego wsparcia. Nie chciał zadręczać swoimi problemami Penélope, która była zajęta sobą i Ikerem. Więc Fernando pozostał sam. I cierpiał.
Z chorej miłości do osoby tak nieodpowiedniej jak Remedios Amaranta de Olano Flores, ówcześnie znów pierwsza metresa króla biskajskiej nocy, Javiera Martíneza Aguinagi.


– Nie chcę tam iść.
– Nano…
– Nie chcę. Penélope, kocham cię, ale nie zmuszaj mnie do tego. Nie chcę jej widzieć, ani jego też.
Penélope ciężko wzdycha, opadłszy na swoją ulubioną sofę w salonie. Na stoliku do kawy wciąż zalega ogromny stos planów, rysunków, opisów i innego rodzaju papierzysk dotyczących wymogów trybun na nowym San Mamés, zaś obok panny Amorebiety, objąwszy ją niedbale ramieniem, siedzi Iker.
– Chcesz zrobić Jonowi afront? Jemu też nie jest łatwo na samą myśl o niej.
– Penélope, skąd ty znasz takie mądre słowa?
– Dużo czytam, Nano. I nie zmieniaj tematu. Zbierz się wreszcie, trzeba już iść do 69.
– Jon też ją kocha – dodaje cicho, dobrodusznie Muniain, na co zostaje zgromiony wzrokiem przez Fernando.
– Wcale jej nie kocham. Nienawidzę Meme de Olano, nienawidzę – powtarza z mocą. Jednak ani Penélope, ani jej chłopak nie dają temu wiary. Człowiek niekochający, człowiek deklarujący szczerą i niczym niezmąconą nienawiść nie zamyka się w domu i nie cierpi tak jak Fernando Amorebieta. Jego ból jest widoczny przede wszystkim dla Penélope, dla tej, która zna go od lat. Widzi, jak ukochany Nano cierpi, jak w milczeniu to dusi, choć jego serce jest rozrywane na tysiące małych kawałeczków wraz z każdą myślą o niej.
Przed kim jak przed kim, lecz przed Penélope niczego nigdy nie umiał ukryć. Już łatwiej oszukuje mu się matkę, czy ojca – choćby w kwestii drobnej szatyneczki – aniżeli ją samą.
– Więc, nienawidząc jej, idź się ogarnij, bo nie będziemy czekać w nieskończoność – burczy szatynka. Iker przyciska ją mocniej do swojego boku w opiekuńczym geście, a Fernando wcale nie ma zamiaru się ruszać.
– Idźcie sami – rzuca wreszcie Wenezuelczyk. – Ja was nie potrzebuję.
Po kolejnych dziesięciu, może piętnastu minutach ataków ze strony złej Penélope, jej przekleństw, a także uspokajających słów Ikera wreszcie oboje opuszczają lokal o numerze trzydzieści pięć, ażeby udać się do klubu Andary Pérez. Zaś Fernando zostaje w domu, co jest w obecnej chwili spełnieniem jego wszelkich, nawet najskrytszych marzeń. Może siedzieć do później nocy nad kiepskiej jakości amerykańskimi komediami romantycznymi z kilkulitrowymi lodami na kolanach. Jak porzucona trzydziestoletnia desperatka. A na tę myśl nie może nie parsknąć bardzo głupim chichotem.
Gdyby zobaczyła go teraz Meme, na pewno obdarzyłaby go pełnym litości spojrzeniem. Albo zaczęłaby się bezlitośnie śmiać, co byłoby bardziej w stylu starej Meme, naczelnej dziwki Athleticu sypiającej naraz z czteroma, pięcioma facetami. O ile ta liczba nie bywała niekiedy większa.
Cholernie szczerze jej nienawidzi. Za to, że uciekła, że pozwoliła sobie odejść znów w ramiona tego skurwysyna. A mieli mieć dziecko. Zdążył już nawet pokochać małego szkraba o oczach Javiego, Jona lub każdego innego jej kochanka, a na pewno nie jego własnych. Z obecnego składu urokowi Meme nie uległ zaledwie on, Iker, Carlos i jeszcze kilku juniorów. Naprawdę ze świecą szukać takich, którzy nie widzieli jeszcze jej nago, nie smakowali jeszcze jej warg i nie słuchali z jej ust tych wszystkich zakłamanych czułości.
Zdążył już nawet zaakceptować całą listę jej wad, wszystkie te cechy, które tak często doprowadzają Bielsę do szału. Zdążył polubić je na równi z widokiem tej argentyńskiej piękności o poranku. Nie ważne, czy zapłakanej i zdolnej tylko do zadawania ran.
Ważne, iż to ona, Meme. I była u jego boku, bo to on, niepozorny Amorebieta, zdobył demona rodem z najgłębszych czeluści piekieł. Była, choć miała w sobie charakterystyczne cechy istot diabelskich – zamiłowanie do ranienia, do niekochania i nienawiści.
Jakkolwiek w ostatniej dziedzinie nawet ona nie umie przewyższyć niepodzielnego króla nienawiści, Javiera Martíneza w całej swej przepełnionej nienawiścią postaci. Nikt nie potrafi robić tego tak, jak Javier nie cierpi Penélope. A ona, kochana, słodka i dobra Penélope, nie umie mu nawet tego w pełni odwzajemnić. Jest za wspaniała, ma za miękkie serce i za mocno kocha Ikera, ażeby być zdolną do szczerej nienawiści
Podobno trzeba najpierw coś pokochać, ażeby umieć to naprawdę znienawidzić. Więc czy Fernando może nienawidzić Meme, jeśli nigdy jej nie kochał? Może z upływem czasu doszłoby do tego, jednakże ona za szybko uciekła.
– Fernando, ja tak nie mogę – rzuciła, a kilka chwil później już jej nie było. Poszła w cholerę, nie zastanowiwszy się, czy aby na pewno to rozwiązanie jest zdrowe, bezpieczne i najlepsze dla obu stron.
W szczególności to ostanie okazało się nierealne w obliczu pomysłu Meme. Zdecydowanie wolałby mieć ją teraz przy sobie. Praktycznie uratował ją ze świata pełnego nienawiści, praktycznie ją zdobył, a ona jednak i tak odeszła. A teraz jest w ramionach Javiego, co nieszczególnie się Fernando podoba. I na pewno pojawi się na dzisiejszej imprezie oblewającej wczorajsze urodziny Jona wsparta o ramię tego skurwysyna. Choćby na złość zakochanemu weń po uszy, ślepo i naiwnie, tak jak kocha tylko ten, kto jeszcze nie zakosztował prawdziwego cierpienia, solenizantowi. O Fernando, zranionym i porzuconym, choć przecież wcale niezakochanym, nie wspominając.
Jej cholerne niedoczekanie. Nie pojawi się na tej całej imprezie, choćby tylko dlatego, aby nie dać jej satysfakcji.
Ta cholerna idiotka go zostawiła. Mogli mieć wszystko, z czasem mógł nawet zacząć ją kochać, a ona po prostu z tego zrezygnowała. Odeszła, bo miała taki kaprys, bo chciała go tym zranić. Bardzo zranić.
Punkt dla niej, trafiła w sedno. Zabolało. Cholernie zabolało. I właśnie dlatego, dlatego, że uciekła, i dlatego, że go złamała, tak szczerze jej nienawidzi.
Fernando Amorebieta wszak umie jedynak subtelnie ukrywać uczucia i po mistrzowsku kłamać, więc nie daje nawet tego po sobie poznać. Jednak na przyjęciu się nie pojawi. Meme pewnie odstawi jakąś szopkę, pokaże, jak złą kobietą jest nadal, wszystkich tym uderzy, ale nie jego. On ją utracił i jest już z tym pogodzonym, wpatrując się w szklany ekran telewizora. „Volver” Almodóvara jest stosunkowo relaksującym filmem, nie wymaga odeń szczególnego skupienia. W szczególności, jeśli ogląda się go po raz... dziewiąty? Chyba tak, o ile i nie widział tegoż filmu parę razy więcej. W końcu to ukochany film Penélope po uszy zakochanej w Almodóvarze i swojej imienniczce Penélope Cruz. Chyba tylko Ikera i jego samego kocha mocniej od specyficznej almodramy.
Ale to naturalne. Kochanie Ikera przyszło jej wyjątkowo łatwo jakieś cztery i pół miesiąca temu, do czego Fernando prędzej czy później i tak by ją przekonał. Nie musiała być szczególnie chętna, a jednak uległa sama z siebie, może tylko z naprawdę nieznaczną pomocą ze strony Amorebiety. Tylko z przyznaniem się do własnych uczuć miała trochę więcej problemów, ale i to jest już za nimi. Penélope po prostu pragnęła młodego Muniaina, pragnęła być przezeń kochana.
A Fernando Amorebieta chciał tylko jej szczęścia; szczęścia, jakie dziś satysfakcjonuje o wiele mniej. Może jeszcze on sam nie chce wypuścić tej myśli poza granice podświadomości, lecz bez Remedios Amaranty de Olano Flores jego życie nie będzie już takie same. Nie będzie już czymś, co nosi w sobie jeszcze oznaki nadziei na szczęśliwe zakończenie.


Chyba jednak musiał wypić trochę za dużo wina – raczył się nim pół wieczora – bo kiedy nagle się rozgląda około dwudziestej trzeciej, stoi w wejściu 69, fundując Andarze Pérez potężny, przyjacielski uścisk. A ta nie wygląda na trzeźwą, jak i wszyscy zgromadzeni w klubie goście Jona. Co prawda urodziny powinien świętować wczoraj, ale wyjazdowy mecz do Albacete z okazji jednej ósmej finału Copa del Rey – zresztą niefortunnie zremisowany – trochę to uniemożliwił. Nie było kilku kontuzjowanych, nie było wspaniałej Meme, a przede wszystkim Andary, światowej – a przynajmniej biskajskiej – mistrzyni organizowania ostrych popijaw.
Fernando rozgląda się po wielkiej sali i bez ani grama zadziwienia notuje brak Ikera i Penélope. Lecz o ile to jest akurat normalne, o tyle znajdujący się na podium Jon w towarzystwie swoich znajomych i tylko jednego przedstawiciela tria zła to już rzecz dziwna.
Nigdy nie zdarzyło się, aby Javi i Meme, para królewska każdej nocy w 69, opuściła jakąkolwiek imprezę. W szczególności zaś urodziny piłkarza Athleticu. Brak ten jest ewidentny, wyraźny, choć niewielu z obecnych jest w stanie o tej porze w ogóle to zauważyć. Alkohol – solenizantowi podarowano beczkę niemieckiego piwa, skrzynkę jakiegoś bimbru domowej roboty babci Gómeza oraz duże ogrodniczki i nożyce do kurczaka – leje się litrami od wielu godzin i pozostało już naprawdę niewiele osób kontaktujących ze światem zewnętrznym w stu procentach.
Tyle dobrego, iż Marcelo już przywykł do zakrapianych imprez urodzinowych i nie ma nic przeciwko nim, o ile na następnym treningu pojawia się przynajmniej pół składu. Zaś jednym z tych nieszczęśników, jacy muszą o punkt dziesiątej wybiec na boisko treningowe numer trzy i przez kilka godzin wykonywać polecenia trenera lub jego asystentów, jest Fernando Amorebieta o jednej z silniejszych głów w Bilbao.
Dotychczas jedynie w Wenezueli podczas corocznych wakacji z Penélope parokrotnie spił się do nieprzytomności.
– Andaro, świetnie wyglądasz – rzuca niedbale, co zaś skutkuje uśmiechem Baskijki. Podszywającym się pod skromność i zdradzający ogromną pewność siebie. Odgarnia przy tym ciemne włosy na prawe ramię. Ponadto pozwala owinąć swoją sylwetkę w lekko opiekuńczym geście i poprowadzić się w stronę loży, gdzie Jon wymienia radosne uśmiechy z jakąś blondyneczką na własnych kolanach. Oboje nie wyglądają na szczególnie trzeźwych.
Alkohol, alkohol i jeszcze raz alkohol. Ale ten działa również na niego, rozluźnia go, pozbawia myśli o Meme do tego stopnia, iż w pewnej chwili Andara – wcześniej oznajmiła, że ona i Llorente to już rozdział zamknięty w przyjaznej atmosferze – awansuje na pozycję jego towarzyszki. Praktycznie go nie odstępuje, jakby naprawdę dobrze jej było w jego ramionach, zaś wyplątuje się z tych tylko wtedy, gdy zostaje do tego zmuszona. I robi to z wyraźnym niezadowoleniem.
A Amorebiecie jakoś tak wyjątkowo dobrze w samym centrum klubu, w legendarnej sali tronowej u boku Andary, Jona, jego Yazmin oraz Llorente w towarzystwie jakieś jedno-dwunocnej przygody o wielu walorach estetycznych.
W samym jego centrum ten świat wcale nie wydaje się być taki zły, przerażający i pełen pogardy bez duetu Martínez-de Olano. Choć brak Ikera i Penélope – zapewne siedzących w Los Leones albo pod Guggenheimem – również można zaliczyć na plus. Dzięki temu Amorebieta nie musi grać, może pozwolić sobie na picie ogromnych ilości alkoholu i żalenie się Andarze, która i tak jutro o niczym nie będzie pamiętać. Zaś brak Penélope na zdrowie wyjdzie jej samej, 69 to wciąż królestwo zła, miejsce przeklęte, w którym ona nie powinna przebywać. Jest zbyt niewinna, wciąż za wiele ma w sobie cech dziecka, choć tak dawno już dorosła. Penélope to idealne połączenie tych wszystkich niewielkich absurdzików składających się na jej wyjątkowy charakter.
Penélope powinna znajdować się w ramionach naiwnego Muniaina na placu przed Muzeum Guggenheima, bowiem pomimo braku Meme i Javiego stężenie ich obecności jest wciąż wyczuwalne w powietrzu. A w połączeniu z alkoholem niemal namacalne, lecz nawet to nie przeszkadza Jonowi udawać mocno zainteresowanego Yazmin. Niewiele o niej mówi i ona sama niewiele o sobie mówi. Tajemnicza blondynka ogranicza się do zdradzenia swego imienia, warknąwszy przy tym bez cienia złośliwości na Jona, ażeby nie robił jej malinek, i głupich chichocików. A wcale nie wygląda na osóbkę o poziomie inteligencji pożądanym przez Llorente czy Martíneza. Wręcz przeciwnie, w oczach Yazmin lśni inteligencja i odrobina uporu. 
Czyżby Jon nareszcie znalazł kobietę dla siebie, czy też urocza panna jest tylko klinem na Meme, tę złą i okrutną, której jednak nie można nie kochać? Wszak żadna z niej Meme i Aurtenetxe zdaje się doskonale to wiedzieć. Może większość tego nie spostrzega – lub też spostrzec nie chce – lecz w jego oczach lśni nieznaczny smutek z powodu braku Argentynki.
Bo Meme de Olano, choć jest taką suką, sprawiła, iż wielu nie wyobraża sobie życia bez niej.
– Yazmin, moja piękna – pieje upity do granic możliwości Jon, jakby chciał chociaż na jedną noc naprawdę zapomnieć o tej, która posiadła jego serce już dawno temu. I Fernando również tego pragnie, dlatego pogrąża się w błędzie, jaki popełniają z Andarą Pérez nie bez satysfakcji i rozkoszy.


– Andara nigdy miała nie zapomnieć tej nocy. Jako jedyna w Bilbao zdobyła go jeszcze przed Remedios. Choć już po Penélope. Andara Pérez była jednak jedyną Hiszpanką, która go zdobyła. Lub też to on zdobył ją.
Rozstali się o poranku bez żalu, zaś Fernando bez zażenowania ucałował Penélope, kiedy, wszedłszy do salonu, ujrzał ją w ramionach Ikera na sofie. Gdy się obudzili, Andary już dawno nie było, a Amorebieta zrobił im śniadanie i duży dzbanek mocnej kawy. Sam miał kaca, choć to nie on zapadł na tajemniczą grypę żołądkową, jaka zmorzyła nagle Jona, Ibaia, Markela i Xabiego. Remedios również nie pojawiła się w Lezamie, lecz Javi szybko rozwiał wątpliwości, oznajmiając, iż zostawił ją w domu śpiącą jak niedźwiedź o tej porze roku. Jego słowa spowodowały wybuch niekontrolowanego śmiechu, choć ja do dziś nieszczególnie je rozumiem.
Ale wtedy wszyscy byliśmy jeszcze niepoważni i w gruncie rzeczy szczęśliwi. Wtedy jeszcze Penélope była z Ikerem i nic nie zapowiadało naszego cierpienia.
Fernando wrócił do domu po treningu trochę obolały i zaczął słuchać Penélope, a ta mówiła. Mówiła o swoim szczęściu, o swojej miłości i wszystkim tym, co tworzyło jej piękny, niewielki światek rozciągnięty między jej mieszkaniem, domem Ikera, Lezamą, San Mamés i Los Leones oraz Muzeum Guggenheima. Malutki, bezpieczny świat Penélope Amorebiety skupiał się wokół Ikera i Nano. I czynił ją w stu procentach szczęśliwą.
A jednak coś musiało się zmienić, coś musiało ulec nagłej zmianie, nagle się zepsuć, że uciekła od nas w najmniej spodziewanym momencie.


– Kocham, Nano – powtarza po raz kolejny Penélope, jakby sama w to nie wierzyła. –  Pamiętam, jak mama wiele razy błagała, abym nie oddawała swego serca mężczyznom, bo ci potrafią tylko ranić. I nie protestuj, bo ty nie wchodzisz w rachubę, Nano. Mama tyle razy o to błagała, bo tyle wycierpiała, a ja choć na to patrzyłam, choć po cichu cierpiałam wraz z nią, i tak oddałam swe serce Ikerowi. I nie żałuję. Naprawdę. Nie chcę żałować, chcę być przezeń kochana i chcę go kochać aż do końca. Wiesz, szaleję za nim. Bardzo szaleję, bo nie widzę świata poza nim. Chcę z nim spędzać każdą chwilę, chcę, żeby siedział przy mnie i patrzył, jak męczę się z południową trybuną San Mamés. Chcę, żeby tłukł się w kuchni i cicho klął pod nosem, że nie może znaleźć ziół. Lubię siedzieć w jego ramionach na brzegu Nerviónu i gapić się w ciszy na rzekę, na drugi brzeg Bilbao i na niego. Uwielbiam jego uśmiech, uwielbiam go doprowadzać do głośnego śmiechu. Uwielbiam, kiedy próbuje uczyć mnie podstaw baskijskiego, ale dla mnie to czarna magia, nic nie łapię. Nie rozumiem nawet, kiedy klnie po baskijsku, co zdarza mu się często i naprawdę nawet to w nim uwielbiam. Uwielbiam go całego, Nano.
Dziś zabrał mnie nad morze. Nie dość, że posadził mnie za kierownicą i kazał prowadzić to jego ukochane autko, to jeszcze całą drogę mnie rozpraszał – parska śmiechem, zaś Fernando wykorzystuje to jako okazję do przerwania jej:
– Jesteś szczęśliwa, kochanie?
– Cholernie.
– Zakochana?
– Na zabój.
– Więc i ja się cieszę – stara się nadać głosowi beztroskie brzmienie, lecz Penélope nie jest głupia. Zna go od dawna, zna na wylot, praktycznie czytając mu w myślach. Nic dziwnego, iż mina jej rzędnie.
– Amaranta się nie odezwała?
– Meme się nie odezwie – prycha pozornie zimno Amorebieta. Penélope natychmiast ściąga z kolan laptopa, wygrzebuje się spod sterty papierów i w ułamku sekundy już znajduje się w jego ramionach.
– Mnie nie musisz oszukiwać. Ja przecież czuję, co się z tobą dzieje. Udajesz silnego, ale tak naprawdę wystarczy jeden powiew silniejszego wiatru i rozsypiesz się jak domek z kart, jak ten piasek, z którego układa się piękne wzory w Indiach. Nie pozwolisz sobie pomóc, nie pokażesz, że nie tylko ona cierpi, ale sam upadniesz na samo dno, jeszcze niżej od niej.
Penélope mówi to cichym, ciepłym głosem, lecz jej słowa dotykają serce Amorebiety. Bardzo dotykają i tylko maska silnego mężczyzny, doskonałego aktora i mistrza reżyserowania zbiegów okoliczności, ratuje go przed ukazaniem uczuć. Ich nadmiaru. A Penélope dalej przy nim jest, dalej go tuli i prosi w milczeniu o choć odrobinę szczerości.
Zawsze ją dostaje.
– No już, Nano, wypłacz się swojej Penélope, tylko ona zawsze będzie cię kochać i rozumieć.
A słowa te to najpiękniejsze i najszczersze słowa, jakie dane mu było kiedykolwiek usłyszeć. I to go wzrusza, to pozwala pochwycić Penélope w ramiona, posadzić ją na sofie, po czym ułożyć głowę na jej kolanach i płakać. Rzewnie, szczerze, boleśnie. W milczeniu.
Nie musi nic mówić, bowiem Penélope i tak wszystko rozumie bez słów. Wystarczy, że gładzi dłonią jego przydługie loki, że jest.
„Tylko ona będzie kochać mnie po wsze czasy. Tylko ona kocha mnie od pierwszych chwil naszego życia. I tylko ją kochać będę tak samo” – powtarza w myślach, płacząc tak naprawdę jedynie nad Meme, ich dzieckiem i szansą, jaką oboje zaprzepaścili. Jaką zaprzepaściła ona, odchodząc do Javiego, do świata pełnego zła i nienawiści.
A przecież Fernando już prawie ją od tamtego życia odciągnął, już prawie nauczył ją żyć od nowa z dala od 69, Llorente i Martíneza.
Przede wszystkim od Martíneza.
Już byli na ostatniej prostej do nowego życia. Już tylko kilka kroków im pozostało. I w tej ostatniej chwili Meme de Olano mu uciekła.
– Ona wróci – to jedyne słowa, jakie Penélope wypowiada. – Ona musi wrócić.
I nic więcej nie musi dodawać, bowiem słowa są niczym w obliczu więzi łączącej Penélope i Fernando, w obliczu szczerej i bezinteresownej potęgi ich ciepłych uczuć, przede wszystkim tej wieloletniej przyjaźni, dzięki której panna Amorebieta może teraz milczeć.
Bo Remedios Amaranta de Olano Flores musi wrócić.


Fernando Amorebieta zdecydowanie lubi szósty stycznia. Uwielbia rozradowaną buzię Penélope, kiedy wręcza jej prezent. Uwielbia też, kiedy w ramach podziękowań szatynka zabiera się za gotowanie i przyrządza jedno z asortymentu niewielu dań, jakie zrobić potrafi. Jakkolwiek sama nieszczególnie lubi Święto Trzech Króli i uważa, iż już jest na to za stara.
– Skarbie, ile ty masz lat? – pyta z drwiącą nutką w głosie Amorebieta.
Dziewczyna wydyma urażona wargi, odwarknąwszy:
– Przecież wiesz.
– No wiem. I moim zdaniem to nie jest wcale tak dużo.
– Wyrosłam z Trzech Króli już dawno temu.
– Wcale że nie. Nie wyrosłaś, bo dla niektórych wciąż jesteś dzieckiem.
– Rok temu powiedziałam już mamie, że ja tego nie obchodzę.
– A jednak cieszysz się, kiedy ci daję prezenty.
– Ty to co innego.
– Jak zawsze – wzdycha Amorebieta, wstawszy z sofy. Penélope zaś marszczy nos nad projektem.
– Wal się, Nano.
– Skarbie, ależ nie musisz się od razu burzyć. Iker będzie szczęśliwy, jeśli pozwolisz mu się czymś obdarować. Tutaj tak naprawdę nie chodzi o ciebie, a o ludzi, którzy cię kochają. I których ty kochasz, rozumiesz, Penélope?
Ten argument naprawdę do niej trafia. Dla Ikera Penélope jest zdolna do wszystkiego, gdyby była taka potrzeba, zapewne oddałaby życie za jego szczęście. Penélope Amorebieta jest po prostu w nim zakochana, zakochana na zabój.
– To jak, skarbie? Będziemy tylko we troje: ta, ja i Iker. Dasz już spokój i zaczniesz cieszyć się życiem i dzisiejszym dniem?
Dziewczyna wzdycha, po czym w milczeniu powraca wzrokiem do projektu nowego stadionu. Z jej strony jest to milcząca zgoda, rzucenie broni i poddanie się. Przystanie na warunki, których nie może zmienić, do których musi się przystosować, musi je zaakceptować. I z uśmiechem na ustach, naprawdę szczęśliwa spędzi wieczór z tymi, których kocha.
Lecz nim to nastąpi, Fernando musi pofatygować się do sypialni i wykonać kilka telefonów. Komórkę zaś zostawił na łóżku, bo obudził go pisk Penélope, która pająków bała się od kiedy tylko Fernando sięga pamięcią. Innymi słowy – od zawsze.
Załatwiwszy te najważniejsze sprawy – przede wszystkim dostawę butelek wina dla każdego piłkarza i całego sztabu Bielsy, wyjąwszy perłowe kolczyki dla Meme – wraca do salonu, z ciepłym uśmiechem całuje Penélope w policzek i rzuca:
– Jadę na trening, będę za kilka godzin, a ty grzecznie pracuj.
– Leć, leć, ucałuj ode mnie te marudy i powiedz...
– …Że zatrzymała cię południowa trybuna, rząd osiemnasty – Fernando bezpardonowo wchodzi jej w słowo.
– Dwudziesty trzeci. Leć, leć, tylko wróć mi z Ikerem, ktoś w końcu musi ugotować jakąś kolację – uśmiecha się figlarnie i odgania Wenezuelczyka ruchem dłoni.
Fernando jeszcze parska śmiechem i śmieje się kilka minut później, gdy ubrany w klubową kurtkę i z treningową torbą przerzuconą przez ramię wychodzi z mieszkania przesiąkniętego obecnością Penélope.
Po niespełna pięciu miesiącach w Kraju Basków Fernando nie wyobraża sobie już życia bez Penélope. Ta dziewczyna jest iskrą radości, szczerego, prawdziwego szczęścia. To światło nadziei, już dawno wszyscy ją pokochali, wręcz uzależnili się od jej obecności. A w szczególności Iker.
On już sobie bez niej nie poradzi; ich relacja jest wciąż niewinna, a jednak odejście byłoby już niemożliwe. Podobno tak wielka miłość zdarza się tylko raz w życiu. Jakież więc szczęście ma Penélope, że Iker ją kocha. Kocha jak ślepy, szalony głupiec, jak nie każdy jest w stanie kochać, jak nie każdy jest w stanie zrozumieć.
Fernando jednak rozumie. I cieszy się szczęściem swojej małej Penélope, szczęściem, jakie tylko Muniain umie jej dać.
Myśląc o niej, o Ikerze i o tym, iż teraz panna Amorebieta nie opuści już Bilbao samotnie, nawet nie spostrzega, kiedy dojeżdża na lezamski parking. Zaś zaraz po wysiąściu z auta Aitor Ocio wita go zdziwionym:
– Gdzie jest Penélope? Zrzuciliśmy się na drobiażdżek dla niej!
– Rząd dwudziesty trzeci południowej trybuny – odpiera pogodnie, przybijając piątkę z Iñigo Pérezem.
– Biedactwo. Ibai na pewno ma ten prezent?
– Ma. Ibai ma przecież wszystko. Wy też dostaliście od rana jakieś dwadzieścia butelek wina?
Iñigo i Fernando zgodnie parskają śmiechem.
– Jak co roku – odpiera w końcu Wenezuelczyk. – Uzbierałem już niezłą kolekcję win szóstostyczniowych przez te lata w Athleticu.
– Nie tylko ty. Co ma powiedzieć biedny Carlos? Od ośmiu lat z tymi wariatami…
I znów głupi chichocik.
W gruncie rzeczy właśnie tak mija trening. W śmiechu i uwagach o corocznej skrzynce wina baskijskiego z winnicy bliskiego znajomego piłkarzy i szefa oficjalnego fanclubu Athleticu. Tylko pojawienie się Meme na kilka chwil rozbija rutynę. Ta wparadowuje na sam środek boiska, zebrawszy dookoła siebie piłkarzy, po czym melodyjnym głosem mówi:
– Dziękuję za wszelką biżuterię, to naprawdę miłe, że znów dostałam dziesięć par kolczyków z pereł i pięć rubinowych bransoletek. Naprawdę, to bardzo urocze z waszej strony, ja niestety mogę wam zaoferować jedynie swoją wdzięczność, uśmiech i butelkę whisky – po czym teatralnie się składania, wymienia z Javim długi pocałunek i odchodzi.
Zrobiła to specjalnie. Celowo patrzyła wprost na niego. Chciała uderzyć, znów zranić.
I zraniła.


– Jak mocno można kochać, wcale nie chcąc tego robić?
Pytanie Nando przeszywa ciszę w naszej sypialni. Mocniej wtulam się w jego tors, nim mruczę:
– Jak mocno można kochać, wcale o tym nie wiedząc?
Oboje wiemy, do czego piję.
– Fernando kochał. Za mocno. Za bardzo. Ale kochał. Tym występem Remedios chciała zepsuć mu powracający humor, chciała czym prędzej przypomnieć o swojej osobie, o tym, że go zostawiła. Chciała znów zgnębić jego duszę, powtórnie go złapać i doprowadzić na samo dno, ażeby jego cierpienie pomogło jej wstać. Zrobiła to w bolesny sposób, znów udowadniając, iż wcale nie umiał wyrwać jej z piekielnego światka 69.
Lecz pomimo tego spędził wieczór w towarzystwie Penélope i Ikera i nie dał niczego po sobie poznać. Uśmiechał się, śmiał i żartował, jakby Remedios była mu obojętna. A wcale nie była. Udawał tylko, że szczęście Penélope jest wszystkim, co mu było potrzebne. Zaś ta naprawdę je odczuwała. Piłkarze w prezencie podarowali jej i Ikerowi trzydniową wycieczkę do Paryża zaraz po zakończeniu sezonu, z której nigdy mieli nie skorzystać. Jednak bardziej ucieszył ją prezent od niego samego i Amorebiety – kurs na prawo jazdy. Jeździła po Pampelunie, po wenezuelskich polach i biskajskich drogach, lecz nie miała do tego żadnych uprawnień. Zamiast nich posiadała wielkie umiejętności, dzięki którym niczego nie rozbiła. Zawsze śmiała się, że to dzięki Nano i jego naukom w tej całej Wenezueli, na odcinku stu iluśtam kilometrów między jej Barceloną a jego Cantaurą. Coś jednak musiało w tym być, bowiem Penélope Amorebieta wciąż pozostaje najlepszym kierowcą ze wszystkich znanych mi kobiet.
Penélope Amorebieta wciąż pozostaje w naszych sercach, choć jej samej już nie ma.


***
Nie mam raczej nic do powiedzenia. Jutro trzymajcie tylko za mnie kciuki.
Dla Marty.

Do zobaczenia w czwartek. 

1 komentarz:

  1. "Jak mocno można kochać, wcale nie chcąc tego robić?" hm, tak jakoś utkwiło mi to pytanie. Zdecydowanie już dawno pokochałam MM, mimo że wciąż nie rozumiem wszystkiego. I nawet nie staram się domyślać, bo i tak mnie zaskoczysz, jak zawsze! :) N.
    P.S. Powinno być tu zdecydowanie więcej komentarzy pod każdym rozdziałem!

    OdpowiedzUsuń