`.
We wszystkim zawarty jest tajemny zamysł, którego nie pojmujemy. Wszystko
stanowi część czegoś, czego nie możemy pojąć, ale co nami włada.
– Hej, Nando, jesteś w domu?
Odpowiada mi cisza. A chwilę po niej brzdęk tłuczącego się szkła.
Nando sprząta w salonie. I właśnie spadł mu ten ładny wazon od któreś ciotki ze
strony babci żony jego wujka.
Jaka szkoda.
– Nando, skarbie, w salonie jesteś? – upewniam się. Dociera mnie niezadowolony
pomruk. Więc tam idę i widzę go zbierającego szkło z podłogi. Dłonie ma już
pokrwawione, a sam jakby drży. Podbiegam do niego i kucam obok, tuląc do siebie
jego głowę, kiedy nagle opada na kolana tuż przy szkle.
Mój silny, kochany mężczyzna tak naprawdę sobie nie radzi. Coś go
przerasta, mnie zaś pozostaje jedynie tulić go do siebie i płakać wraz z nim.
– Nando – szepczę cicho, ściskając delikatnie jego pocięte przez
rozbite szkło dłonie. – Kocham cię, Nando.
To chyba jedyne, na co jestem w tej chwili w stanie wpaść. Czuję się
bezsilna, nie mogę nic zrobić, a przede wszystkim nie wiem, dlaczego nagle się
znów załamał. Przecież już wstał z dna, już pogrzebał ją w swoich myślach, a
teraz mam wrażenie, iż ona w jakiś niewytłumaczalny sposób… wróciła. Zaś na to
nie ma żadnych szans, co często słyszałam z ust moich biednych Basków.
– Powiesz mi, co się stało? – rzucam troskliwie, muskając ustami palce
jego dłoni. Siedzę na ziemi, tuż przy tym szkle ozdobionym smugami krwi i tulę
go do siebie, bo nic innego mi nie pozostało. – Nando, proszę…
Odpowiada mi cisza. I ten jego cichy szloch raniący i moje serce.
– Wstań, Nando – proszę więc. Niedługo się złamie w swoim uporze, na
pewno mi o wszystkim powie. Kocha mnie, za niedługi czas weźmie mnie za swoją
żonę, na pewno o wszystkim mi powie. Tylko muszę poczekać, aż sam się na to
odważy. Teraz nie mogę mu pomóc, co najwyżej zostaje mi poprowadzić go do
łazienki i przy pomocy butelki wódki obmyć rany, kiedy on syczy z bólu. –
Kochanie, patrz na mnie – proszę, powtarzając co kilka chwil, że będzie dobrze.
Głupia jestem. Naiwna idiotka. A co innego mi pozostało?
– Amayu… – dociera mnie jego cichy głos, kiedy zakręcam butelkę i
delikatnie obandażowuję lewą, wciąż odrobinę krwawiącą dłoń. – Przepraszam.
Mocno go do siebie znów przytulam, wplatam dłonie w jasne włosy, a
wszystko po to, ażeby nie patrzeć w jego jasne, przepiękne tęczówki pełne
smutku. To przesadnie boli.
– Kochanie, przecież już się układa – odpieram. – Zaraz po zakończeniu
sezonu wynosimy się do Turynu, już masz podpisany kontrakt. A potem weźmiemy
ślub… Nando, co się dziś wydarzyło?
– Chciałem posprzątać w salonie, wiedziałem, że wrócisz zmęczona.
Wazon mi spadł i… poszło samo.
– Nando, a ten wazon…
Uśmiecha się blado.
– Zeszłoroczny prezent od Penélope.
Nienawiść w nim
opadła. Jakby się wypaliła. Patrzy na nią i czuje, jakby wcale nie nienawidził.
A przecież przez prawie pół roku co rusz miał ochotę się z nią kłócić,
krzyczeć, jak bardzo jej nienawidzi, dogryzać i szydzić z każdego jej słowa.
Dlaczego teraz,
gdy patrzy na tę cholerną dziewuchę usadowioną jak zawsze – choć dawno już jej
tutaj nie było – na rogu boiska numer ileśtam i posyłającą rozmarzone uśmiechy
Muniainowi, będąc równocześnie zatopioną w rozmowie z Meme, nie ma ochoty
wymiotować? O dziwo nawet na widok Meme nic nie czuje, jakby ta blondynka nie
była już jego jasnowłosym demonem.
W istocie, ona
nie ma nic wspólnego z tamtą Meme, której niegdyś pragnął. Dziś ta kobieta o
wyglądzie Meme należy do Jona Aurtenetxe i tak naprawdę Javiego mało to
obchodzi. Bo już od dawna jej nie pragnie, już od dawna ona nie jest tamtą
sobą. Próbowała do niego wrócić jeszcze na początku roku, spędziła z nim kilka
upojnych dni, jednakże to się skończyło. Odeszła, bowiem zabrakło jej planu na
życie. Szepnęła mu kilka słów o tym, iż nie umie tak dłużej, iż to wszystko ją
przerosło, ona zaś sama musi się zbudować od nowa. Pozwolił jej odejść, bo co
innego mógł zrobić? Meme należała do niego i ciekawiła go tylko wtedy, gdy była
zła, zimna i nieczuła. Teraz zaś nabrała uczuć, lecz Jon jest dlań najlepszym
towarzyszem życia. On ją kocha tak, jak kochać się powinno kobiety będące całym
światem.
Javier tak nie
potrafi. Dotychczas jego ciepłe uczucia ograniczały się do tej cudownej nienawiści,
jednakże i tej już nie ma. Jakby coś się zmieniło, jakby coś w nim się złamało,
czego on jednak nie umie zrozumieć.
Ma wrażenie, iż
nie jest sobą. Nie czuje się prawdziwym sobą, nie umie tak szczerze i
bezinteresownie nienawidzić i…
„Boże, Martínez,
na ten wątpliwie działający mózg ci już cegła upadła? Nie mogę dzielić się sam
ze sobą takimi przemyśleniami, a co dopiero z Llorente, który nie myśli. Chyba
tylko on pozostał normalny z naszej trójki” – reflektuje się rychło w czas w
myślach, kiedy bieganie kółeczek na dzień dobry dobiega już końca. No to teraz
ten cholerny Bielsa zbierze ich w okręgu i zacznie truć, jak trudnym rywalem
będzie Manchester United.
– Gdzie jest
Bielsa? – pyta zdezorientowany, nie mogąc tego cholernego Argentyńczyk zobaczyć
na boiskach Lezamy. Llorente prycha pod nosem.
– Nie ma. Nie
widzisz?
– No właśnie go
nie widzę. Gdzie się podział?
– Pewnie na
górze, przysłał Claudio i Pablo. Oni dziś nas wymęczą i będą truć.
– Nie obejdzie
się bez gadki „Manchester jest trudnym rywalem, bla, bla, bla, musimy pozostać
sobą, bla, bla, bla”?
Fernando Llorente
parska rozbawionym, ironicznym śmiechem.
– Cuda się nie
zdarzają, Javi. Nie takie.
Problem polega na
tym, iż niewielki, brzydki i kościsty cud tego cudownego klubiku szczerzy się
do Ikera w ten dziwny, nietypowy da niej sposób i nie doprowadza tym Javiego do
szału. Normalnie już dawno by posyłał jej te wrogie spojrzenia, już dawno by
jawnie, choć w milczeniu, z niej kpił, lecz teraz między nimi panuje… rozejm?
Niemożliwe wręcz,
żeby się prawie nie gryźli, przebywając w jednym miejscu. A jednak akceptują
swoją obecność, a nawet chyba po prostu się ignorują. A przynajmniej Penélope ignoruje Javiego, bo on ma z tym niewielkie
problemy.
Od ponad tygodnia
nie pił z Llorente nigdzie, w 69 nie witał jeszcze dłużej, Meme już go
całkowicie nie obchodzi, a z Penélope się nie kłóci. Co się z nim, do kurwy
nędzy, dzieje?
– Pieprzysz –
kwituje po dłuższej chwili wcześniejszą wypowiedź Llorente. Ten uśmiecha się z
politowaniem.
– Ty dawno nie
pieprzyłeś. Idziemy gdzieś dziś?
– Chcesz pić piwo
w Los Leones? Nie, dziękuję, chyba wyrwę się do San Sebastián.
– Uuuuu, masz
dupę w San Sebastián?
Javier nosi oczy
ku niebu.
– Siostrę.
Ostatnio jakoś nie ciągnie mnie do kieliszka i burdelu. Mam dość.
Llorente cicho
gwiżdże.
– Stary, znów
paliłeś trawkę?
Prychnięcie ze
strony Martíneza powinno być wymowne, jednakże do Fernando nie trafia. Cóż,
bywa.
– Od dawna nie
paliłem. Nawet fajek.
– To co z tobą?
Czy tak ciężko
pojąć, iż po prostu nie ma ochoty na kolejną zakrapianą imprezę? Coś się w nim
zmienia, coś jest już nie tak, jednakże nie ma ochoty wracać do starej normy.
Imprezy w 69 z dnia na dzień od dwóch miesięcy są coraz mniej pociągające, tak
samo jak i picie do nieprzytomności i sypianie z nieznajomymi idiotkami. To po
prostu ma coraz mniej sensu, coraz mniej w tym czegokolwiek. Celem życia też
nie powinno być chlanie w klubach do białego rana.
Ostatnio spił się
na imprezie urodzinowej Llorente i to zrobił niechętnie, choć przy okazji oblewali
zremisowany z Villarrealem mecz. I po raz drugi ten awans do jednej ósmej Ligi
Europy.
No ale ile można
imprezować? Ile lat można spijać się do nieprzytomności i udawać, iż wcale nam
to nie przeszkadza? Javiemu właśnie zaczęło, ten tryb życia coraz bardziej go
nudzi i zarazem denerwuje. To po prostu nie
ma sensu.
– Normalnieję – burczy
w ramach odpowiedzi.
– Od razu znajdź
sobie żonę, hajtnijcie się z całą tą pompą, a potem opowiadajcie światu, jacy
jesteście przeszczęśliwi.
Chwila milczenia,
podczas której Javier jeszcze raz obdarza obojętnym spojrzeniem Penélope i
Meme. Meme wygląda gorzej, jest bledsza niż zazwyczaj, Penélope zaś… Cóż, nigdy
nie będzie ładna, tak więc co za różnica?
– Llorente?
– No?
– A czy ja ci
wyglądam na hipokrytę?
– Czemu pytasz?
– Jakaś idiotka i
banda drących się bachorów? Nie, dziękuję, wolę już ciebie.
Llorente parska
śmiechem, lecz nie dane jest mu odpowiedzieć. A może i cośtam mamrocze pod
nosem, ale pokrzykujący Claudio Vivas skutecznie uniemożliwia Javiemu
usłyszenie czegokolwiek. A potem zaczyna się to cholerne trucie o tym, jakim to
świetnym zawodnikiem jest Rooney i jak ciężko będzie Martínezowi go
powstrzymać.
– Trener
przygotowuje każdemu z was dossier dotyczące rywali, dostaniecie je jutro i
bardzo ważne, żebyście z uwagą przeczytali wszystko, co tam będzie napisane.
– Jak grubą zrobi
z tego książkę? – przerywa konkretnie Ibai. Z kilku stron dochodzą krótkie
chichoty.
– Najchudsze to
nie będzie – przyznaje Pablo. – Ale to ważny mecz, bardzo trudny…
„I znów się
zaczęło. Czy ja kiedyś będę wreszcie miał spokój? A, no tak, na emeryturze.”
– Dossier trenera Bielsy miało kilkadziesiąt stron, ale widocznie się
przydało. Osobiście dostałem nie tylko dokładną analizę gry każdego obrońcy
Manchesteru United, ale właściwie całego klubu. Gdzieś to jeszcze mam, pewnie
się znajdzie przy wyprowadzce. Zawsze podczas zmieniania miejsca zamieszkania
znajdujemy mnóstwo rzeczy, które podobno zaginęły na zawsze. Wiesz, Javier
często mi coś mamrocze o przeprowadzce, o rzuceniu w cholerę tej swojej klitki.
Nie wiem do końca, o co mu chodzi. Chyba nie chcę wiedzieć, w końcu Javi nie
jest dawnym sobą, jest kimś całkowicie innym. Mam wrażenie, że powoli zaczynał
się już zmieniać wtedy, na samym początku marca. Coś się w nim złamało, choć
przez długi okres czasu miał nie wiedzieć, co nim kierowało. Dopiero w maju
zrozumiał swoje uczucia, zaś do maja…
– Jeszcze dużo przed nami – wchodzę mu subtelnie w słowo. Kazałam mu
usiąść w salonie i sama powoli i uważnie zbieram szkło z salonowej podłogi.
– Tak, Amayu. Jeszcze dużo przed nami. Ale wiesz, co jest
najzabawniejsze? Między Ikerem a Penélope było wprost idealnie, oni nie mieli
prawa się zepsuć. Do ostatniej chwili tam panowała harmonia do spółki z
miłością. Nie rozumiem, jak to mogło się zepsuć. O wiele bardziej prawdopodobny
był koniec związku Remedios i Jona, aniżeli jakiekolwiek zgrzyty na linii
Iker-Penélope. To po prostu było… nielogiczne. Niezrozumiałe. Ona nam uciekła,
choć powód jej ucieczki jest tak bardzo niejasny na zawsze.
O dziwo też nic nie wydarzyło się w Manchesterze. No, może poza
niespodziewanym zwycięstwem trzy do dwóch nad angielską potęgą. My, zespół
zbudowany tylko z Basków, tylko z chłopaków o wielkich marzeniach i miłości do
naszego Athleti, nie mieliśmy pozornie szans. A jednak wygraliśmy, doszliśmy na
szczyt naszej potęgi, uradowaliśmy tysiące naszych kibiców i zamknęliśmy usta
krytykom. Nagle prasa skupiła się na domniemanych ofertach transferowych za
naszych piłkarzy. Świat rozbrzmiał wieścią, iż sir Alex Ferguson do swojego
czerwonego Manchesteru chce Markela czy Óscara. O Ikerze mówiono jako o tym w
przyszłości najlepszym. O tym, który ma szansę zostać piłkarzem doskonałym,
bowiem już wtedy miał wielki talent.
Może w lidze w marcu zagraliśmy absolutny piach, lecz co z tego? Wygraliśmy
z Manchesterem United najpierw na ich boisku, ażeby też na wielkim San Mamés
rozgromić ich dwa do jednego. I znów zebraliśmy kosze pochwał, gratulacji i
coś, co było najważniejsze: awans do kolejnej rundy. Byliśmy jedną z ośmiu
najlepszych drużyn Ligi Europy, byliśmy lepsi od Manchesteru United,
dziewiętnastokrotnego mistrza Anglii i pretendenta do zdobycia kolejnego takiego
tytułu. Amayu, wtedy Bilbao było magiczne. Nigdy dotychczas nikt tak bardzo w
nas nie wierzył, jak było to w tamtym sezonie. Pojawiło się tysiące
dziennikarzy z całego świata zafascynowanych sekretem sukcesu tego małego
Athleticu Bilbao, niesamowitego klubu o jedynej takiej na świecie filozofii.
Nasza cantera pojawiła się w mediach, pojawiła się w świecie, lecz najbardziej
wciąż tkwią mi w uszach uparcie powtarzane słowa Josu Urrutii, naszego prezesa:
„Dopóki istnieje nasza tradycja i tożsamość, dopóty istnieje Athletic”.
Bo wtedy nie wiedzieliśmy, iż naszą sekretną siłą nie była wcale
filozofia, nie była ikurrina, czy wiara naszych rodaków. Nasza siła nazywała
się Penélope Amorebieta i była małą szatynką o niezbyt porywającej urodzie i
bardzo zakochanym w niej chłopaku.
Dopiero kiedy ją utracili, kiedy ona od nich odeszła, wszystko to
stało się nagle jasne. I właśnie dlatego jestem tu teraz i nie umiem zwyciężyć
pojedynku z jej widmem.
Aritz Aduriz Zubeldia z prowincji Gipuzkoa jest tym, co trzyma
Athletic na powierzchni ligowej tabeli w okolicach trzynastej-czternastej
lokaty. Aritz Aduriz jest także tym, który strzela dla tego klubu większość
bramek, bowiem wcześniejszy supersnajper przeżywa najgorszy sezon życia przed
przeprowadzką do Juventusu Turyn. A wraz z nim jadę i ja. Aduriz nie znał
Penélope, nie miał okazji się z nią spotkać i tylko to go ratuje przed
ostatecznym dnem. Jest jak Isma López – upada, bowiem robią to wszyscy dookoła
niego. Zaś numer dwudziesty pierwszy Athleticu, Ander Herrera Agüera ma gorącą
głowę, nie umie panować nad emocjami i jest absolutnie genialnym piłkarzem,
narzeczonym Andary Pérez. Szczęśliwym, choć upadającym wraz z nią. Również
Xabier Castillo Aranburu i Borja Ekiza Imaz, numery dwadzieścia dwa i trzy
baskijskiego klubu, nie mają nic wspólnego z Penélope. Ot, nominalni rezerwowi
przystosowani do życia przy Penélope, bowiem tak było im dobrze. Było radośnie.
Ale kiedy te cztery teczki odkładam na dużą stertę tych niezwiązanych
z Penélope i sięgam po numer dwudziesty czwarty, trafiam na istną perełkę. Javier Martínez Aguinaga. I jestem w
domu. Urodzony w Estelli, w cudownej rodzinie… i tak dalej, żadnych konkretów.
Do chwili. Kłamie, oszukuje, reżyseruje
przypadki, ukrywa tajemnice i nie można z nim walczyć. On twierdzi, że tak po
prostu musi być, choć nie może tego wyjaśnić. Nie pytać o szczegóły, o Meme i
Penélope. Za wiele widział, to wciąż jest w nim żywe.
Więc coś, co ukrywa Javier Martínez, jest naprawdę czymś ogromnym. On
chowa w sobie nie tylko jakiś sekret dotyczący Penélope, ale też urazę. Nie mam
pojęcia wobec kogo, lecz ta jest w nim głęboko pogrzebana. Przejął rolę
Fernando Amorebiety, reżyseruje zbiegi okoliczności, kryje się za nimi i gdzieś
tam pragnie zagubić trop do swojego małego sekretu. Ten zaś może być naprawdę
ogromny, jednak ja nie umiem go odnaleźć.
Nie wiem nawet, gdzie tak naprawdę powinnam go szukać, Nando zaś nie
jest odpowiednią osobą do pomocy. Ani on, ani nikt inny. Muszę zrobić to sama,
a jednak bez niczyjej pomocy nie podołam.
Irracjonalne. A jednak prawdziwe.
I co ja mogę z tym zrobić? Co ja mogę z uporem Javiego, który jest
ostatnią skłonną do zwierzeń osobą?
Dziwne, że
zachciało mu się obiadu akurat u Wonga. Nigdy nie gustował w azjatyckich
posiłkach, już prędzej poszedłby na pizzę do Los Leones, ale… Właściwie nie
wie, dlaczego jednak wybrał lokal Wonga wychodzący oknami na Nervión. Nie żeby
kiedykolwiek miał słabość do tej rzeki.
Dopiero
zauważywszy samotną Meme przy jednym ze stolików wciśniętych w róg lokalu,
uśmiecha się delikatnie. Dawno nie miał okazji z nią nawet normalnie
porozmawiać, pośmiać się, czy pokpić ze wspólnych znajomych. Wita ją
pocałunkiem w policzek, na co ona ani nie drgnie.
– Nie powiem, ale
z dnia na dzień wyglądasz coraz gorzej – rzuca lekko drwiącym tonem,
przeglądając pierwszą z kartek menu.
– Javier, znów
paliłeś trawkę, że rzucasz takimi tekstami i przychodzisz na sushi?
– Co wy macie z
tą trawką? – oburza się Bask. – Nie, nie przyszedłem na sushi. Nie trawię
surowej ryby.
– Wiesz, ile ona
ma białka? Zwykle po trawce potrzebowaliśmy jego tony.
– Nie paliłem
nawet fajek od dawna. Wciąż nie mam ochoty się przekonywać, że to można jeść.
Kaczkę po pekińsku i pikantne kluski z sezamem – rzuca do kelnerki, która
znikąd się pojawia i po ułamku sekundy już znika.
– Kim ty jesteś i
co zrobiłeś z Javim Martínezem? – parska śmiechem blondynka. Włosy ma spięte w
niedbały kucyk, makijaż w niewielkiej ilości a zarzucona na ramiona koszula
należy do Jona.
– A ty co
zrobiłaś z Meme? Nie poznaję cię – odgryza się.
– Wiesz, Javi… –
chwila ciszy. – Są takie zmiany, które są dobre, bez których nie damy sobie
rady w dalszym życiu. Mam już te dwadzieścia parę lat i pora poszukać czegoś bardziej
stałego.
– Jon nie jest
gwarancją stałości.
– To jedyna
gwarancja, jaką posiadam. Lubię cię, Javi, ale bycie z tobą nie było dobre dla
mnie.
– Razem byliśmy
równie beznadziejni jak osobno. W szczególności ja – wzdycha delikatnie Bask.
– Nie jesteś. Ale
ja nie jestem tą, którą kochasz.
– Nie kocham
żadnej. Nie umiem kochać.
– Jeszcze o tym
nie wiesz.
– Nie czuję,
Meme. Nawet nienawiści już nie czuję. Mówili, że mnie chcą w Barcelonie…
– Chcesz zostawić
Athletic, bo nie czujesz? – Argentynka spogląda na niego bystro, zmrużywszy
oczy. – Nie bądź głupi. Tutaj jest twój dom. Dom nas wszystkich.
Milczenie, które
zapada, jest przyjemne, pozwalające wszystko spokojnie przemyśleć.
– Chciałabym mieć
dziecko – przerywa je Meme. – Moje, tylko moje. Małego jasnowłosego szkraba.
– Niech ci Jon
zrobi – prycha ze śmiechem Javi.
– On niech najpierw
dorośnie do bycia piłkarzem i partnerem. Za wcześnie, żeby go pchać teraz w
pieluchy.
– Więc go zostaw.
Znajdź sobie lepszego ojca. Ale na mnie nie patrz – unosi dłonie w obronnym geście. – Nie chcesz
przecież mieć dziecka z takim skurwielem jak ja.
Meme de Olano
wybucha śmiechem.
– Niestety, już
nie jestem tamtą dziwką, która spała z każdym. Teraz mam sumienie, a ono lubi
robić mi wyrzuty. Ale wiesz, Javi…
– Ty też byłaś
dobra w łóżku – wchodzi jej w słowo z cwaniackim uśmieszkiem, po czym oboje
znów zaczynają się śmiać.
Przyjaźń z Meme
de Olano to naprawdę fajne wyjście z tego, co niegdyś ich łączyło.
– Amayu…
– Tak, Nando? – unoszę głowę znad notatek i całej reszty klubowych
papierów.
– Dobrze mi z tobą.
– Mi z tobą też – odpieram, ujmując jego mniej poranioną dłoń. – Nigdy
więcej nie próbuj sprzątać szkła. Nawet nie wiesz, jak się przeraziłam, gdy cię
zobaczyłam z poharatanymi dłońmi.
– Dobrze – zgadza się potulnie, mocno mnie do siebie przytulając. Tym
razem to ja wciskam twarz w materiał jego koszulki i staram się po prostu tak
trwać, wcale nie myśląc. – Amayu, wiesz, do czego powoli kroczymy?
– Do końca, Nando. Już do niego niewiele. Opowiedz mi dalej, powiedz,
co się działo w ten marzec zeszłego roku.
– To już był swoistego rodzaju koniec, Amayu.
– Opowiedz.
– Wiesz, o tych wydarzeniach z końca marca ciężko jest mówić.
Przegraliśmy mecz z Valencią i z Atlético, a potem jeszcze był remis z Gijón.
Wydawało się, że Marcelo nas oszczędza przed wyjazdem do Niemiec na jedną
czwartą finału z Schalke. Wydawało się, że nasz trener ma wszystko pod
kontrolą. Lecz coś mu uciekło. Domyślasz się, o czym mówię?
Przeczę cicho.
– To takie banalne, Amayu. To ostatnia osoba, którą wtedy mogliśmy
podejrzewać o tak beznadziejny stan emocjonalny. I bynajmniej nie mówię o
Penélope, ona sobie żyła szczęśliwie w swoim idyllicznym związku.
No tak, to takie banalne.
– Remedios.
***
Z większym opóźnieniem to ja chyba tylko startowałam z MM. Tak to
jest, jak człowiek pisze po nocach, całymi dniami odsypia i jeszcze szwenda się
po kinach.
Na temat rozdziału do powiedzenia mam tylko jedno: klasyczna
przejściówka. Prawdopodobnie nie wnosi nic do fabuły, dlatego zrobię Wam
spoiler i powiem, że kolejny rozdział to już będzie tzw. akcja właściwa.
Jakkolwiek kretyńsko to nie brzmi.
Dla Kate.
Do zobaczenia w czwartek.
A ja dalej drukuję i czytam i nie skomentowałam. Masakra do kwadratu. Najlepszego w Nowym Roku :)
OdpowiedzUsuń